Sędzia po przejściach

Sędzia po przejściach

Nawet gdy byłam ministrem, wiedziałam, że czeka na mnie sędziowska toga – mówi Barbara Piwnik

Ostatni raz rozmawiała z dziennikarzem w lipcu 2002 r., tuż po opuszczeniu fotela ministra sprawiedliwości. Potem była jeszcze jedna okazja, gdy ponownie zasiadła za stołem sędziowskim w wydziale XVIII Sądu Okręgowego dla Warszawy-Pragi, w sprawie reketierów zza wschodniej granicy. Barbara Piwnik powiedziała wówczas, nie kryjąc sarkazmu: – Domyślam się, że obecność mediów nie jest tym razem związana z chęcią relacjonowania procesu.
W istocie, gdy dziennikarze mieli już jej zdjęcie z nowiutkim łańcuchem na szyi, wyszli.

Odwołana na urlopie

O tym, że nie jest już ministrem, dowiedziała się telefonicznie od ówczesnego premiera, Leszka Millera. – Taka jest potrzeba – dodał, a ona ani wtedy, ani nigdy później nie zapytała, co miał na myśli. Był lipiec 2002 r. – od czterech dni chodziła po bałtyckiej plaży. Zapowiadał się piękny urlop. Wieczorem wyruszyła do Warszawy, od razu do gmachu ministerstwa. Oczyściła biurko z papierów, z szafy wyjęła wizytowe suknie. Zawiozła to wszystko do swej kawalerki.
Dziennikarze, oczywiście, spekulowali na temat przyczyn jej nagłego odejścia. Ci z prawicy uważali, że powołanie na miejsce Barbary Piwnik Grzegorza Kurczuka, jednego z baronów SLD, to ukłon w stronę dołów partyjnych. Dementował te domysły ówczesny minister spraw wewnętrznych, twierdząc, że u źródeł decyzji szefa rządu leżało oczekiwanie, że przyjdzie ktoś, kto sprawniej niż sędzia bez doświadczenia parlamentarnego przeprowadzi kilka ustaw przez Sejm. Ale nie wskazał, jakie to projekty ugrzęzły na Wiejskiej. Barbara Piwnik do dziś twierdzi, że w szufladach nic nie zalegało. Pisano też, że premier zawiódł się na sędzi, bo miała popularnością przebić swego poprzednika, Lecha Kaczyńskiego, tymczasem popadła w konflikty personalne, głównie z prokuratorami. W krytykowaniu przodowała „Polityka”, która jeszcze przed dymisją przygotowała gwóźdź do trumny: „Styl, w jakim pani minister publicznie broniła powołanego przez siebie prokuratora krajowego, Andrzeja Kaucza, wywołał pytanie, czy ta wybuchowa, uparta, humorzasta i zawzięta wobec krytyków sędzia w ogóle nadaje się na ministra”, pisano. Przytakiwała Hanna Gronkiewicz-Waltz, twierdząc: – Ta kariera jest przereklamowana.
Decyzję premiera natychmiast wsparł sondaż CBOS. Wynikało z niego, że od miesiąca poparcie dla pani minister spadło o 8%.
Ostatnim dziennikarzem, który rozmawiał z Barbarą Piwnik przede mną, czyli dwa i pół roku temu, był Piotr Najsztub. – Znalazła się pani w sytuacji kobiety, ofiary przebłagalnej, którą wódz plemienia poświęcił, żeby przerwać suszę – postawił diagnozę. Nie zaprzeczyła.

To nie piknik!

– Nigdy nie gromadzę w sobie żalu – mówi dziś Barbara Piwnik. – Gdybym wzięła do serca wszystko, co o mnie wypisywano w ciągu tych ośmiu miesięcy ministrowania, mogłabym się załamać.
– A więc nie wśród prokuratorów miała pani największych przeciwników? – pytam, wyliczając dymisje w tym środowisku podpisane ręką minister Piwnik.
– Nie było tego tak dużo – ucina temat. – Gdy zdjęłam sędziowską togę, przede wszystkim atakowali mnie dziennikarze. Najgorliwszemu w wieszaniu na mnie psów pewnemu redaktorowi z „Życia”, a potem „Super Expressu” powiedziałam, że szkoda mi tylko czasu, który mu poświęciłam, pomagając w zrozumieniu prawa i pisaniu relacji sądowych.
Rozgoryczona. Jako sędzia, a także rzecznik sądu okręgowego, Barbara Piwnik pozostawała do dyspozycji dziennikarzy niemal przez całą dobę. Można było zadzwonić na jej komórkę nawet późnym wieczorem, poprosić o komentarz do wyroku, sprawdzić jakieś dane – nigdy nie odmówiła.
Uważała to za swój obowiązek, niemal posłannictwo. Ale nie spoufalała się ze sprawozdawcami – zamykała drzwi sali rozpraw przed spóźnialskimi, przerywała proces, gdy komuś włączył się telefon komórkowy. – To nie piknik! – podnosiła głos. – Jeżeli nad stołem sędziowskim wisi godło, ja wyrokuję w imieniu RP, żądam powagi.
Sama zawsze perfekcyjna – nawet jeśli akta liczyły kilkadziesiąt tomów, z pamięci cytowała numery ważniejszych kart. Nie miała pobłażania dla adwokatów zdradzających nieprzygotowanie. – Mecenasie, niech pan siada – potrafiła przerwać dukającemu pełnomocnikowi. Za incydent na rozprawie mafiosa „Rympałka” do dziś ma wśród adwokatów wrogów.
Było tak. Zaczyna się proces 23 oskarżonych. Na sali antyterroryści w kominiarkach i z bronią, gmach sądu jak twierdza. Przed odczytaniem aktu oskarżenia adwokaci prześcigają się w zasypywaniu sądu wnioskami formalnymi – chcą sprawę rozwlec i utopić w szczegółach. Mija trzecia godzina rozpatrywania tych wniosków, gdy jeden z podsądnych cofa pełnomocnictwo obrońcy. Na co adwokat wstaje i woła: – To ja, Wysoki Sądzie, wypowiadam pełnomocnictwo klientowi! Sędzia Piwnik wybucha: – Może to dobrze, że tylu dziennikarzy przysłuchuje się na sali, bo widzą, w jaki sposób adwokaci starają się tracić pieniądze podatników!
Tym razem sympatia publiczności była po jej stronie. Ale kiedy indziej miał do niej pretensje rzecznik praw ofiar, Krzysztof Orszagh, że jest nazbyt oschła i surowa dla pokrzywdzonych. Pokrzykuje na nich. Mec. Tadeusz de Virion nie podziela takiej opinii. – Trzeba mieć stalowe nerwy – tłumaczy – żeby to, co się dzieje na sali sądowej, utrzymać w garści.
Również sędzia Lech Paprzycki uważa Barbarę Piwnik za wybitną sędzię swego pokolenia. A prowadziła największe sprawy karne. Takie, które pokazywała telewizja w wieczornym dzienniku.
Dr Józef Musioł, były wiceminister sprawiedliwości m.in. w rządzie Mazowieckiego, przewodniczący Stowarzyszenia Sędziów SN w stanie spoczynku, z zawodowej ciekawości obserwował te medialne przekazy. – Zaniepokoił mnie – mówi – podniesiony, ostry głos przewodniczącej składu sędziowskiego wobec stron procesowych. Sędzia, w przeciwieństwie do prokuratora czy adwokata, nie może przed ogłoszeniem wyroku ujawniać swoich negatywnych odniesień do stron procesowych.
Jednakże styl sądzenia pani Piwnik prezentowany w mediach ogromnie przypadł do gustu zarówno dziennikarzom, jak i społeczeństwu. Choć była to zapowiedź wzlotu i upadku w jej karierze. Rozochoceni dziennikarze namawiali ją na pokazanie ludzkiej twarzy sędziego, a ona przekonana, że tak trzeba, chętnie się zwierzała: – Zanim wypowiem: „W imieniu Rzeczypospolitej…”, robię pranie, myślę. Idę do sklepu, myślę. Jem śniadanie, myślę. Prowadzę rozmowę sama ze sobą. Potrzebuje więc czegoś na rozładowanie stresu: (…) Biorę pistolet i celuję w dziesiątkę.
Wielu w jej środowisku zawodowym uważało, że jest to gwiazdorstwo. – Dlaczego właśnie sędzia Piwnik otrzymywała najgłośniejsze sprawy? – zapytano kiedyś Marka Celeja, przewodniczącego VIII Wydziału Karnego Sądu Okręgowego w Warszawie. – Wszystkim to w jakiś sposób odpowiadało, bo sądzenie w takich sprawach jest czasochłonne i stresujące – wytłumaczył. (Obecnie sprawy trafiają do poszczególnych referatów zgodnie z kolejnością wpływu i alfabetyczną listą sędziów).

Co by powiedziała babka?

Uczestnicy procesu złorzeczyli, gdy przedłużała rozprawę do godziny 19. – Sąd to co najmniej osiem godzin ciężkiej pracy, jak przy taśmie. Dla wszystkich – uświadomiła kiedyś oskarżonemu, który późnym popołudniem dopominał się o gorący posiłek. Na korytarzach szeptano wtedy: jak chce, to niech sobie siedzi w sądzie i do nocy. My mamy rodzinę, dzieci. Co ona ma z takiego życia?
Wzruszała ramionami. Nigdy, nawet gdy była obfotografowywana na sesjach zdjęciowych dla kobiecych magazynów, nie dopuszczała do zbyt daleko posuniętego indagowania o jej życie prywatne. Szczególnie wścibską dziennikarkę zbyła pytaniem jak bumerang: – To myśli pani, że żaden mężczyzna by mnie nie chciał?
I żadnej gazecie nie udało się zdobyć zdjęcia, które odsłoniłoby z jej prywatnego życia coś więcej, niż zezwoliła. Owszem, chętnie opowiadała o rodzinie, ale w tonie patriotycznym. Miała powody do dumy. W rodzinnych Kosowicach w Górach Świętokrzyskich wychowywała się w kulcie stryja, cichociemnego majora Jana Piwnika, „Ponurego”, słynnego dowódcy największego zgrupowania Kedywu. Nadal, gdy pojedzie do Kosowic, chętnie słucha opowieści z czasów partyzantki stryja. Jest jej szczególnie bliski jako postać kontrowersyjna, budząca wielkie emocje.
Prawie cała jej rodzina była zaangażowana w konspirację państwa podziemnego. O ojcu jedna z ciotek mawiała: – Po wojnie, jak się tylko odezwał, to już siedział.
Ale gdy pytam sędzię Piwnik, skąd u niej taka nieustępliwość, gdy już sobie wyznaczy cel, swego rodzaju hardość, może to geny, odpowiada: – Kobietom w mojej rodzinie nigdy nie brakowało determinacji. Babcia, z domu Kotkowska, spokrewniona z Gombrowiczami, wyszła z miłości za mąż za carskiego oficera, Sergiusza Preobrażeńskiego. Po ślubie miała zakaz powrotu do rodzinnego domu, dopóki jest żoną Rosjanina. Nie przepraszała za swój wybór. Mimo znajomości kilku języków zaszyła się na wsi i choć potem doszło do rozwodu, pozostała tam, ciesząc się wielkim autorytetem. W czasie okupacji jej dom był azylem dla podziemia. Silna osobowość, podobnie jak moja również rozwiedziona matka.
Wraz z mamą, która pracowała w różnych miejscach, wędrowała po kraju. W ośrodku doświadczalnym PAN w Górze, w zaprzyjaźnionym domu rodziny Grabowskich młodziutka Barbara miała dostęp do wielu nieosiągalnych gdzie indziej książek. W takiej atmosferze dorastała intelektualnie. A kiedy po studiach prawniczych w Warszawie zaczęła pracę – był rok 1978 – trafiła do Ełku, następnie Łukowa. Wtedy zobaczyła, jak z perspektywy sądu wygląda prawdziwe życie na prowincji. – Całe dnie spędzałam na rozstrzyganiu sporów o miedzę, o jabłka, które spadały na niewłaściwą stronę płotu, czy drobny spadek po pradziadku.
Do Warszawy przeprowadziła się w 1989 r.

Prawnik nietuzinkowy

Na cmentarzu pod Ostrowcem Świętokrzyskim z daleka widać grobowiec rodziny Barbary Piwnik. – Nieraz myślę – mówi sędzia – że gdy ci liczni moi przodkowie są tam razem i ich duchy obserwują mnie, to ja nie mogę ich zawieść brakiem odwagi.
Wyroki, jakie zapadały w składzie sędziowskim, któremu przewodniczyła, zaskakiwały opinię publiczną. Sprawę 16-letniego „wampira z Ochoty” zakończyła skazaniem go na 25 lat więzienia, mimo że prokurator żądał 15. – W takich chwilach muszę przysiąc przed własnym sumieniem, że jestem pewna winy oskarżonego – tłumaczyła na sali sądowej.
Głośna sprawa strzelaniny w motelu George, w której oskarżeni byli członkowie mafii z Pruszkowa, zakończyła się w części ich uniewinnieniem. – Wątłe dowody, efekt uchybień w pracy policji, nie dały podstawy do skazania – uzasadniła bulwersujący wyrok.
Uniewinnieniem oskarżonych zakończył się też proces w sprawie zabójstwa studenta Wojtka Króla, przypadkowego świadka napadu w Warszawie. – Proces poszlakowy to nie jest proces oparty na domysłach i życzeniach prokuratury – oznajmiła.
W sprawie „Rympałka” herszt gangu został skazany tylko na 10 lat. Znów dostało się policji i prokuraturze za „rażące błędy w postępowaniu przygotowawczym”.
Józef Musioł uważa, że była nietuzinkowym prawnikiem. Potrafiła bronić swego stanowiska. Sędzia nie wnika, czy Barbara Piwnik zawsze miała rację.
Wysoko ocenia jej fachowość – jako sędziego, bo o okresie ministerialnym nie chce się wypowiadać – prokurator Stanisław Iwanicki. Ale już adwokat Z. (woli pozostać anonimowy) uważa, że podczas rozprawy Barbara Piwnik zostawia sobie mało miejsca na wątpliwości. Słucha świadków tak, żeby ich zeznania potwierdzały koncepcję, którą wcześniej przyjęła. Wtedy bardzo trudno jest się przebić z jakąś inną wersją zdarzeń. Józef Musioł jest zdziwiony, gdy przytaczam tę opinię – przecież jeśli sędzia wykazuje stronniczość, adwokat może złożyć wniosek o jego wyłączenie. A nie słyszał, żeby to się przydarzyło Barbarze Piwnik.
Jest jednak faktem, że w ostatnich miesiącach przed awansem na ministra kilka jej wyroków zostało podważonych w apelacji. Wśród kolegów po fachu, źle znoszących medialną sławę Barbary Piwnik, wywoływało to złośliwe komentarze. Ona zaś i wtedy, i dziś odsyła do dokumentów: – Warto prześledzić moje uzasadnienie, sprawdzić, jak było obszerne i wyczerpujące i jak to skwitował sąd II instancji. Napisać komuś tylko tyle, że błędnie ocenił – to za mało.
Tylko dziennikarze stali za nią murem. Sypały się nagrody: Złoty Paragraf od redakcji „Prawa i Życia” „za bezkompromisowe posługiwanie się niezawisłością sędziowską”, Kryształowe Zwierciadło miesięcznika „Zwierciadło” za „niezależność, stanowczość i niepoddawanie się żadnym naciskom”. Jej nazwisko otwierało w polskim „Hustlerze” cykl „Kariery” o ludziach, którzy w szybkim czasie stali się sławni.
Coraz bliżej było do fotela ministra.

Komórka milczy

– Ale dlaczego właśnie pani? – pytali dziennikarze tuż po ogłoszeniu jej nominacji. – Bo szukano osoby niepolitycznej – odpowiadała. – Czy pani nie widzi, że została pani zinstrumentalizowana? Jest pani asem w rękawie Millera, który został wyjęty, by zrównoważyć popularność Lecha Kaczyńskiego – napierali dawni sprawozdawcy sądowi. – Byłabym naiwna, gdybym nie dostrzegała, że tak to może być odebrane.
– Sytuacja pani sędzi Piwnik jako ministra radykalnie się zmieniła – zauważa dr Musioł. – Zgodnie z konstytucją, minister jest u nas równocześnie prokuratorem generalnym. A w prokuraturze, w odróżnieniu od sądów, obowiązuje służbowe podporządkowanie. Nakłada to na ministra również zadania procesowe jako prokuratora generalnego. I wtedy pozostawanie w nieustannej dyspozycji niektórych przewrotnych mediów jest po prostu niebezpieczne. W każdym razie wymaga dużej przezorności. – Myślałam – Barbara Piwnik jeszcze dziś mówi o tym z przykrością – że zwłaszcza sprawozdawcy sądowi będą to rozumieli. Ale oni odebrali moje milczenie jako arogancję. Poza tym wówczas chętnie rozmawiali z nimi ci, którzy byli przeciwko mojej obecności w rządowym gmachu.
Czy dlatego dała się uwieść magazynom kobiecym?
– Zrobiło mi się jej żal – zauważa Józef Musioł, którego szczególnie interesuje rola wymiaru sprawiedliwości w państwie, czemu od lat dawał wyraz w publikacjach, m.in. w książce „Człowiek i zbrodnia”. – Wcześniej cieszyłem się, że wreszcie przyszła sędzia, która rozumie to środowisko i nie dopuści do gorszących zachowań na szczeblu kierownictwa resortu, co wcześniej się zdarzało. Dla mnie było oczywiste, że ten nadmierny szum medialny to początek końca kariery ministerialnej. Gdy się jest na szczytach władzy, nie wystarcza uczciwość, trzeba bardzo silnej woli, żeby nie dać się wciągnąć w tryby nadmiernej i, jak się okazało, szkodliwej popularności. Wielka szkoda, bo w III RP wcześniej tylko sędzia Leszek Kubicki został ministrem.

Od rana do wieczora

Pierwsza ważna decyzja kadrowa i awantura w mediach. Na prokuratora krajowego bierze Andrzeja Kaucza, którego Barbara Labuda oskarża, że w stanie wojennym wsadził ją do więzienia. Potem okazuje się, że postępowanie prowadził ktoś inny. Ale Kaucz stracił posadę, choć minister Piwnik broniła go do końca. Wtedy przylepiono jej kolejną łatkę – nie jest w stanie się przyznać do błędu.
Jednego nie mogą jej zarzucić – braku pracowitości. Często jeździ w teren. Na spotkania z sędziami, prokuratorami (z praktyki wiele wie o uwarunkowaniach ich pracy), do zakładów karnych. W więzieniu dla kobiet w Lublińcu zjawia się niezapowiedziana w sylwestra. Żaden minister sprawiedliwości III RP nie wizytował tylu zakładów karnych.
Bezzwłocznie reaguje, wyciągając służbowe konsekwencje, na skargi stron procesowych. Np. gdy w Sądzie Rejonowym w Kielcach zginęły akta 62 spraw (jedna z nich dotyczyła syna kieleckiego adwokata, który brutalnie pobił policjanta), wiceprzewodnicząca sądu została odwołana.
Z Łodzi dociera skarga na prezesa sądu. Chodzi o opieszałe pisanie uzasadnień do 38 wyroków. Zamiast dwóch tygodni (jak chcą przepisy) prezesowi potrzeba na to nawet 19 miesięcy. I tym razem sprawy nie odłożono na ministerialną półkę. Pani mister pisze wniosek o karę dyscyplinarną.
Zmienia szefa Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy. Bo zbyt wiele spraw jest tam umarzanych, a postępowania za często zawieszane. Nie przedłuża pełnienia funkcji p.o. szefowi Prokuratury Apelacyjnej w Łodzi, Kazimierzowi Olejnikowi, który szczyci się tym, że rozbił m.in. gang „Popeliny”. – Widzę pana prokuratora na pierwszej linii, jako prowadzącego najważniejsze śledztwa w wydziale ds. przestępczości zorganizowanej – tłumaczy pani minister. Gazety prawicowe piszą, że głównym powodem utraty stanowiska przez Olejnika były prowadzone pod jego nadzorem niewygodne dla polityków śledztwa.
Dziś obie strony, pytane o powód tej degradacji, nabierają wody w usta.
Zwalnia Jerzego Hopa, szefa Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach. Przeprowadzone śledztwo wykaże, że prokurator jest podejrzany o branie łapówek – ponad 135 tys. zł – od biznesmenów (obecnie toczy się przeciwko niemu proces). Żąda dyscyplinarnego ukarania katowickich sędziów związanych ze sprawą Colloseum. Zwlekali z wydaniem policji nakazów zatrzymania biznesmenów aferzystów i ci uciekli za granicę.
– Każda moja decyzja personalna była bez przerwy tematem do dyskusji w nieprzychylnych mi mediach – mówi dziś pani sędzia. – Ale minęły lata i te moje zmiany nie zostały zakwestionowane, chyba więc miałam rację?
Najbardziej dostało się jej za krytykę instytucji świadka koronnego. – Wyrywano pewne słowa z moich wypowiedzi – komentuje ówczesną burzę medialną – i wykorzystywano to jako hasło wywoławcze do konstruowania wniosku o odwołanie mnie. Ale ja przecież nawoływałam tylko do jednego: zanim będziemy z hurraoptymizmem odnosić się do instytucji świadka koronnego, należy sprawdzić jej skuteczność. I koszty funkcjonowania tego przedsięwzięcia. Czy kiedykolwiek pozbawiono zagarniętego mienia przestępcę, który uzyskał status świadka koronnego? I na ile ta instytucja pozwoliła rzeczywiście wyjaśnić różne przestępstwa i tajemnicze zbrodnie. Niedawne wyroki w sprawie słynnego łódzkiego gangu, gdzie jak dotąd skazuje się tylko drobnicę, potwierdzają moje obawy.

xxx

Ostatnio jej nazwisko znów stało się głośne, gdy przesłuchiwano ją w komisji ds. Orlenu. Zeznała, że brała udział w jednym spotkaniu u premiera, na którym omawiano tylko sprawę niekorzystnego dla Polski kontraktu między Orlenem a spółką J&S. „Niech pani nie opowiada głupstw”, „Dalsze przesłuchanie pani to strata czasu”, „Była pani ministrem wyłącznie tytularnym”, strofowali ją prawicowi członkowie komisji.
Nie dała się sprowokować. Prosto z Wiejskiej pojechała do stajni, gdzie czeka na nią ukochany koń Siwy (upodobanie do siodła ma po babci i mamie). Nadal lubi w samotności analizować akta procesowe. – Właśnie sądzę sprawę karną, bodaj jedną z najtrudniejszych w moim życiu – i po chwili dorzuca refleksję – ale dziś to już żadnego dziennikarza nie interesuje.

 

Wydanie: 12/2005, 2005

Kategorie: Sylwetki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy