Sekcja zwłok Ameryki

Sekcja zwłok Ameryki

„Skręciłem na stację, bo strzałka wskazywała niemal pusty bak. To był błąd. W Detroit, nawet w biały dzień, jeśli tylko możesz, powinieneś unikać tankowania na East Side, ponieważ wschód Miasta Silników to dupa świata, gdzie panuje bezprawie i szaleństwo”. Brzmi jak początek amerykańskiej powieści któregoś z bitników, romantycznych, przegranych chłopców – artystów, poetów życia, szaleńców, którzy w latach 50. przemierzali Amerykę w poszukiwaniu miłości, seksu, trawy i inspiracji. Ale to całkiem współczesny reportaż o upadku przemysłowej potęgi, miasta legendy, kolebki nie tylko General Motors, ale także hip-hopu spod znaku Eminema. Romantyczny i dekadencki potencjał miasta widma świetnie wykorzystał w ostatnim filmie „Tylko kochankowie przeżyją” Jim Jarmusch. Dwójka bohaterów zwiedza nocami postindustrialne krajobrazy, ogląda z okien samochodów puste fabryki i zakłady, które stanowią opuszczoną dekorację. Miasto pokazuje szwy, zostaje wywleczone na drugą stronę, obnażone.

Detroit to doskonały punkt wyjścia do historii o degradacji, o spektakularnym upadku gwiazdy. A przecież większość z nas nie odwraca wzroku, kiedy emitują te celebryckie pseudoreportaże z sięgania dna. I trochę czujemy lęk, a trochę mamy poczucie satysfakcji lub chociaż wygranej: to jeszcze nie my, jeszcze nie teraz. Jeszcze przez chwilę utrzymujemy się na powierzchni. Ale przecież upadek z wysoka jest po prostu piękny, spektakularny. Każdy z nas z przyjemnością ogląda upadające olbrzymie wysokościowce, przesuwające się lodowce i fascynujące relacje z kataklizmów. W perspektywie egzystencjalnej to zawrót głowy, o którym w „Nieznośnej lekkości bytu” pisał Milan Kundera. „Ten, kto ciągle chce zajść gdzieś wyżej, musi liczyć się z faktem, że pewnego dnia poczuje zawrót głowy (…). Zawrót głowy to coś więcej niż lęk przed upadkiem. Zawrót głowy oznacza, że nas ta głębia pod nami przyciąga, wabi, budzi w nas pragnienie upadku, przed którym bronimy się przerażeni”. Książkę „Detroit. Sekcja zwłok Ameryki” Charliego LeDuffa możemy zatem potraktować jako metaforę.

W końcu poczucie porażki to jedno z podstawowych ludzkich doświadczeń – bardzo uniwersalne. Ale nie tylko dlatego tę książkę czyta się z rosnącą fascynacją. Fascynujący jest język tego reportażu – z jednej strony przystępny, bezpośredni, potoczny – z drugiej literacki, operujący anegdotą, metaforą, skrótem. „Gdyby nie pewien bóbr, Detroit nigdy by nie powstało. Ludwik XIII, homoseksualny król Francji z rozszczepionym podniebieniem i problemami z jąkaniem, bardzo lubił paradować po ulicach Paryża ubrany w kapelusz z bobra”. Otóż to! Typowy LeDuff. Dowcip, sugestywny obrazek, żadnych nudnawych opisów. „Dojechałem do klubu jazzowego Baker’s Keyboard Lounge w momencie, kiedy zaszło słońce”. Jakby to miało jakieś znaczenie. Ale pal licho zgrzebną celowość, my tu dostajemy nastroje, minifabułki, anegdoty i obrazy – niektóre bardzo długo z nami zostaną. Jak ten: „Zmarłych grzebano tutaj zazwyczaj w krzykliwie pomalowanych urnach lub trumnach wypełnionych fioletowymi i pomarańczowymi pomponami”. Zmarli wśród kolorowych pomponów! Oczywiście naukowiec antropolog, który spodziewał się socjologicznej i ekonomicznej analizy, prześwietlenia morfologii miasta, statystyk i danych, może się poczuć rozczarowany. A jednak udało się autorowi uchwycić i ponury urok Miasta Silników, i realną grozę, okrucieństwo dzielnic, w których człowiek z wypchanym portfelem jest zwierzyną łowną.

Narratorem książki jest dziennikarz, który po latach wraca na stare śmiecie, do zeszmaconego Detroit, by opisać miasto od środka. Mimo że pisze reportaż, stara się pisać jak najintensywniej, używa wszystkich dostępnych środków wyrazu. Chce nas przerazić, oczarować, zaszokować i uwieść. Jest jak w telewizji: emocje, emocje! Tempo, szybki montaż, wyraziste postacie! Bohaterowie tego reportażu są skonstruowani tak jak bohaterowie literaccy. Obserwujemy ich w różnych sytuacjach, kibicujemy im, potępiamy ich bądź usprawiedliwiamy. Kronika upadku Wielkiego Amerykańskiego Przemysłowego Miasta to także historia starzejącego się dziennikarza, który traci grunt pod nogami i dystans, a atmosfera miasta udziela mu się i powoli zatruwa jego życie zawodowe i osobiste. „To miasto płonie całymi dniami i nocami, a my mamy gówniany ekwipunek”. Ale przecież lubimy patrzeć, jak płonie.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy