„Solidarność” zdradziła samorząd – rozmowa z prof. Leszkiem Gilejko

„Solidarność” zdradziła samorząd – rozmowa z prof. Leszkiem Gilejko

Rady pracowników – obowiązkowe w Unii Europejskiej – działają tylko w 9-10% firm, w których powinny powstać

„Nie chcemy być tylko lepiej opłacani. Chcemy rządzić”. Pamięta pan?
– To słynne sformułowanie, a właściwie hasło, które zostało użyte po raz pierwszy w 1956 r., gdy w wyniku spontanicznego ruchu w niektórych zakładach przemysłowych powstawały rady robotnicze.
Dziś nie widać, by pracownicy chcieli rządzić firmą, wolą raczej lepiej zarabiać.
– Na ten temat zdania są podzielone. Znam badania, z których wynika, że potrzeba wpływania na pracodawcę, na sytuację w miejscu pracy, w środowisku pracy powraca. Dzieje się tak dlatego, że, z jednej strony, słabnie stabilizacja zatrudnienia i warunków pracy, z drugiej zaś, szybko rosną kwalifikacje pracowników – mamy bardzo wysoki odsetek osób z wyższym wykształceniem. Doświadczenia europejskie wskazują, że wraz ze wzrostem kwalifikacji pracowników rośnie ich potrzeba rzeczywistego udziału w zarządzaniu firmą.
Ale malejąca stabilizacja na rynku pracy i elastyczne formy zatrudnienia dają pracodawcy przewagę nad pracownikiem – to on dyktuje warunki, trudno więc liczyć, że jako właściciel zgodzi się na zwiększenie tego udziału.
– W tej chwili udział pracowników w zarządzaniu firmami w Polsce wygląda bardzo źle. Jednak w okresie niedawnego kryzysu ekonomicznego pojawiły się nowe symptomy dialogu społecznego między związkami zawodowymi i pracodawcami: poszukiwano wspólnego zabezpieczenia się przed podobnymi sytuacjami w przyszłości. Może to nie przełom, ale już coś.
Mamy bardzo słabe związki zawodowe i równie słaby poziom uczestnictwa pracowników w zarządzaniu firmą.
– W doświadczeniach europejskich ustaliły się dwie formy partycypacji. Wiodącą pozostaje nadal reprezentacja interesów pracowniczych poprzez związki zawodowe. Po II wojnie światowej – zarówno w Europie Zachodniej, jak i we Wschodniej kształtowały się pozazwiązkowe formy reprezentacji interesów pracowniczych. We Francji do dziś funkcjonują działające od 1945 r. komitety przedsiębiorstwa, w Niemczech i Austrii – rady zakładowe. W niektórych krajach europejskich ponad połowa przedsiębiorstw objęta jest podobnymi formami partycypacji.

Rady na marginesie

A w Polsce?
– Polska obecnie znajduje się w sytuacji nieporównywalnie gorszej. Rady pracowników – obowiązkowa w Unii Europejskiej forma partycypacji – działają w 9-10% firm, w których powinny powstać – chodzi o firmy zatrudniające ponad 50 osób. Z badań wyłania się smutny obraz działania tych rad. Przedsiębiorcy z wielkimi oporami wywiązują się z obowiązku informowania o ekonomicznej sytuacji firmy.
Uprawnienia rad pracowników są znacznie skromniejsze niż uprawnienia rad robotniczych i pracowniczych w PRL.
– One są niewspółmierne do tego, co było w Polsce między 1956 i 1958 r., a przede wszystkim do sytuacji po uchwaleniu ustawy o samorządzie pracowniczym w 1981 r. Samorządy miały wpływ na najważniejsze decyzje podejmowane w przedsiębiorstwie, powoływanie i odwoływanie dyrektorów. Rady pracowników mają prawo jedynie do informacji i konsultacji. Przy tym nie określono precyzyjnie zakresu informacji, które musi przekazać właściciel. Nie sprecyzowano też, w jakich sprawach opinie wyrażane przez rady powinny być obligatoryjne.
Wciąż obowiązuje ustawa z 25 września 1981 r. o samorządzie załogi przedsiębiorstwa państwowego. Ile działa takich samorządów?
– Najwyżej kilkadziesiąt – na początku minionej dekady było ich 70.
Na przełomie 1986 i 1987 r. samorządy działały w ok. 6,4 tys. przedsiębiorstw zatrudniających ponad 6 mln pracowników. W skład rad pracowniczych wchodziło 137 tys. osób…
– Niestety po 1989 r. nasze doświadczenia i osiągnięcia samorządowe zostały zmarnowane, choć, moim zdaniem, nie musiało się tak stać.
Bo wśród działaczy samorządowych było wielu członków zdelegalizowanej „Solidarności”, która w 1981 r. opracowała program Polski samorządnej, obejmujący m.in. szeroki udział pracowników w zarządzaniu przedsiębiorstwami. Jeszcze podczas obrad Okrągłego Stołu strona solidarnościowa nalegała na rozszerzenie uprawnień samorządów.
– Brałem udział w tych rozmowach. Propozycje strony solidarnościowej w kwestii uprawnień samorządów pracowniczych sięgały rzeczywiście dalej niż postulaty strony rządowej, która optowała za menedżerskim modelem zarządzania. Jednak po obu stronach panowała zgoda co do tego, że jednym z elementów nowego systemu gospodarczego powinno być samodzielne przedsiębiorstwo, w którym działa samorząd.

Zbędny bok trójkąta

Gdy rozmawialiście przy Okrągłym Stole, samorządy pracownicze były wielką siłą.
– Szczególnie te z tzw. sieci – największych, kluczowych dla gospodarki przedsiębiorstw. To one nadawały dynamizm ruchowi samorządowemu w latach 1980-1981 i 1989-1990. Sieć chciała być reprezentantem „Solidarności” w sprawach gospodarczych, przenieść model samorządowy na proces transformacyjny i przyszły model gospodarczy. Analogiczne stanowisko prezentowało Stowarzyszenie Działaczy Samorządu Pracowniczego. Miało ono także zwolenników po stronie partyjno-rządowej – myślę tu przede wszystkim o prof. Władysławie Bace.
Dlaczego się nie udało?
– Po przejęciu władzy przez „Solidarność” zwyciężył inny model reform. Pojawiło się przypisywane Leszkowi Balcerowiczowi sformułowanie o trójkącie bermudzkim, w którym rzekomo giną wszelkie działania mogące polepszyć kondycję przedsiębiorstw. W skład tego trójkąta miała wchodzić dyrekcja, związki zawodowe i samorząd.
Samorząd okazał się zbędnym bokiem trójkąta?
– Tak. „Solidarność” rozłożyła parasol nad reformą Balcerowicza, która stworzyła warunki zabójcze dla wielkich przedsiębiorstw państwowych: pamiętamy politykę trudnego pieniądza, popiwek, szerokie otwarcie granic, napływ towarów. Widziałem z bliska, jak padały Warszawskie Zakłady Telewizyjne, pozbawione możliwości uzyskania kredytu. Wraz z upadkiem wielkich przedsiębiorstw, które były głównym bastionem samorządów, ruch samorządowy uległ marginalizacji.
Tak wielkiej, że dziś, słysząc określenie ruch samorządowy, automatycznie odnosimy go do samorządu terytorialnego, a nie pracowniczego. Wyparto skojarzenie samorządu z reprezentacją załogi.
– Ma pan całkowitą rację.

Dziurawa ustawa

n Czy zgodzi się pan także z poglądem, że „Solidarność” miała powody, by obawiać się konkurencji samorządów w zakładach pracy? Przecież one działały legalnie w drugiej połowie lat 80., ich członkowie zdobywali wiedzę i doświadczenie, podczas gdy „Solidarność” po stanie wojennym nie mogła odzyskać dawnej siły.
– Ten czynnik na pewno działał. W latach 80. zdelegalizowana „Solidarność” była zainteresowana silnymi samorządami, bo ograniczały one rolę komitetów zakładowych PZPR. Po przełomie 1989 r. „Solidarność” chciała zająć miejsce PZPR zarówno w przedsiębiorstwach, jak i w skali kraju. Siłą rzeczy spór między samorządami a komitetami partyjnymi przeniósł się na relacje między samorządami a komisjami zakładowymi „Solidarności”. Jednak fundamentalne znaczenie dla losu samorządów miał bój o przedsiębiorstwo państwowe, które musiało być zreformowane i dostosowane do nowej sytuacji rynkowej. Ten bój wygrali rzecznicy tzw. terapii szokowej, która okazała się zabójcza dla bardzo wielu przedsiębiorstw państwowych. „Solidarność” i Leszek Balcerowicz występowali po jednej stronie. „Solidarność” broniła reformy Balcerowicza przed samorządami i torpedowała samorządowy wariant reformy.
„Solidarność”, stając po stronie Leszka Balcerowicza, zdradziła samorządy?
– Myślę, że właśnie tak się stało. Większość ówczesnej Komisji Krajowej nie poparła zmian proponowanych przez ruch samorządowy. Udział „Solidarności” w wyeliminowaniu samorządów uważam za bezsporny. Inne formacje polityczne, w tym tworzące nową lewicę socjaldemokratyczną, również się do tego przyczyniły
Ustawa o samorządach z 1981 r. jednak wciąż obowiązuje i nadal można tworzyć na jej podstawie rady pracownicze.
– Można, tyle że nie ma miejsc, w których wolno je tworzyć, bo ustawa dotyczy wyłącznie przedsiębiorstw państwowych. A przecież można by nią objąć także inne sektory – przede wszystkim przedsiębiorstwa komunalne.
Własność prywatna podcina skrzydła samorządom – trudno sobie wyobrazić, by pracownicy mogli mieć wpływ na obsadę dyrektora prywatnej firmy.
– Oczywiście taki wariant jest niemożliwy w przedsiębiorstwie prywatnym. Ale to nie znaczy, że przedsiębiorca prywatny może pozostawać poza wszelką kontrolą. Poza tym on sam powinien być zainteresowany opiniami pracowników.

Akcjonariat nie umarł

Czytałem o porozumieniach zawieranych w czasie kryzysu między reprezentacją załóg a właścicielami – pracownicy godzili się na zmniejszenie płac i czasu pracy w zamian za zachowanie dotychczasowego poziomu zatrudnienia.
– Podobne przypadki rejestrowałem już w latach 60. we Francji. Wszędzie tam, gdzie załoga ma wpływ na to, co się dzieje w przedsiębiorstwie, zmniejsza się poziom konfliktowości między pracodawcą i pracownikami, a przedsiębiorstwa lepiej sobie radzą z wychodzeniem z trudnych sytuacji. Przecież pracownicy, podobnie jak właściciel, są zainteresowani wynikami finansowymi, rentownością firmy. Własność prywatna i partycypacja pracowników to wcale nie są dwa krańcowo odmienne światy. Istnieje akcjonariat pracowniczy, który zmienia stosunki własności i władzy w przedsiębiorstwie. W Niemczech, na skutek tego, że część akcji jest w rękach pracowników oraz dzięki ustawom o partycypacji w radach nadzorczych dużych przedsiębiorstw, pracownicy mają swoich przedstawicieli – ich udział sięga w niektórych przypadkach 40% składu rad nadzorczych.
W Polsce te 15% akcji dla pracowników to, moim zdaniem, cena, za którą pacyfikuje się ich opór przeciwko prywatyzacji przedsiębiorstwa.
– Tak, w ten sposób kupuje się zgodę pracowników na prywatyzację. Większość pracowników szybko wyzbywa się akcji. W Polsce nie ukształtowała się forma akcjonariatu pracowniczego, choć jeszcze w 1990 r. pojawił się projekt ustawy o prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych, który wyszedł ze środowisk samorządowych, umożliwiający przekształcenie ich w spółki obywatelskie. Zwolennicy podobnych rozwiązań powołali Unię Własności Pracowniczej…
…o której prawie nikt nie słyszał. Akcjonariat pracowniczy w naszym kraju się nie sprawdził.
– Sformułowanie „nie sprawdził się” jest niewłaściwe. On w ogóle nie funkcjonował, więc nie miał okazji się sprawdzić. Ale ta idea nie umarła. W ubiegłym roku w Zakładach Azotowych w Puławach powstała inicjatywa powołania spółki pracowniczej, która chce przejąć na własność to wielkie przedsiębiorstwo. Do tego projektu odniósł się życzliwie m.in. wicepremier Waldemar Pawlak.

Korporacje pod pracowniczą kontrolą

W naszym kraju demokrację spłycono do wyborów: prezydenckich, parlamentarnych, samorządowych. Pojęcie demokracji pracowniczej czy przemysłowej jest niemal nieznane.
– Demokracja ma wiele wymiarów, obok politycznego jest także wymiar społeczny, czyli ograniczanie nierówności, oraz ekonomiczny, w którym mieści się m.in. udział pracowników w zarządzaniu przedsiębiorstwem. Niski poziom demokracji społecznej i ekonomicznej wpływa na funkcjonowanie demokracji w sferze politycznej: spada zaufanie do elit i partii, rośnie niechęć do udziału w wyborach, które nie wpływają na zmianę sytuacji społecznej i gospodarczej. Moim zdaniem udział pracowników w zarządzaniu powinien być prawem pracowniczym. Widzę, że ta sprawa jest coraz lepiej rozumiana przez największe centrale związkowe – także „Solidarność”.
W 1980 r. wielką karierę zrobił postulat upodmiotowienia człowieka pracy – „robola” zastąpił „pan robotnik”, który miał być gospodarzem swojej fabryki. To upodmiotowienie miało być odpowiedzią na alienację pracowników, o której pisał jeszcze Karol Marks. Wciąż mamy do czynienia ze zjawiskiem polegającym na tym, że ludzie czują się obco w miejscu pracy, nie uważają firmy, w której pracują, za „swoją”.
– Ruch „Solidarności” inspirowany był ideą wyzwolenia człowieka, w której zawierało się także wyzwolenie pracy. Gdy po 1990 r. w badaniach przeprowadzanych w środowiskach pracowniczych pytaliśmy, czego pracownicy oczekiwali po przemianach ustrojowych, często powtarzały się odpowiedzi o godności, podmiotowości w pracy, nadaniu pracy większego sensu. To nie nastąpiło i było powodem wielkiego rozczarowania, marginalizacji społecznej środowisk robotniczych. Jestem przekonany, że wraz z rosnącymi kwalifikacjami, wykształceniem, wiedzą i aspiracjami będzie wzrastać potrzeba zarówno oddziaływania na swoje miejsce i środowisko pracy, jak i kontroli pracodawców. Także przez nowy świat pracy – np. pracownice i pracowników handlu wielkopowierzchniowego, których obecne możliwości oddziaływania są niewielkie. Świat nowej ekonomii, myślę tu m.in. o globalizacji, nie może być pozbawiony form partycypacyjnych. Sądzę, że pilotującą rolę w tym zakresie mogłyby odegrać – jak dawniej w Polsce sieć – wielkie międzynarodowe korporacje. Znajduje to poparcie największych centrali związkowych, np. niemieckich.
Mamy trzecią dekadę rzeczywistości gospodarczej określonej przez reformę kojarzoną z nazwiskiem Leszka Balcerowicza. Ten kierunek przemian nie zapewnił świetlanej przyszłości. Nawet obecny rząd, choć związany z ideologią neoliberalną, wszedł w ostry spór z Leszkiem Balcerowiczem. Chyba otwiera się przestrzeń dla nowych rozwiązań. Czy wśród nich znajdą się także te dotyczące partycypacji?
– Wstrząsy kryzysowe będą prowadziły do poszukiwania nowego ładu społeczno-gospodarczego. Wymaga on, moim zdaniem, rozszerzenia form partycypacji, która nie może ograniczać się do kartki wrzucanej co kilka lat do urny wyborczej. Partycypacja pracowników ma bardzo istotne znaczenie z punktu widzenia procesów demokratycznych i ekonomicznych. To czynnik, który wpływa na lepsze, efektywniejsze funkcjonowanie przedsiębiorstwa. Musi nastąpić korekta polityki, zakreślona bowiem przez reformy neoliberalne perspektywa ma swoją granicę. Widać ją coraz wyraźniej.


Prof. Leszek Gilejko, socjolog, zajmuje się problematyką samorządu pracowniczego, jest związany z Katedrą Socjologii Ekonomicznej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie i Wydziałem Socjologii Akademii Humanistycznej im. A. Gieysztora w Pułtusku.

Wydanie: 2011, 24/2011

Kategorie: Kraj, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy