Sposób na agresywnego ucznia

Sposób na agresywnego ucznia

Szkoła ma narzędzia do walki z przemocą, ale z nich nie korzysta

Nauczycielka WF wchodzi na salę gimnastyczną i widzi uczniów stojących w szeregu z opuszczonymi spodniami. Piątoklasiści wywlekają na forum internetowym sprawy rodzinne nauczycielki, o których dowiadywali się od rówieśnicy, jej krewnej. Lub sprawa z Krakowa – uczeń mówi do katechetki: „Zerżnę cię, k…”.
Agresja jest coraz poważniejszym problemem, a jej ofiarami coraz częściej padają nauczyciele. W większości bezbronni wobec zjawiska. Niekoniecznie dlatego, że nie chcą albo nie potrafią czegoś z tym zrobić – chociaż bez wątpienia są i tacy – lecz przez kilka patologii, które drążą szkolnictwo.

Diagnoza

– Nie ma czegoś takiego jak szkoła bez przemocy – mówi Tomasz Wojciechowski, psycholog, wieloletni trener, prezes Fundacji na rzecz Bezpieczeństwa i Współpracy w Szkole Falochron. – W każdej szkole zdarza się agresja. Dzieci muszą się uczyć, czym ona jest i jak konstruktywnie na nią reagować. Jeśli ktoś mówi, że u niego nie ma z tym problemu, to tym większe prawdopodobieństwo, że problem jest duży.
Wojciechowski twierdzi, że kiedy już agresja się pojawi, zaraża całą szkołę. Bezkarni agresorzy przecierają ścieżkę tym, którzy jeszcze się nie odważyli. A ich ofiary, zawstydzone i rozżalone, niechybnie wezmą odwet na innych. Uczniowie na uczniach. Nauczyciele na uczniach. Nauczyciele na nauczycielach.
– Pewne formy agresji zawsze występowały w szkołach – wyjaśnia Patrycja Rzepecka, terapeutka z Akademickiego Centrum Psychoterapii Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. – Tam panuje przypadkowy dobór, to nie jest grupa znajomych, którą sobie wybraliśmy. Przypadkowość, odmienność, brak poczucia akceptacji i przynależności powodują frustrację i sprzyjają agresywnym zachowaniom, które często są mechanizmem obronnym. Każdy z nas chodził do szkoły i każdy choć raz został przezwany.
Takie szkoły to nie są niezdrowe jednostki z zapomnianych blokowisk, tylko zwykłe instytucje, w których coś zaszwankowało. Przestańmy je stygmatyzować, a pracujący w nich ludzie będą mogli wreszcie spokojnie wziąć się do roboty. Szkoła już dzisiaj ma doskonałe narzędzia do walki z agresją, tylko nie korzysta z nich z powodu kilku systemowych patologii.

System kar…

Ten jest u nas wyjątkowo rozbudowany. Można dostać minusa, jedynkę, uwagę do dzienniczka albo do dziennika, pójść na dywanik do wychowawcy, pedagoga, dyrektora, mieć obniżoną ocenę z zachowania. Problem kar polega na tym, że przestały cokolwiek znaczyć, zarówno dla jednej, jak i dla drugiej strony. Poza tym to metody wymagające najmniejszego nakładu pracy. Łatwiej wstawić kolejną pałę, niż zastanowić się, czemu dziecko się nie uczy.
Nauczyciele często odsyłają niesfornych uczniów „piętro wyżej” w nadziei, że siła autorytetu przemówi im do rozsądku. – Jeżeli dziecko wysyła się do dyrektora, to ono podświadomie czuje, że wygrało. Nauczyciel sobie nie poradził, to skierował delikwenta do wyższej instancji. Wizyty u dyrektora nie wzbudzają już strachu. Uczniowie mówili mi, że na takie pogawędki mogą sobie chodzić, bo tam są wygodne fotele – dodaje Rzepecka.
Szkolne kary nie są ani nieuniknione, ani uciążliwe i nie mówimy tutaj o sianiu grozy wśród uczniów, tylko o psychologii. Nabroiłeś? Będą konsekwencje. Nieubłaganie. – Istotą konsekwencji jest to, że muszą być dotkliwe i czasochłonne, np. zostawanie na przerwach w klasie lub po zakończeniu lekcji w szkole – mówi Patrycja Rzepecka. – Siedzisz, dopóki nie przeprosisz albo nie zrobisz tego, co miało być wykonane. Zazwyczaj młody człowiek, widząc konsekwentną postawę dorosłego, mięknie po godzinie. Należy na to poświęcić własny czas, ale młodzieży trzeba wysłać sygnał, że pewne rzeczy łatwo nie przejdą i zostaną rozliczone. Najczęściej zaś kończy się tylko na gadaniu. A im więcej my mówimy, tym mniej dzieciaki nas słuchają.

…i nagród

W czasach, kiedy świat przekonuje się o tym, że dobre słowo jest lepsze od nagany, u nas wciąż dominuje wzorzec: jeśli robisz swoje, nie potrzebujesz pochwały, bo to twój obowiązek. Ale tylko spróbuj nabroić…
– Jeżeli karze się za niezmienianie butów, to dlaczego nie nagradza się za ich zmienianie? Kiedy ktoś się spóźni, robi się aferę, ale gdy jest punktualny, nic się nie mówi – stwierdza Patrycja Rzepecka i dodaje: – Bardzo łatwo stracić punkty w systemach stosowanych w szkole, ale niewiele jest możliwości ich zdobycia.
Brakuje nam jasno określonego zestawu przywilejów, które można uczniom odebrać w ramach kary. Taki zestaw działa jak bufor – chroni szkołę przed uciekaniem się do cięższych środków wychowawczych. I jak system wczesnego ostrzegania daje czas na przemyślenie, co zrobić z niepokorną klasą lub niegrzecznym uczniem.
Przywileje to chociażby klasowe wyjścia do kina i teatru, wycieczki lub udział w szkolnych imprezach. Zarówno poszczególni uczniowie, jak i cała klasa mogą na nie „zarabiać”, zbierając punkty, które będą obiektywnym miernikiem ich postępu.
Z takiej metody Patrycja Rzepecka skorzystała w szkole, gdzie problemy sprawiała jedna z klas piątych. Zaproponowała, że uczniowie będą wspólnie pracować nad swoim zachowaniem na cel, który sami wybrali – klasowe wyjście do kina. I choć mogłoby się wydawać, że dzisiejsze 12-latki nie potrzebują szkoły, żeby pójść do kina, to podziałało.

Nauczyciele

Niestety, bardzo często na drodze do skutecznego przeciwdziałania agresji stoją sami nauczyciele. Zacznijmy od zostawania po lekcjach i już potykamy się o Kartę nauczyciela. Jeśli nauczyciel miałby zostać z niesfornym uczniem po lekcjach, jak to się ma do 18-godzinnego tygodnia pracy?
Do tego dochodzą problemy ze szkołą jako miejscem pracy. Nielubiani, despotyczni dyrektorzy lub tacy, z którymi nic się nie da załatwić. Wypaleni starzy wyjadacze patrzący z góry na młodszych kolegów. Z takiej grupy ludzi nie da się ulepić zespołu, gdzie pracuje się ramię w ramię i można liczyć zarówno na kolegów, jak i na przełożonych.
Tomasz Wojciechowski mówi, że w szkołach dotkniętych agresją upowszechnia się przemocowe myślenie: ludzi od razu ocenia się jako silniejszych lub słabszych. Nie sprzyja to otwartej komunikacji. – U nas dobry pedagog to ten, który sobie radzi. Przychodzi więc na radę pedagogiczną taki, który sobie nie radzi, i mówi, że ma problem z danym uczniem. Pięciu innych odpowiada, że oni takiego problemu nie mają, sześciu coś mruczy, a siedmiu chce jak najprędzej wyjść – dorzuca Wojciechowski.
Jeśli sprawy problematycznego ucznia nie omówi się na radzie pedagogicznej, istnieje ryzyko, że nie omówi się jej już nigdzie. Na przerwach nie zawsze jest czas, po lekcjach wszyscy pędzą do domów. Chamstwo pozostawione samemu sobie kwitnie.

Szkolenia

– Młodych nauczycieli nie uczy się na studiach wielu rzeczy, ale na pewno nie uczy się ich kompetentnie jednego – jak wychowywać i reagować w trudnych sytuacjach. Kształci się ich do uczenia dzieci, i to takich, które grzecznie siedzą w ławce – ocenia Patrycja Rzepecka.
Aby zostać nauczycielem, należy ukończyć 270-godzinny kurs pedagogiczny obejmujący metodykę, dydaktykę, pedagogikę i psychologię. Zaliczyć go nietrudno, bo nie jest zbyt wymagający i robi się go „na wszelki wypadek”. Na kierunku humanistycznym jednego z uniwersytetów, na zajęciach wstęp do psychologii prowadząca wyświetlała zdjęcia gabinetu Zygmunta Freuda. Omawiano wyposażenie pracowni uczonego, a także jego skomplikowane relacje z kobietami. Wiedza w sam raz do zastosowania w trakcie bójki na korytarzu.
Braki ze studiów można by nadrabiać na szkoleniach w późniejszym etapie kariery, ale te są często przegadane, zwyczajnie nudne i nie wszystkim chce się brać w nich udział.
– Umawiam się na szkolenie mające trwać pięć godzin – opowiada Tomasz Wojciechowski. – Pierwsze pytanie, jakie słyszę, to ile ono ma realnie trwać. I pada propozycja: ty zrobisz szkolenie szybciej, my ci w ankietach damy dobre oceny.
– To nie wynika z samej złej woli – kontynuuje Wojciechowski. – Jeżeli szkolenie będzie zbyt długie, będę musiał się konfrontować z własnymi niedoskonałościami i siedzieć przez pięć godzin w gronie ludzi, których nie lubię.
A tylko zajęcia warsztatowe, na których już pracujący nauczyciele mogą się zmierzyć z własnymi błędami, dają solidne podstawy do odpowiedniego i zdecydowanego reagowania na agresję w szkole. Pogadanka jest dobra dla pięciu na 100 ludzi, którzy będą mieli tak rozwinięte kompetencje społeczne, że pojmą wszystko bez treningu. Resztę trzeba dobrać w pary, zaprosić na środek i ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć.

Rodzice

System edukacyjny zaczął też się mierzyć z wyzwaniem, które nadeszło z niespodziewanego kierunku – od rodziców. Z pewnością jest wiele sytuacji, kiedy interweniują w słusznej sprawie. Wahadło wychyliło się jednak w przeciwną stronę i szkoła nie potrafi postawić się rodzicom, kiedy trzeba.
Nauczyciele jednej ze szkół skarżyli się Patrycji Rzepeckiej, że na lekcjach plagą są komórki. Zaproponowała wtedy wprowadzenie zasady, że telefon używany na lekcji jest rekwirowany i oddawany rodzicom. Ale zdaniem nauczycieli rodzice podnieśliby raban, że nie ma kontaktu z dzieckiem. – Gdy zdarzy się pilna sprawa, można zadzwonić do sekretariatu i ktoś dziecko zaraz znajdzie. Jeżeli w szkole obowiązuje przepis, że nie nosimy kolczyków, to tłumaczę, w czym problem, mówię: proszę wyjąć i założyć po wyjściu ze szkoły. Szkoła to nie jest prywatny folwark, tylko instytucja: albo muszę się dostosować, albo z niej wypisać. Dorośli często osłabiają przekaz szkolny, nie wspierając w egzekwowaniu zasad i przepisów – mówi Rzepecka.
Nauczycielka z jednego z warszawskich gimnazjów: – Uczennica za karę została oddelegowana, żeby na przerwach rozdawać kurtki w szatni. Parę dni później w szkole zjawili się jej rodzice, argumentując, że córka ma bardzo drogie tipsy i nie życzą sobie delegowania jej do prac, w których może je sobie uszkodzić.
Szkołom brakuje asertywności w relacjach z rodzicami, pojawiła się także niebezpieczna tendencja, aby unikać ich wizyt i traktować je jak dopust boży. U drugiej strony rozpleniło się jeszcze bardziej niszczące dla autorytetu szkoły nastawienie: co oni tam znowu wymyślili. Tymczasem jedni i drudzy muszą współpracować, inaczej w szarej strefie pomiędzy domem a szkołą nadal będą kwitły bezkarność i zuchwałość.

Rzucona rękawica

Sami nauczyciele także muszą zmienić nastawienie, jeśli nie chcą mieć problemów z agresją wobec siebie. Bez wątpienia uczeń miotający obelgi to rękawica rzucona nie tylko osobie, lecz także instytucji. Pytanie, jak ją podnieść.
– Przede wszystkim nie należy się bulwersować. Jeżeli dziecko mnie wyzwie, nie uderzam w ton: „jak śmiesz”, tylko spokojnie wyciągam konsekwencje. Jeśli uczeń zauważy, że jego zachowanie nas oburza, zawstydza, wprawia w zażenowanie, to go tylko zachęci do następnych wyskoków – wyjaśnia Patrycja Rzepecka.
Wspomniana na wstępie katechetka odparła uczniowi, że „zobaczymy, czy będzie miał czym”. – Katechetce udało się przyhamować sprawcę, który przestał być agresywny, ale mógł zostać ośmieszony, co może chcieć odreagować na innych, bo stracił przed klasą twarz. Może zaatakować następną nauczycielkę albo ucznia – mówi Tomasz Wojciechowski.
Idealnie byłoby, gdyby uczeń przeprosił na forum klasy. W przypadku tak obrzydliwego zachowania można domniemywać, że to nie pierwszy eksces. – Szkoła powinna mieć opracowane procedury na każdy taki wypadek – mówi prezes Falochronu – gdzie jest przemyślane, jakie konsekwencje za co się wyciąga, kto, kiedy i na jakim etapie rozmawia z dzieckiem, a kiedy pojawia się policja. Katechetce udało się przystopować ucznia, ale rozmowę z nim powinien przeprowadzić już ktoś inny.
Kiedy uczeń przeprosi albo w jakiś sposób odpracuje winy, należy wyczyścić mu kartę – to kolejna rzecz, która sprawia problem w szkołach. Trzeba bardzo pilnować, aby nie przypinać łatek bezczelnego, źle wychowanego, niegrzecznego. Jeżeli uczeń nabroił i przeprosił, ma czyste konto. Jeśli dojdzie do powstania mechanizmu, że „grzeczne” dzieci hałasują i nie ma reakcji, a gdy „zły” tylko coś szepnie koleżance, jest za to punktowany, zazwyczaj wywołuje to poczucie niesprawiedliwości i żal. Nakręca spiralę nieporozumień i uraz, z której bardzo trudno potem wyjść.
Nie dajmy sobie wmówić, że szkoła potrzebuje dodatkowych miliardów, setek etatów, obowiązkowego monitoringu i dziesięcioosobowych klas, aby uporać się z agresją. Nie dajmy też sobie wmówić, że ktokolwiek da nam stuprocentową gwarancję, że u niego takie rzeczy się nie dzieją. Szkoła już teraz ma narzędzia, po które niestety sięga niechętnie, i ludzi, którym trzeba stworzyć warunki, aby spokojnie mogli się zająć tym problemem.

Kuba Kapiszewski

Wydanie: 11/2012, 2012

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. jasiu
    jasiu 13 marca, 2012, 12:48

    Rozbawił mnie artykuł Sposób na agresywnego ucznia. Autorzy chyba nigdy nie pracowali w szkole. Wymienione przez nich kary są zabawne. Zastosowanie ich wobec uczniów w obecnym systemie niemożliwe.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Migol
    Migol 24 września, 2013, 02:33

    Jest to problem widoczny w internecie, trudny do przezwyciężenia, zdarzają się numery uczniów p. t. „J…na trzynastka”, ale w porównaniu z Toruniem sprzed 10 lat utwór ten jest wytworem patologicznych aniołów. Problemem jest fakt, że ludzie obecnie nauczający chodzili do szkoły o zwiększonym rygorze, jednak młodzież jest ahistoryczna. Te problemy trzeba częściej nagłaśniać, nie tylko w mediach internetowych. Przypomina mi się niemiecka komedia „Feuerzangenbowle” o szkole, uczniach i relacjach pomiędzy uczniem a nauczycielem. Rzecz dzieje się w XIX w. ale możnaby nakręcić remake tego filmu w pl wzbogacony o elementy opisane na podstawie faktów. Widziałbym P. Majewskiego w roli reżysera. Tego typu sceny w „Dezerterach” mu świetnie wyszły 🙂

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. Kami
    Kami 23 marca, 2017, 07:29

    Trzeba zacząć rozmawiać z uczniami i eliminować jednostki agresywne. Agresorzy czują się bezkarnie często wspierani przez rodziców „mój syn/córka poradzą sobie w bójkach czy w przyszłości na mieście” Sami wychowujemy potworów, natomiast szkoła nie umiąc poradzić sobie z tym problemem odsyła uczniów skrzywdzonych do prywatnych szkół.

    Odpowiedz na ten komentarz
  4. Monika
    Monika 23 października, 2017, 11:08

    Skoro zostać nauczycielem jest tak łatwo to zapraszamy w szkolne mury. Przecież na studiach nie uczą nas nauczycieli zbyt wielu rzeczy…

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy