Stępiona szpica

Stępiona szpica

Jak w 2007 roku medialni apologeci Kaczyńskich stali się krytykami

To był rok. W styczniu 2007 wydawało się, że wszechmocny Jarosław Kaczyński będzie miłościwie nam panował przez co najmniej kilka kadencji. Wszak sam wyznał, że w wieku lat 12 zaplanował, że urząd złoży w roku 2040. Okazało się, że historia potoczyła się inaczej. Stanowiło to spore zaskoczenie dla wielu piór składających się na obóz IV RP.

Miłe złego początki

Zaczęło się zgodnie z planem. Zbigniew Ziobro został w styczniu Człowiekiem Roku tygodnika „Wprost”. Cezary Gmyz wystawił ministrowi pierwszorzędną laurkę. „Do ulubionych filmów Zbigniewa Ziobry należą „Nietykalni” Briana de Palmy. Film opowiada o grupie specjalnej agenta Eliota Nessa, utworzonej po to, by wsadzić do więzienia Ala Capone. Zespół, który Ziobro stworzył w resorcie sprawiedliwości, bardzo przypomina oddział specjalny Nessa. Nawet role zostały podzielone podobnie jak w ekipie Nessa i trochę podobnie jak w filmie de Palmy – wiceminister Andrzej Kryże odpowiada na przykład postaci granej przez Seana Connery’ego”, czytamy w artykule zatytułowanym „Prokurator Polski”. Następnie mamy profil psychologiczny nowego bohatera oraz wypowiedzi znanych i lubianych na temat laureata. Całości dopełnia „Alfabet Ziobry”. Dowiadujemy się z niego, że w niektórych krajach Unii Europejskiej istnieją nowe formy cenzury, a miłość to „sens” życia Prokuratora Polski.
Drugi numer „Wprost” z perspektywy roku okazał się jeszcze bardziej smakowitym kąskiem. We wstępniaku sam Jerzy Marek Nowakowski broni szlachetnej idei lustracji. „Lustracja nie jest zemstą. Jest drogą do wyeliminowania kłamstwa z życia publicznego”. Kilka miesięcy później Nowakowski został wyeliminowany ze składu redakcji tygodnika „Wprost”. Powód? Minister Macierewicz umieścił go w swym słynnym raporcie w likwidacji WSI. Nowakowskiego ostatecznie przygarnął „Newsweek”.
Następnie rozpoczęła się tragikomiczna telenowela pt. „Ujawniamy kolejnych agentów”. Najpierw „Wprost” napisało, że Marek Borowski „był na kontakcie SB” [sic!]. Kolejnymi bohaterami lustracyjnego serialu okazali bp Stanisław Wielgus, Bogusław Wołoszański i Marek Piwowski. Prym oprócz „Wprost” wiodły „Rzeczpospolita” i „Gazeta Polska”. Serial obfitował również w dramatyczne zwroty akcji. „Gazeta Wyborcza” z 15 stycznia opisała jak wycofano z kolportażu weekendowe wydanie „Dziennika”, w którym na pierwszej stronie był tekst rozszyfrowujący tożsamość współpracownika SB o pseudonimie „Teolog”. „Nie wiadomo, jak duży nakład „Dziennika” został wycofany. Na pewno dystrybucję wydrukowanych już numerów wstrzymano w środkowej Polsce. Do drukarni musiał wrócić cały nakład wydrukowany w Ostrowcu Świętokrzyskim. W Małopolsce znacznie opóźniono druk „Dziennika” już ze zmianami. – Kierowcy, którzy wrócili z „Dziennikiem”, byli rozliczani z każdej paczki. Nie mogli niczego zatrzymać. Ale robili zdjęcia telefonami komórkowymi – mówi drukarz z południowej Polski”. W teczkowy korowód włączył się również „Newsweek”, który z fałszywym zatroskaniem dobrał się do Ryszarda Kapuścińskiego.
O Kapuścińskim napisało, rzecz jasna, również „Wprost”. Styczeń i luty w pierwszym tygodniku IV RP upłynął pod znakiem rytualnych laurek. Piotr Gabryel pisał, że „Krok po kroku, kawałek po kawałku Polacy odzyskują prawo do Polski – do własnego państwa prawa”. Grzegorz Pawelczyk zaś z dumą wskazuje na postępujący „depeerelizacji genów”, polegający na ujawnianiu kolejnych „nałogowych peereloholików”, takich jak Bogusław Wołoszański. Niestety proces budowy IV RP nie był zadaniem łatwym. Słynny salon cały czas bruździł, zazwyczaj za granicą. Temu zjawisku serię artykułów poświęciła Krystyna Grzybowska tropiąca wszelkie przejawy zachowań antypolskich ze strony polskich intelektualistów.

Die Trybuna Ludu

Wszystkich przebił natomiast Michał Karnowski, autor słynnego artykułu „Jarosław Kaczyński chce być żelaznym kanclerzem IV RP”. Tekst ukazał się w styczniu w weekendowym wydaniu „Dziennika”. Ukazał się również na internetowej stronie tej gazety, tylko po to, aby szybko z niej zniknąć. Pewien poziom wazeliniarstwa został bowiem wyraźnie przekroczony. Tekst jako żywo przypominał opisy gospodarskich wizyt partyjnych dygnitarzy z minionej epoki. Język ten sam, tylko bohater inny. Nie dziwią złośliwe tytułu artykułów popularnych blogerów – „Die Trybuna Ludu” czy „Poślizg na wazelinie” mówią same za siebie. Ale najlepiej oddajmy głos samemu Karnowskiemu. „Stewardesa podaje ciepły posiłek. Ale Jarosław Kaczyński nie zdąży już go zjeść, zdąży połknąć tylko kilka kęsów. Za chwilę samolot podchodzi do lądowania. Jest 18.40. Dla premiera to mniej więcej środek dnia, który zakończy się dwie-trzy godziny po północy. Czeka go jeszcze lektura wieczornych raportów dziennych, kilka spotkań i potwierdzenie harmonogramu na jutro. Na sam koniec, już w domu, lektura dokumentów lub książki. Następnego dnia premier wstanie dużo później niż większość z nas, w kancelarii pojawi się około godz. 10 rano”. Wcześniej jednak premier spotka się z ludem. „Wielki kosz lokalnych smakołyków i radosne gaworzenie z babciami i wnukami wspólnie uprawiającymi sztuki plastyczne w miejscowym domu kultury wyraźnie dobrze nastroiły premiera (…). I chyba w akcie wdzięczności za ciepłe przyjęcie, chwilę później na konferencji prasowej zorganizowanej w jednej z wojnickich fabryk wśród pachnących farbą, dopiero co wyprodukowanych maszyn drukarskich, wygłosił, po raz pierwszy tak szczerze, swoje credo: Postawiliśmy na zwykłą Polskę”. Premier jest szczery, bezpośredni, doskonale czuje się wśród tzw. zwykłych Polaków. „Bo kiedy Jarosław Kaczyński stoi przed wąską grupą, doskonale wie, co powiedzieć. Biznesmenom z Wojnicza dał krótki i treściwy wykład na temat sposobów zdobywania unijnych”. Równie konkretny premier Kaczyński jest w rozmowie ze swoimi ministrami. „Bo rozmowa jest straszliwie konkretna, wręcz brutalna. Nie o chęciach, programach, zamierzeniach, ale przygotowywanych zmianach kadrowych czy w prawie”.

Brak czujności

Tekst Karnowskiego to prawdziwa perełka. Obraz Polski płynący spod jego pióra to obraz krainy ludzi zadowolonych z życia i władzy, która starannie troszczy się o ich los. Jednak nie wszyscy podzielali ten obraz. Niedowiarki zaczęły pojawiać się w łonie samego obozu IV RP. Pojawiły się pierwsze wątpliwości. Na łamach „Rzeczpospolitej” dał im wyraz Igor Janke piszący o „zdychającej rewolucji PiS”. Co spowodowało, że Janke zaczął wątpić? Ano zwolnienie jego redakcyjnego kolegi Bronisława Wildsteina z funkcji prezesa TVP. Nastroje starał się poprawiać na łamach „Dziennika” Robert Krasowski, który apelował: „Nie traćmy wiary w PO-PiS”. Pretekstem do tekstu Krasowskiego było odejście Ludwika Dorna z funkcji szefa MSWiA. Zastąpił go Janusz Kaczmarek. Wówczas jeszcze nikt nie podejrzewał, że Kaczmarek to – nie przymierzając – agent Układu. „Jednego dobrego ministra [Dorna], zastąpił drugi dobry [Kaczmarek]” – pisał w lutym Krasowski.
Rewolucyjną czujnością również nie wykazało się „Wprost”. W artykule „Drugie wejście szeryfa” Marcina Dzierżanowskiego czytamy, że rekonstrukcja rządu służy „dopasowaniu gabinetu do głównego celu – walki z układem”. Obok artykułu zamieszczono wywiad z Januszem Kaczmarkiem, mający wykreować ministra na silnego człowieka. Wszak zapewnia on, że „nie jest pantoflarzem”.

Wojenka na prawicy

Czujność PiS-owskiej szpicy publicystycznej została obniżona, a środowisko pogrążyło się w wewnętrznych wojenkach. Powodem było głosowanie nad wpisaniem do konstytucji restrykcyjnych przepisów dotyczących aborcji. Zaczął chyba Paweł Milcarek, redaktor naczelny „Christianitas”, który stwierdził, że „Dziennik” to gazeta, w której aż się roi od… antyklerykałów. Następnie atak przypuścił dziennikarz „Rzeczpospolitej”, Dominik Zdort. Celem ataku okazał się Cezary Michalski. „Nie tak dawno na łamach „Rzeczpospolitej” zauważyłem gorące zaangażowanie Michalskiego i jego gazety w obronę postulatów charakterystycznych dla skrajnej lewicy – przeciwstawianie się skutecznej ochronie życia dzieci nienarodzonych, walkę z Romanem Giertychem w obronie homoseksualistów, zabieganie o prawo do eutanazji. I przy okazji ironicznie pytałem, czy „Dziennik” staje się nowym organem lewicy”, pisał Zdort w tekście „Powrót ludzi bez właściwości”. W końcu okazało się, że Michalski jednak lewakiem nie jest. Jest tylko epigonem III RP. Zdortowi wtórował Tomasz Terlikowski, zarzucający całemu światu, że nie dość ortodoksyjnie traktuje naukę Jana Pawła II. „Rzeczpospolitej” odpowiedział na łamach „Dziennika” Krasowski. Tekst był to doprawdy sympatyczny. Zaczął się bowiem od stwierdzenia, że gdy Krasowski przeczytał charakterystykę opisywanego pisma (obrona prawa do aborcji, obrona osób homoseksualnych itp.), to pomyślał, że Zdortowi chodzi o „Przegląd” lub „Krytykę Polityczną”. Gdy okazało się, że chodzi jednak o jego gazetę, bez skrupułów nazwał kolegów z „Rzeczpospolitej” mianem sekty. Wymiana uprzejmości między dwoma prawicowymi redakcjami trwała jeszcze jakiś czas, a przerywana była chociażby takimi tekstami Terlikowskiego: „Nie ma powodów, by sprawdzone przez wieki sposoby radzenia sobie z pokusami (nawet jeśli są one tak nienowoczesne jak biczowanie, włosienica czy lodowate prysznice) nie były nadal propagowane w seminariach”.

Sztuka opisywania wroga

W polemikę nie wdawał się tygodnik „Wprost”. Skupił się na kreowaniu odpowiednich wizerunków zwolenników i wrogów IV RP. Zacznijmy od wrogów. Na pierwszy ogień poszli sprzeciwiający się lustracji dziennikarze. Grzegorz Pawelczyk określił ich mianem sekty. Stanisław Janicki wziął natomiast na warsztat – równie krytyczną wobec lustracji – profesurę. „Nasi mądrale tłumaczą nam, głupkom, którzy nic nie rozumieją z tego, co oni mówią, że po pierwsze, oni coś rozumieją, czyli są wyjątkowi. Po drugie, dowodzą nam, nadal głupkom, że oni znają cywilizowane kraje, a my tylko lokalne zadupie, czyli że jesteśmy żałosnymi czereśniakami. Po trzecie, demonstrują poznawczą wyższość: wedle zasady, że tylko debile widzą pozytywne strony rzeczywistości, natomiast prawdziwi mędrcy czują wyłącznie obrzydzenie i wszystko im się kojarzy skatologicznie. Po czwarte, udowadniają przynależność do elity: bo wiedzą, co to są wyższe wartości, mają aspiracje i podstawy do osądzania wszystkiego, no i mają to niezbędne wybranym poczucie wyższości nad nami, matołami. Zatem z pozycji matoła wołam: „Ave Marcin Król!”, „Ave Wiktor Osiatyński”, „Ave Hanna Świda-Ziemba”, „Ave Andrzej Romanowski” itd., itp.”, tyle redaktor naczelny „Wprost”. Kolejnym „złym” jest Donald Tusk, który w artykule Michała Krzymowskiego „Gry Tuska” nic nie robi, tylko intryguje przeciwko swym politycznym współpracownikom. Jedyni „dobrzy” to bracia Kaczyńscy – mimo wielu przeciwności losu dzielnie walczący z Układem. Przeciwnik był silny i niezwykle chytry. Wszak, jak pisał na łamach „Rzeczpospolitej” Piotr Semka, „układ tylko czeka na moment, gdy ponownie będzie mógł wziąć oddech”.
I tak dotrwaliśmy do wyborów. W międzyczasie Piotr Gontarczyk na łamach „Wprost” opublikował artykuł „Agent Michnik”, w którym rozprawia się z bratem redaktora „Gazety Wyborczej”. Krystyna Grzybowska stwierdziła, że „Efektowne pogłodowanie sobie kilka dni obraża godność wielodzietnych rodzin, rencistów i emerytów, którzy płacą składki zdrowotne jako pacjenci, a stać ich dziennie na pół litra mleka i bułkę”. A Wiesław Kot stwierdził, że „Kaczyński przewietrzył Polskę”. Janusz Kaczmarek z dnia na dzień z bohatera kierującego słynnymi „Brygadami Kaczmarka” stał się wrogiem numer jeden IV RP. „Fakt” opublikował zdjęcia domu byłego ministra z retorycznym pytaniem „Skąd ma na to pieniądze?”. I całkiem niepostrzeżenie PiS odnalazło mityczny układ. Ten zaś okazał się niezwykle przebiegły. „PiS szukał układu na zewnątrz, a to układ przyszedł do PiS”, stwierdzili na łamach „Wprost” Dorota Kania i Rafał Pasztelański.

Czas piwotów

Jednak publicystykę wyraźnie zdominowała kampania wyborcza. Dobry nastrój nie opuszczał Rafała Ziemkiewicza. Dziennikarz „Rzeczpospolitej” stwierdził wprost, że w atakach na PiS „wyczuwa ton przeczuwanej klęski”. Mniej pewny siebie był Michał Karnowski, który w „Fakcie” stawia dramatyczną alternatywę „Albo PO-PiS, albo Rywinland”. Najcięższą artylerię wytoczyło też „Wprost”. Prof. Zybertowicz ostatecznie dowiódł istnienia Układu. Co prawda w artykule „Szara siatka” nie napisał nic nowego, jednak skoro lead głosił, że „Układ istnieje naprawdę”, to widocznie tak jest.
Polacy ostatecznie w istnienie Układu nie uwierzyli. Wymienili natomiast PiS-owski układ władzy na układ PO-PSL. W sposób naturalny poskutkowało to licznymi przesunięciami w układzie publicystycznym. Najbardziej spektakularnej wolty dokonał Rafał Warzecha, pierwszy komentator brukowego „Faktu”. Wcześniej swym ostrym piórem broniący Kaczyńskich przed pielęgniarkami i zagranicznymi obserwatorami wyborów, w dniu wyborów stwierdził, że „wyliczenie błędów, jakie popełnił podczas dwuletnich rządów PiS, zajęłoby całe wydanie „Faktu””. Tytuł jego komentarza nie mógł budzić wątpliwości: „Kaczyński na to zasłużył”. Nerwowe ruchy wykonywał również Igor Janke, piszący że „rządy PO to szansa na IV RP bez wypaczeń”. „Wprost” opublikowało natomiast „Manifest antykorupcyjny” Julii Pitery, nie zapominając jednocześnie nadmienić, że jest ona „przyjaciółką prezydenta Kaczyńskiego”.
Rafał Ziemkiewicz zajął się szukaniem przyczyn wyborczej porażki PiS. Szukał i znalazł. „PiS za słabo posprzątało po Rywinlandzie”, stwierdził w „Rzeczpospolitej”. Zresztą Ziemkiewiczowi trzeba oddać, że pozostał wierny PiS-owi i tworzy publicystyczny „obóz prezydencki” wraz z takimi piórami jak Maciej Rybiński czy Piotr Semka. Nie wszyscy byli skorzy do takich piwotów jak Warzecha. W sumie strażnikom PiS-owskiego świętego ognia należy zapisać to na plus. Przecież ich grono pod koniec 2007 r. wyraźnie się zmniejszyło.
Jaki będzie rok 2008? Doświadczymy przez zderzenie z fundamentalistycznym czołgiem. Cezary Michalski zapowiada walkę PO z niesytym przywilejów Kościołem. „Wprost” w tekście określa PO jako ZChN-bis, czyli partię niezwykle ustępliwą wobec Kościoła. Otwarte pozostaje pytanie, czy obóz publicystów IV RP nadal będzie się wykruszać. Z niecierpliwością czekamy również na laurki dla nowej władzy, która dla części polskich mediów stała się obiektem platonicznej wręcz miłości. Czy z grona publicystów kadzących Platformie wyłoni się nowy Karnowski, czas pokaże. Za rok będzie dobra okazja do sprawdzenia, czy oddanie Platformie różni się od oddania PiS.

 

Wydanie: 02/2008, 2008

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy