Śledczy pod wpływem

Śledczy pod wpływem

Prokuratura wymaga gruntownej reformy, bez której jej niezawisłość jest tylko pustym hasłem

Czy polska prokuratura spełnia wymóg apolityczności? Gdy zadaliśmy to pytanie Zygmuntowi Kapuście, wówczas jeszcze szefowi Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, nie miał wątpliwości. – To nie jest prywatna prokuratura jednego czy drugiego ministra, jednej czy drugiej opcji politycznej – zapewniał.
Jednak kilka miesięcy później, po utracie stanowiska, Zygmunt Kapusta twierdził już coś zgoła odmiennego. – Nie telefonowalibyście do prokuratorów tylko pod jednym warunkiem: gdyby wam telefony z biurek pozdejmować! – mówił do Ryszarda Stefańskiego, byłego zastępcy prokuratora generalnego, podczas konfrontacji, do jakiej doszło przed Komisją Śledczą ds. Orlenu. Ów wyrzut dotyczył nagminnej, zdaniem Kapusty, praktyki, jakiej dopuszczają się najwyżsi rangą prokuratorzy – ingerowania w śledztwa, w których przedmiotem zainteresowania wymiaru sprawiedliwości stają się osoby publiczne. Ingerowania, rzecz jasna, z inspiracji politycznych mocodawców.
Skąd taka nagła zmiana stanowiska? Najwyraźniej prawdziwe jest potoczne stwierdzenie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia… Ale mniejsza o Kapustę – Kazimierz Olejnik, zastępca prokuratora krajowego, przyznał w rozmowie z nami, że są w środowisku osoby podatne na wpływy polityczne. Jednak to, jak nazwał je Olejnik, „potężne zło”, tkwi w mentalności tylko niektórych prokuratorów. Generalnie bowiem, twierdził nasz rozmówca, prokuraturze udaje się zachować apolityczność. Dowód? Zdaniem Olejnika, jest nim każda sprawa, gdzie w roli podejrzanego czy oskarżonego występuje polityk lewicy.
Tę argumentację prokuratora krajowego można wyrazić w znacznie prostszy sposób: „Oni rządzą, a mimo to demaskujemy ich machlojki”. Tylko gdzie w tak pojmowanej apolityczności jest miejsce na lewe interesy polityków opozycji? Odpowiedź jest oczywista.
– Prokuratorzy widzą, że zmienia się układ i jeśli będą w tej chwili bierni, to przepadną, nie będzie awansów ani nagród – mówiła w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” socjolog, prof. Jadwiga Staniszkis. Zastrzegając przy tym, że na taki stan rzeczy ogromny wpływ mają media. – Presja prasy, z przyczyn komercyjnych szukającej coraz to nowych sensacji, jest bowiem tak silna, że powoduje przyspieszenie śledztw – przekonywała profesor.
To tyle, jeśli idzie o opinie. A jakie są fakty?

Intrygująca werwa

Kielecka prokuratura wniosła o skazanie posłów Andrzeja Jagiełły, Henryka Długosza i Zbigniewa Sobotki na kary bezwzględnego pozbawienia wolności od 1,5 do 2,5 roku w toczącym się procesie starachowickim. Ta pryncypialność, przy cieniutko uzasadnionym akcie oskarżenia, z miejsca zrodziła podejrzenia co do intencji oskarżyciela. Według obrońcy Sobotki, mec. Wojciecha Tomczyka, „powiało grozą i atmosferą niektórych procesów z lat 60. i 70.”. Równie intrygująca jest werwa, z jaką prokuratura zabrała się do banalnych akt Juventuru, z Markiem Ungierem w roli głównej, albo do wieszczonej na niesamowitą sensację „sprawy rodziny Jakubowskich”. Trzeba być ślepym, by nie dostrzec w tych działaniach zabiegania o względy przyszłej władzy.
Polityczne grzeszki prokuratury bez problemów odnajdujemy także w latach ubiegłych. Wiele już napisano o tzw. szafie Wassermanna, w której ówczesny p.o. prokurator krajowy, na zlecenie ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego, gromadził materiały na temat polityków, prokuratorów i dziennikarzy śledczych. Mniej znane, choć pochodzące z tego samego okresu są losy śledztwa przeciwko Edwardowi N., bratu AWS-owskiego szefa UOP. Przypomnijmy, że przyłapano go na masowej produkcji podrabianego proszku do prania. Jako że proceder miał miejsce pod Toruniem, sprawą zajęła się tamtejsza prokuratura. Jak ustalił tygodnik „NIE”, szybko jednak zmuszono ją do przekazania akt do odległego o 300 km Szczecina. Co więcej, po dokumenty przyjechał, wysłany specjalnie w tym celu, samochód z ministerstwa sprawiedliwości. Szczecińscy prokuratorzy zaś zajęli się sprawą z takim entuzjazmem, że do dziś nie widać żadnych efektów procesowych. A główny oskarżony nie dość, że został zwolniony z aresztu „z powodu złej sytuacji finansowej”, to odzyskał poręczenie majątkowe.
Także sprawa Orlenu ujawniła słabość prokuratury w relacjach z politykami – obnażyła mechanizm politycznych nacisków, których celem było doprowadzenie do aresztowania Andrzeja Modrzejewskiego. W przeciwieństwie jednak do wcześniejszych przykładów w tym przypadku – oraz w sprawach szafy Wassermanna i Edwarda N. – mieliśmy do czynienia z zabiegami o przychylność aktualnej władzy.
Dlaczego w ogóle do takich sytuacji doszło?

Etos mniej ważny

– Na poziomie indywidualnym w tej grupie zawodowej nie zostały wdrożone takie cechy charakteru jak odwaga cywilna, lojalność wobec prawa i państwa jako wartości ponadpolitycznej, zawziętość w realizacji misji zwalczania przestępczości – twierdzi socjolog, prof. Andrzej Zybertowicz. – Z kolei na poziomie instytucjonalnym najwyraźniej w prokuraturze nadal pokutuje forma oczekiwań wobec roli zawodowej prokuratora, uformowana w PRL: lojalnym należy być wobec tego, kto jest postrzegany jako silniejszy. Przestrzeganie zaś zasad formalnych, reguł proceduralnych, wreszcie oficjalnie głoszonego etosu zawodowego jest postawione na drugim miejscu.
Nie bez wpływu na taki stan rzeczy pozostaje fakt, że już od lat wielu absolwentów prawa trafia do tego zawodu niejako z przymusu. Pozostałe profesje prawnicze, lepiej wynagradzane i mające większy prestiż, są bowiem bardziej hermetyczne. Aby w nie wejść, bez należytych koneksji, trzeba się wykazać nie lada osiągnięciami. A tych większości aplikantom po prostu brakuje. W efekcie negatywnego doboru prokuratorskie wakaty zapełniają się źle opłacanymi (1,5 tys. zł dla początkującego prokuratora), sfrustrowanymi i intelektualnie ustępującymi adwokatom wyrobnikami (średnio 30 nowych spraw miesięcznie, przypadających na jednego prokuratora). W takim towarzystwie zaś trudno o wskrzeszenie etosu zawodowego.
A to niejedyny problem, z jakim boryka się rodzimy korpus prokuratorski w kontekście nacisków politycznych. Dziś na czele 5,5 tys. śledczych stoi prokurator generalny, a zarazem minister sprawiedliwości i członek z zasady politycznego rządu.
– Doszło do absurdu – mówi wprost Krzysztof Parulski, prezes Stowarzyszenia Prokuratorów RP. – Od każdego prokuratora wymaga się, by był apolityczny, tymczasem prokurator generalny jest politykiem. Trzeba to niezwłocznie zmienić.
Potrzebę tej zmiany widać zwłaszcza wtedy, gdy uświadomimy sobie, jakimi możliwościami dysponuje polityczny nadzorca prokuratury. Uprawnienia zezwalają mu na przykład na dokonywanie czystek personalnych. O tym, że nie jest to hipotetyczne zagrożenie, świadczą dokonania Lecha Kaczyńskiego, który zdymisjonował 49 prokuratorów (dla porównania Hanna Suchocka pozbawiła funkcji 20, Barbara Piwnik 11, a Grzegorz Kurczuk trzech śledczych).

Generalny tylko raz

Prokuratura wymaga zatem gruntownej reformy, bez której jej niezawisłość jest tylko pustym hasłem. W Ministerstwie Sprawiedliwości jest już gotowy projekt nowelizacji ustawy o prokuraturze. Podobnym dokumentem dysponuje również prezes SPRP. Oba zakładają rozdzielenie funkcji ministra i prokuratora generalnego. Według szefa SPRP, tym ostatnim mogłaby być osoba z 15-letnim stażem pracy w organach prokuratorskich lub sądowniczych, powołana przez prezydenta spośród co najmniej dwóch kandydatów przedstawioną przez Krajową Radę Prokuratorów. Tak wybrany prokurator generalny składałby coroczne sprawozdania przed Sejmem. W myśl tego projektu wszystkie stanowiska kierownicze w prokuraturze objęto by kadencyjnością. I tak kadencje prokuratora generalnego, prokuratorów okręgowych i apelacyjnych trwałyby sześć lat, bez możliwości powtórzenia, a prokuratorów rejonowych i okręgowych – cztery lata, z możliwością ubiegania się o powtórną kadencję.
Zdaniem autora tego pomysłu, kadencyjność dałaby prokuraturze realną niezależność, zdecydowanie ograniczając możliwość usuwania ze stanowisk niewygodnych politycznie śledczych.
A co z wewnętrzną niezależnością? Dziś jedynym jej gwarantem jest prawo żądania od przełożonych polecenia na piśmie. W praktyce taki akt urasta do rangi czynu heroicznego – jest bowiem odbierany jako jawne przeciwstawienie się szefowi. W efekcie, w nieformalnych rozmowach, często się słyszy skargi szeregowych prokuratorów – że podjęli niepopularne decyzje, kryli bądź działali pod publikę. Ale nie z własnej woli, tylko dlatego, że takie były oczekiwania przełożonych. Innymi słowy, ulegli pod presją, obawiając się służbowej degradacji, rozpoczętego pod byle pretekstem postępowania dyscyplinarnego czy nawet utraty pracy. Projekt SPRP zakłada wprowadzenie zasady, w myśl której prokurator przełożony nie mógłby wydawać polecenia w jednostkowej sprawie, bez przejęcia jej do własnego prowadzenia. Jednak to rozwiązanie to ledwie półśrodek pozwalający wyeliminować jawne metody nacisku. Pamiętajmy bowiem o innych, bardziej subtelnych formach wywierania wpływu – na przykład „koleżeńskich rozmowach” i „dobrych radach”.
Zarówno urzędnicy Ministerstwa Sprawiedliwości, jak i członkowie SPRP nie mają wątpliwości, że jednym z warunków dobrego funkcjonowania prokuratury jest jej dofinansowanie. Zdaniem Krzysztofa Parulskiego, przede wszystkim należy zwiększyć uposażenie najbardziej upośledzonych w tym zakresie asesorów i prokuratorów najniższych szczebli.
Co ciekawe, w forsowanym przez Parulskiego projekcie jest również propozycja utworzenia instytucji niezawisłego prokuratora, którego zadaniem byłoby ściganie i oskarżanie przed Trybunałem Stanu m.in. prezydenta, premiera, członków rządu i parlamentu, słowem – zajmowanie się sprawami o ewidentnym zabarwieniu politycznym. Ów prokurator pełniłby zatem rolę, jaką dziś starają się realizować, z opłakanym skutkiem, komisje śledcze. Powoływałby go Sejm, na wniosek prezydenta, na siedmioletnią kadencję.
Czy gdyby te założenia zostały zrealizowane, mielibyśmy w Polsce apolityczną prokuraturę?
– Niezależności nie można zadekretować – przyznał w rozmowie z nami Kazimierz Olejnik. – Zawsze będą ją realizować konkretni ludzie.
Tymczasem ci „konkretni ludzie”, z całym ich bagażem psychologicznym, to nie tylko prokuratorzy. O osiąganiu apolityczności nie może być mowy bez udziału samych polityków. A niestety działania Komisji Śledczej dobitnie pokazują, że ci najchętniej widzieliby w prokuraturze bezwolny instrument do realizacji własnych celów. Mentalna zmiana – nieodzowny warunek udanej reformy – musi zatem objąć także polityków. Ale czy obecna klasa polityczna jest na to gotowa?

 

Wydanie: 03/2005, 2005

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy