Pierwszy kosmiczny spacer omal nie skończył się śmiercią kosmonauty Leonowa
18 marca mija 45. rocznica pierwszego w historii wyjścia w przestrzeń kosmosu Aleksieja Leonowa.
Był rok 1965, apogeum zimnej wojny i radziecko-amerykańskiego wyścigu w przestrzeni międzyplanetarnej. Jeszcze Rosjanie byli górą, ale szala powoli zaczynała się przechylać w drugą stronę. I jeszcze tym razem kosmonautom z ZSRR udało się utrzymać pierwszeństwo w wychodzeniu ze statku kosmicznego w niczym nieograniczoną przestrzeń. To oni wykonali ten pierwszy krok, porównywalny z późniejszym lądowaniem człowieka na Księżycu. Mały krok człowieka i wielki krok w historii podboju kosmosu.
Jak to wyglądało? Kto mógłby o tym opowiedzieć? Pierwszy pomysł, jaki przychodził do głowy, to kontakt z jedynym polskim kosmonautą, gen. Mirosławem Hermaszewskim.
– Proponuję sięgnąć do mojej książki „Ciężar nieważkości”. Opisałem to wydarzenie na podstawie osobistej i szczerej nocnej rozmowy z Leonowem – odpowiedział generał.
Niedoszła ofiara wyścigu
Od lotu pierwszego (i jedynego) polskiego kosmonauty w 1978 r. również upłynęło sporo czasu, ale dopiero w 2009 r. ukazały się w wydawnictwie Universitas jego wspomnienia. Hermaszewski za centralny punkt opowieści przyjmuje swój lot w kosmos wraz z Piotrem Klimukiem, traktowany wówczas niemal jako symbol polsko-radzieckiego braterstwa. Przyznaje jednak dziś, że jego udział w kosmicznej ekspedycji w pewnym momencie wisiał na włosku, bo Rosjanie zamierzali zmienić swoją strategię podboju kosmosu. Przypomnijmy, że w końcówce lat 70. szala zwycięstwa przechylała się już w stronę Amerykanów, mieli oni za sobą udane ekspedycje na Księżyc, ale Rosjanie próbowali pokazać z kolei, że są lepsi w dziedzinie długoterminowych misji kosmicznych. Każdy kolejny start rakiety z Bajkonuru musiał być jakoś podporządkowany rywalizacji i ofiarą takiego stanu rzeczy mógł się okazać zaplanowany już lot Klimuka z Hermaszewskim. „Cały wielomiesięczny trud i wysiłek mógł pójść na marne”, wspomina nasz kosmonauta. Powstała nerwowa sytuacja. Naruszono suchoj zakon, co w języku potocznym oznaczało, że próbowano się ratować wódką. I wtedy właśnie do kwatery kandydatów do lotu przyszedł już wówczas generał, Bohater Związku Radzieckiego Aleksiej Leonow, aby uspokoić młodszych kolegów. Rozmawiano całą noc, a wykonawca pierwszego kosmicznego spaceru odsłonił w celu podreperowania nastroju po raz pierwszy kulisy lotu z Pawłem Bielajewem, w trakcie którego miało miejsce to historyczne wydarzenie.
Z tego, co opowiadał Leonow, wynikało, że nad wszystkimi pracami przygotowawczymi zaciążył szalony pośpiech. Obawiano się, że podobny eksperyment – wyjście człowieka ze statku kosmicznego w przestrzeń okołoziemską – mogą przeprowadzić Amerykanie, i należało użyć wszelkich środków, aby zdążyć przed nimi. Zmodyfikowano naprędce statek Wostok, dobudowano do niego śluzę umożliwiającą etapowe wyjście z kabiny na zewnątrz. Specjalny skafander, w którym kosmonauta miał opuścić pojazd kosmiczny, był ciężki i sztywny, a dodatkowo człowiek ubrany w niego ledwo się mieścił we włazie. Mimo to zdecydowano się na eksperyment na orbicie. Maksymalnie skrócono treningi testujące skafander, a ponieważ kosmonauci nie mieli symulatora, wszystkie próby przeprowadzano na statku Wostok w budowie. Z tego pośpiechu wynikły kłopoty. Leonow policzył, że powstało aż siedem bardzo niebezpiecznych sytuacji, z czego trzy zagrażały bezpośrednio jego życiu. 18 marca statek, któremu nadano nową nazwę Woschod-2, wystartował z Bajkonuru.
190 uderzeń na minutę
Leonow już na początku drugiego okrążenia Ziemi, czyli 1,5 godziny po starcie, podjął próbę wydostania się na zewnątrz. Z trudem przedostał się z lądownika do śluzy. Jego towarzysz zamknął za nim właz lądownika. Leonow otworzył zawór upustu powietrza w śluzie i znalazł się w absolutnej próżni. Ciśnienie tlenu w skafandrze nadymało go jak balon. Ręce wysunęły się z rękawic, a nogi z butów. Kosmonauta poruszał się z ogromnym trudem, mimo to otworzył właz i wydostał się na zewnątrz. Dobrze, że ze statkiem łączyła go kilkumetrowa stalowa lina, bo to dawało nadzieję, że człowiek nie urwie się i nie poleci w niczym nieograniczoną przestrzeń.
Leonow przyznawał, że widok Ziemi i statku oszołomił go, ale miał na tyle trzeźwości umysłu, że zameldował do centrum kontroli lotu, że jest na zewnątrz, jako pierwszy człowiek w historii. „Miałem wrażenie, że obok mnie śmigają meteory, które za chwilę przeszyją moje ciało”, wspominał kosmonauta. Nie mógł on, pływając w przestrzeni, przyjąć jakiejś stabilnej pozycji, rozpoczął więc powrót do statku i z przerażeniem zauważył, że nie mieści się we włazie śluzy. Mimo to nadludzkim wysiłkiem zanurkował głową do przodu we włazie śluzy. W rozdętym skafandrze wypełniał całe wnętrze i nie mógł się obrócić, by zamknąć właz, a od tego zależało jego życie. W desperacji zmniejszył ciśnienie w skafandrze z 600 do 270 mm. Skafander zmniejszył nieco objętość i wtedy Leonowowi udało się obrócić wewnątrz śluzy, która miała zaledwie średnicę 1 m. Serce waliło mu z częstotliwością 190 uderzeń na minutę. Kosmonauta doznał udaru cieplnego i zaczął się dusić. Nie upewniwszy się, czy śluza jest zamknięta hermetycznie, jak desperat otworzył przeźroczystą przyłbicę hełmu. Na oczach poczuł natychmiast lód powstały z potu. Kiedy znalazł się wreszcie w lądowniku, w czym wydatnie pomagał mu Bielajew, wewnątrz nieoczekiwanie zaczęło gwałtownie rosnąć ciśnienie tlenu i najmniejsza iskra mogła doprowadzić do eksplozji. Kosmonauci nie potrafili zmniejszyć ani temperatury, ani wilgotności. Wreszcie wyczerpani wysiłkiem zasnęli. Kiedy się obudzili, zauważyli, że Leonow walcząc z ciasnotą, zaczepił liną łączącą go ze statkiem przełącznik zwiększający ciśnienie tlenu.
Ale na tym kłopoty się nie skończyły, okazało się, że silny, barczysty Leonow operując na zewnątrz statku Woschod i szarpiąc się przy wchodzeniu na powrót do włazu, uszkodził czujnik systemu orientacji, a ważący 6 ton statek kosmiczny przekręcił nieco, zmieniając jego ustawienie względem Ziemi. Kosmonauci musieli więc sterować Woschodem ręcznie i robili to na tyle niedokładnie, że wylądowali w zupełnie innym miejscu, niż planowano. Znaleziono ich dopiero po trzech dobach. Dobrze, że nie zamarzli u stóp Uralu.
Kosmiczna normalka
Pionierski wyczyn Leonowa, który przebywał w przestrzeni okołoziemskiej zaledwie 12 minut, mimo tylu niebezpieczeństw zakończył się szczęśliwie, ale Amerykanie zostali w tyle za Rosjanami tylko na dwa miesiące. 3 czerwca 1965 r. to samo zrobił Amerykanin Edward White.
Prawdopodobnie wyczyn Leonowa zmusił także Amerykanów do pośpiechu. Mówi się, że planowali oni ostrożne i stopniowe oswajanie się z przestrzenią okołoziemską. Najpierw kosmonauta miał tylko wystawić rękę z włazu, potem tylko głowę i dopiero za trzecim podejściem miał się wysunąć cały ze statku kosmicznego. Rosjanie nie chcieli czekać i od razu poszli na całość.
Osiągnięcie, które stało się ich udziałem, przyczyniło się także do powstania wspaniałych opisów kosmicznego krajobrazu.
W internecie znajduje się opis Aleksieja Leonowa: „Widziałem, jak Ziemia obraca się pode mną. Mogłem obserwować terytorium o promieniu 2750 km. Pode mną Morze Czarne, a kiedy odwróciłem głowę, zobaczyłem Włochy, a trochę wyżej Polskę i Szwecję. Przez cały czas porównywałem, czy nasze mapy na Ziemi są prawidłowe. I ta niewiarygodna cisza, słyszałem tylko bicie własnego serca i oddech”.
„Pierwsze wyjście w kosmos jest niesamowite. To tak, jakby się spadało w przepaść”, mówił rosyjski kosmonauta Giennadij Padałka, który aż sześciokrotnie wychodził w otwartą przestrzeń ze stacji Mir i z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Wielu innych mówiło o uczuciu gwałtownego spadania – tak szybko przesuwała się pod nimi odległa o 400 km planeta Ziemia.
Od czasu pierwszego kosmicznego spaceru Leonowa minęło 45 lat. Dziś pobyty na zewnątrz statku trwają wiele godzin, w czasie których kosmonauci wykonują skomplikowane prace naprawcze, kręcą filmy itd. Oblicza się, że już ponad 240 razy człowiek wychodził w skafandrze w przestrzeń okołoziemską, w tym kilka razy robił to, stąpając po gruncie Księżyca. Skafandry są dziś dużo lżejsze i doskonalsze, a każdy kosmonauta ma przypięty specjalny plecak z silniczkami odrzutowymi, które pozwalają mu powrócić do statku niezależnie od asekuracji za pomocą liny.
Ale mimo tak licznych świadectw o kosmicznych spacerach po orbicie wciąż spotyka się niedowiarków, którzy próbują udowodnić, że z tym kosmosem to wielka blaga. Pewien autor węgierski napisał nawet książkę, w której podważał autentyczność pierwszej wyprawy w kosmos Jurija Gagarina w 1961 r. Są również sceptycy, którzy uważają, że Amerykanie wcale nie stąpali po Księżycu, tylko wszystko nakręcili w studiu. Świadczyć o tym miałyby nienaturalnie układające się cienie na filmie, kierunek wskazywany przez amerykańską flagę i inne szczegóły. Tego typu głosy będą jeszcze się pojawiać, a ustaną dopiero wtedy, gdy podróże kosmiczne przestaną być tak rzadkim eksperymentem i staną się zjawiskiem powszechnym. Szkoda więc, że prezydent Barack Obama zawiesił przygotowania do kolejnych lotów na Księżyc, bo to na kolejne lata odłoży dalsze etapy podboju wszechświata.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy