Sen o Hiszpanii

Wieczory z Patarafką

Kiedyś już raz widziałem Hiszpanię. Dosłownie: widziałem, ale nie byłem. Statek, którym płynąłem do Afryki, uszkodził sobie coś w maszynowni akurat naprzeciwko samego krańca Europy, tam gdzie się skręca na południowy Atlantyk, naprzeciwko Cap Finisterre, czyli Końca Ziemi. Koniec Ziemi nie wyglądał zachęcająco: czarne bloki skalne, na które powoli znosiło naszą unieruchomioną łajbę. Naprawa trwała kilka godzin, jakiś przepływający statek radziecki chciał nam nawet przyjść z pomocą, ale obyło się bez tego. To było dawno, Hiszpania była frankistowska i niedostępna dla turystów z demoludów. Zresztą cóż mogło być dostępne za przydzielane wówczas wyjeżdżającym pięć dolarów?
Teraz pisząc książkę o Europie, uświadomiłem sobie, że jest to w mojej europejskiej edukacji luka tak wielka, iż właściwie mnie dyskwalifikuje. Znam wprawdzie nieźle hiszpańską literaturę, sztukę i historię, ale to tyle warte, co – powiedzmy – romans wyłącznie telefoniczny. I od razu powiem, że nie zawiodłem się, bo ta podróż poruszyła mnie na tyle głęboko, że zmusza mnie do modyfikacji mojej „Legendy Europy”: nie wszystko jest tak oczywiste, jak sądziłem, lecz główny motyw, zmiana patriotyzmu polskiego na europejski, potwierdził mi się z całą mocą i głębią.
Po raz pierwszy wyjeżdżałem w zorganizowanej wycieczkowej grupie, a wybrałem agencję turystyczną Triada, ponieważ obiecywała najbogatszy program zwiedzania. Słowa dotrzymała i pokazała nawet o wiele więcej, niż zapowiadała. Tekst ten ani sama wycieczka nie były (niestety, niestety) „sponsorowane”, stąd chwalę Triadę zupełnie bezinteresownie. Nawiasem mówiąc, mój ukochany Jurek Domański, szef „Przeglądu”, zwraca mi wprawdzie za książki, ale już za nic więcej. A w moich sporadycznych podróżach jest o wiele więcej pracy niż przyjemności. Jeśli idzie o Triadę, to goniła nas bezlitośnie przez tydzień, przewodził nam zaś bardzo kompetentny socjolog i dziennikarz, Piotr Pluta, zwany przez nas „don Pedrem”, któremu w ramach światowej solidarności Piotrów składam niniejszym solenne podziękowanie.
To są ponoć wycieczki eksperymentalne, składające się z tygodnia intensywnego zwiedzania i tygodnia odpoczynku. Odpoczynku także inkrustowanego zwiedzaniem. Jednak dla mnie to wszystko było rodzajem odpoczynku, ponieważ nie musiałem pisać, zresztą nawet gdybym chciał, nie zdołałbym, bo nie było kiedy. Do Hiszpanii jest bardzo daleko, co widać z mapy. Ale czego już z mapy jakoś nie widać, Hiszpania jest krajem ogromnym. Nawet nie to, że jest dwa razy większa od Polski, lecz składa się niemal cała z łańcuchów górskich. Od Zakopanego do słowackiego Smokowca jest w linii prostej parę, no, paręnaście kilometrów, ale trzeba dwóch dni, aby je przebyć. Taka właśnie jest Hiszpania. Przejechaliśmy więc w sumie przez pierwszy tydzień przeszło 3 tys. km – od lotniska w Reus koło Tarragony na północ do Segowii i Avili, a potem znów na południe: Madryt, Toledo, Sewilla, Kordoba, Gibraltar, Kadyks, Granada, Walencja, Barcelona. W praktyce o wiele, wiele więcej, zahaczając o miejscowości w ogóle Polakom nieznane, a niezwykłe jak Cuenca czy Ronda. Olbrzymia pętla obejmująca prawie cały Półwysep Pirenejski, poza północą.
Ogrom arcydzieł i wszelakiej dziwności oglądanych w tym czasie właściwie uniemożliwia dorzeczną relację – stąd będę pisał tylko o drobnych wycinkach, absolutnie niedostępnych „z daleka”, a także o swoich własnych doznaniach, czyli o tym, o czym i tak piszę w warszawskich czy miedzeszyńskich „patarafkach”. A pierwsza refleksja była smutna: Polska nie ma najmniejszych szans na dogonienie Hiszpanii. Plemiona wędrujące niegdyś na południe i zachód za wszelką cenę miały rację: my przegraliśmy ten wyścig już półtora tysiąca lat temu. Przypadła nam w udziale stanowczo gorsza część kontynentu i odtąd już zawsze, zawsze jesteśmy w tyle. Przykro jest pisać z pozycji ubogiego krewnego, przykro też swoim Czytelnikom przekazywać takie poglądy.
Nie jesteśmy zresztą osamotnieni: z tablic w muzeum piłki nożnej w Barcelonie wynika, że Leningrad leży w Azji, a Praga czeska nad rzeką Mołdawą. Niewiedza nigdy nie jest powodem do chwały. Za to my wiemy świetnie, nad jaką rzeką leży Toledo, a nad jaką Granada. Wiemy też, że Hiszpania jest krajem europejskim. Ale czy rzeczywiście?

 

Wydanie: 2002, 43/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy