Śladami Olisadebe

Śladami Olisadebe

Vahan Gevorgyan ma już polskie obywatelstwo i czeka na powołanie do kadry

„Staropolska jest to cnota, nikomu nie zamknąć wrota”, taką dedykację, a wraz z nią upragnione obywatelstwo otrzymał od wojewody mazowieckiego piłkarz Wisły Płock, Vahan Gevorgyan. Kolejny po Emmanuelu Olisadebe obcokrajowiec, który dostanie niebawem szansę debiutu w piłkarskiej reprezentacji Polski.
Kiedy w połowie lipca 2000 r. Emmanuel Olisadebe został w myśl prawa Polakiem, fakt ten uznano za jedno z najważniejszych wydarzeń sezonu. Była głośna uroczystość, tłum gości i dziennikarzy. W blasku fleszy Oli otrzymał polskie obywatelstwo. Tym razem nie było splendoru ani uroczystej oprawy. Być może dlatego, że już od dawna 22-letni Ormianin z Płocka traktowany był jak Polak.

W poszukiwaniu lepszego jutra

Przyszedł na świat 19 grudnia 1981 r. w Erewanie. Był drugim synem Anny i Jury. Nigdy nie poznał ojca, który zginął w wypadku samochodowym zaledwie trzy miesiące po jego narodzinach. Zna go jedynie z opowieści i rodzinnych fotografii.
Sport nie był obcy rodzinie Gevorgyanów. Mama Anna, dyplomowany chemik, w młodości była piłkarką ręczną. Przyszłość synów wiązała jednak z edukacją muzyczną. Starszy o dziewięć lat brat Albert ukończył szkołę muzyczną. Muzykiem miał zostać także mały Vahan. – Na szczęście nic z tego nie wyszło – śmieje się.
W 1994 r. w poszukiwaniu lepszego jutra rodzina Gevorgyanów przyjechała do Polski, do Piotrkowa Trybunalskiego. Vahan niechętnie wspomina dzieciństwo i tamten okres.
– Szczerze powiedziawszy, niewiele pamiętam, miałem przecież tylko 12 lat. Była wojna, brat dostał powołanie do wojska… stąd decyzja o wyjeździe do Polski.
Jednak w chłopięcej psychice tamten czas musiał mocno się odznaczyć. Obcy kraj, nieznany język, ludzie i miejsca. Niewiele wiedział o Polsce. – Kojarzyła mi się jedynie z Marylą Rodowicz. Mama bardzo lubiła jej piosenki – mówi. Słyszał jeszcze o Warszawie. I pamięta, że kiedy przyjechał do Polski, prezydentem był Lech Wałęsa. – Po raz drugi w życiu musiałem się uczyć wszystkiego od nowa – wspomina. Szybko zasymilował się z rówieśnikami. Z każdym dniem coraz bardziej patrzył na świat oczami Polaka. Poznał język, a czytać nauczył się z gazet. Polubił nowy kraj.
Mama handlowała na bazarze, a mały Gevorgyan bawił się z rówieśnikami. Rozpoczął też regularne treningi w zespole miejscowych trampkarzy. Tak wyglądały pierwsze tygodnie Wanika w Polsce.

Pod skrzydłami Prosowskich

Po ośmiu miesiącach Anna Gevorgyan zabrała synów do rodziny do Płocka. Tam kolega z podwórka zaprowadził Vahana do miejscowego klubu. Trener Tadeusz Prosowski od razu zorientował się, że w niewysokim chłopcu z Armenii drzemie piłkarski potencjał. Mimo że dla Vahana było to w zasadzie pierwsze spotkanie z profesjonalnym futbolem, na boisku radził sobie świetnie. Wyróżniał się nienaganną taktyką, szybkością, zadziornością, a przede wszystkim wielkim sercem do gry. – Zobaczyłem niewysokiego, trochę skrępowanego chłopaka. Od początku widać było, że ma smykałkę do gry – wspomina Prosowski.
Jak się później okazało, Gevorgyan będzie wiele zawdzięczał rodzinie Prosowskich.
W 1998 r., po czterech latach pobytu w Polsce, mama z bratem wrócili do Armenii, a ostatecznie osiedlili się w Niemczech. Niespełna 17-letni Vahan został w Polsce sam. Zamieszkał w internacie. Uzdolnionym piłkarsko nastolatkiem zajęli się państwo Prosowscy. Potraktowali go jak własnego syna. – Mówią, że jestem ich najmłodszym dzieckiem, bo swoją trójkę już odchowali. Wiele im zawdzięczam. Wychowali mnie, nauczyli żyć w Polsce i po polsku – podkreśla. U Prosowskich spędza święta, uczestniczy też w każdej rodzinnej uroczystości i obowiązkowo w coniedzielnym obiedzie.
Jak wspomina opiekun Vahana, na początku nie było łatwo. – Po wyjeździe matki pojawiły się problemy z legalizacją pobytu. Dzięki moim zabiegom udało się załatwić wizę, najpierw półroczną, później roczną. W końcu otrzymał kartę stałego pobytu – mówi Prosowski.
W Płocku wszystko potoczyło się błyskawicznie. Drużyna juniorów, rezerwy i wreszcie pierwszy zespół. Debiut w pierwszej lidze nastąpił w 1999 r. W Płocku Petrochemia grała ze Stomilem Olsztyn. Vahan wszedł na boisko w 83. minucie. Potem przyszedł słynny mecz przeciwko warszawskiej Polonii. Słynny, bo zakończony walkowerem. Z powodu Vahana. Trener Topolski potraktował go jako Polaka i przez 40 minut w drużynie płockiej Petry grało czterech obcokrajowców. Po raz drugi o tym, że świetnie mówiący po polsku Vahan to ciągle obcokrajowiec z odległej Armenii, zapomniał Mirosław Jabłoński. Wtedy chyba nie myślał, że to dobry znak.

Polak mały

Pomysł z obywatelstwem zrodził się przed trzema laty. Wówczas przyszło powołanie do reprezentacji Armenii, a jeden z kolegów zażartował: „Nie jedź, poczekaj, może za jakiś czas otrzymasz polskie obywatelstwo”. Po krótkim zastanowieniu odmówił działaczom armeńskiej federacji. Już wówczas trener Ćmikiewcz podkreślał, że widziałby Vahana w kadrze olimpijskiej. Sprawy nabrały tempa, kiedy na początku tego roku wziął je w swoje ręce prezes płockiego klubu, Krzysztof Dmoszyński. Aby – w myśl naszego prawa – zostać Polakiem, Vahan musiał zrezygnować z obywatelstwa armeńskiego. – Długo rozmawiałem z rodziną. Wspólnie zdecydowaliśmy, że tak będzie najlepiej. Dla mnie był to wielki zaszczyt. W Polsce się wychowałem, spędziłem młodość i pół życia – mówi Vahan.
I wreszcie 6 lipca wojewoda mazowiecki wręczył Gevorgyanowi upragnione polskie obywatelstwo. Były łzy i wzruszenie. W czasie uroczystości trzymał się dzielnie. Po powrocie do domu rozkleił się. Wzruszył się także Tadeusz Prosowski. – Szkoda tylko, że w tak ważnej dla mnie chwili nie było ze mną rodziny – mówi ze smutkiem piłkarz.
Dzisiaj z dumą pokazuje polski dowód. Uczy się zawzięcie „Mazurka Dąbrowskiego” i nadrabia braki w znajomości historii Polski. Za namową Tadeusza Prosowskiego ukończył zasadniczą szkołę zawodową, a od września zamierza kontynuować naukę w technikum.
Od dwóch lat serce Vahana należy już nie tylko do piłki. Poznali się z Pauliną w płockiej dyskotece.
– Nie wiedziała, że jestem piłkarzem. Nie chciała uwierzyć – uśmiecha się Vahan. Gevorgyana piłkarza skojarzył natomiast ojciec dziewczyny, zagorzały kibic płockiej Wisły. Szybko zaakceptował sympatię córki.
Obecnie Vahan każdą wolną chwilę spędza z dziewczyną. Razem oddają się jednej z pasji Vahana – polskiej kinematografii. – Polskie komedie są najlepsze na świecie – cieszy się piłkarz.
– „Killer”, „Nikoś Dyzma”, „Nic śmiesznego” – wymienia jednym tchem. – Pazura jest świetny – dodaje. Kilka dni temu widział „Seksmisję” i „Misia”. – A „Rejs”? – pytamy. – Nie znam, a kto tam gra? „Rejs”… skoro mówicie, że dobry, to koniecznie muszę zobaczyć.
Jak podkreśla, już nic w Polsce nie jest go w stanie zaskoczyć. Z ormiańskich korzeni pozostały jedynie uroda i akcent. Polubił również polską kuchnię. – W Armenii jedzenie było bardziej pikantne. Ale polskie jest w porządku, może poza kapustą. Najlepszy jest natomiast żurek – zaznacza. Chociaż twierdzi, że w kuchni jest gościem, przygotowanie kanapek nie sprawia mu najmniejszego problemu.
Z dumą zaznacza, że nikt nie dał mu w Polsce odczuć, że jest obcy.
– Ostatnio przebywałem u mamy i brata w Niemczech. I jeśli chodzi o stosunek do obcokrajowców, Niemcy mogą za Polakami buty nosić – zauważa z powagą.
Najbardziej podobał mu się Szczecin. Piękna starówka i kanały przecinające miasto. Urzekła go też Jasna Góra, gdzie kilka lat temu kupił sobie łańcuszek z krzyżykiem. Nosi go do dzisiaj. Podkreśla, że wiara jest dla niego ważna. Jednak najbardziej w Polsce podobają mu się… dziewczyny.
– Są piękne – uśmiecha się z błyskiem w oku Gevorgyan.

Z orłem na piersi

– Wanik, szeroko, bardziej do linii, nie odpuszczaj, ostro – podpowiada na treningu trener Mirosław Jabłoński. – Gevorgyan jest piłkarzem z dużym potencjałem. Ale czeka go jeszcze sporo pracy nad sobą. Czy wykorzysta szansę, zależy tylko od niego – ocenia trener Jabłoński.
Vahan zdaje sobie z tego sprawę. Zapewnia, że zrobi wszystko, aby nie zmarnować możliwości. W pierwszej lidze rozegrał ponad 60 meczów. Zdobył 10 bramek. Jest zawodnikiem ofensywnym. Lewa, prawa pomoc, ważne, żeby do przodu.
– Gevorgyan w ataku reprezentacji Polski? – pytam. – Czemu nie? – uśmiecha się Wanik. Ogląda mecze reprezentacji Polski, w tym ostatni mecz ze Szwecją. – Ciężko było. Nasi chyba za bardzo się przestraszyli Szwedów – mówi.
Na razie przed Vahanem rysuje się perspektywa gry w reprezentacji młodzieżowej. Trenerowi Klejdinstowi przydałby się szybki, dobrze wyszkolony pomocnik. – Znam chłopaka od dawna. Po raz pierwszy zobaczyłem go, jak miał 15 lat. Zapamiętałem twarz i nazwisko. Przed rokiem nawiązaliśmy kontakt i powiedziałem mu, że jeśli ureguluje sprawy związane z obywatelstwem, dostanie szansę. Swoje zdanie podtrzymuję. Zobaczymy, jak znajdzie się w grupie, jak przyjmą go chłopcy z drużyny. Proszę pamiętać, że obok umiejętności sportowych w grę wchodzi jeszcze szeroko rozumiana psychologia – tłumaczy selekcjoner reprezentacji młodzieżowej.
Trudno przypuszczać, aby sympatyczny zawodnik z numerem 8 na koszulce miał problemy z aklimatyzacją w reprezentacji. Tym bardziej że już gra w niej najbliższy kolega Vahana, bramkarz Paweł Kapsa.
Planuje wyjazd do silnej ligi zagranicznej. Jednak na razie najważniejsze są występy w płockim klubie, z którym wiąże go jeszcze czteroletni kontrakt. I oczywiście drużyna narodowa. A prywatnie?
– Moje życie toczy się wokół piłki. Chciałbym sprowadzić do Polski mamę, ale nie wiem, czy zakochana we wnukach opuści mieszkającego w Niemczech brata – mówi Vahan. – Chociaż czasem jest trudno, nie narzekam. Piłka jest najważniejsza, a ja wierzę, że najlepsze dopiero przede mną. Trzymajcie za mnie kciuki.

 

Wydanie: 2003, 33/2003

Kategorie: Sport
Tagi: Tomasz Sygut

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy