Selekcja

Selekcja

Jeśli chcesz nosić beret jednostki specjalnej, przygotuj się na piekło na ziemi, bo trafisz do niego kilka razy
Pierwszy raz trafiłem do takiego piekła podczas selekcji do firmy, jak nazywamy GROM. Kiedy było po wszystkim, moje stopy wyglądały jak opuchnięte balony. Nigdy nie zapomnę, jak po ukończeniu selekcji siedziałem boso przed domem i próbowałem ochłodzić stopy o zimny beton. W głowie kręciło mi się z wyczerpania, ale zamiast wyć ze zmęczenia, czułem dziką satysfakcję. (…) Mogłem przybić piątkę z żołnierzami, którzy zorganizowali selekcję do GROM-u. Wojsko, w którym do tej pory służyłem, przyzwyczaiło mnie do krzyku i poniżania, a ci faceci, choć emanowali siłą i władzą, byli spokojni i opanowani. To sprawiło, że byli też dużo bardziej skuteczni w próbach złamania nas. (…)

DLA KAŻDEGO Z FIRMY kolejne selekcje nie są niczym wyjątkowym. Selekcja tak naprawdę trwa dla nas ciągle i nigdy się nie kończy. Kiedy pojawiła się propozycja, żeby wyjechać na Jungle Patrol Curse do Belize, jasne było, że konieczna będzie kolejna selekcja. Kryteria wyboru uczestników były proste: sekcja to sześć osób, dowódcą ma być gość ze znajomością angielskiego na poziomie drugim (pozostałym wystarczy poziom pierwszy), a wszyscy muszą zaliczyć CFT – Combat Fitness Test. W Polsce wyjazd na zagraniczny kurs wciąż jest przedstawiany jak cholerne wyróżnienie, a od gościa ze szkoleniówki usłyszeliśmy nawet, że „po tym kursie dostaniecie takie kwity, że nikt was nie ruszy” (…).
Zanim jednak przyszedł czas na Combat Fitness Test, trzeba było zdać egzamin z angielskiego przed brytyjskim attaché wojskowym. (…) Na koniec attaché grzecznie się z nami pożegnał, życzył powodzenia i jeszcze raz serdecznie zaprosił na kurs. Z tym zaproszeniem trochę przesadził, musicie bowiem wiedzieć, że za kurs płaciliśmy my. A może powinienem powiedzieć „wy”? Bo „my” to znaczy firma, a to z kolei oznacza po prostu podatnika. Nasz szef szkolenia jednak pominął tego typu subtelności i z dumą zakomunikował, że nie wyobrażał sobie, że ktoś mógł nie zdać, ale kto konkretnie pojedzie, to dowiemy się trochę później.
Lista zakwalifikowanych na kurs nie była zaskoczeniem. W składzie sekcji był więc major, kapitanowie, porucznicy i chorąży. Niektórzy się podśmiewali, że jedzie „patrol oficerski”, a Naval (starszy chorąży) jest tam tylko dla przyzwoitości. Te zarzuty nie były do końca prawdziwe, bo nie zwracaliśmy tak bardzo uwagi na stopnie. Tak po prostu wyszło. Może to nie jest dla wszystkich oczywiste, ale sekcja nie musi zawsze się składać z oficera i wojska – oficerowie też mogą być wojskiem.
Dowódcą sekcji został Śniady i zabrał się do stworzenia ambitnego planu przygotowań, który reszcie naszej piątki niespecjalnie przypadł do gustu. (…)

ŚNIADY PRZYDZIELIŁ NAM FUNKCJE i kolejność w patrolu. Na przedzie ja jako skaut, czyli osoba odpowiedzialna za czyszczenie drogi, wykrywanie zagrożeń na trasie przemarszu i za mierzenie dystansu. Drugi był Shagi, który został nawigatorem – to ważna fucha, bo od niego zależy, czy grupa dojdzie w miejsce działania. Trzeci to Śniady – dowódca, który powinien być jak człowiek orkiestra: zna się dosłownie na wszystkim, a jeśli się nie zna, to korzysta z wiedzy swoich ludzi, no i spina ich w całość. Czwarty szedł Karol jako łącznościowiec, który niesie ciężką radiostację z zapasem baterii. Piąty – zastępca dowódcy Maniek, prawa ręka Śniadego, a stawkę zamykać miał Bazyl, który w razie konieczności zastąpi w nawigowaniu Shagiego, no i zabezpiecza tył.
Plan przygotowań i jego realizacja bardzo szybko okazały się męczarnią. Zajęcia z nawigacji, planowanie, czytanie map i jeszcze raz planowanie… OK, to wszystko jest ważne, ale ileż można w kółko planować! (…)
Śniady wymyślił sposób na to, aby zadbać o nasze skupienie w czasie zajęć teoretycznych. Na jego polecenie Maniek, gdy Śniady prowadził wykład, miał wypatrywać, kto przysypia. Przyłapany był stawiany do pionu, a kiedy już wszyscy stali, to miał być znak, że konieczna jest przerwa. Zasypiałem więc z otwartymi oczami, by nie musieć stać. Planowanie zakończyło się jednodniowym wyjściem w teren i przeprowadzeniem rozpoznania. No i klapa! Zadanie było naprawdę proste: mieliśmy w lesie, na polanie, obserwować pojazd z żołnierzami, nic więcej. Problem w tym, że pojazd się spóźnił, a ja z Shagim już zająłem pozycję do obserwacji. Leżymy zakamuflowani w okolicy polany i tu pech jak cholera – kierowca wybrał sobie dojazd na polanę tak, że jechał prosto na nas. Nie bardzo mieliśmy wyjście, więc pozostało tylko wstać i w nogi. No i po zadaniu… (…)
Przyszedł wreszcie czas na Combat Fitness Test. Słyszeliście coś o nim? CFT to 8 mil w dwie godziny i ważący 15 kg plecak na grzbiecie. Potem każą jeszcze biegać półtorej mili w czasie nie krótszym niż 9 minut i 30 sekund, do tego jakieś pompki i brzuszki. Nie brzmi groźnie? Szkoda, bo powinno. CFT może powalić nawet tych najlepszych, którzy pokonali w życiu niejedną trasę i niejedną górę. Taki sprawdzian czekał naszą sekcję przed wyruszeniem do Belize. Po co tak się męczyć przed forsownym wyjazdem? Każdy z organizatorów kursu przetrwania musi urządzić taki sprawnościowy cyrk, by już na starcie wyeliminować maruderów. (…)

DO CFT KAŻDY Z NAS przygotowywał się sam – niestety, przez ciągłe odprawy i planowanie nie było tyle czasu, aby zrobić to razem. Przygotowanie do marszu było przyjemnym odreagowaniem godzin wysiedzianych na stołku. Mieszkałem już wtedy w 17-piętrowym wieżowcu, więc zalewałem potem schody, maszerując po klatce schodowej. Nikomu nie chce się wchodzić tak wysoko, więc raczej było pusto, choć trafiał się od czasu do czasu jakiś chętny na pogawędki. (…)
Ponieważ mnie przypadła rola skauta (…), musiałem naprawdę poważnie podejść do sprawy mierzenia dystansu. W polskim lesie różnie bywało z tym mierzeniem odległości, więc co będzie w dżungli? Postanowiłem się wspomóc elektroniką. (…) Kupiłem sobie krokomierz, który doskonale sprawdza się na równym terenie (przechył ciała to dla niego jeden krok), ale już trochę gorzej, gdy teren nie jest płaski. Im więcej dowiadywałem się o dżungli, tym bardziej uświadamiałem sobie, że potrzebny jest nam specjalistyczny sprzęt.
Angole przysłali listę tego, co każdy z nas powinien posiadać. Niestety, zapomnieli do niej dopisać: „i co tam sobie jeszcze życzycie – we własnym zakresie”. Wzięliśmy więc tylko to, co było na liście, i koniec. W efekcie nie zabraliśmy nowinki technicznej, jaką jest noktowizor. (…) Na szczęście przynajmniej wiozłem GPS… (…)
Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak ważną rolę odgrywa sprzęt. (…) Wiele razy widziałem, jak na łodzi sprzęt nie znikał w morskich otchłaniach, bo po prostu był przymocowany odpowiednio mocną linką. Mówiąc krótko, musisz mieć sto procent gwarancji, że sznurek nie pęknie – wtedy wiesz, że ty też nie pękniesz.
Kiedy do wylotu do Anglii zostało kilka dni, musieliśmy się zweryfikować i zrobić na miejscu CFT. Miałem już tyle kilometrów w nogach, że nie wydawał mi się on jakimś strasznie trudnym sprawdzianem – to tylko 8 mil w dwie godziny i 15 kilo na plecach. Bez jaj, ja nie dam rady? Zapomniałem o jednej ważnej rzeczy – gdy chodziłem sam, mogłem maszerować we własnym tempie. Jak chciałem podbiec, żeby nadrobić – proszę bardzo, nie ma problemu. Tymczasem w kupie maszerować jest znacznie trudniej.
Śniady wymyślił sobie, że test zrobimy na poligonie. Asfaltowa droga będzie naszym szlakiem, a samochód wymierzy trasę tam i z powrotem. 8 mil (czyli niecałe 13 km) po rozgrzanym asfalcie. I jak w westernie: start w samo południe. Upał jak cholera, więc mówię, żeby zejść z tego pieprzonego asfaltu i iść w cieniu po leś­nej ścieżce. Co na to słyszę? Że nie będziemy sobie ułatwiać! (…)
Śniady wymyślił też sobie, że mamy iść w dopiero co kupionych butach Jungle. Na takie numery nie miałem zamiaru dać się nabrać, bo wiedziałem, jak będą wyglądać moje stopy po tylu kilometrach marszu w nowych butach z twardej skóry, które pozwolą poczuć dogłębnie każde przeszycie, każdy wystający skrawek. No i zaczęło się gadanie: że Naval to nie do końca powinien mieć zaliczone, że buty nieregulaminowe… (…)
Maszerujemy. Co pewien czas zmienia się prowadzący, żeby utrzymać równe tempo. Taka zmiana bardzo pomaga, ma działać na psychikę i pokazać, że nowe siły są na przedzie. Słońce daje, ile może i bez litości, w nogach coraz mniej siły, a Maniek „zachwala” nowe buty – cudnie się dopasowują, każdy szew idealnie wrzyna się w skórę. Do szóstej mili jakoś dajemy radę, prowadzący płynnie się zmieniają. Poznajesz, że coś jest nie tak w grupowym marszu, gdy dochodzi do zmiany lidera i nowy okazuje się na tyle słaby, że stary wręcz musi się zatrzymać, aby tamten mógł wyjść na czoło. Karol nie daje rady ze zmianami – zwalniam, dopinguję go, a on tylko sapie jak lokomotywa. Nie ma wody, więc daję mu trochę pociągnąć ze swojego bukłaczka, ale to już nie pomaga. Idzie zygzakiem, zwalnia, a potem pikuje i pada do rowu zemdlony z wysiłku i odwodnienia.

SHAGI WYSKAKUJE Z SAMOCHODU i rzuca się na pomoc, ale Śniady drze się, że on jako dowódca stanowczo zabrania „wszelkich działań pomocowych ludziom z zewnątrz grupy marszowej”. Stawiamy Karola na nogi, biorę jego plecak i jak jakiś Szerpa niosę plecak na plecaku. Teraz mam na grzbiecie 28 kg – Karol, niestety, nic sobie nie ułatwił. Zostało nam jakieś 250 m do ostatniej nawrotki, a z niej jeszcze z 500 m i meta, ale było coraz gorzej. Przegrzanemu i przemęczonemu Karolowi nie tylko nogi odmówiły posłuszeństwa, ale i głowa. Gdy on coś mamrotał i paplał od rzeczy, czas płynął nieubłaganie. Maniek który doprowadził Karola do miejsca, gdzie nawracamy, zostawił go pod opieką Shagiego. Dalej nie było sensu nieść plecaka Karola, bo i nie było komu dalej iść. Z Mańkiem, równym krokiem i bez balastu, nie patrząc na pozostającą w tyle dwójkę, dokończyliśmy tę piechurską gehennę z sukcesem i mieszcząc się w czasie. Wreszcie przyszedł ten cudowny moment, gdy tyłek spotyka się z oparciem, a z ramion spadają taśmy plecaka. (…)
Na drugi dzień było jeszcze gorzej. Ja miałem gorączkę, stopa nadawała się do gipsu, a nie na kurs i test, jaki czekał mnie za parę dni w Anglii. O poranku okazało się, że do Belize pojedzie pięć kalek i Shagi, który tylko swojemu zwolnieniu zawdzięcza brak obrażeń. Stopy każdego z chłopaków w plastrach. Marsz, na szczęście, zaliczono wszystkim – nawet mnie, choć miałem „nieregulaminowe” buty.

STĘKAJĄC Z BÓLU, zabraliśmy się do pakowania. Pakowanie to bardzo ważna część żołnierskiej poniewierki. To prawdziwa sztuka, bo jeśli czegoś nie weźmiesz, to na miejscu tego nie kupisz. Jeśli jednak zabierzesz za dużo, będziesz musiał to potem niepotrzebnie dźwigać. Owszem, możesz wyrzucić, ale wyrzucić szkoda, bo najczęściej to coś drogocennego i bliskiego sercu. Przy pakowaniu trzeba się naprawdę nieźle nagłówkować!
Tym razem ograniczała nas waga bagażu, jaki można było zabrać do samolotu. Mimo to było tego na tyle dużo, że postanowiliśmy zabrać go w skrzyniach – są wygodne i zapewniają dobrą ochronę. W przeddzień wylotu Śniady zebrał nas z całym dobytkiem i ku ogólnemu zaskoczeniu zaczął sprawdzać, czy wszystko mamy. Przysłana przez Anglików lista sprzętu do zabrania była długa, więc potraktowaliśmy ją raczej jak zbiór sugestii. Gdy Śniady zabrał się do sprawdzania, jak sobie z nią poradziliśmy, ku jego ogólnemu zniesmaczeniu wyszły na jaw braki i w ogóle brak naszego profesjonalizmu.
Wstyd pisać, ale zaczęło się: że ołówek zaostrzony tylko z jednej strony (a Anglicy napisali, że ma być z dwóch!), że nie ma widelca i łyżki… (…)
Musicie wiedzieć, że przy pakowaniu bardzo ważne jest, aby najpotrzebniejsze rzeczy mieć zawsze w bagażu podręcznym. Tego nauczyły mnie lata w firmie, więc czuję się nieswojo, kiedy nie mam w plecaku sznurka, plastikowych kajdanek, czarnej taśmy, małej apteczki i jeszcze kilku drobnych, ale bardzo przydatnych gadżetów. Obowiązkowo w kieszeni muszę mieć nożyk. Wyobrażacie sobie pewnie, że po to, żeby przydał się w walce na śmierć i życie? Ech…

NOŻYK NOSI SIĘ zawsze przy sobie nie po to, żeby komuś odciąć głowę. Zastanówcie się, jak często trzeba się mocować z czymś ciasno związanym jakimś wyjątkowo upierdliwym sznureczkiem – jeśli macie przy sobie nożyk, nie trzeba się siłować z węzełkami. Nożyk jest po to, żeby ułatwiać sprawy. Ja lubię sobie ułatwiać (bo czemu, do cholery, życie nie może być łatwiejsze?), więc zawsze go przy sobie mam. Wam radzę dokładnie to samo, ułatwiajcie sobie!
Pakując się, zróbcie sobie listę rzeczy głównych i zapasowych. Rzeczy główne w moim przypadku to: nożyk (najlepiej taki otwierany jedną ręką), zapalniczka, latarka, dwumetrowy sznurek lub linka zakończona karabinkiem i apteczka; to mam przy sobie prawie zawsze. Zapasowe rzeczy kompletuję, gdy wiem, że czeka mnie jakaś mała wycieczka. Dokładam wtedy wielofunkcyjne narzędzie Leathermana, dodatkowe baterie, wodę, batoniki, telefon, no i – w zależności od pory roku – dodatkowe ubranie.

Skróty pochodzą od redakcji

Fragment książki Navala Przetrwać Belize. Opowieść GROM-owca o morderczym treningu w dżungli, Znak litera nova, Kraków 2013


PLECAK DOSKONAŁY

Tak naprawdę, żeby dobrze się spakować, trzeba mieć odpowiedni plecak. Szukaj plecaka, który:
• ma kilka komór – układaj w nich rzeczy w zależności od tego, jak często ich używasz. Dzięki temu, w razie potrzeby, szybko znajdziesz potrzebne przedmioty
• ma szerokie taśmy ramienne – są wygodne i dzięki nim plecak niesie się stabilnie
• ma szeroki i wygodny pas noś­-
ny na biodrach – to podstawa, bo plecak tak naprawdę niesie się na biodrach, a nie ramionach
• po założeniu nie przylega bezpośrednio do pleców – nowoczesne plecaki projektuje się tak, że pomiędzy plecakiem a plecami jest wolna przestrzeń, dzięki czemu twoje plecy w trakcie marszu pozostają suche


JAK SIĘ SPAKOWAĆ? CHECKLISTA NAVALA

Zestaw podstawowy:
• nożyk
• telefon
• latarka
• sznurek z karabinkiem
• plastikowe kajdanki
• zapalniczka
• światło chemiczne
• zegarek z kompasem
• okulary
• apteczka
• batonik energetyczny

Lista zapasowa – rzeczy, które zabieram ze sobą, gdy jadę gdzieś na kilka dni lub idę w góry:
• zapasowe baterie
• zapałki
• metrowa guma
• narzędzie wielofunkcyjne
• folia NRC
• mapa terenu
• busola lub GPS
• wszystko to, co uważam, że w danym terenie lub klimacie może być przydatne w sytuacji zagrożenia życia


CHCESZ SIĘ PRZYGOTOWAĆ NA TRUDNY I WYCZERPUJĄCY MARSZ?
Chcesz wysiłku i potu? Pomogę ci go polubić. O co masz zadbać?

1. Usiądź i porozmawiaj z samym sobą: czy naprawdę tego chcesz? Musisz chcieć się zmęczyć!
2. Zadbaj o sprzęt, byś mógł komfortowo chodzić: wygodne buty, dobra bielizna i ubranie na każdą pogodę. Po prostu zadbaj o swój komfort, bo nie będzie łatwo!
3. Zacznij od sprawdzenia samego siebie. Musisz wiedzieć, z jakiego pułapu startujesz, a poza tym lubimy się sprawdzać – choćby tylko przed samym sobą!
4. Zrób sobie sprawdzian ze wszystkiego – idą nie tylko nogi, ale i ramiona, które niosą plecak, więc oceń swoją wydolność biegową, podciągnij się na drążku, sprawdź, ile pompek i brzuszków jesteś w stanie zrobić oraz jak pływasz i nurkujesz.
5. Trening rozpocznij od 60% swoich możliwości – trening wstępny ma być przyjemnością, a jeśli będziesz sobie równomiernie dokładał obciążenia, będzie jeszcze większą przyjemnością, bo zobaczysz, że możesz dalej, szybciej i więcej.
6. Dbaj o dietę i wypoczynek – one też mają być częścią twojego przygotowania.
7. Jesteś zmęczony i dalej już nie możesz? Siądź na ławce i odpocznij – robisz to przecież tylko dla siebie. Trenuj tak, byś po każdym treningu czuł niedosyt i sam chciał więcej!
8. Postaraj się raz na jakiś czas – np. raz w miesiącu – zrobić wszystko na maksa. Zrób to bez zegarka, ale niech ktoś cię przypilnuje. Nie rób tego sam, ale zrób to dla siebie – tak jakbyś walczył o przetrwanie.
9. Sprawdzian i wyniki tak naprawdę nie są ważne, ale podpowiedzą, jak twoje ciało sprawdza się w sytuacji ekstremalnej i czy nie ćwiczysz za dużo. Jeśli tak, to zwolnij!
10. Dbaj o siebie! Jeśli masz kontuzję, wrzuć na luz, jesteśmy tylko ludźmi.

Wydanie: 2013, 45/2013

Kategorie: Obserwacje
Tagi: Naval

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy