Sprawy honorowe

Sprawy honorowe

Jeszcze nie tak dawno temu w Polsce zamiast procesowania się o zniesławienie czy naruszenie dóbr osobistych sprawy załatwiano „honorowo”. Przez pojedynek. Teoretycznie pojedynki były w II Rzeczypospolitej zakazane, jednak zabicie kogoś w pojedynku nie było traktowane jako zabójstwo, ale jako odrębne przestępstwo zagrożone karą do pięciu lat więzienia. Nawiasem mówiąc, przepisu tego nikt nie uchylił i formalnie obowiązywał on w Polsce do 1970 r. Międzywojenne statystyki sądowe nie podają, ile osób zostało skazanych za to przestępstwo. Z całą pewnością nikt nie ścigał uczestników pojedynku, ani sekundantów, gdy pojedynek nie zakończył się trupem. Autor książki o życiu codziennym oficerów II RP, Franciszek Kusiak, twierdzi, że w latach 20. odbywało się w Polsce co najmniej 400 pojedynków rocznie, z których co najmniej 25% (czyli 100!) kończyło się śmiercią lub trwałym kalectwem pojedynkowicza.
Pojedynkowali się oficerowie, dziennikarze, artyści, studenci, rzadziej ziemianie, zupełnie wyjątkowo ludzie z innych warstw społecznych i zawodów. Pojedynkowano się na pistolety lub na szable.
Zasady pojedynkowania się były skodyfikowane przez niejakiego Władysława Boziewicza, z pochodzenia ziemianina, prawnika, ekskapitana, pod koniec życia kupca prowadzącego sklep spożywczy w Krakowie. Kodeks Boziewicza miał przed wojną wiele wydań, co świadczy o społecznym zapotrzebowaniu na tego typu lekturę.
Na początku lat 20., gdy na posiedzeniu Rady Wojennej marszałek Piłsudski nazwał malowniczo gen. Szeptyckiego „kurwą, która podstawia dupę to jednemu, to drugiemu”, Szeptycki próbował wyzwać go na pojedynek. Przysłał marszałkowi sekundantów, których marszałek wyśmiał, przypominając zasadę, że podwładny nie może żądać satysfakcji od przełożonego.
Czasem pojedynek kończył się tragikomicznie, jak ten, w którym Wacław Lednicki trafił byłego ministra skarbu, płk. Ignacego Matuszewskiego, w… guzik rozporka, w wyniku czego trafiony zemdlał z bólu. Pojedynkował się Antoni Słonimski z Mieczysławem Szczuką, raniąc go bodajże w nogę, a Ksawery Pruszyński z publicystą lwowskiego „Dziennika Polskiego” Klaudiuszem Hrabykiem. Ten ostatni pojedynek zakończył się dobrze – obydwaj pojedynkowicze spudłowali dwukrotnie. Ale bywały i trupy. Do 100 rocznie, jak wyliczył wspomniany Kusiak.
Czasem może się wydawać, że przywrócenie zwyczaju „honorowego załatwiania spraw” bardzo by się w Polsce przydało. W życiu publicznym chamstwo jest czymś oczywistym, obrażanie przeciwnika politycznego czymś codziennym, kłamstwo i pomówienie na stałe weszło do arsenału politycznej debaty. Sądy działają opieszale, o naruszenie dóbr osobistych można się procesować, ale wyłącznie ludzie młodzi mają szansę doczekać wyroku…
W dodatku w stosunku do posłów nawet wniesienie pozwu często jest niemożliwe, bo Sejm nie chce uchylać immunitetu.
To może wprowadzenie na nowo w życie kodeksu Boziewicza rozwiązałoby sprawę? Także nie. Okazuje się bowiem, że zdaniem tego kodeksu, „członkowie sejmu są wolni od odpowiedzialności honorowej za ich mowy sejmowe, o ile te nie zawierają ściśle osobistych wycieczek” (art. 44 kodeksu). No, tych „ściśle osobistych wycieczek” w wystąpieniach sejmowych bywa sporo, mogliby się posłowie na pojedynek wyzywać. Czy jednak eksprezydent mógłby na pojedynek wyzwać prezydenta za nazwanie go „agentem Bolkiem”? Sprawa nie jest prosta. Czy obecny prezydent mógłby potraktować byłego tak jak Piłsudski Szeptyckiego? Nie bardzo. Przecież obecny prezydent nie jest przełożonym byłego. Natomiast były był w przeszłości przełożonym obecnego.
Rzecz wymagałaby rozstrzygnięcia prawnego, dokonanego bez zbędnej falandyzacji.
Jednak i na niższych piętrach władzy, a cóż dopiero w sporach z gazetami, pojedynki niewiele by rozwiązały. Okazuje się bowiem, że ze społeczności ludzi honorowych (a tylko tacy mogą się pojedynkować) wykluczone są, jak to ładnie określa kodeks Boziewicza, „indywidua następujące”: denuncjanci i zdrajcy, homoseksualiści, kompromitujący cześć kobiet niedyskrecją, notorycznie łamiący słowo honoru, przyjmujący utrzymanie od kobiet, autorzy anonimów, oszczercy, paszkwilanci i członkowie redakcji pism paszkwilanckich, rozszerzający paszkwile, alkoholicy (jednak tylko wtedy, gdy w stanie nietrzeźwym popełniają czyny poniżające ich w opinii społecznej), szantażyści, przywłaszczający sobie nieprawnie tytuły, godności lub odznaczenia…
Jak widać, krąg osób, które można by wyzwać na pojedynek, bardzo został zawężony.
Gdyby na język współczesnej polityki to przełożyć, prawie wszyscy politycy kolejnych rządzących koalicji „notorycznie łamali słowo honoru”, obiecując wyborcom rzeczy, których nie mieli zamiaru wykonać. Autorzy „przecieków” do mediów dają się chyba podciągnąć pod autorów anonimów. O alkohol i utrzymywanie przez kobiety nie będę się czepiał, wystarczy jeszcze dołożyć oszczerców i rozszerzających paszkwile i okaże się, że większość klasy politycznej po prostu ze społeczności ludzi honorowych, a więc uprawnionych do pojedynku, jest a priori wykluczona.
Z dziennikarzami podobnie. Weźmy przykład pierwszy z brzegu. Jeden taki, notorycznie m.in. i mnie obrażający grafoman, unurzany we własnej dolinie nicości, jest nie tylko paszkwilantem i oszczercą (ma na koncie nawet wyrok za oszczerstwo), ale na dodatek jeszcze był członkiem redakcji co najmniej jednego pisma paszkwilanckiego.
Poza tym uważa się za wieszcza (co w jego przypadku jest ewidentnie przywłaszczeniem sobie nienależnej godności), skromnie porównując swą ostatnią książkę do „Wesela” Wyspiańskiego.
I co takiemu zrobisz?
Widać, że naszej publicznej debacie, naszemu życiu politycznemu nawet wprowadzenie na powrót pojedynków nie na wiele by się zdało. No, może jakiś tam marginalny pojedyneczek by się odbył, między jakimiś marginalnymi figurami naszej sceny politycznej, byłby temat na pierwsze strony tabloidów, ale sytuacji by to nie poprawiło.
Nie ma rady, trzeba szukać innych sposobów, albo po prostu się przyzwyczaić.
Wiele wskazuje na to, że już się przyzwyczailiśmy.

Wydanie: 2008, 25/2008

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy