Spocony tyłek gwiazdy rocka

Spocony tyłek gwiazdy rocka

W niedzielę na szpitalnym oddziale ratunkowym kwitnie życie we wszystkich przejawach. Wiadomo, dzień święty, nie ma dokąd pójść. Nie ma dokąd pójść z kleszczem, z brzuszkiem i paluszkiem, z ciemiączkiem pulsującym i z mordą obitą. Słowem, wszystkie mniej lub bardziej skrzywdzone duszyczki spotykają się w niedzielę na SOR-ze – zrównane przez równe traktowanie. Zrównane przez wielkie drzwi, pod którymi się roi to pokiereszowane, malownicze życie. Zrównane w niewiedzy, kiedy zostaną wpuszczone za wrota nadziei. I wpatrzone weń jak cielę w malowane wrota. Całe to krwawe, zbolałe plemię zrywa się dziarsko, kiedy drzwi się otwierają i ktoś wychodzi. Może lekarz? Może pielęgniarz? A może tylko inna bidna duszyczka? Moment, kiedy uchylają się drzwi, jest błogosławiony: każdy może mieć szczęście. Każdy może zostać wybrany.

I mnie było dane przyłączyć się zeszłej niedzieli do tego posiedzenia zombie. „Noc żywych trupów 5” zaczęła się już w południe. Na korytarzu spało kilku bezdomnych, ktoś wesoło wymiotował, choć wymiotował już raczej metafizycznie – nie bardzo miał czym, czekając od dwóch godzin. Niektórzy pacjenci przechadzali się leniwie, inni telefonowali i coś załatwiali. Ktoś się trzymał za brzuch, inni byli zblazowani i wyglądali, jakby czekali na poczcie: bez emocji, pogodzeni ze sobą i światem. Upał i duszno – wodę można było sobie pobrać z kibelka, w korytarzu nie było „krystalicznej wody źródlanej Eden” w specjalnych baniakach. Ani żadnej innej. Ma się rozumieć, w momencie upragnionego kontaktu z personelem zostałam odesłana na inny SOR.

Moja przygoda miała dopiero się zacząć. Zaopatrzyłam się więc po drodze w środki higieniczne i wodę (czy powinnam kupić maskę tlenową, tabletkę do uzdatniania wody, kombinezon kosmonauty?). W drugim szpitalu również na dobre trwała niedziela: kilku wyrostków po dopalaczach na przemian traciło i odzyskiwało wzrok, o czym informowali całą miłą resztę pacjentów. Był też pan okrwawiony tak pięknie, jakby na chwilę zszedł z filmowego planu „Pitbulla”. Emanował spirytusem, który pochodził czy to z ran, czy to z ust owego dżentelmena. W okienku rejestracji z ulgą ujrzałam znajomą twarzyczkę. Za szybą siedział jakby nigdy nic gwiazdor rocka z mojej wczesnej młodości! Były lata 90. i gwiazdorzy rocka mieli jeszcze długie, czarne włosy, skórzane gacie, w których pocił im się tyłek, łańcuchy na szyi i w ogóle – mroczną stylówę. Owszem, stylówa osuwała się w kicz, ale wymagała jednak pewnej staranności i poświęceń (spocony tyłek). Teraz jednak nie widziałam gaci gwiazdora, gdyż siedział. Był grubszy i starszy, włosy nam posiwiały i może oboje wstydziliśmy się lekko w tej mało gwiazdorskiej sytuacji. Gwiazdor najpierw się wpatrywał, potem po jego twarzy przebiegł dreszcz pod tytułem: „A, już wiem, skąd znam tę babę!” i zaraz spuścił wzrok pod tytułem: „Ja pierdolę, ale się zestarzeliśmy”. Ja tkwiłam na siedzeniu z synem. Mąż sprawnie nas zarejestrował. Jakiś facet z zaklejonym chałupniczo okiem zatkał kolejkę. Chyba ten jeden lekarz na krzyż zabrał go na operację, bo przez dwie godziny nie działo się nic: to znaczy jedni rzygali, drudzy tracili wzrok i tak dalej, puste przebiegi.

Ale przyszła i nasza kolej! Zbadano nas! Chociaż zdążyliśmy już niemal wyzdrowieć! Ale nie, jednak wysłano nas do jeszcze jednego szpitala, trzeciego. Na SOR, a jak! Jak się bawić, to się bawić. Tam mieliśmy spotkać przeznaczonego nam specjalistę. Ruszyliśmy. Słońce chyliło się ku zachodowi, znudzeni pacjenci poumierali albo wrócili do domu. Niektórym może pomogli lekarze.

Na trzecim SOR-ze było spokojniej – wbiliśmy się na odział dziecięcy, gdyż syn ostatkiem lat tam jeszcze się nadawał. I tu nie było wrzasków w stylu: „Co pani dolega?”, „Drzwi mi na palec spadły”, „To nie jest objaw”, „No, pół palca mi odjebało!”, „No, palec pani obcięło i jest krwawienie i obrzęk. No to jest objaw! To niech pani napisze”. Tu nie zmuszano kobiet bez palca, by wypełniały dokumenty. Na dziecięcym SOR-ze panował pokój na ziemi. Pani doktor była miła i taka dobra. I zbadano nas! I nasze serca zaczęły bić. I ułożyliśmy piosenkę z refrenem: „Lepiej mieć spocony tyłek i kijowy mieć zasiłek, niż na SOR-ze spędzić dzień, gdzie pulsuje życia rdzeń”.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy