Seans z atrakcjami

Seans z atrakcjami

W kinach nie przyjęły się wibrujące fotele, pedikiurzyści, seanse dla niewidomych, tacki pod kufle ani automaty biletowe

Wydarzenie! W trzech wymiarach można zobaczyć to samo, co widzieli astronauci stąpający po księżycu. Film „Wspaniałe pustkowie. Spacer po księżycu”, który właśnie wchodzi do naszych IMAX-ów, to najpoważniejszy jak dotąd film trójwymiarowy. Tak reklamują go producenci, z Tomem Hanksem na czele. Ciśnie się na usta pytanie: dlaczego wobec tego trójwymiarowych filmów nie kręci Spielberg? Odpowiedź jest prosta – kino to ogromnie konserwatywna instytucja. Wszystkie najważniejsze wynalazki filmowe były do dyspozycji już sto lat temu. Jedne kino zaakceptowało, drugich – nie. Do tych odrzuconych należał film trójwymiarowy. I tak zostało do dziś.

Trzeci wymiar zapachu

Widz kocha złudzenie, że to, co ogląda, dzieje się naprawdę. Jednak do pewnych granic. Więc kolor, stereo, duży ekran – tak. Ale złudzenie trzeciego wymiaru to już za dużo. Pierwszy film trójwymiarowy – z widokiem wodospadu Niagara w roli głównej – pokazano w Nowym Jorku już w 1915 r. A od 1977 r. można już oglądać na ekranie trzeci wymiar bez okularów. Dzięki uczonym radzieckim, którzy wprzęgli do projekcji lasery – jeszcze w 1977 r. Oba wynalazki nie mają zwolenników, bo oznaczają zbyt daleko posuniętą dosłowność. Nie chwyciły. Podobnie jak „kino zapachowe”. Pomysłowy kiniarz z Pensylwanii, pokazując jeszcze w 1906 r. kronikę wystawy róż, rozwiesił w sali pasma waty skropionej stosowną perfumą. A dmuchawa rozsnuwała ten zapach po sali. Kino „wstrząsowe” stosowano w Stanach już w latach 40. Kiedy pokazywano trzęsienie ziemi, fotele wibrowały. Jednak lekarz, który czuwał na sali, miał pełne ręce roboty – zdarzały się zawały serca. Iluzja była niebezpiecznie przekonująca. Zaniechano jej tworzenia.
Mało tego – kino odrzuciło wiele zupełnie niewinnych atrakcji. Tych z drugiego bieguna – takich, które mogłyby widza rozpraszać. Tu lista niemal nie ma końca. Nie przyjął się wynalazek z roku 1907 – umieszczenie obok sali kinowej czytelni książek i czasopism dla widzów, którym do seansu zostało jeszcze sporo czasu. Zaniechano modnego w Berlinie w sezonie 1908 r. instalowania na oparciach foteli tacek, na których widzowie z wyższego rzędu stawiali kufle z piwem. Raz po raz dochodziło do awantur, gdy zamroczeni piwosze stawiali kufel na głowie widza poniżej.
W Ameryce z branży kiniarskiej wycofano pedikiurzystów. Nowojorski Capitol zatrudniał sztab tych wyrafinowanych specjalistów w latach 20. Usługa najbardziej szwankowała na filmach akcji. Widzowie z emocji zbyt intensywnie przebierali nogami. Nie udało się z pedikiurzystami, spróbowano z opowiadaczami. Trzy nowojorskie kina wprowadziły seanse dla niewidomych. Taki niepełnosprawny zasiadł w fotelu, do którego podłączono słuchawkę. A przez nią wykwalifikowany narrator barwnie opisywał to, co akurat widzowie oglądali na ekranie.
Nie przyjęły się udogodnienia telefoniczne. Nowojorskie kino Stand w 1914 r. zaproponowało widzom, że w trakcie seansu będzie za nich odbierać telefony. Trzeba było tylko zorientować biletera, w jakim mniej więcej sektorze siedzi wydzwaniany widz. A bileter, odebrawszy telefon, wykrzykiwał wiadomość w ciemnościach, mniej więcej w kierunku widza. Ale wystarczyło, że parę razy wykrzyczał tajemnicę biznesową albo informację o randce, i usługa upadła. Nigdzie na świecie nie przyjęła się praktyka kupowania biletów do kina w automacie. I to mimo że nowojorskie automaty biletowe wydawały grzecznie bilon zawinięty w gustowną serwetkę. Podobnie jak obyczaj wprowadzony w Beverly Hills w 1946 r., aby przed wejściem na salę deponować broń palną u biletera.

Pijak za szybą

Problematyczna okazała się również lokalizacja. Akceptacji nie zyskała praktyka angielskiego pastora, wielebnego Wilsona Carlisle, który w jednym z londyńskich kościołów podczas niedzielnego nabożeństwa pokazywał wiernym umoralniające filmy. A nawet pomysł pastora Lincolna Caswella, metodysty z Nowego Jorku, który zalecał oglądanie wytypowanego filmu w sobotę wieczorem, bo na jego temat miał kazanie podczas nabożeństwa w niedzielny poranek. Z kin na wolnym powietrzu ostały się tylko samochodowe, ale niemal wyłącznie w Stanach. Do takiego kina trzeba bowiem dobrego klimatu, samochodów z odsuwanym dachem i obyczaju, że pierwsza randka powinna się odbyć na tylnym siedzeniu. A te warunki mogły być spełnione tylko w Kalifornii. Za to kino przyjęło się w środkach komunikacji. Pierwsze uruchomiono w kolei transsyberyjskiej już w roku 1913 – bilet kosztował 50 kopiejek. Nie przyjęło się tworzenie gett na widowni. Choć zaczęto wcześnie. Pierwsze wielkie kino brytyjskie o nazwie 1200 Gem (na 1200 osób) wzniesione w angielskim uzdrowisku Great Yarmouth w 1908 r. dostało licencję od miejscowych władz pod jednym warunkiem – po zgaszeniu świateł mężczyźni i kobiety muszą siedzieć w osobnych sektorach. Nawet cień podejrzenia nie powinien bowiem padać na kuracjuszki, które przez godzinę przebywają w całkowitej ciemności. Segregowanie widowni nie przyjęło się w przypadkach najbardziej nawet uzasadnionych. Na przykład w Australii zwyczajowo do lat 50. część widowni oddzielano od reszty dźwiękoszczelną szklaną taflą. W sektorze za taflą zasiadali notoryczni pijacy albo ci widzowie, którzy zamierzali się upić, mając film na podglądzie. Jednak orgie pijackie okazywały się tak silną konkurencją dla tego, co pokazywano na ekranie, że szklaną przegrodę zlikwidowano.
W historii kinematografii swoje miejsce mają również „amisze”, czyli kina, które odmówiły zaakceptowania nowych wynalazków. Jak brytyjska Electra w Royton (hrabstwo Lancashire). Właściciel nie przyjął bowiem do wiadomości pojawienia się kina dźwiękowego i wyświetlał wyłącznie obrazy nieme. Do roku 1935, kiedy to skończył mu się repertuar. To fanaberia. Częściej widzowie oglądali filmy nieme z konieczności technicznej – brakowało aparatury dźwiękowej. Rekord należy tu do Tajlandii, która produkowała nieme filmy do połowy lat 60.

Bułka z masłem i kawa

Zrekapitulujmy dla odmiany, co przyjęło się szybko i zostało. Szybko, choć z oporami, przyjęła się pochyła podłoga. Już w 1908 r. w Anglii więcej kazano płacić za bilety z tyłu sali i na podwyższeniu, czego widzowie długo nie mogli zaakceptować. Byli przekonani, że największa atrakcja pokazu polega na tym, by siedzieć w pierwszym rzędzie i odruchowo uchylać się przed nadjeżdżającą w stronę widowni lokomotywą. Wyświetlanie filmu uważali bowiem za jeszcze jeden numer cyrkowy. Za to od samych początków kinu towarzyszył bufet, czasem restauracja. Kina brytyjskie i amerykańskie miały zwyczaj robić przerwę w pokazie na poczęstunek – w Anglii były to bułka z masłem i kawa za szylinga i sześć pensów. Za udogodnienie oczywiste uznano klimatyzację (pierwsza w kinie Central Park Theatre w Chicago). Czasami to udogodnienie wprowadzano drogą okrężną – na przykład w portowych miastach Chin lat 40. Amerykański magazyn „Moving Picture World” opisał osobliwe zjawisko: „Po każdym akcie następuje krótka przerwa, aby umożliwić widzowi błyskawiczne rzucenie ręcznika znajdującemu się w przejściu służącemu. Ten zanurza ręcznik w lodowatej wodzie i natychmiast odrzuca go z powrotem”.
Szybko zaakceptowano zarówno kina giganty jak i kina liliputy. Największe, jak dotąd, wybudowano kosztem 12 mln dol. w Nowym Jorku już w 1927 r. Nazywało się Roxy i mieściło 6214 widzów. Pracowało jak fabryka. Widzami opiekował się 300-osobowy personel, w tym 16 operatorów i 110 muzyków. A w tym czasie w miejscowości Colon na Kubie prosperowało sobie kino Miramar na zaledwie 25 miejsc. A nie była to instytucja odosobniona. W miejscowości Silver Star w amerykańskim stanie Montana mieszkało w latach 30. ubiegłego wieku ok. 75 obywateli. I o tych 75 potencjalnych widzów konkurowały aż dwa kina. Przy czym łączna liczba foteli w obu przybytkach (126) była o wiele wyższa niż liczba mieszkańców. Interes jednak kręcił się przez kilka lat. Widownia zaakceptowała też największe najmniejsze kina. Na przykład w Rejkiawiku (Islandia), gdzie nieźle radzi sobie kompleks kinowy Biohoellin – sześć sal projekcyjnych, w każdej po 17 miejsc. W sam raz.
Zwracam wreszcie uwagę na odrzut szczególny, dotykający „magii ekranu”. Otóż kino odrzuciło wycieczkę widzów do kabiny operatora po seansie. Takie wycieczki proponowano widzom pierwszych kin amerykańskich jeszcze pod koniec XIX w. Bilet wstępu na seans kosztował wówczas średnio 10 centów. To gwarantowało obejrzenie krótkich ruchomych obrazków („Fale u wybrzeży Dover”) albo minidramatu („Wdowa Jones. Pierwszy pocałunek” – rzeczywiście pierwszy na amerykańskim ekranie). Po takim pokazie operator za kolejne 10 centów demonstrował na zapleczu, jak to się dzieje, że obraz się porusza. Kiedy jednak filmy zaczęły się rozrastać w poważne fabuły – z wielkimi konfliktami i ukochanymi idolami milionów, wycieczki na zaplecze kina ustały jak nożem uciął. Dlaczego? Proste – widzowie nie chcieli dopuścić myśli, że cała ta hipnotyzująca historia, na której przed chwilą płakali, to poniekąd tylko krążek sztucznego tworzywa nawinięty na parę ruchomych kółek. Taka świadomość jest nie do zniesienia.

 

Wydanie: 09/2006, 2006

Kategorie: Nauka
Tagi: Wiesław Kot

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy