Skąd wziąć nauczyciela?

Skąd wziąć nauczyciela?

W szkołach rysuje się poważny kryzys kadrowy. Statystyczny polski nauczyciel to prawie 45-letnia kobieta. Jej następców nie widać

Praca w szkole jest dla studentów wyborem asekuracyjnym – drugim lub trzecim. To stały trend, Bogusław Śliwerski, profesor pedagogiki Uniwersytetu Łódzkiego i Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, od 2011 r. przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, obserwuje go od lat.

Opluło nas własne państwo

– Prowadziłem zajęcia na wydziale filologicznym. Grupa stanowiła zbieraninę: dwóch anglistów, dwóch rusycystów itp. Nie ukrywali, że do szkoły pójdą dopiero wtedy, gdy nie wyjdzie im biuro tłumaczeń lub praca w mediach. Podkreślali, że nie chcą zarabiać mniej niż pani w sekretariacie szkoły. Bo poza satysfakcją z pracy z dziećmi wypadałoby mieć satysfakcję finansową – opowiada profesor. – Proszę spojrzeć na Szwajcarię, gdzie żeby studiować kierunek nauczycielski, trzeba mieć średnią 4,5 z ośmiu przedmiotów. W Luksemburgu nauczyciele zarabiają najwięcej na świecie w tej grupie zawodowej. W Finlandii społeczeństwo mówi: inwestujemy w was, ale też oczekujemy pracy na najwyższym możliwym poziomie. Jednak takie podejście wymaga myślenia o zdecentralizowaniu systemu oświatowego. U nas zaś wszystko idzie w przeciwnym kierunku. Nauczyciel jest kontrolowany, dyscyplinowany, trzymany w szachu, boi się podnieść głowę, jakby sam nie umiał myśleć. Administracja tego systemu opartego na strachu pochłania każdego roku miliardy, dużo kosztują kuratoria – nadzór administracyjno-polityczny. Jak nauczyciele mają być „dla dzieci” skoro są chłopcami do bicia? Jedyne rozwiązanie, jakie widzę w tej sytuacji, to uwolnienie nauczycieli, danie im autonomii: mało wam płacimy, ale możecie się realizować, być sobą. Obecnie w Polsce nie wystarczy podwyżka płac, nawet i do 10 tys. zł. To nie zmieni mentalności. Nauczyciele powinni być elitą intelektualną i duchową.

Zdaniem Śliwerskiego młodych odciąga od tej profesji również zapóźnienie cywilizacyjne polskiej szkoły, jakieś 40 lat w stosunku do krajów Zachodu. Przykład? Szkoła unika sieci internetowej. Wciąż króluje: otwórz podręcznik, przepisz, wkuj na pamięć. A gdzie praca choćby z telefonem komórkowym i atrakcyjnymi aplikacjami edukacyjnymi? Młodzi adepci zawodu dziś mogą być ścigani za to, że komunikują się z uczniami za pomocą Twittera czy Facebooka, a nie przez dziennik elektroniczny. To po co iść do pracy w szkole? Żeby obawiać się skutków własnego zaangażowania? Tablica interaktywna w szkołach jest, ale korzysta się z niej raz w tygodniu, gdy uczniowie piszą test. Nie dziwmy się więc, że dzieci nie lubią szkoły.

– Wielu młodych ludzi, których obserwuję, może i byłoby świetnymi nauczycielami, ale tu kredyt na mieszkanie, tam spadek prestiżu zawodu – wylicza Tomasz Bilicki, prowadzący Centrum Interwencji Kryzysowej dla Młodzieży, śniadania dla dyrektorów szkół czy audycje oświatowe w Radiu Łódź. – Zawsze krytykowali nas rodzice i uczniowie. Kwietniowy strajk pokazał, jak opluło nas własne państwo. Nie spodziewaliśmy się ciosu z tej strony. W szkole, w której mam kilka godzin WOS, wielu nauczycieli mówiło, że odejdzie z zawodu, wielu przeszło do innych szkół. Nie było dnia, żeby ktoś nie płakał. Szczucie medialne spowodowało podział środowiska: na tych z ZNP i z tych Solidarności, na strajkujących i niestrajkujących.

Migracje między szkołami rzeczywiście nasiliły się. Magdalena Buda, wicedyrektorka Zespołu Szkół nr 8 na gdańskiej Zaspie, dostrzega jednak nie tylko to zjawisko. Zna anglistkę lat 20+, która odchodzi do pracy w korporacji, mimo że uwielbia uczyć. Po strajku nie może sobie poradzić psychicznie. – Ludzie odchodzą z zawodu, to fakt. Jedna z naszych nauczycielek również nie mogła sobie poradzić psychicznie z kierunkiem, jaki przybrała polityka oświatowa. Że niby cały czas mówi się o dobru dziecka, a tak naprawdę nauczyciel każdego dnia musi wykonywać mnóstwo czynności odciągających go od dzieci, wypełniać stosy papierów. Kilku znajomych rzuciło pracę i odeszło do innej branży lub do oświaty, ale nie do pracy nauczycielskiej. Obserwujemy też przypadki wyboru pracy w ośrodkach specjalnych, gdzie już na starcie nauczyciel ma 30% dodatku do pensji ze względu na uciążliwe warunki pracy. Takie migracje nie są problemem, bo nauczyciele mają ukończone po kilka kierunków studiów podyplomowych.

Magdalena Buda wśród powodów obecnego kryzysu kadrowego w szkołach wymienia sfrustrowanie środowiska i malejący prestiż zawodu. Jakie są tego skutki? Nauczyciele zaczęli myśleć o sobie. – Nasze dziewczyny przestały pracować po godzinach. Mejle od rodziców odbierają do godz. 16, jeśli rodzic chce się spotkać, musi się umówić, a nie tak jak dotychczas – nauczyciel dostępny przez okrągłą dobę. Jeśli nie mają ochoty jechać na wycieczkę, nie muszą. Już nie wyrabiają tzw. hallówek, dodatkowych bezpłatnych godzin wprowadzonych przez minister Katarzynę Hall. Zaczynają się cenić. I to jest dobre – mówi wicedyrektor Buda.

Wolę korpo albo przemysł

Dramat jest w szkołach branżowych. Bo czy dla absolwenta politechniki lub AGH taka praca jest marzeniem? A z drugiej strony – czy jest on przygotowany do pracy w szkole zawodowej? Z badania „Barometr zawodów 2020” przygotowanego na zlecenie Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej wynika, że nauczyciele praktycznej nauki zawodu i przedmiotów zawodowych znaleźli się wśród najbardziej poszukiwanych profesji.

– Średnia wieku nauczycieli przygotowujących do zawodu jest wysoka i ciągle rośnie. Znam szkoły, w których w ostatnich latach nie został zatrudniony ani jeden absolwent uczelni technicznej. Pracuje stara gwardia, która chce dokończyć swoją drogę zawodową w szkole, tak jak rozpoczęła – wskazuje prof. Stefan Kwiatkowski, wieloletni dyrektor Instytutu Badań Edukacyjnych, obecnie rektor Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. – Musimy więc uatrakcyjnić ofertę, pod względem nie tylko płac, lecz także warunków pracy. Chodzi o to, żeby płaca dla inżynierów w gospodarce i w zawodzie nauczyciela była porównywalna. Jeśli idą do prywatnych przedsiębiorców, czasami pracują nawet poniżej swoich kwalifikacji, ale i tak zarabiają trzy razy więcej niż nauczyciel.

W przypadku dostrzegalnego już braku nauczycieli matematyki sprawa może być bardziej skomplikowana. – Studia matematyczne wybiera niewielu młodych. A jak już wybierają, nie zawsze kończą. Są trudne. Tu kłania się brak obowiązkowej matury z matematyki. Wiele działów nie było omawianych w szkołach, młodzi mają po prostu braki. Boją się pracować w takich szkołach jak nasza, gdzie uczniowie są wymagający, boją się wpadki intelektualnej. Idą do lepiej płatnej pracy w banku czy korporacji, gdzie nikt im nie wytknie niewiedzy o danym dziale matematyki – tłumaczy Katarzyna Sikora, dyrektorka prestiżowego III LO w Chorzowie, członek zarządu Stowarzyszenia Nauczycieli Matematyki. – Często nie czują się na siłach pracować w szkole, tak to widzę. Poza tym młodych zniechęca roszczeniowy stosunek rodziców do nauczycieli. Dzisiaj każdy jest ekspertem od prawa oświatowego, bo w internecie wyszperał akty prawne. To utrudnia pracę nauczycielom.

Broń obosieczna

Co robi Ministerstwo Edukacji Narodowej, żeby ten niepokojący trend odwrócić, bo wydaje się, że kryzysu nie zażegnają ani 20-godzinny tydzień pracy, ani wakacje? Otóż resort chce stworzyć system szkół ćwiczeń, w których będą odbywać praktyki i staże absolwenci specjalności nauczycielskich, gdzie będzie oferta przykładowych rozwiązań dydaktycznych i metodycznych. Biuro prasowe MEN wymienia też jako sposób na walkę z kryzysem kadrowym w szkołach… 1000 zł na start dla nauczycieli stażystów, świadczenie wprowadzone od 1 września 2019 r. Ma to być zachęta dla młodych. Ponadto, kontynuuje MEN, w tym roku nauczyciele otrzymają kolejną podwyżkę. I najważniejsze: resort we współpracy z Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego powołał w Polskiej Komisji Akredytacyjnej odrębny zespół do oceny jakości kształcenia nauczycieli na uczelniach.

To ostatnie jest bronią obosieczną. – Już w tym roku w Gdańsku nie zrekrutowaliśmy chętnych na studia niestacjonarne. Podobna sytuacja jest na wielu uczelniach – wylicza prof. Amadeusz Krause, pedagog z Uniwersytetu Gdańskiego. – I mówię nie o kierunkach typowo pedagogicznych, lecz o nauczycielach przedmiotów, których już dziś dramatycznie brakuje w dużych miastach. Nowe standardy kształcenia oznaczają wzrost wymagań. Trzeba pięć lat studiować np. trudną fizykę, by być nauczycielem za 2,5 tys. zł, zarabiać mniej niż woźny w niektórych szkołach. Za 10-15 lat czeka nas ogromny kryzys w edukacji. Będzie to skutkiem starzenia się kadry, odchodzenia z zawodu do lepiej płatnych profesji, zmniejszenia rekrutacji na studia nauczycielskie, a także trwającej w nieskończoność reforma systemu, idącego za nią skłócenia środowiska oświatowego i bałaganu prawnego

„Zarówno Polska, jak i inne kraje UE muszą znaleźć rozwiązania, które pozwolą zatrudnić i utrzymać najlepszych nauczycieli. Problem starzenia się nauczycieli i braków kadrowych to zagadnienie, z którym mierzy się większość krajów UE”, pisze Biuro Prasowe MEN. Z Monitora Kształcenia i Szkolenia 2019, zaprezentowanego we wrześniu 2019 r. w Brukseli, wynika, że w Unii jest 5,7 mln nauczycieli w szkołach podstawowych i średnich; ponad jedna trzecia przekroczyła 50 lat.

W Polsce średnia wieku nauczycieli wynosiła w roku szkolnym 2017/2018 43,9 (dla kobiet 43,7, a dla mężczyzn 45,2), w 2018/2019 – 44,1 (dla kobiet 43,9, dla mężczyzn 45,4).

W roku szkolnym 2018/2019 w naszym kraju pracowało 512 354 nauczycieli. Z tego jedynie 20% stanowili najmłodsi: stażyści (21 020) i nauczyciele kontraktowi (83 616).

Fot. Adobe Stock

Wydanie: 09/2020, 2020

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Radoslaw
    Radoslaw 24 lutego, 2020, 16:08

    Nie chce sie powtarzać, ale już raz wyliczyłem, że za pieniądze, które post-solidarnościowe partie zamierzają przeznaczyć na „robienie dobrze” amerykańskim firmom zbrojeniowym i energetycznym można byłoby NATYCHMIAST i RADYKALNIE poprawić sytuacje w oświacie i służbie zdrowia. I to nie na rok, tylko na najbliższe KILKANAŚCIE LAT. Czy ktoś z nauczycieli/rodziców/lekarz/pacjentów choćby pisnął w proteście przeciwko tej orgii rabowania własnego kraju na rzecz USA? Nie! No to przestańcie sie mazać, skarżyć i wyżalać. Sami postanowiliście sponiewierać waszą starość i przyszłość waszych dzieci.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Włodzimierz Zielicz
      Włodzimierz Zielicz 9 marca, 2020, 10:17

      O czym autorka nie napisała, a co dziś(!) jest kluczowym problemem!
      Rynek pracy dóbr i usług podzielił Polskę na dwie części. W małych i średnich miastach oraz na wsi etaty nauczycielskie mają nadal swoją wielką wartość, są trudne do zdobycia i wręcz toczą się o nie dramatyczne walki. Wynika to z wysokiej wartości złotówki oraz braku atrakcyjnych alternatyw. Często, ze względu na bardzo małe klasy łatwiejsze są tu warunki pracy – mniej uczniów to nie tylko większy komfort prowadzenia zajęć, ale i zdecydowanie mniej czasu poświęcanego na sprawdzanie prac oraz biurokrację.
      Skrajnie odmienna jest sytuacja w relatywnie szalenie, jak na Polskę, bogatych wielkich miastach. Przykładowo stolica ma średnią płacę dwukrotnie wyższą średnią płacę i PKB per capita wyższy niż w Wiedniu. Co oznacza szalenie wysokie ceny (szczególnie mieszkań!) oraz moc atrakcyjnych, nie tylko płacowo, alternatyw dla pracy w szkołach publicznych. Tu też są najtrudniejsze warunki pracy z 36-osobowymi klasami. To dlatego w stolicy 1/3 nauczycieli to emeryci, a mimo to jest kilka tysięcy wakatów. Z drugiej strony bogactwo miasta i jego mieszkańców to również ogromne wpływy podatkowe i budżet sięgający 19 miliardów zł. Oczywiście generalnie płace nauczycieli w Polsce są bardzo niskie i przydałaby się generalnie podwyżka. Z drugiej strony żaden rząd ani nie podniesie pensji nauczycielskich o 50-100% w całym kraju ani nie zadekretuje w wielkich miastach płac nauczycielskich na poziomie 1,5-2 razy wyższym niż w reszcie kraju – tylko to bowiem mogłoby rozwiązać problemy kadrowe w tych miastach. Tylko znaczący udział samorządów wielkich miast w rozwiązywaniu problemów płacowych nauczycieli może uchronić publiczną edukację w tych miastach przed upadkiem spowodowanym brakiem nauczycieli już w perspektywie 3-4 lat, a nie kilkunastu. Mają na to dość, wynikających ze swojego bogactwa, środków. Rodzi ono bowiem problemy kadrowe oświaty, ale i daje środki ich rozwiązywania. To tylko kwestia odpowiednich priorytetów.

      Odpowiedz na ten komentarz
    • Andrzej
      Andrzej 10 marca, 2020, 16:30

      Nie matura, lecz…

      Z GW z 10.03

      EPIDEMIA KORONAWIRUSA
      NA ŻYWO Trzy nowe przypadki koronawirusa. Episkopat zaleca zwiększenie liczby mszy

      Odpowiedz na ten komentarz
  2. Włodzimierz Zielicz
    Włodzimierz Zielicz 9 marca, 2020, 10:18

    O czym autorka nie napisała, a co dziś(!) jest kluczowym problemem!
    Rynek pracy dóbr i usług podzielił Polskę na dwie części. W małych i średnich miastach oraz na wsi etaty nauczycielskie mają nadal swoją wielką wartość, są trudne do zdobycia i wręcz toczą się o nie dramatyczne walki. Wynika to z wysokiej wartości złotówki oraz braku atrakcyjnych alternatyw. Często, ze względu na bardzo małe klasy łatwiejsze są tu warunki pracy – mniej uczniów to nie tylko większy komfort prowadzenia zajęć, ale i zdecydowanie mniej czasu poświęcanego na sprawdzanie prac oraz biurokrację.
    Skrajnie odmienna jest sytuacja w relatywnie szalenie, jak na Polskę, bogatych wielkich miastach. Przykładowo stolica ma średnią płacę dwukrotnie wyższą średnią płacę i PKB per capita wyższy niż w Wiedniu. Co oznacza szalenie wysokie ceny (szczególnie mieszkań!) oraz moc atrakcyjnych, nie tylko płacowo, alternatyw dla pracy w szkołach publicznych. Tu też są najtrudniejsze warunki pracy z 36-osobowymi klasami. To dlatego w stolicy 1/3 nauczycieli to emeryci, a mimo to jest kilka tysięcy wakatów. Z drugiej strony bogactwo miasta i jego mieszkańców to również ogromne wpływy podatkowe i budżet sięgający 19 miliardów zł. Oczywiście generalnie płace nauczycieli w Polsce są bardzo niskie i przydałaby się generalnie podwyżka. Z drugiej strony żaden rząd ani nie podniesie pensji nauczycielskich o 50-100% w całym kraju ani nie zadekretuje w wielkich miastach płac nauczycielskich na poziomie 1,5-2 razy wyższym niż w reszcie kraju – tylko to bowiem mogłoby rozwiązać problemy kadrowe w tych miastach. Tylko znaczący udział samorządów wielkich miast w rozwiązywaniu problemów płacowych nauczycieli może uchronić publiczną edukację w tych miastach przed upadkiem spowodowanym brakiem nauczycieli już w perspektywie 3-4 lat, a nie kilkunastu. Mają na to dość, wynikających ze swojego bogactwa, środków. Rodzi ono bowiem problemy kadrowe oświaty, ale i daje środki ich rozwiązywania. To tylko kwestia odpowiednich priorytetów.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. Andrzej
    Andrzej 14 marca, 2020, 22:14

    Masowa produkcja kretynow w „wolnej, demokratycznej” Polsce: (fragment artykulu zam. w Onet.pl)

    KORONAWIRUSA PRZEWIDZIANO JUŻ 12 LAT TEMU? KIM KARDASHIAN POKAZUJE, ŻE SĄ NA TO DOWODY
    MILENA MAJEK
    wczoraj 10:00

    Koronawirus to główny temat nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Co jakiś czas pojawiają się nowe teorie. Tym razem Kim Kardashian wyznała na Instagramie, że pewna wróżka już w 2008 roku przewidziała to, co dzieje się teraz na świecie. Celebrytka wyznała też, jak zabezpiecza swoją rodzinę przed zarażeniem.

    Koronawirus: Kim Kardashian wyznała, że wróżka przewidziała epidemię już 12 lat temu
    O koronawirusie mówi się nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. W sieci pojawia się mnóstwo komentarzy, teorii i porad. Niedawno wyznaniem zaskoczyła Kim Kardashian. Celebrytkę obserwuje na Instagramie ponad 162 mln użytkowników. Kim Kardashian chce utrzymywać z nimi kontakt, więc niemal regularnie zamieszcza posty. Nie mogło także zabraknąć tematu koronawirusa.

    (Przeczytaj więcej: Basia Kurdej-Szatan, Ewa Minge i inne gwiazdy o sytuacji w Polsce. „Mam nadzieję, że szybko skończy się ten koszmar”)

    Celebrytka pokazała na Instastory fragment książki z 2008 roku. Okazuje się, że wróżka Sylvia Browne przewidziała w niej przyszłość na 2020 rok. Wskazała też, że pojawi się pewna tajemnicza choroba. Jej objawy przypominają koronawirusa.
    Około 2020 r. ciężka choroba przypominająca zapalenie płuc rozprzestrzeni się na całym świecie, atakując płuca i oskrzela i opierając się wszystkim znanym metodom leczenia. Niemal bardziej zaskakujący niż sama choroba będzie fakt, że nagle zniknie ona tak szybko, jak się pojawiła, zaatakuje ponownie dziesięć lat później, a następnie całkowicie

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy