Specjalny kierowca

Specjalny kierowca

Rzecznik prasowy biblioteki w Poznaniu to niekwestionowany mistrz świata. Jako dziennikarz usunięty przez polityczną blokekipę z radia jest nie tylko rzecznikiem mającym wieloletnie kontakty w środowisku kulturalnym Poznania, ale też inteligentnym facetem. I wszyscy go lubią. Kiedy zatem jechałam na konferencję „Kultura czytania”, poumawiał mnie do 150 telewizji, 200 radyj i 78 portali. Albowiem nikt jeszcze nie odmówił niczego rzecznikowi prasowemu biblioteki w Poznaniu. Mężczyzna ten wyznaczył całą trasę, podał numery telefonów do dziennikarzy i zapewnił, że nad wszystkim będzie czuwał specjalny kierowca.

I rzeczywiście: kiedy spóźniony o kwadrans pociąg dotelepał się na peron, lekko przemoczony i porządnie zmarznięty kierowca z czerwonym koniuszkiem nosa czekał na stacji. W ręku gniótł małą reklamówkę. Znienacka chwycił mnie pod ramię i szybko wyprowadził na zewnątrz. Lało, godzina była wczesna i poranne korki jeszcze się nie rozładowały. Cieplutka skoda pruła miękko powietrze, w środku pachniało delikatnie czymś przyjemnym i po chwili rozsiadłam się wygodnie. A pan kierowca zaczął opowiadać.

Rozpoczął od dworku pod Poznaniem. Dworek ten należał w przeszłości do hrabiego, który strzelił sobie w łeb z armatki. W końcu był nie byle kim i pomysł na śmierć też chciał mieć ekscentryczny. Zresztą dobrze myślał – armatka stała się słynna. Ustawiono ją w zabytkowym dworku i do dzisiaj turyści strzelają sobie z nią fotki. Tu kierowca zerknął psotliwie w lusterko, a ja zapisałam adres dworku, bo sprawa wydawała mi się ciekawa.

Następnie przeszedł do opowieści na temat dzielnicy – przejeżdżaliśmy właśnie przez Wildę – jej źródeł, losów i opisów w lokalnej literaturze. Usłyszałam o kolonii robotników kolejowych, drużynie harcerskiej imienia Leszka Białego i miejskim stadionie (specjalnie tam podjechaliśmy). Podróżowaliśmy długo i rys historyczny stawał się wyrazisty. Przy okazji zwiedzaliśmy różne redakcje: pan kierowca zawsze uprzejmie mi towarzyszył, trzymając w ręce tajemniczą reklamówkę.

W lokalnej TVP zjedliśmy ziemniaki, w redakcji portalu – smażoną kapustę. W barze wypiliśmy kompot z truskawkami. A opowieści kierowcy zaczęły sięgać dużo dalej. Po omówieniu budowy jelit (pretekstem do miniwykładu była wspólna kawa) oraz ikonografii współczesnych tatuaży (szczegółowy wykład na temat motywu węża) przeszedł ten charyzmatyczny gawędziarz do budowy czołgów. Wiedzę miał tak dobrze usystematyzowaną, że musiałam spytać, skąd to wszystko wie. – Och – machnął ręką – byłem kiedyś czołgistą. Czy był też medykiem? – zastanawiałam się, kiedy opowiadał o nowym, odkrytym niedawno w Afryce wirusie, specjalnej terapii i ubezpieczeniach. Warto zaznaczyć, że wydawał się przy tym nieskończenie uważny. Pilnie się mną opiekował, na czas dowoził, pytał, czy mi ciepło, itd. A nawet w stołówce TVP przybrał zasadniczy ton i nakazał: – Chociaż ziemniaki do końca! Posłusznie zjadłam.

Nie wiem, co mówiłam na temat kultury czytania w lokalnych mediach. Śmiem twierdzić, że nic mądrego, myśli moje pozostawały bowiem przy czołgiście, a jego opowieści pochłonęły mnie bez reszty. Możliwe więc, że w TVP Poznań mówiłam o czołgach, portalowi udzieliłam wywiadu na temat tatuaży, a w radiu wygłosiłam wykład na temat hrabiowskiej armatki. A kiedy wychodziłam, zawsze czekała na mnie skromniutka postać kierowcy z wąsikiem.

W naszych rozmowach co rusz powracał jeden wątek – mianowicie wątek edukacji. To chyba konik mojego nowego przyjaciela. Porównywanie programów edukacyjnych z różnych lat, refleksje, które musiały wynikać z głębokich doświadczeń, żywe emocje. Wkrótce okazało się, że były czołgista przez pół życia pracował w szkołach, był także dyrektorem trzech. A kiedy objechaliśmy wszystkie media i zbliżaliśmy się do hoteliku, gdzie odbywała się konferencja „Kultura czytania”, zaczął mówić o poezji współczesnej. I tu już zdębiałam. Rozstrzał zainteresowań tego sympatycznego mężczyzny był tak rozległy, a jego horyzonty tak szerokie, że robiłam się tam, na tylnym siedzeniu, coraz mniejsza. O wiele mniejsza od pana z wąsikiem. Trzeba uczciwie zaznaczyć, że nie było to żadne ględzenie, powierzchowna gadka, jaką czasem uskutecznia się, żeby zabić czas w towarzystwie.

Pan kierowca miał po prostu kilka fakultetów i lubił czytać. Przez cały czas nie opuszczało mnie wrażenie, że to on powinien wystąpić na tej konferencji. Ten ciekawski, skromny facet, napalony czytelnik. Zapalony badacz. Zazdroszczę wszystkim, którzy będą z nim jeździć.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy