Śladami ojca

Śladami ojca

Piotr Kwiatkowski, syn zmarłego Kasztelana, zarządza zamkiem w Golubiu-Dobrzyniu

W Golubiu-Dobrzyniu wiszą jeszcze plakaty wyborcze PSL z fotografiami kandydatów do Sejmu. Zdjęcie kasztelana Zygmunta Kwiatkowskiego otoczone jest czarną obwódką i opatrzone napisem: „Zmarł 29.08”. A na zamku trwają największe roboty budowlano-remontowe od ponad 30 lat, kiedy to odnowiono go staraniem Kasztelana. Niedawno Unia Europejska zaakceptowała projekt rewitalizacji zamku za ponad 1,8 mln zł. W lipcu, zaraz po 29. Turnieju Rycerskim, ruszyły prace.
Piotr Kwiatkowski, 42-letni syn Kasztelana, dogląda malarzy odnawiających komnaty. – Nie domieszał pan chyba żółtego. Przecież te ściany mają być jaśniejsze. Każda komnata musi mieć inne kolory.
Jako artysta malarz i scenograf Piotr jest wyczulony na barwę. Zna tu wszystkich. Półtora roku temu zaczął pomagać w pracach zamkowych. Pielił trawniki, zbierał kamienie z pola. – Ojciec najpierw kazał mi wyrywać gwoździe z podłogi, potem pokazał, gdzie stoi taczka i co mam nią wozić. Zacząłem jako pracownik fizyczny – minimalne zarobki (700 zł miesięcznie) i minimalne środki na zamkowe inwestycje.

Najbardziej podobny

Zygmunt Kwiatkowski zostawił trzech synów. Tak się złożyło, że najlepszy kontakt miał ze średnim, Piotrem, najbardziej też podobnym do niego fizycznie. A Piotr częściowo powielał życiorys ojca, który w 1950 r. jako 17 latek został skazany na 10 lat. Wyrok głosił, iż „uczeń gimnazjum w Strzelnie, kierując się swoim wrogim stosunkiem do ustroju Polski Ludowej, postanowił jesienią 1950 r. założyć kontrrewolucyjną organizację mającą na celu walkę z ustrojem”. Wyszedł w ’56.
Piotr zaś, także w wieku 17 lat, został internowany za drukowanie ulotek i rozklejanie plakatów antyjaruzelskich. Pełnoletniość powitał w więzieniu, po wyjściu natychmiast dostał wezwanie do wojska. – „My panu nie damy tu żyć”, mówili mi szczerze. Poszedłem na milicję, złożyłem podanie o zgodę na wyjazd i już w styczniu 1983 r. wyjechałem do Niemiec ze starszym bratem (też był internowany) – opowiada. Tam skończył szkołę średnią, studiował malarstwo na uniwersytecie frankfurckim, zajmował się scenografią filmową, wystawiał swe prace.
Sześć lat temu ojciec odwiedził go w Berlinie. – Wracaj do kraju, będziesz u mnie pracował. Odpowiedziałem: „Wybacz, to absurd”. Ale zacząłem coraz częściej przyjeżdżać do Polski, ojciec brał mnie na pola i do zamku – i dokładnie opowiadał, co, gdzie i jak trzeba robić. Dwa lata temu postanowiłem wrócić.
Przed rokiem Kasztelan odebrał wyniki swoich badań. Były złe. Schował je na dno szuflady. Piotr zobaczył te wyniki dopiero po jego śmierci. A wtedy, rok temu, Kasztelan powiedział mu tylko: – Nie mamy już wiele czasu – i zaczął uczyć go zamku, wszystkiego, co trzeba tu robić.
– Dla ojca zamek nie miał żadnych tajemnic. Pracował do wieczora, przed szóstą rano był już w Szkole Rycerskiej u pracowników. Często nocował na zamku, w komnacie nad wjazdem, przy kapitularzu. To strategiczny punkt, z którego wszystko słychać. Ojciec po skrzypnięciu drzwi od razu rozpoznawał, gdzie kto jest i jak długo tam był. Był opętany zamkiem, czasem mówiłem, że mam zamek zamiast ojca. Nawet jak wyrażaliśmy uczucia, to też przy okazji rozmów o zamku. Codziennie bombardował mnie tysiącami informacji. Na pewno nie wszystko zapamiętałem.

Nowi gospodarze

Kasztelan początkowo kierował pracami remontowymi, ale gdy w sierpniu szedł do szpitala, chciał, by zastąpił go Piotr. – Przed pójściem do szpitala mówił mi: „Ty decyduj”. Ale nie przyjmował do wiadomości, że jest chory. Odszedł po męsku. Nie mówił mi o chorobie, wiedziałem jednak, że koniec się zbliża. Ja też nie przyjmuję do wiadomości, że już go nie ma.
Nie on jeden. Odwiedzającej go w szpitalu Grażynie Zygmunt, kierowniczce biura zarządu pracującej z nim od 30 lat, Kasztelan powtarzał: – W poniedziałek wychodzę i wracam na zamek. I jak zawsze wszyscy mu wierzyli. Ale tym razem nie dotrzymał słowa.
Zamek jest w użytkowaniu wieczystym PTTK, a Zygmunt Kwiatkowski zarządzał nim jako prezes golubsko-dobrzyńskiego oddziału tej organizacji. Gdy minął pierwszy szok spowodowany jego śmiercią, zarząd oddziału PTTK zaczął się zastanawiać nad wyborem nowego gospodarza. Wiadomo, że nie zostanie on kasztelanem, bo tego tytułu już nikt nigdy w Golubiu-Dobrzyniu nie będzie używać. Z jednej strony, szefem zamku powinien być przedstawiciel PTTK. Z drugiej, dla wszystkich było oczywiste, że w zamku pracować ma syn Kasztelana, bo przecież ojciec nie bez powodu powierzał mu coraz poważniejsze zadania.
13 września zarząd zdecydował, że prezesem oddziału będzie Mariusz Wróblewski, dotychczasowy wiceprezes. Piotr Kwiatkowski został zaś dyrektorem ds. administracyjno-ekonomicznych. – Tu musi być jedna twarda ręka. I taka dyscyplina jak za Zygmunta – mówi Piotr Wiliński z golubskiego oddziału PTTK, sędzia główny turniejów rycerskich i współpracownik Kasztelana od 25 lat. Uważa jednak, że komukolwiek innemu trudno byłoby wprowadzić aż taki reżim. To kwestia charyzmy – nikt nawet sobie nie wyobrażał, że z poleceniami Kasztelana można by dyskutować. – Mariusz Wróblewski nie jest konfliktowy, Piotr Kwiatkowski również nie. A pracy na pewno im nie zabraknie – dodaje.

Lista najważniejszych spraw

– Co trzeba zrobić? Nowe ogrzewanie w całym zamku, kotłownię na miał, nową instalację wodną. Mamy nową hydrofornię, ale strach podnieść ciśnienie wody do odpowiedniego pułapu, bo instalacja może nie wytrzymać. Trudno podlewać trawniki, bo wodę czerpiemy z 60 m głębokości, a pompa może pracować bez przerwy najwyżej dwie godziny. Należałoby też zmodernizować Szkołę Rycerską, tak by stała się ona atrakcją dla turystów. Kończymy odbudowywanie części murów, wkrótce otwarte zostaną trzy nowe sale wystawowe dotychczas użytkowane jako magazyny. Pracuję nad stworzeniem nowej strony internetowej, tłumaczę teksty – wylicza dyrektor Kwiatkowski.
A jeszcze z racji znajomości języków oprowadza zagraniczne wycieczki, kontaktuje się z zachodnimi ekspertami, na przykład z grupą specjalistów od zamków krzyżackich, którzy niedawno odwiedzili Golub-Dobrzyń, nadzoruje też codzienne prace polowe. Pracy jest bardzo dużo, więc Piotr wzorem ojca zaczyna od odprawy z pracownikami o godz. 6.45. – Mamy tu 11 ha użytków rolnych, 30 ha łąk, park. Trzeba wiedzieć, co zrobić i komu to zlecić. Ludzie trochę przyzwyczaili się do tego, że ojciec obmyślał im harmonogram prac we wszystkich szczegółach; nawet w najdrobniejszej sprawie mówił, co trzeba wykonać – choćby to, jak wyprostować ząb od wideł, by jeszcze służyły. Tu zresztą wystarczy przejść z parkingu do zamku, by od razu zobaczyć, co jest do zrobienia.
– O, to pewnie stało się przy przenoszeniu mebli, trzeba od razu załatać, bo będzie bardziej odpadać – Piotr Kwiatkowski pokazuje mały kawałek odłupanego tynku, a potem wskazuje XVII-wieczną rzeźbę małpki przy zabytkowym portalu na krużgankach: – Już jako małe dziecko wysłuchiwałem legend o tej małpce.
Wchodzimy do remontowanego pomieszczenia, gdzie robotnicy wyburzają ściany wewnętrzne. – A tu, teraz zakryte, jest wejście do okrągłego lochu głodowego, gdzie krzyżacy wrzucali skazanych, by ginęli z głodu. To idealnie okrągły kamienny cylinder gotycki, robi niesamowite wrażenie, jakby widziało się wyciągnięte ręce setek ludzi, którzy tam poumierali. Znaleźliśmy tu XIV-wieczne naczynia, koniecznie chcę ten loch udostępnić turystom – opowiada z pasją.

Zagrożone wzgórze

– Gdy Kasztelan poszedł do szpitala, to Piotr Kwiatkowski tu wszystko trzymał w ręku. Cieszę się, że uznał, że jego dalsze życie będzie związane z zamkiem. Ktoś musi na co dzień kierować ludźmi, którzy wykonują tu prace. Ustaliliśmy, że będziemy nadal organizować imprezy, które odbywały się na zamku za życia Kasztelana, wspólnie podejmujemy wszystkie decyzje – podkreśla prezes Mariusz Wróblewski.
Na pewno w październiku odbędzie się więc konkurs krasomówczy, a w przyszłym roku jubileuszowy 30. Turniej Rycerski.
W sprawach dotyczących zamku prezes Wróblewski liczy na dobrą współpracę z burmistrzem Golubia-Dobrzynia, Romanem Tasarzem: – To w końcu mój kolega z pracy, ja jestem nauczycielem matematyki, a on polskiego.
Sprawa bodaj najpilniejsza do załatwienia, leżąca już poza kompetencjami władz zamku, to obwodnica, której budowa może jeszcze bardziej naruszyć i tak już zagrożone osuwaniem się wzgórze zamkowe. – Przecież Kasztelan nie zgadzał się, by obwodnica przebiegała tak blisko. A teraz z przerażeniem słyszę, że władze chcą wrócić do dawnej koncepcji – martwi się prezes.
– Wzgórze siada po obu stronach jak siodło, to bardzo niebezpieczne dla zamku. Nie tak dawno można było dookoła murów przejechać ciągnikiem, a teraz nawet taczką jest trudno – wskazuje dyrektor Kwiatkowski.
Widać, że obaj chcą działać zgodnie i dobrze się uzupełniają. Nie poradziliby sobie jednak bez pomocy Grażyny Zygmunt, która nie tylko zajmowała się ruchem turystycznym, lecz była przede wszystkim nieocenionym sekretarzem Kasztelana. Perfekcyjnie koordynowała wszystkie kierownicze funkcje Zygmunta Kwiatkowskiego, których miał wiele; wie, gdzie leży każdy dokument, który akurat może być potrzebny.

Nikt nie założy zbroi

Złoty pancerz Kasztelana wciąż wisi w jego gabinecie na zamku. – Gdyby ktoś chciał go założyć, to chyba zdjąłbym ten miecz ze ściany i zaatakował – mówi Piotr Kwiatkowski.
– Nikt nigdy nie będzie już go nosić. Znajdzie się w zamkowej izbie pamięci Zygmunta Kwiatkowskiego – dodaje prezes Wróblewski.
Gospodarze zamku nie zdecydowali jeszcze, czy w tym roku odbędzie się doroczny Sylwester Sław, który rozsławił Golub-Dobrzyń. Bo jakże tak, bez Kasztelana? Przecież trwa żałoba, flagi z kirem są opuszczone do połowy masztu. – Ale Kasztelan zawsze mówił, że zamek ma żyć i chciałby na pewno, byśmy w sylwestra spotkali się na zamku. A jak coś zrobimy źle, to na pewno da nam jakiś znak – uważa Mariusz Wróblewski.

 

Wydanie: 2005, 40/2005

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy