Ślady w dżungli

Ślady w dżungli

Marian Żak był w Polsce solistą i dyrektorem baletu. W Nowym Jorku stworzył instytucję promującą polską kulturę i jeden z lepszych magazynów o sztuce

Marian Żak, prezes New York Dance & Arts Innovations

– Skąd pan się wziął w Nowym Jorku?
– Z samolotu. Wysiadłem z niego w listopadzie 1988 r. Ktoś wyliczył, że tak tu przylatuje codziennie 200 artystów święcie przekonanych, że zrobią w Nowym Jorku karierę.

– Panu się też marzyło?
– U mnie to było bardziej ze złości. Nie mogłem się pogodzić z tym, co ze mną wyprawiano w kraju. Po powrocie ze stypendium w Anglii w 1987 r., jakie otrzymałem z British Council, okazało się, że nie ma dla mnie pracy w Polsce. Byłem w tym czasie dyrektorem baletu w Operze Śląskiej w Bytomiu.

– Co pan robił wcześniej? Jakieś sukcesy?
– W Polsce tańczyłem w latach 1976-1983 na przemian w operach krakowskiej i śląskiej jako solista, a potem byłem choreografem i dyrektorem baletu. W latach 1983-1985 założyłem w Krakowie autorski Teatr Tańca Silva Rerum, który miał spore sukcesy. Potem trafiłem do Bytomia.

– Dlaczego więc wybrał pan emigracyjny chleb?
– Decyzję o wyjeździe do USA podjąłem w 1988 r. Kiedy po Anglii, gdzie notabene proponowano mi stały kontrakt, w Bytomiu ze mnie zrezygnowano, pozytywnie odpowiedziałem teatrowi tańca w RFN, gdzie zaproponowano mi stanowisko głównego choreografa. Ministerstwo Kultury nie dało mi zgody na wyjazd. Tego już było nieco za dużo. Zdecydowałem, że lecę do Ameryki.

– Co pan robił w Nowym Jorku?
– Po przylocie kupiłem „Dance Magazine” (nawiasem mówiąc, kiedyś pojawiało się tam moje nazwisko). Zorientowałem się, gdzie są prowadzone studia baletowe. Wybrałem New Dance Group Studio na Broadwayu. Odwiedziłem to studio i po spotkaniu z dyrektorem dostałem ofertę pracy jako baletmistrz. Po dwóch latach zostałem dyrektorem szkoły w New Dance Group Studio. Podjąłem też studia na słynnym New York University (NYU) i uzyskałem tytuł magistra sztuki. Studiując, wykładałem na tym samym uniwersytecie balet. Poznałem wielu znakomitych naukowców i krytyków tańca, m.in. Suzanne Walther, którą namówiłem na założenie organizacji New York Dance & Arts Innovations (NYDAI). Nastąpiło to w 1998 r.

– Po co pan założył NYDAI?
– Obserwując zupełny niemal brak polskich artystów na wielu festiwalach organizowanych w Nowym Jorku, zadałem sobie pytanie: czy w Polsce nie ma artystów, którzy nadawaliby się do tego? Odpowiedź była oczywista: są i powinni tu być. NYDAI miał więc się zająć promocją polskiej kultury w środowisku amerykańskim i na odwrót – amerykańskiej wśród Polaków mieszkających w metropolii nowojorskiej i okolicach.

– Jakie były początki?
– Szukając miejsca na realizację pomysłu, spotkałem Zbigniewa Chaleckiego, właściciela klubu Europa na Greenpoincie. Poprzez zapraszanie wielu znanych wykonawców, nowoczesny wystrój i profesjonalne prowadzenie zrobił z niego miejsce liczące się w mieście. Wyraził zgodę na przyjęcie pod swój dach w każdy weekend Wieczorów Artystycznych (Art Nights). Umówiliśmy się na trzy miesiące, a imprezy przetrwały siedem i pół roku. Klub Europa szybko stał się miejscem, gdzie ludzie mogli posłuchać wspaniałych wykonawców muzyki niekoniecznie popularnej, porozmawiać podczas oglądania wystawy artystów plastyków. Wymienić opinie, nawiązać przyjaźnie. Wielu młodych ludzi poznało się na naszych imprezach, a potem odwiedzali nas już z dziećmi. Powstał rodzaj pozytywnego snobizmu na bywanie w tym miejscu. Odwiedziło Europę wielu znanych ludzi, łącznie z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, który nawet zaśpiewał jakiś standard jazzowy ze znakomitym jazzbandem Howarda Fishmana.

– Zasłynęliście jednak z festiwali.
– NYDAI oprócz serii Wieczorów Artystycznych rozpoczął w kwietniu 1999 r. organizację Międzynarodowego Festiwalu Chopin i Przyjaciele (International Chopin & Friends Festival). W tym roku w listopadzie odbędzie się już ósma edycja. Poza tym zaczęliśmy wydawać pismo kulturalne „Magazine.Art”.

– Dla kogo jest ono wydawane? Czy spełnia swą rolę?
– „Magazine.Art” ukazuje się w języku angielskim. Jest rozdawany za darmo na naszych imprezach, kolportowany w uczelniach oraz we wszystkich instytucjach i środowiskach kulturalnych Nowego Jorku. To chyba jedyne pismo kulturalne, w którym Amerykanie mogą przeczytać tyle o polskich artystach. Wielu uważa, że to jeden z lepszych magazynów o sztuce.

– Podobno z tym festiwalem było tak, że kiedy proponował pan dyrektorom innych festiwali nowojorskich zaproszenie jakiegoś artysty z Polski, pukali się w głowę i mylili Poland z Holland, więc postanowił pan samemu zrobić nowojorską imprezę i nie prosić nikogo o łaskę.
– W ogólnym zarysie tak było… W nazwie odwołaliśmy się do Chopina, który jest twórcą światowym. Przyjaciółmi zaś mieli być artyści dzisiejsi, ale tacy, których Chopin by się nie powstydził. W pierwszym roku działalności zorganizowaliśmy festiwal, na którym wystąpiło ponad 200 artystów różnej narodowości. Z Polski m.in. Polski Teatr Tańca, Balet Poznański pod dyrekcją Ewy Wycichowskiej, znakomitej twórczyni wielu znanych choreografii.

– Jakie inne nazwiska zdołał przyciągnąć NYDAI?
– W ciągu siedmiu lat trochę się uzbierało: np. genialny Konstanty Andrzej Kulka, Kwartet Prima Vista, znakomita skrzypaczka Katarzyna Duda, Ewa Iżykowska, solistka Teatru Wielkiego, pianista Marek Drewnowski, Leszek Długosz, śpiewający poeta z krakowskiej Piwnicy pod Baranami, czy Mieczysław Święcicki, również z Piwnicy. Tradycyjnie silny był jazz: Urszula Dudziak, Grażyna Auguścik, Michał Urbaniak, Krzysztof Medyna, Marek Skwarczyński. Na wystawach prezentowali swoje prace artyści plastycy z Polski: Jerzy Gnatowski, Janusz i Anna Olszewscy, Kazimierz Wilk. Współpracowało z tym cyklem także wielu artystów mieszkających w USA, np. wybitna nowojorska fotograficzka Eva Rubinstein (córka Artura), Jan Sawka przygotował plakaty na pięć kolejnych edycji festiwalu, a na jednej z pierwszych imprez tego cyklu zaprezentował swój dorobek artystyczny. Ten pokaz przyciągnął prawdziwe tłumy widzów. Wystawili swoje prace artyści tej rangi co Janusz Kapusta, Marian Zacharow, członkowie grupy Emocjonaliści na czele z jej liderem, prof. Lubomirem Tomaszewskim, i Januszem Skowronem oraz wielu innych.

– Festiwalom nie brakuje gali i prestiżowego blasku.
– Staramy się, aby najważniejsze imprezy festiwalowe odbywały się w stosownych miejscach. Do takich bez wątpienia należy Carnegie Hall, konsulat generalny RP, Fundacja Kościuszkowska czy słynny Buckingham Hotel, gdzie zawsze zatrzymywał się (i gdzie zmarł) Ignacy Paderewski.

– Imponuje zwykle lista komitetu honorowego czy nazwiska osób publicznie wyrażających wam uznanie…
– Cieszymy się, że są wśród nich postacie tej rangi co prezydent Lech Wałęsa, George Pataki, gubernator stanu Nowy Jork, burmistrz Michael Bloomberg, Marty Markowitz, prezydent Brooklynu, członkowie obu izb polskiego parlamentu, szefowie resortu kultury, stowarzyszeń twórczych, przedstawiciele mediów, dyplomaci ONZ. Ozdobą komitetu honorowego byli zawsze wybitni przedstawiciele społeczności polskiej w Ameryce, tacy jak Arri Sendzimir, lady Blanka Rosenstiel, Barbara i Stanisław Burzyńscy, Maciej Wierzyński czy Mariusz Czerkawski.

– Wynika z tego, że jesteście rozpoznawalni w Nowym Jorku i nie tylko.
– To trafne spostrzeżenie. Nasza organizacja dzięki serii Art Nights, Festiwalowi Chopin i Przyjaciele oraz „Magazine.Art” jest dobrze znana i w środowisku Polonii, i w amerykańskim środowisku interesującym się sztuką. Jesteśmy nieźle – jak sądzę – znani Ministerstwu Kultury, a także ambasadzie USA w Warszawie. Dostaliśmy dużo nagród i wyróżnień zarówno ze strony amerykańskiej, jak i polskiej oraz innych wzruszających dowodów sympatii.

– Czy Polska wspiera działalność NYDAI?
– Polska nas wspiera w różny sposób. Artyści dostają pomoc w postaci sfinansowania podróży przez Ministerstwo Kultury. MSZ przez konsulat w Nowym Yorku zawsze aktywnie pomaga nam przy każdym festiwalu organizacyjnie i lokalowo.

– Jakie są relacje pomiędzy NYDAI a Instytutem Kultury Polskiej? Rywalizacja? Współpraca? Czy jego powstanie nie podcięło wam skrzydeł?
– Powiem nieskromnie, że nasza działalność była zapewne jednym z argumentów na rzecz powstania zorganizowanej, profesjonalnej formy promowania polskiej kultury w świecie, jaką stały się instytuty kultury polskiej, w tym nowojorski jako jeden z najbardziej widocznych. Przed utworzeniem instytutu w Nowym Jorku bardziej zajmowaliśmy się promocją kultury polskiej w USA. Teraz, ponieważ instytut przejął to zadanie, ograniczyliśmy naszą rolę i działamy tak, jak działają organizacje amerykańskie. Współpracujemy jednak ze sobą. Instytut finansuje m.in. jedną z naszych imprez festiwalowych.

– Czy czas dla kultury jest dziś dobry w Nowym Jorku i Ameryce?
– Jest coraz trudniej. Po 11 września 2001 r. zmieniła się sytuacja w Stanach, szczególnie ekonomiczna. Wiele placówek kulturalnych upadło. Kiedy jest krucho z finansami, kultura nigdy nie będzie preferowana i dopieszczana. Generalnie załamał się mecenat kulturalny. Odczuwamy to oczywiście także na sobie. Po siedmiu latach musieliśmy zrezygnować z naszych Art Nights. Nasz gospodarz, klub Europa, musiał zreformować program działania i zorientować się, stosownie do czasów, przede wszystkim na Amerykanów i ich wymagania.

– Bilans zamknięcia?
– W ramach Art Nights były 52 imprezy rocznie, poza tym 15 wystaw i imprezy festiwalowe. Razem ponad 70 imprez. W sumie 550 imprez w ciągu siedmiu i pół roku. Jeśli chcemy policzyć artystów, to średnio było ich czterech-pięciu, a czasami 19 podczas jednego wieczoru, czyli około 200 rocznie. Niemal tyle samo ile podczas festiwalu. To było olbrzymie przedsięwzięcie.

– Gdyby Polacy wystarczająco tłumnie chodzili na te Wieczory Artystyczne, to pewnie by zostały w Europie. Czy Polakom na Greenpoincie nie potrzeba innej sztuki niż Daniec i disco polo?
– Myślę, że potrzeba i to, że nasza seria przetrwała ponad siedem lat, jest tego dowodem. Ostatnie Art Nights były wielkim sukcesem. Widownia wypełniona, reagująca spontanicznie, wszyscy bywalcy przyszli się pożegnać. I życzyli sobie wznowienia imprez w przyszłości, jak najszybciej. Jednak jest racja i w tym, że Polak w Nowym Jorku po ciężkiej pracy częściej woli tarzać się ze śmiechu na występie Dańca niż kontemplować improwizacje jazzowe. Taki jest ogólny trend kultury i odwieczny problem związany z jej utrzymywaniem.

– Festiwal jednak zostaje.
– Oczywiście. To nasza flagowa impreza i niejako cel egzystencji. To przedstawienie musi trwać… Tak będzie również w tym roku. Program jest właśnie dopinany. Jak zwykle będzie dużo tańca (w tym japońskiego), oczywiście Chopin, sporo plastyki, ale także taka dziedzina sztuki jak… cukiernictwo artystyczne, co jest już pewnym niebanalnym urozmaiceniem formuły.

– Kto prócz Polaków współpracuje z NYDAI?
– Oczywiście Amerykanie. Prof. Eric Walther, dziekan Wydziału Informatyki Long Island University, współzałożyciel NYDAI, jest naszym człowiekiem odpowiedzialnym za finanse. Jego żona, prof. Suzanne Walther, wykładowca New York University i krytyk baletu, jest redaktorem naczelnym „Magazine.Art”. Z nią współpracują różni pisarze i krytycy sztuki z całej Ameryki. Współpracuje z nami wielu artystów z różnych dziedzin sztuki. Nic byśmy nie mogli zrobić bez naszej małej armii oddanych wolontariuszy.

– Można powiedzieć, że pan i pana ludzie zostawiacie jakiś ślad w Nowym Jorku.
– Ujmę to nieco inaczej. Nowy Jork jest dżunglą, w której toczy się ostra walka o przetrwanie w każdej dziedzinie życia, a zaistnienie w niej jest już zadaniem ekstremalnym. NYDAI w tej dżungli pozostawił wiele śladów, które nie zostały zatarte. Wymaga to jednak ciągłej pracy, przygotowania na pułapki i walkę oraz zwykłego szczęścia…

– …którego wam życzymy.

Wydanie: 2006, 37/2006

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy