SLD – reaktywacja czy izba pamięci

Dla Sojuszu coś nowego oznacza rewolucję – programową, organizacyjną i kadrową, pożegnanie z baronami…

SLD – decydująca rozgrywka

Wśród liderów SLD ostatnio panuje nowa moda. Opowiadają sobie o wyjazdach na spotkania z wyborcami. I o tym, jakie są nastroje w tzw. prawdziwej Polsce. Jest w tym trochę z masochizmu, bo tak naprawdę prześcigają się w mało optymistycznych relacjach. – O czym ludzie mówią? – opinia jednego z liderów Sojuszu pokrywa się z tzw. ogólnym wrażeniem. – Przede wszystkim w ich głosach pobrzmiewa ogromny zawód. Jak to się mogło stać? Ten zawód miesza się z rozgoryczeniem. Ludzie zapowiadają wprost: nie liczcie na nas w wyborach europejskich, nikt nie zaangażuje się w kampanię, będziecie robili ją sami. Wystarczy, że teraz świecimy za was oczami. Po drugie, słychać pewne obawy. Bo ileś spraw z katalogu lewicy nie zostało zrealizowanych teraz, a wiadomo, że prawica głęboko je schowa. Więc latami trzeba będzie czekać, aż ktoś nimi się zajmie. No i trzecia refleksja – ludzie wciąż przychodzą. Sale nie świecą pustkami.
Niestety, politycy Sojuszu milczą, gdy pytamy o to, jak przyjmowane są ich argumenty.

Dwa światy

Na naszych oczach następuje rozejście się poglądów i przekonań tysięcy ludzi z ugrupowaniem, które przez ostatnie lata prezentowało ich punkt widzenia.
W polityce jest tak, że partyjni liderzy nie reprezentują jedynie poglądów swych wyborców, oni także ich uczą, mówią, jakie rozwiązania są dobre, jakie złe, jak je osiągnąć, co jest możliwe do zrealizowania, a na co trzeba poczekać, razem snują marzenia. Tymczasem ostatnio liderzy lewicy z większości zasad głoszonych przez lata zaczęli się wycofywać. Więcej – nagle zaczęli twierdzić, że słuszne są te racje, które dotychczas zwalczali, racje ich politycznych przeciwników. To nie był przypadek jedynie SLD-owskiej góry, lecz zjawisko szersze. Symptomatyczne było tu posiedzenie Rady Krajowej SLD zaraz po wygranym referendum europejskim. Kiedy sala zareagowała brawami, gdy Leszek Miller zapowiedział, że poważnie rozważy sprawę podatku liniowego.
Takie zachowania wprowadziły w Sojuszu programowy mętlik. Podobnie jak afiszowanie się z ludźmi biznesu, rywalizacja na eleganckie marynarki czy epidemia mniejszych lub większych afer.
Okazało się, że na lewicy są dwa światy: świat szeregowych działaczy, przychodzących na zebrania, niespodziewających się żadnych materialnych korzyści i świat ludzi biznesu, bliższych poglądom Platformy Obywatelskiej, traktujących działalność w SLD nie tylko jako realizację swoich ambicji, ale i furtkę do biznesowych działań.
Te światy od jakiegoś czasu gwałtownie się rozjechały. Na przestrzeni paru miesięcy niedawni \”szczerzy lewicowcy\” zaczęli się afiszować z ludźmi pieniądza, oligarchami (jakby nie rozumieli, że oni traktują ich instrumentalnie, że za parę miesięcy komu innemu będą nadskakiwać!), a jako punkt odniesienia traktować opinie ludzi biznesu i prawicowych mediów.
Fascynujący był przy tym zestaw określeń, które ci na górze zaczęli stosować wobec swych niedawnych kolegów. Mówili więc, że \”beton ciężko jest szlifować\”, że nie wszyscy zrozumieli, że PRL się skończyła, i nie każdy rozumie, że aby dzielić, trzeba wpierw wytworzyć…
Efekty tego widzimy właśnie w tych dniach, kiedy Sojusz ginie za plan Hausnera. Bo trzeba być zupełnie bez wyobraźni, żeby żądać od ludzi poświęceń, jeżeli wcześniej dało się wielkiemu biznesowi prezent w postaci obniżki podatku CIT z 27% do 19%, czyli 4 mld zł rocznie. No i trzeba nie mieć za grosz wyczucia, a to jest już przypadek Jerzego Hausnera, żeby jako swoją muzę prezentować Henrykę Bochniarz, szefową Konfederacji Pracodawców Prywatnych…

Co powstanie z chaosu?

W polityce za takie zachowania się płaci. Afery, jednostronna miłość do biznesu, wyrzucenie programu lewicy za okno – elektorat SLD tego nie zdzierżył. A nowi przyjaciele szefów Sojuszu nowych głosów nie potrafią zapewnić…
Co dalej? Co wyniknie z chaosu, który zapanował na lewicy? O chaosie świadczą niektóre głosy działaczy SLD. Na przykład takie, że Sojusz nie broni swoich ludzi (zarzut ten jest najczęściej kierowany pod adresem Grzegorza Kurczuka), albo że głównym błędem ministrów było to, że nie zatrudniali ludzi polecanych przez instancje partyjne.
Te opinie są odbiciem dwóch zjawisk – tradycji PZPR oraz obecnego kształtu SLD. Sojusz to partia aparatu, partyjnych zebrań, w której panuje przekonanie, że za działanie, rozlepianie plakatów, pisanie ulotek, uczestniczenie na zebraniach należy się jakaś posada. Czy to w gminie, czy w rządzie…
Tymczasem w zachodnich demokracjach dominuje model partii \”lekkiej\”, w zasadzie komitetu wyborczego. Ale obudowanej fundacjami, instytucjami naukowymi, grupami ekspertów i rozmaitymi organizacjami, klubami, reprezentującymi rozmaite środowiska.
Tam na zebrania partyjne nie przychodzi się, żeby załatwić sobie posadę. A partyjni liderzy nie muszą czytać gazet, by dowiedzieć się, jak rozwiązać jakiś problem, bo od tego mają własne ośrodki badawcze, które zatrudniają naukowców przygotowujących potrzebne plany i prognozy.
Czy takiego modelu dorobi się SLD? Bo jak dotąd jego liderzy zbudowali sprawną partię, ale nie zbudowali formacji, czyli czegoś znacznie szerszego.
Najbliższe dni, zmiany zapoczątkowane przez konwencję najpewniej pokażą, w którą stronę żeglować będzie SLD i jak rozwinie się sytuacja na lewicy.
Punktem odniesienia do rozważań i działań powinna być konstatacja, że czym innym jest elektorat lewicy (to jest jakieś 25% Polaków), a czym innym SLD. Do tej pory liderzy Sojuszu uważali, że ten elektorat będzie zawsze wierny swej partii, że zawsze, nawet krzywiąc się i wstydząc, odda na nią swój głos. Otóż ten czas już się skończył, nawet najwierniejszy wyborca SLD nie odda głosu na pana Skórkę czy na interesy pana Kulczyka. Liderzy Sojuszu przekroczyli granicę akceptacji i nieduże mają szanse, by pewne sprawy zostały im zapomniane. Nawet jeżeli przyjmiemy, że ludzka pamięć jest zawodna.
A tak właśnie jest, jeśli chodzi o program SLD, o żelazne zasady lewicy. Kto dziś pamięta 40 zespołów programowych SLD? Kto dziś, z rękawa, może mówić o ideach lewicy?
A ponieważ o nich się nie mówi, ludzie albo o nich zapomnieli (dziś głowę zawraca się im podatkiem liniowym), albo uznali, że to rzeczy mało ważne, albo też słyszą to wszystko z ust liderów partii populistycznych. Których nie martwi, że zostaną skarceni przez eleganckie gazety…
To zresztą jest jeden z największych grzechów liderów SLD w ostatnich dwóch latach – grzech zaniechania, przemilczania najważniejszych dla lewicy spraw. A że były one możliwe do zrealizowania, świadczy drobny przykład szkolnych wyprawek dla pierwszaków.
Tymczasem szefowie Sojuszu walczyli ze swoimi ideami – przemilczają je.
Więc po 6 marca nowy szef (szefowa) SLD stanie przed dosyć czytelną alternatywą i dosyć czytelnym spisem zadań.

Pole dla lewicy

Alternatywa dotyczy tego, czym ma być Sojusz. Czy tak jak do tej pory partią aparatu, dość swobodnie żonglującą lewicową retoryką, czy czymś nowym? Pierwszy wariant to droga do trwałej marginalizacji, do okopania się na poziomie 12%. Podobną drogę przeszło PSL, ugrupowanie, które dziś nie kojarzy się z żadną opcją programową, a tylko z chętnym do posad aparatem. I które, choćby robiło cuda, nie przebije się ponad granicę 7%.
Coś nowego dla SLD oznacza rewolucję. I programową, i organizacyjną, i kadrową. Pożegnanie z \”baronami\”, z układaniem się, z dotychczasowymi sposobami działania. Ta rewolucja niesie ze sobą ryzyko, ale jeśli ma się jakieś ambicje…
Ryzyko zresztą nie musi być wielkie. Społeczeństwo polskie, a przynajmniej jego licząca się część, wciąż jest przywiązane do ideałów, które najpełniej wyraża lewica. I od których – to też polski fenomen – uciekają pozostałe partie. Na polskiej scenie politycznej jest więc puste pole, które można zagospodarować, pod warunkiem że nie opowiada się o podatku liniowym…
Wyrównywanie szans przez edukację, ogólnodostępna służba zdrowia, państwo aktywnie wspierające biznes (jednak nie przez obniżanie podatków, ale np. przez budowę infrastruktury) to nie są pomysły z Marsa. Przeciwnie, to lewicy wmawia się pomysły z pogranicza eksperymentu. Podobnie jest ze sprawami obyczajowymi i stosunkiem do Kościoła. W zasadzie wszystkie polskie partie w tych sprawach prezentują obskurantyzm i strachliwość, nijak niemające się nie tylko do obowiązujących w Europie kanonów, ale także do zmieniającego się polskiego społeczeństwa. Coraz bardziej laickiego, otwartego, potrafiącego artykułować swoje oczekiwania i obawy. Pełnego, jak pokazuje np. akcja Jurka Owsiaka, szlachetnych odruchów.
Pole działań dla lewicy jest więc wielkie. Tylko kto zacznie na nim działać?
Bo na pewno nie SLD. Nie jest chyba rzeczą przypadku, że Sojusz nie dorobił się liderów młodego pokolenia, że ci nieliczni, których czasami widzimy, to klony zasłużonych towarzyszy – w garniturkach, z teczkami, opowiadający okrągłe androny. Autentyczni przedstawiciele swoich środowisk omijają to ugrupowanie z daleka.
To zjawisko, jak i sam stan SLD, wyznacza ścieżkę zadań dla nowych liderów. Kto w tej grupie będzie, kto zostanie przewodniczącym tej partii, jest – z tego punktu widzenia – rzeczą drugorzędną. Bo każdy, czy to Oleksy, czy Banach, czy ktoś inny, stanie przed tymi samymi wyborami.
Sojusz jest dziś partią z tak złą hipoteką (trafnie ujął to prof. Wódz, że ludzie po prostu tej partii się wstydzą), że przez najbliższe lata praktycznie nie będzie miał szans, by wyjść poza swoje opłotki. Ale to nie znaczy, że powinien pozbywać się ambicji oddziaływania na wielki elektorat lewicowy, europejski.
Plan minimum to powrót do… gadania. Do debat o wartościach, o rozwiązaniach. Bo jeżeli o nich się milczy, to ludzie też o nich zapominają. W ten sposób buduje się formację, bazę nie na kolejne wybory, ale na lata. W ten sposób zbiera się elektorat, który ucieka do innych partii albo na wewnętrzną emigrację.
To wszystko można odzyskać. Andrzej Lepper co prawda ostatnio bardzo się zmienił, nie obraża, nie blokuje, mówi, że miejsce dla ludzi lewicy u niego jest, ale czy zamaże tym obraz Klewek i braku szacunku do państwa? Jeśli chodzi o Platformę, to Donald Tusk już z dumą zapowiedział, że \”wolność i Bóg są w jednym domu\”, więc wiadomo, że w tym domu nie ma miejsca dla ludzi o lewicowych przekonaniach. Oni wszyscy będą dalej szukać swego miejsca.
Ale nie w dzisiejszym SLD.
Alternatywa dla Sojuszu jest więc chyba prosta – albo partia paroprocentowa (cztero- albo dziesięcio-, to zależy od taktyki) i obok coś wyrasta, coś autentycznego, albo długi marsz. Bardziej pokutny niż triumfalny. Lepszych dróg dla lewicy nie ma.

Robert Walenciak

Wlewka

W ostatnim czasie liderzy lewicy z większości głoszonych zasad zaczęli się wycofywać i twierdzić, że słuszne są te racje, które dotychczas zwalczali.

Wydanie:

Kategorie: Bez kategorii

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy