Na spanie i dobry nastrój

Na spanie i dobry nastrój

Benzodiazepiny powinny być lekiem doraźnym, a są brane nawet latami


Prof. Adam Wichniak – psychiatra, neurofizjolog kliniczny


Podobno lawinowo wzrasta uzależnienie Polaków od benzodiazepin.
– Rzeczywiście obserwujemy przyrost osób używających szkodliwie leków uspokajających z grupy benzodiazepin. Bierze się to stąd, że w społeczeństwie bardzo zwiększyło się rozpowszechnienie zaburzeń psychicznych, na które one pomagają, czyli zaburzeń nastroju, zaburzeń lękowych i bezsenności.

Z czego wynika ten nie najlepszy stan psychiki?
– Między innymi z trwającej od 2020 r. pandemii COVID-19, której konsekwencją był lęk o zdrowie własne i najbliższych, z braku poczucia bezpieczeństwa finansowego, a ostatnio dołożyły się inflacja i wojna w Ukrainie.

Benzodiazepiny są w takiej sytuacji złotym środkiem?
– Oczywiście, że nie. Ale użycie leku uspokajającego jest najprostszą metodą, żeby sobie pomóc. Problem w tym, że lek uspokajający powinien być jedynie pomocą doraźną. Czyli pacjent, który ma obniżony nastrój, zaburzenia lękowe, bezsenność, powinien pójść do lekarza rodzinnego, otrzymać krótkotrwałą pomoc lekiem uspokajającym, a potem trafić do opieki psychiatrycznej i otrzymać właściwą pomoc, czyli metody leczenia, które są skuteczne. A tak się nie dzieje. Pacjenci wpadają w dziurę braku opieki lekarskiej. Potrzeby społeczne są ogromne, bo bezsenność i lęk to są zaburzenia psychiczne, które dotyczą okresowo od 25% do 50% populacji. Jeśli system opieki zdrowotnej nie ma im nic do zaproponowania poza lekami uspokajającymi, które pomyślane są, żeby łagodzić dolegliwość i żeby pacjent dotrwał do wizyty i otrzymania właściwej pomocy, przyjmowanie tych preparatów staje się długoterminowe. A to prowadzi do uzależnienia.

Czyli pacjenci z problemami psychicznymi są w pewnym sensie pozostawieni samym sobie. Naprawdę jest tak źle?
– Jest dramatycznie źle. Nastąpiło załamanie opieki psychiatrycznej w Polsce. W dużych miastach w tej chwili właściwie nie ma szans na pomoc w poradniach zdrowia psychicznego w ramach NFZ w ciągu miesiąca od zgłoszenia. Osoby, które mają środki finansowe, podejmują leczenie w ośrodkach prywatnych. Alternatywą dostępną dla większości ludzi są albo leki uspokajające, albo – co jest wyjściem znacznie gorszym – alkohol. Od początku pandemii obserwujemy ogromny wzrost spożycia alkoholu i liczby osób, które przyjmują leki uspokajające. Taka sytuacja jest nie tylko w Polsce. W zasadzie w większości krajów europejskich systemy opieki zdrowotnej nie radzą sobie z lawinowo rosnącym rozpowszechnieniem zaburzeń psychicznych. W wielu krajach – tutaj najmocniejsze dane, które znam, są z Francji – liczba osób przyjmujących benzodiazepiny podwoiła się.

Jak jest w przypadku Polaków?
– Przed pandemią osoby przyjmujące leki uspokajające, głównie benzodiazepiny, stanowiły między 5% a 10% społeczeństwa. Aktualnych danych nie mamy, ale szacujemy, że to ponad 10%.

Ktoś te leki przepisuje.
– No tak, ale lekarz rodzinny chce pomóc pacjentowi. Jeżeli nie ma dobrej alternatywy, nie ma gdzie tych pacjentów przekierować do opieki psychiatrycznej, nie ma edukacji prozdrowotnej, to oczywiste, że stosuje się benzodiazepiny, które mają wskazanie do leczenia bezsenności, lęku, do leczenia skojarzonego w zaburzeniach nastroju. Tylko że to, co powinno być krótkotrwałe, czyli trwać od czterech do sześciu tygodni, zmienia się w leczenie przewlekłe. A trudno, żeby się nie zmieniło, skoro do psychiatry czeka się w Warszawie trzy miesiące – albo i sześć. Jak lekarz rodzinny ma sobie poradzić, jeśli ma do dyspozycji lek, który powinien być stosowany przez cztery-sześć tygodni, a skierowanie do psychiatry, które wystawia i z którego pacjent być może chciałby skorzystać, najwcześniej może być zrealizowane po kilku miesiącach?

Można powiedzieć – tragedia.
– Ten problem jest dostrzegany przez Ministerstwo Zdrowia. Trwa teraz ogromna reforma psychiatrii, która ma zmienić opiekę szpitalną w środowiskową. Duży nacisk kładzie się na rozbudowę poradni zdrowia psychicznego, na poprawę dostępności opieki psychologicznej. To kolejny problem – w Polsce leczymy zaburzenia psychiczne głównie medykamentami, a można je także leczyć za pomocą skutecznych interwencji psychologicznych. I to, że ludzie sięgają po alkohol, po leki, jest zrozumiałe. Nie mają innego wyboru, jeśli chcą zmniejszyć swoje dolegliwości. A długotrwałe zaburzenia snu, zaburzenia lękowe i zaburzenia nastroju to czynniki rujnujące jakość życia.

Ale chyba nie bardziej niż choroby somatyczne?
– Często się ocenia, że psychiatria to mniej dolegliwy obszar zdrowotny niż np. choroby nowotworowe, zawały serca, udary. W krótkim okresie tak. Ale dramatem psychiatrii jest to, że jeśli tych ludzi nie leczymy i problemy psychiczne trwają miesiącami czy latami, to ich zdolności do pracy, do zarabiania się zmniejszają, a w rezultacie spada poziom życia i stan materialny rodzin. Ten spadek, jak pokazują analizy ekonomiczne, bywa większy niż w przypadku ciężkich chorób somatycznych.

W poradniku dla lekarzy rodzinnych, którego jest pan współautorem, jednym z przykazań dla lekarzy jest, by stosować benzodiazepiny w jak najniższej dawce i nie zapisywać leku na zapas. Czyli teoretycznie nie powinny być dostępne w takiej ilości, żeby przyjmować je nadmiarowo i się uzależnić.
– To trochę tak jak z lekami przeciwbólowymi. Jeżeli raz się je poda, a nie zaoferuje pacjentowi nic, co zmniejszy jego cierpienie, to potem od tych leków nie sposób odejść. Lekarz rodzinny, widząc cierpienie człowieka, przepisuje mu benzodiazepiny, a ponieważ pacjent nie otrzymuje innej formy pomocy, potem są trudności, aby od tych leków odejść. Wiele osób rozpoczyna też przyjmowanie ich na własną rękę, dostając pierwsze tabletki od bliskich. Czyli ktoś z rodziny ma lek przepisany na receptę i mówi: „Mnie pomaga, weź, to ci też pomoże”. Lekarz rodzinny, mając chorego, który sam zaczął te leki przyjmować, próbuje przekierować go do opieki psychiatrycznej, ale nie jest w stanie tego zrobić. Jeśli pacjent cierpi na bezsenność, standardy medyczne mówią, że podstawową formą leczenia jest terapia poznawczo-behawioralna. 10% społeczeństwa w krajach rozwiniętych cierpi na bezsenność, a 30-50% społeczeństwa ma okresy bezsenności bądź jej objawy. To ogromna grupa ludzi. A ile mamy w Polsce zakontraktowanych poradni leczenia zaburzeń snu?

Pan profesor kieruje Ośrodkiem Medycyny Snu w Instytucie Psychiatrii i Neurologii.
– Ten ośrodek nie jest zakontraktowany przez NFZ. W Polsce zakontraktowanych jest zero (!) przychodni leczenia zaburzeń snu. Medycyną snu zajmują się poradnie zdrowia psychicznego, niewydolne z powodu ogromu własnych problemów: depresji, schizofrenii, otępienia, starzejącego się społeczeństwa. W rezultacie pacjenci z zaburzeniami lękowymi, z bezsennością, w trudnych sytuacjach życiowych, w ostrej reakcji na stres czy w przewlekłym stresie są sami. Ci ludzie gdzieś muszą pójść. Albo pójdą do sklepu i kupią butelkę alkoholu, albo pójdą do lekarza rodzinnego i powiedzą, że już nie są w stanie wytrzymać, mają dość życia, tak się męczą, że najchętniej by skoczyli z mostu. I co ten lekarz może zrobić, mając przed sobą człowieka, który nie śpi, jest wylękniony, napięty, którego nie można przekierować do opieki psychiatrycznej i który mówi, że by ze sobą skończył?

Przepisuje zatem benzodiazepiny, a pacjent chwyta się ich jak tonący brzytwy. Ile ma pan w swojej klinice osób, które wychodzą z uzależnienia od benzodiazepin?
– W naszym instytucie mamy na szczęście oddział detoksykacji z alkoholu, leków uspokajających i nasennych. Gdybyśmy go nie mieli, ci pacjenci stanowiliby jedną trzecią osób leczonych na oddziałach psychiatrycznych.

Jedni starają się wyrwać z uzależnienia od benzodiazepin, drudzy biorą je rekreacyjnie, bo wprowadzają w łagodny stan euforii. Liczba tych osób też rośnie?
– Tak, to wynika z tzw. poszukiwania nowości. Rzeczywiście obserwujemy, że młodzi ludzie, żeby się dobrze bawić, sięgają po nowe doznania w postaci łączenia leków psychiatrycznych z nielegalnymi substancjami psychoaktywnymi albo poprzez łączenie substancji nielegalnych, leków psychiatrycznych z alkoholem. To stan, który grozi powikłaniami w postaci niewydolności krążeniowo-oddechowej czy psychiatrycznymi i neurologicznymi: napadami drgawkowymi i padaczkowymi, zaburzeniami świadomości, stanami psychotycznymi, stanami pobudzenia.


Prof. dr hab. n. med. Adam Wichniak – kierownik III Kliniki Psychiatrycznej i Ośrodka Medycyny Snu w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Członek m.in. Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego (przewodniczący Sekcji Psychiatrii Biologicznej) i European Sleep Research Society.


Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 2022, 24/2022

Kategorie: Zdrowie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy