Sny kaliningradzkie

Rano, w południe i wieczorem Kaliningrad wygląda jak sen przedsiębiorcy budowlano-remontowego. Kilkusettysięczne miasto. Ważne dla regionalnego mocarstwa, choć jeszcze biedne. No i setki tysięcy okien do wymiany. Kilkadziesiąt tysięcy dachów do zerwania i wymiany. Kilkanaście tysięcy metrów trakcji tramwajowych do natychmiastowego remontu. Kilkaset kilometrów rur kanalizacyjnych do szybkiej wymiany. Całe miasto do generalnego remontu.
Rano, w południe i wieczorem Kaliningrad i cały obwód wygląda jak sen ortodoksyjnego ekologa. Nietrzebione lasy. Nieuprawiane pola. Kanały melioracyjne oddane bobrzej gospodarce. Wciąż nowe bagna. Stale utylizujące się opuszczone poniemieckie domy, chlewnie. Tak jak utylizujące się poradzieckie budynki sowchozowe. Tak jak już prawie zutylizowane zamki krzyżackie i kościoły. No i tak mało śladów nowej działalności gospodarczej. Nawet turystycznej.
Rano, w południe i wieczorem Kaliningrad i obwód wyglądają jak sen działacza mniejszości narodowych. Na tym terenie oprócz Rosjan zamieszkuje około setki narodowości. Wśród nich Polacy. Rzadko się zdarza, zwłaszcza za tą wschodnią granicą naszego kraju, żeby Polacy obywatele innych państw nie mieli istotnych skarg na władze. Na politykę wobec mniejszości. W obwodzie kaliningradzkim mają wszystko, czego chcą, potrzebują. Mogą się organizować, tradycję i wiarę krzewić. Kupować, remontować. Tyle że przede wszystkim za własne pieniądze. Ale innym państwo też nie sypie. Niedawno społeczność polska dostała w Oziersku kościół. Tylko że już zutylizowany. Bez dachu. Parę milionów złotych na początek i kościół jest. Skąd jednak wziąć te parę milionów w regionie, gdzie ludzie nie są przyzwyczajeni do własnej działalności gospodarczej? Liczą zwykle na opiekę państwa.
Rano, w południe i wieczorem Kaliningrad wygląda jak ciepła, spokojna, ruska prowincja. Kraj końca świata, odcięty teraz litewskimi i polskimi wizami. Ale wbrew czarnym wizjom przedstawianym przez rosyjskich posłów w Radzie Europy i w europarlamencie Polska po wprowadzeniu wiz pozostała otwarta dla kaliningradczyków. Bo wizy są bezpłatne. Bo wizy są wielotygodniowe, czasem roczne. Bo uzyskuje się je łatwo. Bo polski konsulat wręcz już namawia kaliningradzkie środowiska, by o wizy występowały. I jeśli jakieś stowarzyszenie, instytucja, grupa zawodowa wystąpi o wizy, to chętni są wszyscy. Nie tylko „mrówki” żyjące cały czas z granicy.
Z Kaliningradu do Elbląga, Gdańska setka kilometrów. Do Warszawy ponad trzysta. Dalej niż do Moskwy. Ale do Moskwy i Petersburga są tanie bilety lotnicze. Coraz częściej planujący podróż do Moskwy jadą autokarem do Kaliningradu, a potem tanim samolotem do Rosji. Z Moskwy do Polski podobnie. Ale nie tylko do Warszawy. Hitem weekendów dla bogatych nowych Ruskich kaliningradzkich stała się Gołdap. Najbliższe uzdrowisko, najbliższy ośrodek narciarski. Hitem stał się Kwidzyń, gdzie polski konsul generalny pokazuje, jak można skutecznie i tanio oświetlić miasto. Braniewo, gdzie jest największy cmentarz rosyjskich żołnierzy, pięknie utrzymany. Toteż jadą Ruscy, jadą do nas coraz częściej. Niestety, nie zawsze na granicy są dobrze przyjmowani. Częściej traktuje się ich jak potencjalnych przemytników, rzadziej takimi, jakimi są. Klientami polskich sklepów i firm. Szukającymi chętnych do wspólnych kaliningradzkich biznesów. Ciekawymi polskich zwyczajów, porządków. Dziwią się nierzadko, że po drugiej stronie jest taniej w sklepach i czyściej na ulicach. Choć drogi fatalne.
Rano, w południe i wieczorem Kaliningrad wygląda jak sen wczorajszy. Jak przeszłość. Warto jednak się obudzić. Ileż teraz można tam z nimi zarobić!

Wydanie: 2003, 51/2003

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy