Staram się robić to, co potrafię najlepiej

Staram się robić to, co potrafię najlepiej

Tylko w marcu wykonaliśmy tyle wszczepień implantów, co wszystkie amerykańskie ośrodki w ciągu roku

Prof. Henryk Skarżyński – dyrektor Światowego Centrum Słuchu oraz Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu w Kajetanach

Czy widział już pan swoją książkę?
– Tak. Jestem zdziwiony, że udało mi się tak szybko, bo w ciągu zaledwie trzech miesięcy, przekształcić coś, co pisałem przez kilka lat. Mam na myśli scenariusz filmu, którym chciałem uhonorować 250. rocznicę urodzin Ludwiga van Beethovena, a także w tle jego tragedii pokazać losy moich pacjentów, którzy jednak mogli odzyskać słuch. Zamiast filmu powstała książka, ponieważ na jego realizację nie znalazłem środków, m.in. z powodu pandemii, która przerwała kontakty międzyludzkie.

Na okładce, według projektu Rafała Olbińskiego, mamy obraz ucha powstałego z pary lokomotywy ciągnącej pociąg, którym w 1973 r. 19-letni Henryk wyrusza w świat.
– Jadę z Czyżewa do Warszawy, na studia medyczne, które również kończyła siostra. Jeszcze wtedy nieśmiało marzę o sukcesach, ale z czasem nabiorę odwagi i przystąpię do ich realizacji, wykorzystując wszystkie możliwości, jakie da mi los.

Czy młodzieńcze marzenia się spełniły?
– Tak, w zupełności. Jestem po prostu zakochany w tym, co robię, o czym świadczą fakty. Kiedy widzieliśmy się pod koniec 2019 r., to mówiłem o ponad 200 tys. wykonanych operacji uszu. Od tego czasu, uwzględniając trudny okres pandemii, wykonałem kolejne 10 tys. Bardzo mnie to cieszy, bo następna grupa dzieciaków dostała szansę na lepsze życie.

Przy tym wszystkim nie zabrakło czasu na napisanie książki „Powrót Beethovena”, beletrystycznej, ale z elementami autobiograficznymi.
– Sporo tam o mnie i naszym zespole, ale przede wszystkim to historia Olafa, który jest symbolem drogi, jaką przechodzą tysiące moich podopiecznych.

Mnie zainteresowała historia przyjaźni z Olgą, mamą Olafa. Wyglądało to trochę jak romans.
– Nie, to nie był romans, miałem tylko wiele sympatii do Olgi, która pochodziła z polskiej rodziny zesłanej w czasie zaborów na Syberię. W mojej rodzinie też byli tacy zesłańcy, ale z okresu II wojny światowej. Ale niezależnie od wszystkiego Olga to piękna kobieta i bardzo zagubiona, zwłaszcza po śmierci męża, z pochodzenia Niemca, pozostawiona sama z niepełnosprawnym synem, który był od urodzenia głuchy. Takie samotne matki zawsze rodzą we mnie wielkie współczucie.

Czy Fundacja Rozwoju Medycyny Człowiek – Człowiekowi istniała naprawdę i czy zbieraliście państwo pieniądze na terapię osób głuchych?
– Tak, powstała w 1990 r. z mojej inicjatywy i leży u podstaw tego wszystkiego, co dzieje się w Kajetanach. To my wybudowaliśmy przyszłe Światowe Centrum Słuchu, oddając na ten cel teren i budynki. A potem, na przekór ówczesnym trendom, przekonani, że placówka będzie służyła nauce i medycynie, przekazaliśmy ją skarbowi państwa. Ten nierozważny krok spowodował, że Światowego Centrum Słuchu, w powstanie którego wielki wkład wniósł cały zespół instytutu, nie prowadzi organizacja pozarządowa, która go utworzyła. W konsekwencji musimy znosić liczne kontrole, które na szczęście nie udowodniły żadnych nieprawidłowości, ale przecież zabierają czas, przeszkadzają w pracy. W myśl obecnego prawa można też mnie odwołać jako dyrektora instytutu, nawet bez podania powodu. Szczęśliwie tego nie zrobiono, a już od 25 lat kieruję placówką, w której ciągle wre praca; tylko w marcu wykonaliśmy jako jeden ośrodek tyle specjalistycznych procedur związanych ze wszczepianiem implantów, co wszystkie ośrodki w USA w ciągu roku.

Brawo! Ale nie tylko operuje pan pacjentów, ale także zajmuje się nimi, śledzi ich dalsze kariery i… pisze dla nich wiersze.
– Może powiem inaczej: przeżywam razem z nimi ich tragedie i radości. A to się przekłada na to, że poświęcam im swoje teksty. Lubię patrzeć, jak się zmieniają, rozwijają, w każdym widzę potencjał na sukces. Te przeżycia przelewam na papier, ale też wiele emocji zostaje we mnie. To wszystko daje mi nieprawdopodobny napęd do pracy.

Pacjenci są zawsze na dłużej związani z Kajetanami, przyjeżdżają na kontrole, ale i różne zajęcia rozwojowe, np. muzyczne.
– Potem ich wspominam, a to wywołuje wzruszenie, czasem nawet łzy. Szczególnie przeżywam te najtrudniejsze historie.

Są też powody do radości. Kolejna pacjentka została lekarką. Myślę, że pan często pokazuje im przyszłość, mobilizując do działania, także w kierunku rozwoju muzycznego, co jest możliwe już w Kajetanach.
– Od pewnego momentu rzeczywiście tak się dzieje, bo jak zobaczyłem, że jest wśród nich tylu uzdolnionych muzycznie ludzi, to zapragnąłem, aby pojawili się na scenie. W ten sposób zrodził się pomysł Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego „Ślimakowe Rytmy”, w którym moi podopieczni mogli zaistnieć artystycznie. Byłem z nimi nawet dwa razy w Parlamencie Europejskim, gdzie występowali podczas sesji poświęconej nauce i wynalazczości, co umożliwił nam prof. Jerzy Buzek.

Pamiętam, że były problemy z wystawieniem musicalu „Przerwana cisza”, do którego napisał pan libretto. Aż pojawił się Michał Znaniecki, który z chęcią go wyreżyserował.
– Tak, początkowo odnoszono się z rezerwą do moich pomysłów, tym bardziej że postawiłem warunek, że mają zagrać pacjenci Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu. Ale Michał Znaniecki od razu pozytywnie zareagował.

On nie boi się takich tematów.
– Tak, a potem mi mówił, że młodzież znakomicie się spisała na scenie. Potrafili rzeczywiście świetnie pokazać problemy osób, które nie słyszą, różne ich perypetie, a także radość z odzyskanego słyszenia. Takie dzieciaki muszą mieć sporo samozaparcia, by pokonywać przeszkody stawiane przez otoczenie – kolegów, szkoły itp. – i to zostało przedstawione w tym pierwszym tego typu światowym widowisku. Zaufaniem obdarzyły mnie i pacjentów dyrekcja Warszawskiej Opery Kameralnej, na scenie której wystawiono musical, a także Zarząd Województwa Mazowieckiego.

Jednym z głównych bohaterów „Powrotu Beethovena” jest Olaf, który po odzyskaniu słuchu studiuje muzykologię w Wiedniu.
– Zależało mi na tym, aby pokazać takich ludzi jak Olaf. Pewnie, że nie jestem zawodowcem w pisaniu…

Jak to nie! Przecież od lat pisze pan wiersze. Zapamiętałam „Zaczarowany fortepian”, dla Małgosi, podopiecznej, która została potem lekarką.
– Dziś jest już po doktoracie i właśnie przygotowuje się do habilitacji. To fantastyczna dziewczyna i świetny pracownik naukowy.

Małgosia urodziła się głucha?
– Nie, przyszła na świat jako normalnie słysząca dziewczynka, chodziła do szkoły powszechnej i muzycznej i nagle straciła słuch, całkowicie. Potem trafiła do Kajetan, gdzie ją zoperowałem. Pamiętam, że w pierwszym uchu wszczepianie implantu trwało około sześciu godzin, bo to ucho wewnętrzne już zarastało, ale z drugim było dużo lepiej. Małgosia ukończyła liceum, następnie studia medyczne, zajęła się karierą naukową, gra na pianinie.

Jak się pozyskuje do projektów artystycznych takich świetnych współpracowników jak Krzesimir Dębski, który pomagał w organizowaniu „Ślimakowych Rytmów”?
– Poznaliśmy się na jakimś spotkaniu towarzyskim. Mówiłem wtedy, że mamy takich pacjentów, którzy grają i śpiewają, a ja coś tam dla nich piszę. Opowiadałem o ich występie na scenie Teatru Narodowego w 2009 r., kiedy grali na różnych instrumentach z okazji inauguracji Europejskiego Kongresu Naukowego. I Krzesimir to podchwycił, mówiąc: „To może byśmy napisali muzykę, a oni by zaśpiewali?”. Pokazałem mu więc parę swoich tekstów i on bardzo szybko skomponował do nich muzykę. Moi pacjenci zaśpiewali je w Filharmonii Narodowej, gdzie odbył się koncert z okazji 20. rocznicy powstania Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu i 25. rocznicy wszczepienia pierwszego implantu w Polsce; moje wiersze recytowali Ignacy Gogolewski i Jerzy Stuhr, wystąpili też Hanna Śleszyńska, Jacek Wójcicki, Ryszard Rynkowski, którzy śpiewali moje utwory o medycynie i telemedycynie. Następnie Krzesimir napisał muzykę do musicalu „Przerwana cisza”.

Mówią, że praca jest pańską misją, że jest pan cudotwórcą, bo daruje ludziom słuch.
– Tak można powiedzieć. Ale to jest połączony wysiłek tego, który coś podarował, i osoby, która to otrzymała; ważna jest też współpraca rodziny, otoczenia. Ja mogę dać tylko pewne możliwości, podstawę do tego, by ktoś rozwijał się słuchowo.

W „Powrocie Beethovena” ojciec Olafa gra głuchemu synowi „Sonatę Księżycową” Beethovena.
– Gra utwór jednego ze swoich wielkich przodków, który tracił słuch. Pewnie chciał, by jego syn rozwijał się słuchowo i muzycznie. Może przeczuwał, że kiedyś będzie grał? Nie wiedział wtedy, że syn jest głuchy. Często słucham Beethovena, w ten sposób się odprężam, a szczególnie lubię „Sonatę Księżycową”, którą Ludwig napisał dla swojej ukochanej, hrabianki Giulietty Guicciardi, która jednocześnie była jego uczennicą. Dotarłem nawet do instrumentu, na którym prawdopodobnie została skomponowana. Jest to klawikord, który w tej chwili znajduje się w muzeum w Pszczynie. Chcieliśmy, aby z okazji 250. urodzin mistrza jeden z moich pacjentów zagrał na nim. Ale okazało się, że instrument jest w trakcie renowacji. Musimy więc poczekać.

Miłość do muzyki udało się połączyć z medycyną. W Kajetanach są zajęcia z muzykoterapii, bo pod wpływem muzyki aktywizują się u człowieka obie półkule mózgowe, co wpływa istotnie na jego rozwój.
– To jedna z pierwszych myśli, które pojawiły się po operacjach ucha: zrobić wszystko, by przyśpieszyć rozwój słuchu po zabiegu, nadrobić utracony czas, zapewnić rozwój mowy i komunikacji z otoczeniem. Chodziło o to, by mój wysiłek nie poszedł na marne. Natomiast przy okazji wyszło, że ma to wpływ na rozwój artystyczny tych osób. Ale powiem coś więcej: moi pacjenci uczą się także z powodzeniem języków obcych. Niektórzy znają ich więcej niż dwa-trzy.

To niesłychane.
– Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale te dzieci są naprawdę zdolne i pracowite. A na pewno u podstaw tego wszystkiego leży muzyka. Właśnie teraz przygotowujemy do druku pierwszy podręcznik do muzykoterapii, z dołączonymi do niego utworami, które są napisane i nagrane w odpowiednich częstotliwościach, tak aby móc ich słuchać pasywnie, czyli mieć w otoczeniu taką muzykę, a także aktywnie, odtwarzając jej poszczególne fragmenty na różnych instrumentach. To wszystko daje znakomite bodźce do rozwoju słuchu, co potem przekłada się na rozwój mowy. Będzie z tej pozycji ogromny pożytek.

Jedno z pana mott życiowych brzmi: „Życie jest za krótkie, by przejść przez nie byle jak i by nie pozostawić po sobie choćby śladu”.
– Staram się po prostu robić to, co potrafię najlepiej, czyli zajmuję się przywracaniem słuchu. Jestem autorem szkoły leczenia częściowej głuchoty i zajmuję pierwsze miejsce w międzynarodowym zbiorze literatury naukowej pod względem liczby napisanych artykułów na ten temat. Jestem inicjatorem badań przesiewowych w różnym wieku w Polsce, Europie i na innych kontynentach. Zajmuję piąte miejsce w zbiorze światowej literatury na ten temat (dla hasła hearing screening) obejmującym ponad 86,5 tys. artykułów oraz dziewiąte miejsce w całym współczesnym zbiorze dotyczącym słuchu (hasło hearing), liczącym 158 427 artykułów naukowych. Tak, pragnę swoim życiem, które obfituje w tysiące różnych zdarzeń w dziedzinie nauki i medycyny, pozostawić ślad.

Podważył pan teorię słyszenia, za którą węgierski uczony Georg von Békésy otrzymał w 1961 r. Nobla.
– Tak, a konkretnie podważyły to wyniki moich operacji przywracania słuchu w częściowej głuchocie, których jestem prekursorem, bo po wszczepieniu implantu ślimakowego udaje się połączyć resztki słuchu naturalnego ze sztucznym. Teoria Békésyego to wykluczała. Tymczasem okazało się, że można łączyć bodźce odbierane przez wszczepiony implant z tymi, które odbiera nie do końca zniszczone ucho; a mądra kora słuchowa przetworzy je potem na zrozumiałe dla człowieka dźwięki.

Czy z tego wynika, że nie będzie głuchych z powodu wieku?
– Tak może i powinno być. Do tej pory takie osoby, tracące słuch w zakresie wysokich częstotliwości, nie miały szans na leczenie, ale już teraz mogą liczyć na pomoc, bo w efekcie operacji można uzyskać nawet 100% rozumienia mowy.

Ale podobno nie udało się pomóc tracącemu słuch Brianowi Johnsonowi z AC/DC, który do pana się zgłosił. To pytanie o porażkę.
– Przede wszystkim nieprawda, że sam się zgłosił, to myśmy zaproponowali mu konsultacje, kiedy pojawiły się w wielu mediach informacje o jego problemach ze słuchem. Ale nie skorzystał z naszej propozycji. Podobno panicznie boi się operacji. A więc nie dał nam nawet szansy na pomoc.

Czytam kolejne motto zamieszczone w książce: „Dobro chorego najwyższym prawem”.
– Chory ma skorzystać z tego, co nauka i medycyna mają mu do zaoferowania. Ja mogę powiedzieć, że moja – i nasza, zespołowa – pozycja sprawia, że polscy pacjenci mają rzeczywiście dostęp do najnowszych technologii, jeśli chodzi o operacyjne leczenie różnych typów głuchoty. Pokazałem to podczas 1,2 tys. operacji wykonywanych na żywo w Kajetanach, które widziało ponad 4,5 tys. naukowców ze wszystkich kontynentów. Jak również podczas operacji pokazowych w wielu krajach w Europie, Azji i Ameryce Południowej. Natomiast porażką jest w tej chwili ogromna kolejka do tych zabiegów w Kajetanach.

Z powodu pandemii?
– Bardziej z powodu zbyt małego budżetu na operacje. My bylibyśmy w stanie zoperować wszystkich oczekujących, bo u nas pracuje się od godz. 6.30 do ok. 20, także w soboty, ponieważ chcemy pomóc jak największej grupie pacjentów.

W powieści znalazły się także poruszające listy do matki.
– Wtedy telefony nie były tak powszechne jak teraz. Pisałem dużo do mamy, zwłaszcza omawiając sytuacje przełomowe w moim życiu. Chciałem też ją uspokoić, że wszystko idzie dobrze. Bo kiedy byłem młody, rodzice denerwowali się, że nic nie robię, tylko gram w piłkę.

I dalej pan to robi.
– Tak, gramy we wtorki na terenie Kajetan.

To co byłoby dzisiaj w liście do mamy?
– Dzisiaj bym opowiedział o moich pacjentach, co im dałem, bo to byłoby dla niej dowodem, że postąpiła słusznie, godząc się przed laty, abym opuścił dom rodzinny i poszedł dalej się uczyć, rozwijać swoje zdolności.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 14/2021, 2021

Kategorie: Kraj, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy