Skończmy z tym absurdem

Skończmy z tym absurdem

Prof. Jerzy Żyżyński, ekonomista

Uczciwy, kompetentny i obiektywny naukowiec nie może być zwolennikiem podatku liniowego

– Ostatnio ożywiła się dyskusja na temat podatku liniowego.
– Oczywiście, że się ożywiła. Jest to kwestia dużych pieniędzy dla niektórych…

– Dla niektórych? Podatek liniowy przedstawiany jest jako rozwiązanie doskonałe dla wszystkich: służy rozwojowi gospodarczemu (vide przykład Rosji i Słowacji), pobudza produktywność, ogranicza szarą strefę, jest sprawiedliwy.
– Odpowiem w trzech słowach, no może w pięciu: wszystkie te zalety są kłamstwem. Ordynarnym kłamstwem, bo jest to niemożliwe i teoretycznie, i praktycznie. Rosja ma dobre wyniki nie z powodu podatku liniowego, ale dzięki wysokim cenom surowców, zwłaszcza ropy i gazu. Na Słowacji żaden efekt przyśpieszenia związany z podatkiem liniowym nie nastąpił. Badania naukowe wykazują, że wszystkie rzekome skutki i zapowiedzi dotyczące tego podatku są niesprawdzone.

– Ale szarą strefę ogranicza?
– Szara strefa rodzi się głównie w strefie dochodów niskich. Chodzi przeważnie o biednych ludzi, którzy nie zatrudniają się oficjalnie, pracują „na lewo”, mało zarabiają. Dla nich podatek liniowy jest bez znaczenia. W istocie zaś potęguje on szarą strefę, bo jego wprowadzenie wiąże się z likwidacją ulg podatkowych, a wtedy przestajemy prosić o rachunki. Gdy rzemieślnik mówi: chce pan za 1000 zł bez rachunku czy za 1200 zł z rachunkiem, to przy istnieniu ulg każdy brał rachunek, odpisywał sobie stosowną sumę i był spokojny, że uczciwie wszystko załatwił. A bez ulgi – każdy woli za 1000 zł bez rachunku. I tak się rozwija szara strefa. Nawet jakby wprowadzono podatek liniowy na poziomie 15 czy 16%, nic się nie zmieni. Wielu ludzi nie będzie chciało płacić, bo 15% piechotą nie chodzi, zwłaszcza przy większych transakcjach.

– Komu przede wszystkim zależy na podatku liniowym?
– Chodzi o interes wąskiej grupy, dla której wprowadzenie tego podatku oznacza zmniejszenie obciążeń – konkretnie o 6% Polaków, wchodzących w drugą i trzecią grupę podatkową. Ja też wchodzę, ale patrzę na interes ogólnogospodarczy, a ordynarne kłamstwo zawsze mnie denerwuje. Na temat podatku liniowego wypisywana jest masa głupstw przez ludzi, którzy się nie znają i nie są ekonomistami. Jeden z „ekspertów” cytował nawet piosenkę Beatlesów, „Taxman” – o urzędniku podatkowym, który ich ograbiał – twierdząc, że płacenie 90% podatku dochodowego musiało Beatlesów bardzo zniechęcać. Jakoś nie zauważyłem, żeby podatek dochodowy zniechęcił ich do napisania jeszcze wielu świetnych piosenek. Rozpadli się z powodów charakterologicznych, a nie w wyniku wysokiego podatku dochodowego, nadal śpiewali i należeli do najbogatszych muzyków brytyjskich.

– I nawet nie przenieśli się z płaceniem podatków za granicę jak ABBA.
– Skoro ABBA mogła, to się przeniosła. Przecież każdy system podatkowy, niezależnie od wysokości stawek, może być skonstruowany źle lub dobrze. Wysokie stawki raczej potrafią zachęcać do aktywności. W czasach gdy Elvis Presley zaczynał robić wielką karierę, najwyższa stawka podatku dochodowego w USA wynosiła właśnie ok. 90%. Oczywiście, wbrew głupstwom, które się dziś u nas wypisuje, wcale nie przeszkadzało to rozwojowi gospodarczemu. Presley jednak przehulał i rozdał swoje pieniądze, zabrakło mu więc na zapłacenie podatku. Co zrobił? Dał dodatkowo parę koncertów, wszyscy na tym skorzystali, a on zarobił na podatek. W rzeczywistości podatek liniowy nie służy rozwojowi gospodarczemu. Przeciwnie, szkodzi mu.

– Dlaczego?
– Dlatego, że wysysa siłę nabywczą mniej zamożnych obywateli. Dziś w Polsce podatek dochodowy faktycznie płacony przez osoby fizyczne wynosi średnio 16%. Aż 94% Polaków jest w pierwszej grupie podatkowej. Tu stawka wynosi 19%, ale w rzeczywistości, dzięki ulgom i kwocie wolnej, płacą oni 13,5%. W drugiej grupie – stawka 30% – jest 5% Polaków, płacących naprawdę 20%. Wreszcie 1% najbogatszych, którzy weszli w trzeci próg (40%), płaci tylko 30-procentowy podatek. Ludzie z drugiej grupy podatkowej płacą podatek dochodowy kosztem wydatków konsumpcyjnych i kosztem oszczędności. 1% najbogatszych – tylko z oszczędności, bo konieczność zapłacenia podatku w żaden sposób nie uszczupla zaspokojenia ich potrzeb konsumpcyjnych. Natomiast biedniejsi płacą wyłącznie kosztem konsumpcji. Gdy więc przesuwa się obciążenie podatkowe na biedniejszych, spada ich siła nabywcza. Ograniczenie siły nabywczej 94% społeczeństwa zaszkodzi gospodarce.

– Przecież, jak się u nas twierdzi, to bogaci są kołem zamachowym rozwoju gospodarczego.
– Ten najbogatszy 1% obywateli przynosi do budżetu piątą część wszystkich wpływów podatkowych z tytułu PIT. Gdyby został wprowadzony podatek liniowy w wysokości 20% od dochodu – a faktycznie ok. 17% po uwzględnieniu kwoty wolnej – to obciążenie podatkowe zostanie przesunięte na barki 94% mniej zamożnych Polaków. Oznaczałoby to zwiększenie podatku o 2 punkty procentowe – czyli zamiast 13,5% jak dziś, płaciliby 15,5%. To niby niewiele więcej, ale będzie to dla nich wzrost średnio aż o 15%, co ludzie słabo zarabiający z pewnością odczują (niektórzy, np. ci, którzy z powodu zwiększenia kwoty wolnej w ogóle nie będą płacić PIT, może skorzystają, inni jednak zapłacą jeszcze więcej).

– Czy właśnie z tych wszystkich powodów żaden wysoko rozwinięty kraj świata nie wprowadził podatku liniowego?
– Oczywiście. Przykładowo w USA jest progresywny podatek dochodowy i od osób fizycznych, i od firm, do tego fenomenalny system ulg: na dzieci, na żonę, na babcię i dziadka, ba, nawet na teściową, jeśli się ją utrzymuje. System podatkowy ma nie utrudniać obywatelowi zaspokajania jego potrzeb. Uważam, że w Polsce, tak jak w USA za czasów prezydentury Billa Clintona, najniższa stawka podatku dochodowego mogłaby wynosić 10%, potem 15%, a górna, naprawdę dla najbogatszych, nawet 50%, oczywiście przy istnieniu ulg na określone cele (np. zakup mieszkania czy remont). Ulgi podatkowe są prawem obywatela, a poza tym przynoszą korzyści gospodarce. Ich ograniczanie spowodowało w ostatnich latach realny wzrost fiskalizmu i większe obciążenie obywateli. Oczywiście, ci wszyscy szamani ekonomiczni likwidujący w Polsce ulgi, wcześniej skwapliwie z nich skorzystali, stawiając sobie domy. Uczciwy, kompetentny i obiektywny naukowiec nie może być zwolennikiem podatku liniowego i zniesienia ulg, gdyż wie, że to absurd ekonomiczny.

– W Polsce jednak znacznie częściej i dobitniej słychać głosy zwolenników wprowadzenia podatku liniowego i likwidacji ulg.
– Bo to propaganda jak za Gierka, nielicząca się z faktami. Podatek liniowy leży w interesie zachodnich właścicieli gazet, menedżerów, przedstawicieli instytucji kapitałowych. Oni często odnoszą wrażenie, że w Polsce jest wysoki podatek dochodowy. Tymczasem w porównaniu z innymi krajami nasze stawki podatkowe nie są wysokie, problem w tym, że mamy niskie dochody. Dochód ludzi płacących w Polsce stawkę 40%, w Europie Zachodniej jest w ogóle wolny od podatku albo wchodzi w najniższą stawkę. Gdy ktoś stamtąd przyjeżdża do naszego kraju, przeżywa szok: musi oddać państwu znacznie więcej niż na Zachodzie. A to dlatego, że tu jego dochody są w najwyższej grupie podatkowej. Może więc, co proponowałem już dawno, ludzie przyjeżdżający z Zachodu powinni mieć większe koszty uzyskania przychodu, żeby nie musieli tyle płacić.

– Jeśli wśród ekspertów zajmujących się w praktyce finansami są właściwie sami przeciwnicy podatku progresywnego, to może mają oni trochę racji?
– Obniżenie podatku dochodowego dla najbogatszych i zmniejszenie siły nabywczej biedniejszych oznacza, że zostaje więcej środków w systemie finansowym. I to wyjaśnia – powiem brutalnie, że wręcz demaskuje – zainteresowanie sektora finansowego wprowadzeniem podatku liniowego. Dlatego właśnie wszyscy tzw. ekonomiści z różnych banków i instytucji finansowych przekonują gorąco, jak to wspaniale podatek liniowy służy gospodarce. Nie służy gospodarce. Podatek liniowy służy tylko sektorowi finansowemu. Będzie więcej pieniędzy we wtórnym obrocie, to więcej pieniędzy trafi do banków, będą je inwestować, brać większe prowizje; poprawi się koniunktura na giełdzie, bo ją też zasili więcej pieniędzy.

– Poprawa koniunktury na giełdzie jest chyba dobra dla całej gospodarki?
– Dla giełdy i dla graczy giełdowych. Jak pokazują ostatnie lata, wzrosty i spadki na polskiej giełdzie mają minimalny wpływ na tempo wzrostu gospodarczego. Na gospodarkę wpływają głównie wydatki ludzi biedniejszych. Ich trzeba niżej opodatkować, bo jeśli zostaną im jakieś dochody, wydadzą je na cele rynkowe, a to poprawi koniunkturę w kraju i zwiększy obroty przedsiębiorców. Zmniejszy się też wtedy nacisk na wzrost płac, ograniczony zostanie wzrost kosztów pracy, co jest także korzystne dla przedsiębiorców. Ludzie biedniejsi i średnio zamożni powinni płacić mniejszą stawkę, bo ich pieniądze zostają w gospodarce. Progresywny podatek dochodowy jest więc lepszy z punktu widzenia mechanizmów gospodarczych – oraz sprawiedliwszy.

– Zwolennicy podatku liniowego uważają zaś, że niesprawiedliwe jest różnicowanie stawek w zależności od dochodu.
– Jeśli mówimy o sprawiedliwości, to mówmy o całkowitym obciążeniu obywatela daniną na rzecz państwa. Całkowita danina składa się, z grubsza biorąc, z dwóch podatków – pośredniego VAT oraz dochodowego. Podatek pośredni jest degresywny, bo działa wtedy jedno z podstawowych praw ekonomicznych – prawo malejącej stopy konsumpcji wraz ze wzrostem dochodu. Czyli im kto bogatszy, tym mniejszą część swych dochodów wydaje na cele konsumpcyjne, większą zaś akumuluje, pomnażając majątek. Jeśli ktoś zarabia 2 tys. zł miesięcznie, to praktycznie całość dochodu przeznacza na konsumpcję. Jego danina na rzecz państwa poprzez VAT od wydatków konsumpcyjnych wynosi średnio ok. 11% zarobków. Ktoś, kto zarabia 100 tys. zł miesięcznie i wydaje na konsumpcję nawet 20 tys. zł, płaci zaś daninę w postaci VAT wynoszącą niewiele ponad 2% swych zarobków. Progresywny podatek dochodowy z wyższą stawką dla bogatszych pozwala więc częściowo zniwelować degresywny charakter VAT. Jeśli zatem patrzymy na łączne opodatkowanie obywatela – a tylko tak trzeba patrzeć – niesprawiedliwy jest podatek liniowy, sprawiedliwa jest zaś progresja. Dlatego – powtarzam – dochody najbogatszych powinny być opodatkowane wyżej niż biedniejszych.

Prof. Jerzy Żyżyński pracuje w Katedrze Gospodarki Narodowej na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się polityką fiskalną i gospodarczą, bankowością, teorią podatków.

 

Wydanie: 19/2008, 2008

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy