SPD w tarapatach

SPD w tarapatach

Na niemieckiej scenie politycznej może się pojawić nowe ugrupowanie lewicy

Socjaldemokracja w Niemczech przeżywa najostrzejszy kryzys od 50 lat. Związkowcy oskarżają partię o zdradę interesów szarego człowieka.
Lewicowy rząd federalny codziennie wymierza policzki pracobiorcom i emerytom. Program wprowadzanych reform Agenda 2010 służy interesom kapitalistów z Niemieckiej Izby Przemysłowej – głosi były przewodniczący Socjaldemokratycznej Partii Niemiec, Oskar Lafontaine.

SPD nie jest już partią klasy robotniczej.

To rewolucja w historii niemieckich wyborów”, twierdzi Franz Walter, politolog z Getyngi. Rewolucja ta ma dla „towarzyszy” (Genossen) fatalne skutki. Socjaldemokratyczni kandydaci do Parlamentu Europejskiego otrzymali zaledwie 21,5% głosów. Oznacza to, że od wyborów parlamentarnych w 2002 r. partia kanclerza Schrödera utraciła 10,5 mln wyborców. Komentatorzy pisali o „historycznej plajcie” SPD – nigdy przedtem „socjałowie” (Sozis) nie osiągnęli tak żałosnego wyniku. Jeśli w maju 2005 r. SPD przegra wybory w swym mateczniku – Nadrenii Północnej-Westfalii, wówczas opozycja zdobędzie dwie trzecie foteli w wyższej izbie parlamentu i będzie mogła zablokować każdą ustawę.
Gdyby obecnie odbyły się wybory do Bundestagu, chadecy wraz ze sprzymierzonymi liberałami z FDP mieliby absolutną większość. Zaledwie 23% obywateli oddałoby swój głos na „towarzyszy”. Ale także konserwatyści w obliczu powiększającej się mizerii socjaldemokracji zaczynają czuć się nieswojo. Zmierzch SPD mógłby bowiem doprowadzić do radykalnych przemian krajobrazu politycznego w Niemczech i triumfu ugrupowań populistycznych.
SPD nieustannie traci poparcie od 1998 r., kiedy to uzyskała imponujące 40% głosów. Utworzyła wtedy rząd w koalicji z Partią Zielonych. Kanclerz Gerhard Schröder ogłosił konieczność przeprowadzenia reform, które zakończą marazm 16 lat ery Helmuta Kohla. Długie rządy Kohla, otoczonego przez świtę giętkich potakiewiczów potrafiących składać tylko obietnice bez pokrycia („emerytury są pewne”), doprowadziły nad Łabą i Renem do stagnacji. Kanclerz Schröder zdawał sobie sprawę, że daleko idące zmiany są konieczne, bowiem starzejące się społeczeństwo RFN nie jest już w stanie finansować rozbudowanego i hojnego systemu świadczeń socjalnych. Schröder wiedział też, że bez reform Niemcy ze swoimi wysokimi wynagrodzeniami dla pracowników i kosztami pracy utracą w dobie globalizacji pozycję ekonomicznej potęgi. Kanclerz nie miał głowy do zajmowania się losem ubogich czy układaniem nowych partyjnych programów. Wolał prezentować się jako macher, ten, który działa energicznie i skutecznie. Pielęgnował kontakty z kołami gospodarczymi (z tej przyczyny nazwano go „towarzyszem bossów”). W społeczeństwie postanowił pozyskać „Nowe Centrum” – dobrze zarabiających przedsiębiorców i urzędników. Za tradycyjne wartości partii miał odpowiadać przewodniczący SPD i federalny minister gospodarki, „Czerwony Oskar” Lafontaine, popularny wśród emerytów, pracobiorców i związkowców. Niestety, ten duet socjaldemokratycznych tuzów przetrwał tylko sześć miesięcy. W 1999 r. Lafontaine, niechętny reformom w „neoliberalnym duchu”, z hukiem zrezygnował ze wszystkich stanowisk. Do dziś pozostaje politycznym rentierem, który nie pomija żadnej okazji, aby oskarżyć Schrödera i dawnych towarzyszy (najczęściej na łamach springerowskiego dziennika „Bild”) o wyprzedaż ideałów lewicy.
Kanclerz Schröder został także przewodniczącym SPD. Szybko okazało się, że partia, która wypisała na sztandarach hasła sprawiedliwości społecznej, ma ogromne

kłopoty z przeprowadzaniem cięć socjalnych.

Jest to przecież zadanie typowe dla konserwatystów, nie dla „towarzyszy”. Socjaldemokraci zaczęli tracić zaufanie swego tradycyjnego elektoratu. W 2002 r. czerwono-zielona koalicja wygrała wybory z najwyższym trudem (i zapewne tylko dlatego, że niewesołe informacje o gospodarce opublikowano dopiero po elekcji). W społeczeństwie niemieckim zapanowały frustracja i niezadowolenie z rządu. Po kolejnych wyborczych porażkach kanclerz Schröder zrezygnował w lutym br. ze stanowiska przewodniczącego partii. Nowym szefem SPD został bliższy tradycyjnym ideałom socjaldemokracji Franz Müntefering, który jako „Lafontaine light” miał dbać o lewicowy wizerunek partii. „Towarzysz bossów” postanowił skoncentrować się na reformach. Socjaldemokratyczny kanclerz zamierza przejść do historii jako konsekwentny innowator. Nie przejmuje się więc nadmiernie społecznymi kosztami tych przemian, odrzuca wysuwane przez związkowców propozycje kompromisu.
Ale i ten polityczny tandem nie zdołał się rozpędzić. Bezbarwny Müntefering nie ma charyzmy Lafontaine’a. Na razie pozostaje lojalny wobec kanclerza, coraz bardziej ma jednak Schröderowi za złe, że ten, ogarnięty reformatorskim zapałem, lekceważy programowe dylematy partii i skazuje ją na milczenie. Gniew szerokich warstw społeczeństwa RFN budzą reformy rządu federalnego, ujęte w programie Agenda 2010. Oznaczają one największą rewolucję w systemie niemieckiej „socjalnej gospodarki rynkowej” od 1949 r. Pacjenci już muszą płacić za wizyty u lekarza 10 euro na kwartał. 1 stycznia wejdzie w życie pakiet Hartz IV, który dosłownie likwiduje całą gałąź zasiłków dla bezrobotnych.
Zasiłki dla tych, którzy pozostają bez pracy przez dłuższy czas, zostaną obniżone do poziomu pomocy socjalnej. W konsekwencji
1,7 mln ludzi otrzyma niższe zasiłki (przeciętnie o 200 euro miesięcznie) lub też w ogóle utraci prawo do pomocy państwowej. Hartz IV przewiduje też, że bezrobotni muszą podejmować zatrudnienie niezgodne ze swymi kwalifikacjami lub takie, w którym wynagrodzenie jest nawet o 30% niższe od przeciętnego w branży. Trudno się dziwić, że wśród pozostających bez pracy zawrzało. Obecnie zaledwie 17% bezrobotnych gotowych jest głosować na swą tradycyjną obrończynię – SPD. Aż 48% zamierza poprzeć CDU/CSU. W 2005 r. emerytury i kapitałowe ubezpieczenia na życie zostaną stopniowo opodatkowane, emerytury będą rosnąć wolniej. W roku 2006 podwyższona zostanie składka na ubezpieczenie chorobowe i to ubezpieczeni, a nie pracodawcy, będą musieli ją płacić.
Związkowcy będący od 140 lat wiernymi aliantami i „wyborczymi doboszami” SPD odpowiedzieli buntem. „Nikt w związkach zawodowych nie jest w tym momencie gotowy do popierania SPD”, oświadczył szef centrali związkowej DGB, Michael Sommer. Frank Bsirske, przewodniczący związku zawodowego Verdi, zrzeszającego pracowników sektora usług, uznał, że rząd Schrödera zawiódł na całej linii. Przywódcy związkowi doszli do wniosku, że SPD przegra wybory do Bundestagu w 2006 r. Wtedy kanclerzem zostanie przywódczyni CDU, Angela Merkel. Związkowcy zamierzają zwalczać reformatorskie plany chadeków, muszą więc przeciwstawiać się cięciom socjalnym wprowadzanym przez „towarzyszy”, jeśli chcą jako przeciwnicy rządu Merkel być wiarygodni.
Sytuacja SPD jest coraz trudniejsza. Jak przyznał Müntefering, przeciwko związkom zawodowym partia nie wygra żadnych wyborów. Socjaldemokraci tracą „Nowe Centrum” tak bardzo hołubione przez Schrödera – w zamożniejszych warstwach społecznych popularniejsi stają się konserwatyści i Zieloni. Za to rebelię wznieciło „Stare Centrum” – tradycyjny elektorat SPD – pracownicy najemni, emeryci i bezrobotni. Kilkudziesięciu lewicowych aktywistów doszło do wniosku, że socjaldemokracja przestała reprezentować interesy pracownicze. W ten sposób powstała próżnia, którą powinna wypełnić nowa partia lewicy. 10 lipca w Berlinie powstała Wyborcza Alternatywa Praca & Sprawiedliwość Społeczna (ASG), która jesienią (gdy SPD przypuszczalnie przegra wybory komunalne w Nadrenii Północnej-Westfalii) zapewne przekształci się w partię polityczną.

Jej liderzy to ludzie nieznani,

we flanelowych koszulach lub niemodnych marynarkach, które wywoływały wśród berlińskich neoyuppies szydercze uśmiechy. Jeden z liderów Wyborczej Alternatywy, Klaus Ernst, deklaruje: „SPD zrezygnowała z zasad, które wyznawała przez 140 lat. To tak, jakby papież otwarcie wzywał do grupowego seksu”.
Pod sztandarem ASG skupił się hufiec rozczarowanych działaczy SPD, dawnych aktywistów Komunistycznej Partii Niemiec, alterglobalistów z ruchu Attac, feministek, pacyfistów, chrześcijańskich obrońców praw pracowniczych. W przeszłości podobne inicjatywy założenia partii na lewo od socjaldemokracji kończyły się fiaskiem. Tym razem jednak Wyborczej Alternatywie nadają impet działacze związkowi średniego szczebla, znakomici w pracy organizacyjnej. Szczwany lis Lafontaine na razie trzyma się z dala od ASG, udziela jej jednak moralnego wsparcia, gromko wzywając Schrödera do ustąpienia. Potencjał wyborczy nowego ugrupowania lewicy trudno jest ocenić, wydaje się jednak, że łatwo przekroczy ono pięcioprocentową barierę i wejdzie do parlamentu. Jeśli zaś kilku sfrustrowanych deputowanych socjaldemokracji zbiegnie pod sztandary nowej partii, rząd federalny utraci większość w Bundestagu, co może skończyć się upadkiem kanclerza. W RFN jest już ugrupowanie na lewo od SPD. To Partia Demokratycznego Socjalizmu (PDS). Jako obciążona grzechem pochodzenia (jest spadkobierczynią NSPJ Ericha Honeckera) ma wszakże elektorat tylko na terenie dawnej NRD. Wyborcza Alternatywa może się stać ugrupowaniem ogólnoniemieckim.
ASG zamierza powrócić do klasycznego programu lewicy. Na stronie internetowej Wyborczej Alternatywy można przeczytać przesłanie: „Kwestie finansowe są kwestiami podziału. Możliwy jest inny świat niż ten, w którym decyduje kapitał”. Należy więc wezwać do kasy najbogatszych i wielkie koncerny, wprowadzić podatek od majątku oraz spadkowy. Państwo powinno przeznaczyć 40 mld euro (!) na program nakręcania koniunktury. Dzięki temu będzie można skrócić czas pracy i zapewnić pracobiorcom godziwe dochody.
Eksperci twierdzą, że to program utopijny, populistyczny, jakby żywcem wzięty z lat 70. ubiegłego wieku. Jeśli zostanie przeprowadzony, to tylko kosztem obecnej młodej generacji zawodowo czynnych i kosztem przyszłych pokoleń. Wydaje się jednak, że jeśli Wyborcza Alternatywa odniesie sukces, stanie się to z korzyścią dla niemieckiej lewicy. Przywódcy SPD, zmuszonej do konkurowania z nową partią, będą musieli, nie rezygnując z reform, bardziej troszczyć się o swój tradycyjny elektorat. Kanclerz Schröder może zrozumie, iż arogancja wobec związkowców i „Starego Centrum” nie popłaca. Wznowiona zostanie też dyskusja ideologiczna i programowa w SPD, która w ostatnich latach zamarła. Partia, która przez 140 lat potrafiła godzić postęp naukowo-techniczny z postępem społecznym, będzie mogła na nowo określić swą tożsamość. Zapewne tylko cud może uratować SPD od wyborczej klęski w 2006 r. Ale także chadecka drużyna Angeli Merkel, zmuszona do dokonywania cięć socjalnych, utraci względy wyborców. W 2010 r. sprzymierzone partie lewicy mogą ponownie przejąć ster władzy w Niemczech

 

Wydanie: 2004, 31/2004

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy