Śmieją się z Kaczyńskiego

Śmieją się z Kaczyńskiego

Im więcej jest nieuków w parlamencie, tym popularniejsze stają się tematy obyczajowe, religijne i historyczne

Magdalena Środa – adiunkt w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, zajmuje się filozofią polityki, etyką, historią idei, filozofią współczesną. Autorka wielu publikacji i książek, m.in. „Idea godności w kulturze i etyce”, „Indywidualizm i jego krytycy”. Pełnomocnik rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn w rządzie Marka Belki.

– Mamy rewolucję Kaczyńskich? Bo przecież PiS nie ogranicza się do wyrzucania „obcych” i zastępowania ich „swoimi”. Oni zamierzają budować „nowego człowieka”, przekształcać społeczeństwo, mówią o „rewolucji moralnej”…
– Nowego człowieka oczywiście zbudować się nie da. A te wszystkie pomysły na rewolucję moralną to kompletna fikcja. Żeby zrobić rewolucję moralną, trzeba być albo Jezusem Chrystusem, albo Buddą, albo Gandhim.

– No tak, patrzę na Kaczyńskiego…
– I sam pan widzi, że on tutaj nie ma szans. Natomiast można, i tak się w tej chwili robi, szerzyć strach. Np. Giertych przeraża samym wzrostem, a jeszcze jak mu spod ramienia wyzierają wszechpolacy z kamieniami w walecznych dłoniach, to nawet najdzielniejszy dyrektor szkoły może się zlęknąć.

– Będą naginać dyrektorów?
– Nie trzeba. Sami się nagną.

– Więc na pogadanki z młodzieżą dyrektorzy zaproszą, zamiast ekologów, Młodzież Wszechpolską?
– Właśnie. Po co się troszczyć o środowisko naturalne, lepiej posłuchać pogadanki ksenofoba o czystości rasowej i heteroseksualizmie. Tę atmosferę strachu czuć w powietrzu. Ale czuć też inną.

OTO PROJEKT IV RP

– Jaką?
– Solidarnościową, w dobrym (prekaczyńskim) rozumieniu tego słowa. Atmosfera spotkań i konferencji, chociażby uniwersyteckich, zaczyna przypominać lata 80. Przychodzi mnóstwo ludzi. Jest poczucie, że na zewnątrz jest jakieś szaleństwo, a „my” – ludzie zdrowego rozsądku – musimy trzymać się razem. I chronić debaty. To jest prawie ta sama atmosfera, która była na początku „Solidarności”, na strajkach, a potem w podziemiu.

– Ale nie ma takiej atmosfery na ulicach…
– Nie ma.

– Lud patrzy na sprawy publiczne nie jak na debatę o wspólnym dobru, tylko jak na „Big Brothera”.
– Polityka to jest teatr. Widzimy go też w innych krajach. Ale spektakl powinien trzymać się określonych zasad. Tymczasem w Polsce niemal wszystkie zasady zostały złamane. Szaleństwo przekroczyło pewne granice. Jest wstrętnie. Poza tym ostatnio aktorzy – jak w „Nocy żywych trupów” – zaczynają schodzić z parlamentarnej sceny i szkodzić poza nią, niszcząc stabilność instytucji życia publicznego, podkopując fundamenty. Pazerni na władzę, niepomni na dobro wspólne, nieuczciwi (jak Lepper), niebezpieczni (jak Giertych) rozsadzają państwo od środka, rycząc, że robią to w interesie państwa. Do niedawna miałam wrażenie, że oni tylko się kłócą, ryczą i że nic z tego nie wynika.

– A wynika!
– Spójrzmy na obsadę stanowisk w ministerstwach, już chyba żaden profesjonalista się tam nie ostał. Jedyną legitymizacją objęcia stanowiska Ministra Spraw Zagranicznych przez panią Fotygę jest jej bliska znajomość z panem prezydentem. Giertych, by nie pozostać premierem bez teki, musiał objąć jakiś resort i w losowaniu wypadła mu edukacja, choć szkoda, że po prostu nie stworzono mu ministerstwa patriotyzmu, w końcu „tanie państwo” wszystko wytrzyma. W ramach „taniego państwa” przyrost przywilejów różnych partyjnych kolesiów staje się wprost proporcjonalny do ubytku kompetencji. Najbardziej widać to w Ministerstwie Finansów i Rolnictwa, bo armię „nowych patriotów” zarządzaną przez min. Ujazdowskiego uważam raczej za śmieszną niż groźną. W końcu budowanie muzeów nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Tak jak komuniści wszędzie urządzali muzea ateizmu, tak Ujazdowski wszędzie zrobi muzea patriotyzmu. I tak jak komunistom przez promocję ateizmu przybyło katolików, tak PiS przez promocję patriotyzmu przybędzie polskiej emigracji (oczywiście poza Polską). Spójrzmy na służbę publiczną, na media i sposób ich kontrolowania. Stare wraca! A to dopiero początek. Spójrzmy na pomysł powołania Narodowego Instytutu Wychowania. Oto mamy potrzebę kontroli edukacji plus ordynarny skok na kasę! Projekt bardzo szczegółowo wylicza różne dziwne rzeczy: że instytut będzie miał np. trzech prezesów, a najniższa pensja wynosić będzie 5,2 tys. zł. A jakie są jego cele merytoryczne? Wychować obywateli na przyzwoitych ludzi i uwrażliwić na piękno, dobro i prawdę. Co to znaczy?

– Nic to nie znaczy.
– To naiwność, ale za tym kryje się potrzeba jednolitej władzy i kontroli. Jak znam Sławińskiego, to on naprawdę jest przekonany, że gdy dziecko zmusi się do śpiewania pieśni patriotycznych i ciągłej modlitwy, to ono dozna objawienia i będzie oglądać Dobro, Prawdę i Piękno, dzięki czemu będzie mniej przemocy. Może ta teoria jest prawdziwa w odniesieniu do dzieci pana ministra, ale na pewno nie w tej skali, jaka jest zamierzeniem instytutu.

KATOLICKI KOMSOMOŁ

– A co jest, pani zdaniem, jego zamierzeniem?
– Rząd dusz i pełne podporządkowanie szkoły ideologii PiS. A od strony bardziej praktycznej stabilizacja finansowa sporej grupy ludzi związanych z ZChN. Stąd jednolita zgoda rządu pod batutą ZChN-owca Marcinkiewicza. W projekcie ustawy jest napisane, że zadaniem instytutu będzie wychowywać Polaków na przyzwoitych ludzi. Czy jest jakieś państwo na świecie, które dałoby takie pieniądze na tak dęty cel? PiS da. Dało na Świątynię Opatrzności, da na instytut. Cel ten sam. No i będziemy mieli w kraju taki katolicki Komsomoł. Wszyscy na tę samą modłę: patriotyzm, modlitwa i letnie obozy przy budowie kościołów.

– Wierzy pani, że to będzie skuteczne?
– A czy skuteczne w kształtowaniu postaw moralnych młodzieży było wprowadzenie religii do szkół? Religijność w ogóle nie przekłada się na moralność, a już na pewno nie jest bronią przeciwko przemocy (wystarczy pooglądać zmagania naszych katolickich polityków). Nie ma na świecie instytutu, którego celem miałoby być wychowanie młodzieży na przyzwoitych ludzi. No, może w Korei Północnej i u Orwella. Instytut będzie jednak skuteczny w celu zastraszenia nauczycieli. Będą posłuszni, bo nie mają alternatywy na rynku pracy. Będą wyprzedzali oczekiwania Giertycha co do ortodoksji edukacyjnej w duchu „Boga i Ojczyzny”. Rzeczywistym decydentem w szkole stanie się ksiądz i katecheta. Zresztą już teraz tak jest. Ksiądz zastąpił w wielu miejscach dawnego sekretarza partyjnego. Jest poza kontrolą i rządzi.

– To kuriozalny wizerunek Polski.
– Wie pan, z jednej strony, myślę, że dobrze, że powstała ta koalicja PiS, Samoobrony i LPR, bo ludzie wreszcie się przekonają, że Kaczyńscy, mając władzę, tylko szkodzą. Ale z drugiej strony, mam ogromną obawę, że szkody pójdą tak daleko, że staną się nieodwracalne. Widać to właśnie w obrazie zewnętrznym Polski. Jak jeżdżę na zagraniczne konferencje, to dziwnie na mnie patrzą, „z Polski”, czyli z kraju nader kuriozalnego. Ciekawe, co ona powie, pewnie zaraz zacznie się modlić… Albo pytają: czy u was te twins to serio? Poza tym żaden przedstawiciel naszej władzy nie mówi w obcych językach. To kompromitujące! Nie tylko dlatego, że w ten sposób wszyscy są wykluczeni z najważniejszych rozmów „w cztery oczy”, ale również dlatego, że dowodzi to żałosnego przygotowania merytorycznego (w Polsce przez dziesiątki lat by być specjalistą w jakiejś dziedzinie, trzeba było znać język obcy, by mieć dostęp do literatury przedmiotu). Miałam też nieszczęście być za granicą w czasie wizyty pana prezydenta.

– I co?
– Wizyta była źle przygotowana. Nieprofesjonalnie. Poza tym rola prezydenta wyraźnie unieszczęśliwia Kaczyńskiego i to widać. Prezydent jest wylękniony, niechętny wszelkim kontaktom, sprawia wrażenie wiecznie obrażonego. Nie zna języków (choć nie wiem, jak to możliwe, bo aby mieć doktorat, trzeba było zdać egzamin językowy), nie ma opanowanych gestów. Z niego się śmieją. Dla mnie, patriotki, to było bolesne doświadczenie.

DWA PATRIOTYZMY

– Oni mówią, że to oni są patriotami, a pani jest albo komunistką, albo osobą otumanioną przez komunistów.
– Albo przez liberałów. Przepraszam – lumpenliberałów. I łże-elity. Nie mam więc co się bronić… Rzeczywiście nie jestem patriotką, jeśli przez patriotyzm rozumieć potrzebę rozliczeń, zemsty, pomników, modlitwy i muzeów.

– Może im chodzi o coś szerszego? O zastąpienie liberalnego państwa państwem konserwatywnym? Które niesie ze sobą własną wizję porządku, własny język…
– Myślę, że ten obecny konserwatyzm to nie jakaś poważna koncepcja polityczna, tylko zbiór prywatnych frustracji, kompleksów, braku wiedzy i spiskowej teorii historii. W czasie ostatnich wyborów była u mnie znana francuska dziennikarka, z konserwatywnego pisma. Miała pisać o Polsce i była absolutnie bezradna. Najpierw nie wiedziała, co to jest lewica i prawica w Polsce, nie rozumiała, dlaczego nasze związki zawodowe są prawicowe i takie religijne. Wszak ktoś, kto troszczy się o zbawienie, nie ma powodów do wysuwania doczesnych roszczeń społecznych. Po czym zadała mi pytanie: dlaczego wszyscy są skupieni na rozpamiętywaniu przeszłości? I rzeczywiście – dlaczego tu, nad Wisłą, nikt nie martwi się przyszłością? Dlaczego nikt nie krząta się wokół dobrobytu? Dlaczego przedsiębiorców traktuje się jak złodziei? Dlaczego tu w ogóle nie ma klasy średniej? Dlaczego politycy nie angażują się w Unię, choć obywatele do niej uciekają? Nie potrafiłam jej powiedzieć, z czego to wynika, czy rzeczywiście z korzeni polskiej tradycji, która sama dla siebie jest wiecznym problemem, czy po prostu z braku pomysłów politycznych, z politycznego nieuctwa.

– Nieuków jest więcej.
– Jak popatrzeć na przeciętnego parlamentarzystę z LPR, to on nie będzie się wypowiadał na temat spraw ekonomicznych albo dostępu do środków unijnych, bo na tym trzeba się znać. A w sprawie pornografii czy aborcji wypowiedzieć się może każdy. PiS też nie ma poważnej wizji politycznej i ekonomicznej przyszłości Polski. Więc skupiają się na tematach, które budzą emocje i nie wymagają kompetencji. Im więcej jest nieuków w parlamencie, tym popularniejsze stają się tematy obyczajowe, religijne i sentymentalno-historyczne. Przy czym nie kwestionuję wartości patriotyzmu ani wartości życia religijnego, ale wydaje mi się, że jeśli rzeczywiście kocha się ojczyznę, to nie trzeba tego ciągle deklarować i rozpamiętywać, tylko troszczyć się o jej realną przyszłość. Podobnie – jak się kocha pana Boga, to nie trzeba cenzurować wystaw ani książek, by ochronić to uczucie. Ludzie, którzy naprawdę coś kochają – nie potrzebują polityki ani ideologii, by te uczucia wzmocnić. Ideologia potrzebna jest tam, gdzie uczucia są niedorozwinięte. I to jest przypadek naszej prawicy, która chroniąc swoje kruche uczucia wobec ojczyzny, buduje politykę wykluczenia.

BITWA O JĘZYK

– W jaki sposób?
– Już na poziomie języka. Nie używa się prawie takich pojęć jak wolność osobista, liberalizm czy równość. Wolność jest kojarzona z „cywilizacją śmierci” (to dzięki papieżowi), liberalizm z kradzieżą i biedą, równość z homoseksualizmem i z Europą. Słowo równość, podobnie jak słowo socjalizm, zastępuje się słowem solidarność. Nie mówi się o aborcji, lecz o dzieciobójstwie, w Polsce notabene prościej jest zrobić aborcję, niż mówić o prawie do niej…

– Więc jeszcze zanim debata się rozpocznie, już wiadomo, kto ma w niej rację…
– Właśnie, Młodzież Wszechpolska zamiast o zapłodnieniu mówi o ludobójstwie. W telewizji jakiś pan powiedział, że po to, żeby urodziło się jedno dziecko, trzeba zamordować kilkunastu ludzi. Na początku nie rozumiałam, o co chodzi… a teraz słyszę podobne brednie często. Zaczynamy żyć w świecie zdominowanym przez ludzi, którzy zamiast wiedzy mają w głowach siano, a w sercach nienawiść do wszystkiego, co inne. I to oni decydują niestety o granicach debaty. I dlatego tej właściwie się nie prowadzi. Jedyna „debata” to – niestety – program Pospieszalskiego. No i to całe nieszczęście Polski, że debata ma twarz ideologa Pospieszalskiego, solidarność ma twarz sfrustrowanego Kaczyńskiego, a wiara religijna – zacięte oblicze Giertycha.

– Da się przed tym uciec?
– Gdybym nie była patriotką, powiedziałabym, że za granicę – i taka pewno będzie reakcja młodzieży wychowanej na militarno-patriotyczno-religijnych pomysłach nowego ministra edukacji i Narodowego Instytutu Wychowania. Ich misja edukacyjna da w efekcie ogromną falę emigracji, bo z reguły ucieka się z krajów fundamentalistycznych i biednych do krajów pluralistycznych i bogatych. Ja jednak nie ucieknę. Uważam, że coś trzeba robić. Trzeba się temu przeciwstawiać.

CZY PĘKNĄ MEDIA?

– Jak?
– Przynajmniej chroniąc wolną myśl. Debatując, protestując, organizując się politycznie.

– A jak w tym wszystkim zachowają się media? Obronią się czy zostaną podporządkowane?
– Media publiczne nie tylko doganiają rzeczywistość, ale niekiedy ją wyprzedzają. Włączam program, który mylnie nazywa się „Wiadomości” i oto mam sprawozdanie z Dnia Miłosierdzia Bożego lub z aktywności kard. Dziwisza. Na szczęście kardynał jest tak mało aktywny, że „Wiadomości” z nudów nadają czasem jakieś informacje o aktywnościach innych osób, np. posła „filipinki” Edgara Gosiewskiego, lub sprawozdanie z Dziejowej Misji braci Kaczyńskich. Wystarczy jednak, że kard. Dziwisz coś rzeknie lub że coś się pojawi w religijnym kalendarzu (wniebowzięcie, wniebowstąpienie, odkupienie) sprawozdawcy „Wiadomości” – niestety również mojej niegdyś ulubionej „Panoramy”, obecnie pod wodzą Kuby Sufina (nie ma to jak apostaci!) – i natychmiast gorliwie o tym donoszą. Rośnie liczba programów religijnych, czczego moralizmu, ubywa rozsądku i kompetencji. Właściwie lepiej od razu włączyć Telewizję Trwam, bo tam przynajmniej nie ma udawania, że żyjemy w państwie neutralnym. Jest fundamentalizm i już. Może Bronek Wildstein to zmieni, bo właśnie on został szefem telewizji publicznej. To bardzo dobra kandydatura. Osobowość równie silna jak o. Rydzyk i tak samo myśląca. Sądzę, że obaj stworzą nowe, spójne oblicze telewizji polskiej. A jeśli chodzi o telewizję prywatną, to też jestem pełna lęków. Oglądam np. „Szymon Majewski Show”, a nawet Kubę Wojewódzkiego, którego kiedyś nie znosiłam, traktując ich programy jako zagrożony wymiar wolności. I zastanawiam się, kiedy Savonarola telewizji polskiej – Elżbieta Kruk – wstrzyma ich emisję, bo są przecież rażąco niezgodne z linią Telewizji Trwam. I jest jak w czasach komunizmu: ten niepokój, czy leci kabarecik (Olgi Lipińskiej), czy go już zdjęli?

– Myśli pani, że ta armia ideologów Kaczyńskich jest taka silna, by zmienić oblicze Polski?
– To nie armia ideologów, to wola władzy PiS wsparta frustracjami znacznej części naszego społeczeństwa jest groźna. Ideolodzy nie są groźni. Kim zresztą oni są? Sfrustrowany Legutko, filozofujący młotem niczym Nietzsche, tyle że nie w tej sprawie? Krasnodębski, który od lat zarabia w Niemczech jako profesor języka polskiego, a tu szczyci się sławą eksperta-pogromcy dekadenckiej, liberalnej i bogatej Europy? Nawet prof. Staniszkis marząca niegdyś o mariażu Kaczyńskiego i Rokity ostatnio zamilkła. Myślę, że syndrom milczącej Staniszkis będzie syndromem milknących konserwatystów, o ile jeszcze są racjonalni i uczciwi.

Wydanie: 20/2006, 2006

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy