Służby w Trójkącie Bermudzkim

Służby w Trójkącie Bermudzkim

Od miesięcy toczy się walka szefów tajnych służb – Mariusza Kamińskiego, Mariusza Błaszczaka i Antoniego Macierewicza

Jest ich trzech. Najwierniejszych z wiernych. To im Jarosław Kaczyński najbardziej zaufał, oddając w ich ręce kluczowe narzędzia władzy. Żaden nie dostał pakietu kontrolnego, ich kompetencje – wydawało się – były dokładnie określone, tak żeby nie wchodzili sobie w drogę. Ale to było kiedyś. Dziś, w cieniu zapowiedzi o rekonstrukcji rządu, walczą o poszerzenie zakresu swojej władzy, o dodatkowe przywileje i kompetencje podległych im służb. To twarda gra, wzmacniana przeciekami do mediów, odstrzeliwaniem aktywów rywala.

Podnieśmy kurtynę – w Polsce od miesięcy toczy się wojna tajnych służb. Lub raczej wojna ich szefów – Mariusza Kamińskiego, Mariusza Błaszczaka i Antoniego Macierewicza.

Cicha woda, czyli Kamiński

Mariusz Kamiński jest tu najsilniejszy. Jest ministrem koordynatorem służb specjalnych i trzyma je mocno. Krok po kroku poszerzając swoją władzę.

Jego rywale też jednak do słabeuszy nie należą. Mariusz Błaszczak to szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Podlega mu policja, razem z Centralnym Biurem Śledczym. A także Biuro Ochrony Rządu, które Błaszczak chce przekształcić w Służbę Ochrony Państwa. Antoni Macierewicz to szef Ministerstwa Obrony Narodowej, razem ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego i Służbą Wywiadu Wojskowego. On wie, jaki z nich robić użytek.

Zacznijmy od Kamińskiego. O tym, że jest dla Jarosława Kaczyńskiego jednym z najważniejszych współpracowników, świadczą dwa fakty. Po pierwsze – od roku 2011 Mariusz Kamiński jest wiceprezesem PiS. Należy do elitarnego grona liderów tej partii. Mimo że ani popularność w społeczeństwie, ani partyjna aktywność nie wskazują, by miał być tak wywyższony. Po drugie – gdy PiS przejmowało władzę, na Kamińskim ciążył wyrok sądu I instancji, z marca 2015 r. Sąd uznał go za winnego przekroczenia uprawnień w tzw. aferze gruntowej i skazał na karę trzech lat pozbawienia wolności. Wyrok był znakomicie uargumentowany, można było przypuszczać, że w kolejnych instancjach nie zostanie podważony. Sprawa zamykała więc Kamińskiemu karierę polityczną. Ale znalazł się sposób – 16 listopada 2015 r. prezydent Andrzej Duda zastosował wobec niego prawo łaski. Nic nie szkodzi, że półtora roku później Sąd Najwyższy uznał ten akt za bezskuteczny, bo nie można ułaskawiać kogoś przed uprawomocnieniem się wyroku. Wtedy to nie miało znaczenia, nie było siły zdolnej egzekwować prawo. I nikt nie wątpi, że działo się to na polecenie Jarosława Kaczyńskiego. Że, po pierwsze, prezydent świadomie złamał prawo, a po drugie – władza przyjęła to do wiadomości. W ten sposób Mariusz Kamiński mógł zostać ministrem koordynatorem służb specjalnych, nadzorującym Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencję Wywiadu i Centralne Biuro Antykorupcyjne. Kolejne lata pokazują, jak Kamiński umacniał i rozszerzał swoją władzę.

Przejmując trzy służby, musiał na kimś się oprzeć. Najłatwiej było z CBA (budżet 158 mln zł), które sam tworzył. Jego szefem mianował Ernesta Bejdę, wieloletniego współpracownika, który był jego zastępcą w czasach, gdy sam kierował biurem.

W ABW (budżet 560 mln zł) szefem został Piotr Pogonowski, który w latach 2008-2010 był dyrektorem gabinetu szefa CBA, czyli Mariusza Kamińskiego. Dodajmy, że Pogonowski po roku 2010 aktywnie działał w strukturach PiS, był w jego radzie programowej. A później, już na stanowisku szefa ABW, pobił rekord Polski – w ciągu kilkunastu miesięcy awansował z kaprala na pułkownika.

Jeśli chodzi o Agencję Wywiadu, pięciokrotnie mniejszą niż ABW, to jej szefem został mianowany płk Grzegorz Małecki. Nie był człowiekiem Kamińskiego. Wywodził się z Urzędu Ochrony Państwa, z grupy związanej z dawnym szefem tej służby, gen. Zbigniewem Nowkiem.

Odstrzelenie nowkowców

Ci ludzie przewijają się w polskiej polityce i służbach od lat. Zbigniew Nowek od 1998 do 2001 r., czyli za czasów AWS, był szefem UOP, w latach 2005-2008 (za rządów koalicji PiS) – szefem Agencji Wywiadu, mógł więc liczyć, że i przy rozdaniu w roku 2015 zostanie uwzględniony.

Tak się nie stało. Szefem AW został Małecki, a jego zastępcą Piotr Krawczyk, uważany za wieloletniego kumpla Kamińskiego. Taki układ nie trwał jednak długo. Jesienią 2016 r. Małecki podał się do dymisji, a jego miejsce zajął Krawczyk.

Dziś tłumaczy się tę zmianę na dwa sposoby. Według pierwszej wersji Krawczyk miał wypadek samochodowy, a w aucie niezabezpieczone tajne materiały. Małecki chciał go za to ukarać, ale zderzył się z kimś bardziej wpływowym. A druga? Zaraz po Światowych Dniach Młodzieży wybuchła afera związana z podejrzanym kontraktem o wartości 1,9 mln zł, który od PKP dostała spółka Sensus Group. Zarząd PKP zawarł go bez przetargu, w uproszczonym trybie. Sensus miał szkolić kolejarzy w dziedzinie bezpieczeństwa i ochraniać dworce. Tymczasem w chwili podpisania umowy spółka nie miała ani siedziby, ani numeru telefonu, ani pozwolenia na działalność jako agencja ochrony, ani certyfikatu bezpieczeństwa. Jak podawał portal Onet, Sensus zlecił szkolenie kolejarzy podwykonawcy – firmie Interguard, która dostała 30% z kontraktu. Zdaniem śledczych, z którymi rozmawiał Onet, szkolenia z zakresu zabezpieczenia pirotechnicznego były fikcją i sprowadzały się głównie do pogadanek.

Właścicielem Sensusa był Sławomir Wolny. Z Nowkiem, Małeckim i Andrzejem Pawlikowskim, szefem BOR, znał się m.in. ze spółki Binase, wywiadowni gospodarczej, której byli współwłaścicielami. Sprawa Sensus Group, ujawniona przez CBA, uderzała więc i w Zarząd PKP (został wymieniony), i w grupę oficerów związanych ze Zbigniewem Nowkiem. Można wręcz spekulować, że jej nagłośnienie miało na celu odcięcie od wpływu na służby jednej z grup. Tej, do której zaliczano Małeckiego.

On sam twierdzi, że ze sprawą kontraktu Sensus-PKP nie miał nic wspólnego: „O istnieniu spółki Sensus i jej kontrakcie z PKP dowiedziałem się z prasy. Wcześniej nie miałem żadnej wiedzy na ten temat, nie wiedziałem nawet o istnieniu tej spółki”. A jednocześnie bardzo mocno krytykuje swoich ówczesnych przełożonych – Mariusza Kamińskiego i jego zastępcę Macieja Wąsika. „W polskich służbach specjalnych premiowane są oportunizm, lizusostwo i nieróbstwo. W efekcie są one martwe albo w stanie śmierci klinicznej. Od 15 lat mamy nieskuteczne służby specjalne” – to jego słowa z maja 2017 r. I jeszcze jeden cytat: „Być może nie pasowałem do tej ekipy, bo otwarcie dezawuowałem prowadzone w tajemnicy prace nad połączeniem ABW i Agencji Wywiadu. To rozwiązanie kompletnie z innej, minionej epoki”.

Na co, atakując Kamińskiego i Wąsika, liczy? Komu chce się sprzedać?

Minister wszystkich szpiegów

Odstrzelenie nowkowców to jeden z etapów rozszerzania władzy przez Kamińskiego. Kolejny to przekształcenie ABW w absolutnie powolną mu służbę, jej kadrowe przeoranie. Zdaniem naszych rozmówców idealną okazją do takich działań jest reorganizacja agencji, którą Kamiński rozpoczyna, zmiana jej struktury – z 16 delegatur powstaje pięć, plus oddziały zamiejscowe. Czy ktoś ma wątpliwości, że szefami nowych delegatur mogą zostać tylko najbardziej zaufani?

Innym etapem poszerzania władzy służb jest tzw. ustawa antyterrorystyczna. Weszła w życie w lipcu 2016 r. Jej intencją było wzmocnienie bezpieczeństwa państwa w obliczu zagrożenia terrorystycznego, aczkolwiek ani wcześniej, ani po dziś dzień do żadnego terrorystycznego incydentu w Polsce nie doszło. Ustawa dała nowe, potężne uprawnienia szefowi ABW, zarówno wobec służb państwa, jak i wobec obywateli. Na jej mocy osobą odpowiedzialną za koordynację działań antyterrorystycznych w Polsce stał się szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Dostał on zadanie „koordynacji czynności analityczno-informacyjnych podejmowanych przez służby specjalne oraz wymiany informacji przekazywanych przez: policję, Staż Graniczną, Biuro Ochrony Rządu, Państwową Straż Pożarną, Służbę Celną, Generalnego Inspektora Informacji Finansowej, Generalnego Inspektora Kontroli Skarbowej, Żandarmerię Wojskową i Rządowe Centrum Bezpieczeństwa”. Otrzymał również prawo prowadzenia rejestru osób, które mogą być związane z aktywnością terrorystyczną.

Ustawa dała ABW nieograniczony dostęp do informacji objętych tajemnicą bankową i do baz danych prowadzonych przez instytucje państwa, nawet takich jak ZUS czy KRUS. Nie mówiąc o tym, że znakomicie ułatwiła służbom inwigilację obywateli poprzez podsłuchiwanie rozmów czy wejście do komputerów.

Elementem rozpychania się służb jest też projekt ustawy antykorupcyjnej, której założenia przedstawił ostatnio Mariusz Kamiński. Wprowadzi ona wiele nowych uprawnień CBA. Wzmocni również ochronę ludzi z nim współpracujących. Maciej Wąsik, zastępca ministra koordynatora, już zresztą zapowiedział, że ponieważ nowa ustawa wprowadzi nowe zadania dla CBA, budżet biura trzeba będzie zwiększyć ze 150 do 200 mln zł. Ustawa ma być przyjęta w ciągu najbliższych miesięcy.

Ale prawdziwą bombą jest inny pomysł Kamińskiego – scalenia wszystkich służb specjalnych w jedną instytucję, nazwaną roboczo Agencją Bezpieczeństwa Narodowego. Oficjalnie – żeby była lepsza koordynacja działań i żeby było taniej.

Ta idea funkcjonuje w środowisku PiS już od ponad roku. I krążą jej różne wersje. Wersja „wąska” zakłada połączenie ABW z Agencją Wywiadu i CBA. Tym samym wrócilibyśmy do dawnego modelu SB, gdzie pod jedną „czapką” funkcjonowały wywiad, kontrwywiad oraz Departament V, chroniący przemysł. W tej nowej konstrukcji pewnie w jakimś stopniu zostałby też zrekonstruowany Departament III, w czasach PRL zajmujący się opozycją. Dziś jego zadaniem byłoby prawdopodobnie monitorowanie organizacji „skrajnych”.

Na tej operacji najwięcej zyskałby Mariusz Kamiński – stałby się pełnoprawnym szefem służb, które dziś nadzoruje. A na pewno najwięcej straciłby wywiad, stając się jedną z komórek wielkiego ministerstwa.

Ale plany Kamińskiego idą dalej. Jest bowiem również wersja, by do Agencji Bezpieczeństwa Narodowego włączyć jeszcze służby wojskowe – wywiad i kontrwywiad. W nowej strukturze byłyby one zwykłym departamentem wojskowym. Jeżeli tak by się stało, z rąk ministra obrony narodowej zostałyby wyjęte niezwykle skuteczne narzędzia. Antoni Macierewicz stałby się ministrem bezzębnym. Nic dziwnego, że tej reformie ostro się sprzeciwia i do tej pory ją hamuje.

Ma w tym zresztą poparcie wojska. I argumenty, że wywiad wojskowy w polskiej tradycji był ważniejszy niż cywilny. Czasy II RP to czasy Dwójki. Poza tym nawet dziś są państwa, np. Norwegia, które mają wywiad wojskowy, a nie mają cywilnego.

Czyje będzie na wierzchu? Jarosław Kaczyński zapowiedział kilka tygodni temu, że po przyjęciu ustaw sądowych przyjdzie pora na kolejne „reformy”, m.in. służb specjalnych. Decyzja polityczna więc zapadła, co jest o tyle istotne, że plany Kamińskiego znane są co najmniej od roku. Widać, że przez te kilkanaście miesięcy dojrzewały w głowie prezesa. Pytanie tylko, która wersja „reformy” zwyciężyła. A precyzyjniej, czy prezes czuje się na tyle silny, żeby uderzyć w Antoniego Macierewicza.

Macierewicz – czas odwrotu?

O ile Mariusz Kamiński unika świateł jupiterów, o tyle Antoni Macierewicz jest wszędzie. I prowadzi bitwy polityczne z otwartą przyłbicą – przywiązując jednocześnie wielką wagę do służb specjalnych, teczek i haków, które kryją.

Jednymi z pierwszych decyzji Macierewicza po przejęciu MON były zmiany na stanowiskach szefów służb kontrwywiadu i wywiadu wojskowego. Szefem SWW został gen. Andrzej Kowalski, a szefem SKW wieloletni współpracownik Macierewicza Piotr Bączek.

Przejęcie wojska Macierewiczowi nie wystarczyło. Płynnie zaczął wchodzić w kompetencje innych ministrów, a nawet prezydenta. O wojnie między szefem MON a Andrzejem Dudą już pisaliśmy – warto więc tylko przypomnieć, że SKW cofnęła dostęp do informacji niejawnych gen. Jarosławowi Kraszewskiemu, dyrektorowi Departamentu Zwierzchnictwa nad Siłami Zbrojnymi w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. „Jest to procedura wynikająca z tego, iż SKW po ostatnim badaniu nabrała wątpliwości co do składanych przez niego informacji. I one muszą być zweryfikowane”, oświadczył Macierewicz we wrześniu, gdy o sprawie zrobiło się głośno. I zapowiedział, że może to potrwać nawet rok. W zaprzyjaźnionej z Macierewiczem „Gazecie Polskiej” wkrótce potem ukazały się biogramy kolejnych oficerów pracujących w BBN, z zaznaczeniem, że w czasach PRL służyli w WSW. Co dla pisowców jest jak wyrok.

Pałac Prezydencki zrewanżował się Macierewiczowi, lustrując jego współpracowników. Wyciągnięto więc, że gen. Marek Sokołowski, dowódca 16. Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej, służył w WSW, gdzie doszedł do stanowiska… dowódcy patrolu. Gen. Krzysztof Motacki, dowódca Wielonarodowej Dywizji Północ-Wschód w Elblągu, ukończył kurs rozpoznania wojskowego nadzorowany przez rosyjski wywiad wojskowy GRU. A gen. Bogusław Samol, pracujący nad Strategicznym Przeglądem Obronnym, jest absolwentem moskiewskiej Akademii Wojsk Pancernych. Z kolei pracownik Biura Prawnego SKW Jan Kudrelek pracował w czasach Polski Ludowej w SB.

Można uznać, że są to zachowania niepoważne, ośmieszające państwo i obrażające ludzką inteligencję. Zarzuty służby w „złych formacjach” w czasach Polski Ludowej, 28 lat po jej odejściu, po tym jak ludzie tkwiący korzeniami w PRL przeprowadzili nasz kraj do NATO i Unii Europejskiej, są kuriozalne. Ale skuteczne.

To nie koniec bitew w wojnie Macierewicza z Dudą. Kolejną jest spór o aneks do raportu ds. WSI. Raport sporządził Macierewicz w roku 2007, prezydent Lech Kaczyński go opublikował. Jednak publikacji aneksu odmówił. Podobnie zachował się Bronisław Komorowski. W czasie kampanii wyborczej i Jarosław Kaczyński, i Andrzej Duda obiecywali, że aneks upublicznią. „W aneksie ds. WSI musiały być rzeczy, których obawia się prezydent (Komorowski)”, podpuszczał Kaczyński.

No i teraz Macierewicz zażądał jego upublicznienia, ewentualnie przekazania do SKW, co dałoby ten sam efekt. Ale w tej przepychance Dudę poparł Jarosław Kaczyński. „Należę do nielicznych ludzi, którzy czytali aneks. Naprawdę lepiej będzie, jeśli nie zostanie opublikowany”, mówi dziś prezes PiS. Zaraz więc nasuwają się pytania: Dlaczego Kaczyński nie chce go ujawnić? Czyżby czegoś się przestraszył? Czy są tam haki także na niego? A może najzwyczajniej nie chce upubliczniać głupot i niczym niepopartych wymysłów?

Tego pewnie szybko się nie dowiemy. Nieprędko dowiemy się również, kto stoi za innymi „teczkowymi” przeciekami, ewidentnie pochodzącymi z Instytutu Pamięci Narodowej. A ostatnio jest ich sporo. Niespodziewanie zlustrowano ambasadorów przy Unii Europejskiej (Jarosław Starzyk) i w Katarze (Krzysztof Suprowicz), w ostatnich dniach strzelono też w dyrektora ds. korporacyjnych w TVP Stanisława Bortkiewicza. Zarzucono mu, że był kontaktem operacyjnym SB. Ten atak jest postrzegany jako uderzenie w szefa TVP Jacka Kurskiego. Cui bono? To żadna tajemnica, że wojnę z Kurskim i wspierającą go grupą braci Karnowskich prowadzi „Gazeta Polska” (jej dziennikarz nagłośnił całą sprawę), sprzymierzona z Antonim Macierewiczem. I że w IPN pierwsze skrzypce gra Sławomir Cenckiewicz, dyrektor Wojskowego Biura Historycznego i członek Kolegium IPN. Może więc za chwilę dowiemy się, że IPN to kolejna forteca szefa MON? Plująca teczkami.

Cyberwojna domowa

Minister obrony od miesięcy toczy też bój z Anną Streżyńską, szefową Ministerstwa Cyfryzacji. To ono powinno odpowiadać za bezpieczeństwo cybernetyczne Polski, ale pewnie nie będzie. Jego kompetencje zaczynają przejmować – i rywalizować na tym obszarze – MON i MSWiA.

Macierewicz ogłosił, że będzie tworzył cyberarmię i zatrudni tysiąc hakerów, którzy będą czuwać nad bezpieczeństwem polskiej sieci. Czy te słowa można traktować poważnie? Dwa lata temu, gdy przejmował MON, wyrzucił grupę kryptologów i specjalistów od cyberbezpieczeństwa. Czy ktoś rozsądny wierzy, że uda mu się zapełnić tę lukę? Zwłaszcza że szkolenie fachowców w tej dziedzinie jest długie i trzeba lat, by dorobić się 50 specjalistów, a co dopiero tysiąca.

Macierewicz takimi deklaracjami wyraźnie chce nadgonić uciekający czas. Bo jeszcze w ubiegłym roku w Komendzie Głównej Policji powstało Biuro do walki z Cyberprzestępczością. Mamy więc wyścig między MON a MSWiA o to, który resort będzie tu wiódł prym. A wiadomo, że cyberbezpieczeństwo będzie wkrótce najbardziej przyszłościową dziedziną.

Kto wygra ten wyścig: Macierewicz czy Błaszczak? Na razie punkty zdobywa szef MSWiA. Jego ostatnim sukcesem było przejęcie Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. Jej szef Piotr Woyciechowski został odwołany przez radę nadzorczą. Zastąpił go podsekretarz stanu w MSWiA Jakub Skiba.

Pretekstem do odwołania Woyciechowskiego, jednego z najbliższych współpracowników Macierewicza (to on kierował w roku 1992 zespołem przygotowującym teczki), była sprawa podsłuchiwania związkowców w kawiarni Bombonierka. Podsłuchiwać ich miał były funkcjonariusz SB płk Piotr Wroński, pracujący dla PWPW. On temu zaprzecza, utrzymuje, że zajmował się ochroną kontrwywiadowczą PWPW i sprawdzaniem kandydatów do pracy. Niezależnie od tego, kto mówi prawdę, kontakty Woyciechowskiego i Wrońskiego dla obu są kompromitujące. Choć ważniejsze oczywiście jest to, że Błaszczak ograł tu Macierewicza.

Błaszczak – nadzorca nadzorców

Mariusz Błaszczak to ciekawa postać. Z jednej strony aż żal patrzeć na nieporadność, którą prezentuje jako szef resortu, a z drugiej trudno nie zauważyć, jak systematycznie i cierpliwie poszerza obszar swojej władzy. I z jaką pomysłowością.

Jego nieporadność dotyczy decyzji kadrowych. Gdy komendantem głównym policji mianował Zbigniewa Maja, okazało się, że ciągnie się za nim sprawa prokuratorska o korupcję. Maj podał się do dymisji, a Błaszczak przez wiele tygodni szukał jego następcy. Został nim Jarosław Szymczyk. Z kolei komendant stołeczny policji Rafał Kubicki, nazywany „złotym dzieckiem Błaszczaka”, wytrzymał na stanowisku ledwie siedem miesięcy i złożył raport o odejściu ze służby. W tych nominacjach i odwołaniach widać więc sporo przypadkowości.

Ale w innych obszarach Mariusz Błaszczak wykazuje się sporą przemyślnością. Takim chytrym ruchem jest powołanie nowej komórki w MSWiA – Biura Nadzoru Wewnętrznego. Nie zastąpiłoby ono Biura Spraw Wewnętrznych, działałoby na wyższym szczeblu, bezpośrednio przy ministrze. I miałoby się zajmować nieprawidłowościami w pracy służb podległych MSWiA – czyli policji, Straży Granicznej, Państwowej Straży Pożarnej oraz Biura Ochrony Rządu.

Jakie konkretnie byłyby jego zadania? Weryfikowanie kandydatów na stanowiska komendantów i ich zastępców oraz dyrektorów i zastępców dyrektorów biur, a także kandydatów na stopnie generalskie. Biuro nie będzie miało uprawnień śledczych, ale wolno mu będzie wykonywać czynności operacyjno-rozpoznawcze. Inspektorzy biura będą mieli m.in. prawo legitymowania osób, ich obserwowania, nagrywania dźwięku i obrazu. Będą mogli się posługiwać tzw. dokumentami legalizacyjnymi, pozyskiwać dane telekomunikacyjne, pocztowe i internetowe.

„Konieczność prowadzenia czynności operacyjno-rozpoznawczych przez inspektorów biura będzie wymagała również uprawnienia do: wykorzystywania kontroli operacyjnej, dokonywania w sposób niejawny nabycia, zbycia lub przejęcia przedmiotów pochodzących z przestępstwa, albo których wytwarzanie, posiadanie, przewożenie lub którymi obrót są zabronione; a także przyjęcia lub wręczenia korzyści majątkowej, dostępu do informacji przetwarzanych przez zakłady ubezpieczeń oraz objętych tajemnicą bankową”, wskazano w uzasadnieniu projektu powołania biura.

Będzie to więc rodzaj superpolicji w MSWiA, obejmującej tylko najwyższych rangą funkcjonariuszy. Ucho i oko ministra na jego najbliższych współpracowników. Ale Błaszczak szykuje „szkiełko i oko” nie tylko na swoich podwładnych.

Pretekstem jest sprawa BOR. Po przejęciu władzy przez PiS jego szefem został wspomniany już Andrzej Pawlikowski. Odszedł w styczniu 2017 r., motywując to względami zdrowotnymi. Do tego czasu byliśmy świadkami wypadków limuzyn BOR, wiozących prezydenta i panią premier. Pawlikowskiego na stanowisku szefa biura zastąpił płk Tomasz Kędzierski. A jego z kolei, w kwietniu 2017 r., Tomasz Miłkowski, komendant wojewódzki w Krakowie, pierwszy policjant, którego postawiono na czele BOR. Z założenia ma być szefem przejściowym, ponieważ Błaszczak, po serii kompromitujących wpadek, zdecydował się na ucieczkę do przodu i przekształcenie BOR w Służbę Ochrony Państwa. Większą niż BOR, chroniącą więcej budynków administracji rządowej.

W projekcie Błaszczaka nowa służba otrzymała też zdecydowanie szersze uprawnienia niż BOR. „SOP uzyska możliwość pracy operacyjno-rozpoznawczej. (…) W uzasadnionych przypadkach Służba Ochrony Państwa będzie mogła korzystać z pomocy innych formacji, m.in. policji, Straży Granicznej czy Żandarmerii Wojskowej” czytamy w założeniach projektu ustawy. „Pracą SOP będzie kierował komendant. Nowością jest to, że otrzyma on status centralnego organu administracji rządowej, co przyśpieszy i usprawni proces decyzyjny. To on określi zakres ochrony, jakim należy objąć określoną osobę. Do tej pory odpowiedzialny był za to minister spraw wewnętrznych i administracji. Natomiast o tym, kto będzie chroniony, poza przypadkami wskazanymi wprost w ustawie, jak dotychczas będzie decydował minister właściwy do spraw wewnętrznych”.

Innymi słowy, Mariusz Błaszczak chce stworzyć w miejsce BOR nową służbę specjalną. Chroniącą VIP-ów oraz obiekty rządowe, a jednocześnie mającą uprawnienia do pracy operacyjnej, czyli do werbowania agentury, prowadzenia rozpoznania. W skrajnym przypadku może to otworzyć drogę do stworzenia służby, która będzie nie tylko chroniła najważniejsze osoby w kraju, ale również je nadzorowała i inwigilowała. Te osoby oraz ich rodziny i przyjaciół.

W takiej sytuacji stałaby się w krótkim czasie najważniejszą służbą specjalną w Polsce. A szef MSWiA najpotężniejszym ministrem. To chyba wyjaśnia, dlaczego ustawa o SOP, która do Sejmu trafiła w lipcu, de facto w nim ugrzęzła.

Oto więc świat PiS. Nadzorcy i szefowie służb specjalnych zwiększają nad nimi kontrolę, poszerzają ich uprawnienia, a równocześnie bezpardonowo walczą między sobą. Jarosław Kaczyński tym wojnom się przygląda. Najwyraźniej nie mając siły, by położyć im kres. Mamy więc wzajemne blokowanie projektów ustaw w Sejmie, ich modyfikowanie. Mamy też wojnę na teczki i haki, a ona schodzi coraz niżej. Lustrują się wzajemnie pisowscy dziennikarze, dyrektorzy biur. I wszystko wskazuje, że to dopiero początek.

Wydanie: 2017, 44/2017

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Anonim
    Anonim 3 listopada, 2017, 09:03

    nie wpłacę.Dziadowstwa niee znoszę

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy