Sędziom tajnej lustracji pod rozwagę

Krótko po wygranych wyborach prezydent Kwaśniewski zatelefonował do mnie wczesną nocą i zaproponował mi objęcie funkcji “polskiego Gaucka”, czyli szefa od lustracji. Przyjąłem tę propozycję nieco zaspany, jak to bywa nocą, ale rano, gdy zdałem sobie sprawę z obowiązku, jaki przyjąłem, nie żałowałem tej decyzji. Sądziłem, że mogę pomóc ludziom niesłusznie oskarżanym. Jeszcze w nocnej rozmowie z prezydentem, a później w pertraktacjach z jego Kancelarią, wymogłem jednak, że moja zgoda jest uwarunkowana wprowadzeniem do przygotowywanej ustawy lustracyjnej zasady, iż decyzje tworzonej komisji lustracyjnej będą podejmowane wyłącznie przez osoby mające uprawnienia sędziowskie, a są to profesorowie prawa, adwokaci, prokuratorzy, no i sędziowie sądów powszechnych, czy nawet wojskowych.

Do końcowej formy ustawy ten wymóg przeszedł bez oporów, a nawet go zaostrzono, tworząc sądy lustracyjne. Stawiając ten warunek, miałem na uwadze fatalne doświadczenia ekipy powołanej przez ministra Macierewicza do badania archiwów MSW. Macierewicz, sam całkowity dyletant we wszystkim, co dotyczyło problematyki prawnej, powołał do ekipy ustalającej listę tajnych współpracowników ludzi nie wiem, czy tylko złej woli, czy też zwyczajnie całkiem zielonych w problematyce werbowania do tajnej współpracy i dokumentowania tego w archiwach UB. Skutki były haniebne. Najuczciwszych ludzi, o bohaterskich życiorysach, takich jak Jan Zamoyski, czy Wiesław Chrzanowski i wielu innych uświniono pomówieniami o donosicielstwo, no i przy okazji obalono rząd Jana Olszewskiego, który był wtedy, mimo znakomitej przeszłości, całkowicie zagubiony w meandrach sprawowania władzy.
Dalsze dzieje ustawy lustracyjnej potoczyły się źle. W przyspieszonym tempie pozbywano się w Sejmie wszelkich demokratycznych wątków przy stanowieniu tego trudnego prawa. Pewną rolę w tym oddemokratyzowaniu ustawy odegrali moi koledzy klubowi z Unii Pracy. Większość z nich to późniejsi renegaci z naszej partii, którzy po przegranych wyborach wybrali tłuste posady prawicowej władzy. Inkwizycyjne zasady tej ustawy nie znalazły uznania w kręgach sędziowskich i zabrakło chętnych do pracy wedle wrednej, totalitarnej procedury. Ustawę zmodyfikowano, osłabiając jej inkwizycyjny charakter, a rozstrzygnięcia przekazano w ręce normalnego Sądu Apelacyjnego w Warszawie. Teraz wszystko zaczęło zależeć od charakteru ludzi, jacy mieli objąć kierownicze stanowiska w tym trybunale prawdy. Nie zmieniono jednak zasadniczej słabości ustanowionego prawa. Dawne totalitarne zasady odniosły tryumf. Sądzi się i karze ludzi za czyny popełnione nawet kilkadziesiąt lat wcześniej bez prawa do przedawnienia. To jedno zło. Drugim jest absurdalna z prawnego punktu widzenia zasada, iż karany jest nie sam czyn donosicielstwa, lecz brak samooskarżenia za ten czyn. Stalinowska zasada, iż samokrytyka decyduje o losie człowieka, dźwięczy w tym przepisie bardzo wyraźnie.
Błędów jest więcej, ale i te wymienione oraz inne dałyby się opanować, gdyby przekazano procedury lustracyjne w ręce ludzi nieskazitelnych. Niestety. Wpierw w sposób moralnie naganny powołano na Rzecznika Interesu Publicznego człowieka przeżartego ideologią, a ponadto procedury rozpatrywania spraw lustracyjnych są tajne. Jest to kolejne wielkie zwycięstwo starej ubecji. Materiały oskarżycielskie, jakie wyprodukowała ta formacja, są przez ministra od spraw tajnych chronione jako tajemnica państwowa, z czego wynika, że blask demokracji nie rozproszył totalitarnego mroku, pogrążającego nas w rozpaczy przez kilkadziesiąt lat. Sprawy toczące się wokół bezwstydnego ataku na premiera Oleksego są dowodem, jak bardzo obecne prawicowe siły poczuwają się do solidarności z dawną ubecją.
Ale i to byłoby do uładzenia, gdyby nie postępowanie Sądu Lustracyjnego. Panują tam ponoć w trakcie rozpraw – haniebne z punktu widzenia demokratycznych zasad sądowych – przepisy ograniczające do maksimum uprawnienia podsądnych i obrońców. Nawet te szczątkowe przecieki z sali sądowej świadczą, że są to rozprawy kapturowe, przysługujące bardziej mafiom politycznym, latynoskim dyktaturom niż wolnej Rzeczypospolitej. Jeżeli nawet w tych przeciekach jest jakaś doza przesady co do antydemokratycznego działania na tej sali, to wystarczy, by uznać, że uczestniczenie w takich procedurach sądowych w charakterze sędziów jest hańbiące.
Nie ma w Polsce przymusu bycia sędzią w każdej sytuacji. Kiedy ponad pół wieku temu, u zarania stalinizmu moje pokolenie polskich prawników kończyło studia, wielu z nas zrezygnowało z pięknej kariery sądowniczej w obawie, by nas nie wplątano w sądzenie wedle niegodziwych zasad. Pytam, czy wy, panowie, obecni sędziowie Sądu Lustracyjnego, jesteście przekonani, że prawa do obrony waszych podsądnych są zabezpieczone w sposób zdecydowanie uczciwy?
Jeśli są, powinniście protestować przeciw pomówieniom waszej pracy o nieżyczliwość wobec podsądnych i stronniczość. Jeśli jednak macie wątpliwości, ratujcie wasz honor osobisty i honor sądownictwa Rzeczypospolitej. Odmówcie sądzenia, tak jak to zrobiła spora część naszego dzisiaj już bardzo starego pokolenia prawników, rezygnując z wykonywania wyuczonego zawodu z obawy wejścia na złą drogę.
Powiecie mi zapewne, w obronie przed moją krytyką waszego postępowania, że takie jest w Polsce teraz prawo, iż w pewnych sprawach “ściśle tajnych” prawa podsądnych są mniej chronione na rzecz abstrakcyjnie pojmowanego “dobra państwa”, czyli w tym wypadku na rzecz interesów służb specjalnych, którym więcej wolno niż zwykłym organom śledczym. Moim zdaniem, realizowanie złego prawa w sądzeniu jest równie hańbiące jak łamanie prawa do obrony. Pamiętajcie jednak, że żaden reżim nie jest wieczny. Przyjdzie chwila, dla was być może dramatyczna, czy wręcz tragiczna, że was przywitamy prastarymi słowami: “Zdaj sprawę z włodarstwa twego, bo już więcej włodarzyć nie będziesz”. Pamiętajcie jeszcze o jednym. Opór środowiska sędziowskiego przeciw pierwotnemu kształtowi ustawy lustracyjnej zmusił Sejm RP do nowelizacji przepisów złego prawa.
5 lipca 2000 r.

Wydanie: 2000, 28/2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy