Seryjny morderca ujęty po 20 latach

Seryjny morderca ujęty po 20 latach

Dzięki badaniom DNA „potwór znad Green River” już nie zaatakuje

Zabił 49 młodych kobiet w stanach Waszyngton i Oregon. Być może kilkadziesiąt innych zgładził w Kalifornii i Kanadzie. Od początku był podejrzany, lecz przez 20 lat pozostawał bezkarny.
Najnowsze metody laboratoryjne pomogły w końcu wytropić zabójcę. W Auburn pod Seattle za kraty trafił 52-letni Gary Leon Ridgway, przypuszczalnie sprawca najdłuższej serii morderstw we współczesnej historii USA. Grozi mu kara śmierci.
15 lipca 1982 r. dzieci bawiące się w pobliżu Kent nad brzegami Green River płynącej na południe od Seattle spostrzegły unoszącą się na wodzie dziwną kłodę. Nagle beztroskie śmiechy zmieniły się w okrzyki grozy. Nie była to kłoda, lecz związane nagie ciało młodej kobiety. Policja zidentyfikowała ofiarę – 16-letnią Wendy Lee Coffield, która rzuciła szkołę, aby szukać łatwego zarobku. Nikt nie przeczuwał, że to

początek długoletniego
koszmaru

i niezwykle kosztownego śledztwa, które pochłonie ponad 15 mln dolarów.
10 sierpnia tamtego roku Opal Charmaine Mills z Kent wybrała się z przyjaciółką Cynthią Hinds popracować przy malowaniu mieszkań. Opal miała zaledwie 16 lat, lecz już była zaręczona i pragnęła zdobyć trochę grosza na suknię ślubną. Po latach jej matka, Kathy Mills, wspomina: „To było takie radosne, serdeczne dziecko. Opal nadała imiona wszystkim swym lalkom i pluszowym zwierzętom. W kościele dostała nagrodę, gdyż przeczytała Pismo Święte od deski do deski. Chcę, aby ludzie zapamiętali ją jako śliczną narzeczoną, pełną nadziei na przyszłość, a nie jako ofiarę. Moja córka miała tylko jedną wadę – za bardzo lubiła jeździć autostopem”.
Opal nie miała samochodu, zadzwoniła więc do swego brata, Garretta, prosząc o podwiezienie. Garret, odsypiający nocną zmianę, poprosił zmęczonym głosem: „Lepiej poszukajcie sobie okazji”. Opal i Cynthia nigdy nie wróciły do domu. 13 sierpnia nagie ciała obu nastolatek wyłowiono z Green River. Wypłynęły na powierzchnię, choć zabójca obciążył je kawałkami skał. Sekcja wykazała, że dziewczęta zostały zgwałcone i uduszone. Dwa dni później nad brzegiem Zielonej Rzeki myśliwi natrafili na zwłoki 31-letniej prostytutki, Marcii Chapman.
Policjanci nie mieli już wątpliwości – pod Seattle grasuje seryjny morderca polujący na prostytutki i autostopowiczki na autostradzie Pacific Highway South. Powołana bezzwłocznie specjalna grupa śledcza Task Force Green River ustaliła, że sprawca najczęściej zabiera ofiary z przystanku autobusowego w pobliżu międzynarodowego lotniska Tacoma-Seattle.
John Urquart, obecnie zastępca szeryfa hrabstwa King, wówczas uczestnik policyjnych patroli, opowiada: „Na początku lat 80. był to prawdziwy bazar prostytutek. Nazywaliśmy patrole na autostradzie „Nocą żywych trupów” z powodu setek prostytutek i narkomanów. Dosłownie na każdym rogu stała dziwka. Zabójca miał łatwe zadanie”.
Szybko

wytypowano kilku
podejrzanych.

W październiku 1982 r. policjanci byli niemal pewni, że „zabójcą znad Green River” jest taksówkarz Melvin Wayne Foster. Ten jednak zapewniał o swej niewinności: „Tak, często woziłem prostytutki, także te, które zostały zamordowane. Taką mam robotę. Nie znaczy to jednak, że gwałcę i duszę pasażerki”. Foster był obserwowany 24 godziny na dobę. Ale na autostradzie wciąż ginęły młode kobiety. Stało się jasne, że taksówkarz nie jest „potworem”. Grupę specjalną, która wytypowała fałszywego sprawcę, rozwiązano. Na jej miejsce powołano Task Force II, liczącą 43 funkcjonariuszy. W kwietniu 1983 r. śledztwo w sprawie Green River było już największym dochodzeniem dotyczącym zabójstw w Stanach Zjednoczonych.
Prawdziwy szok wywołała śmierć 21-letniej Carl Christensen, która 3 maja 1983 r. znikła z autostrady. Pięć dni później znaleziono jej ciało. Carl, kompletnie ubrana, leżała na wznak. Na piersiach ofiary morderca położył dwa pstrągi, na brzuchu butelkę wina, a obie dłonie przykrył stosami kiełbasek. Doświadczeni policjanci z ekipy śledczej nie mieli już wątpliwości, że tropią maniakalnego mordercę, który zostawia swój znak rozpoznawczy.
„To była

sygnatura szalonego zabójcy,

który chciał nam powiedzieć: „Patrzcie, to ja. Zabiłem i znowu będę zabijał, dopóki mnie nie złapiecie”, wyjaśnia kryminolog Robert Keppel, były konsultant Task Force. W ciałach młodych kobiet, które zostały rozebrane, tkwiły inne „znaki rozpoznawcze” – małe, trójkątne kamyki wepchnięte w drogi rodne.
Śledztwo prowadzono na pełnych obrotach. Policjanci zebrali 750 segregatorów akt i przesłuchali tysiące osób. Na próżno. Poszlak było mnóstwo, brakowało jednak stuprocentowych dowodów. Kiedy wiosną 1984 r. pod Seattle stopniały śniegi, na mokrych polach, na stokach wzgórz i w gęstych matecznikach lasów zaczęto znajdować zwłoki. Nie udało się uniknąć paniki. Młode kobiety wychodziły z domów tylko pod eskortą męskich krewnych, zaś córy Koryntu pod lotniskiem dwukrotnie podniosły ceny za swe usługi „z uwagi na zwiększone ryzyko zawodowe”.
Policja była bezradna. Aby uspokoić mieszkańców, ogłoszono właściwie bez żadnych podstaw, że „potwór znad Green River” przestał zabijać w marcu 1984 r. Także trzecia Task Force nie zdołała znaleźć „dymiącej strzelby”, czyli pewnego dowodu winy. Mijały miesiące i lata. Kilku szefów policji stanowej musiało podać się do dymisji. Swe stanowiska utraciło paru wpływowych polityków. Względy wyborców zdobyli ci, którzy mówili: „Po co wydawać miliony dolarów na śledztwo, które i tak nigdy nie zostanie zakończone? Lepiej wzmocnić pracę policji w innych regionach stanu”. Także władze federalne nie wykazywały już chęci finansowego wspierania dochodzenia „prowadzonego przez małomiasteczkowych gliniarzy, którzy nie potrafiliby schwytać nawet złodzieja królików”, jak wyraził się pewien poirytowany urzędnik Departamentu Sprawiedliwości.
Skład Task Force systematycznie zmniejszano. W lipcu 1991 r. „grupa specjalna” składała się już tylko z jednego detektywa, Toma Jensena, który zajmował się głównie „przyjmowaniem sygnałów od obywateli”. O morderstwach znad Green River powstały książka i tysiące artykułów prasowych. Wydawało się, że sprawa przejdzie do dziejów kryminalistyki jako największa seria morderstw, której sprawców nie wykryto. Jednak

detektyw nie dawał za wygraną.

W 2000 r. dowiedział się o nowej metodzie badania wyjątkowo krótkich lub zniszczonych odcinków DNA, zwanej STR (Short Tandem Repeat). Pozwala ona na powielenie i analizę niewielkich ilości materiału genetycznego z jądra komórek, które jeszcze przed rokiem nawet najwięksi eksperci uważali za bezwartościowe. Metodę STR stosuje się obecnie do identyfikacji ofiar zamachów z 11 września na podstawie materiału genetycznego, który został na ich szczoteczkach do zębów czy chustkach do nosa. Dzięki STR można przeanalizować DNA, które pozostawiła ręka naciskająca klamkę, przycisk dzwonka lub ciskająca kamień.
W marcu 2001 r. detektyw Jensen przekazał do laboratorium próbki materiału genetycznego pięciu głównych podejrzanych. Porównano je z DNA nasienia znalezionego w drogach rodnych trzech ofiar: Opal Mills, Cynthii Hinds i Marcii Chapman. Wyniki nie pozostawiły żadnych wątpliwości. „Potworem znad Green River” jest Gary Ridgway z Auburn, weteran marynarki wojennej
i pozornie spokojny obywatel, od 32 lat pracujący jako malarz w fabryce samochodów ciężarowych w Rinton. Prawdopodobieństwo, że nasienie pozostawił inny mężczyzna, wynosi jeden do kilkunastu miliardów. Kilkanaście miliardów to znacznie więcej niż liczba mieszkańców Ziemi!
Ridgway już w 1983 r. był podejrzany. Widziano, jak jedna z ofiar, Marie Malvar, wsiadała do jego samochodu. Innym razem policja przydybała go w aucie na końcu ślepej uliczki w pobliżu lotniska. Niemal w tym samym miejscu znaleziono później zwłoki zamordowanej prostytutki. W 1984 r. sam zgłosił się na policję, zapewniając o swej niewinności. Przeszedł pomyślnie test na wykrywaczu kłamstw, toteż zostawiono go w spokoju. A przecież wykrywacz uważany jest za jedno z najbardziej niewiarygodnych urządzeń w arsenale kryminalistyki! Przy okazji Ridgway złożył jednak niepokojące zeznanie:
„Mam hopla na punkcie
prostytutek.

Dziwki wciągają mnie, tak jak alkoholika przyciąga whisky”. Funkcjonariusze przesłuchali również byłą żonę Ridgwaya, która stwierdziła, że jej eks-mąż z pewnością ukrywa jakąś ponurą prawdę: „W końcu lat 70. Gary miał obsesję religijną. Chodził z Biblią od domu do domu jako misjonarz zielonoświątkowców i denerwował się, gdy ludzie zamykali mu drzwi przed nosem. Potrafił siedzieć cały wieczór i płakać – przed telewizorem, z Biblią na kolanach. Potem się zmienił. Wychodził wieczorami i wracał późno – mokry i brudny. Zaznaczał na mapach odludne miejsca, mówiąc, że właśnie tam chce nielegalnie wywieźć śmieci”. Kochanka malarza, występująca tylko jako „Przyjaciółka A”, przedstawiła jeszcze bardziej szokującą wersję: „Gary lubił perwersje seksualne i miłość pod gołym niebem. Pewnego razu wywiózł mnie na pusty kemping, rozebrał do naga i przywiązał nylonową linką za ręce i nogi do wbitych w ziemię palików. Na szczęście w końcu mnie uwolnił”.
Mimo tych mocnych poszlak brakowało „dymiącej strzelby”. Uzyskano ją dzięki badaniom DNA. Ridgway, aresztowany
30 listopada i oskarżony na razie o cztery zabójstwa, prawdopodobnie zostanie skazany. Policja zastanawia się jednak, czy rzeczywiście w marcu 1984 r. „potwór znad Zielonej Rzeki” przestał mordować. „Seryjni mordercy działają pod wewnętrznym przymusem. Po dwóch czy trzech zabójstwach nie mogą już przestać. Nie mogą się pozbyć tej żądzy krwi”, wyjaśnia kryminolog Mike Rustigan z San Francisco. Być może Ridgway zmienił tylko teren działania. Może to on zgładził kilkanaście kobiet pod San Diego?
Danielle Efford z Kanadyjskiej Policji Konnej nie wyklucza, że mógł on grasować w Kolumbii Brytyjskiej, gdzie w czasie ostatniej dekady nie wykryto sprawców 52 morderstw na prostytutkach, zaś 45 młodych kobiet zaginęło bez wieści. Wyjaśnienie tych podejrzeń potrwa z pewnością jeszcze wiele lat.

 

Wydanie: 2001, 51/2001

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy