Stres Polski zbrojnej

Stres Polski zbrojnej

Nie można już napisać zdania w stylu „podczas ostatnich protestów w Warszawie…” i nie podać precyzyjnej daty. To dobrze. Pamiętam wakacje w „zachodnim” kraju i codzienny przemarsz przez Kreuzberg grupy protestujących ze sztandarami i szczekaczkami. 20 lat temu stało się dla mnie jasne, że na tym polega cywilizacyjna wyższość „zachodnich” krajów nad Polską. Dotyczy obywatelskiego zaangażowania, ruchów miejskich, zielonych partii, społecznych kooperatyw, spółdzielni i wspólnot, które są aktywne i głośno wyrażają swoje zdanie. W Polsce tamtych lat duża część inteligencji (np. środowiska literackiego) programowo brzydziła się polityką. Teraz protestujemy, z tą różnicą, że grzechy naszego konserwatywno-nacjonalistyczno-ksenofobicznego rządu są znacznie większe i mają zupełnie inny ciężar niż te, przeciw którym protestował Berlin końcówki lat 90. Znam te przewiny i tak jak większość z Was myślę o nich codziennie. Część tego pisowskiego zatrutego ołowiu nie jest zresztą żadną „myślą”, tylko czymś w rodzaju elektronicznej bransoletki na nodze: śladem, znakiem, genetycznym obciążeniem. Bo nawet kiedy akurat nie spotykamy się z PiS w gabinecie ginekologicznym, nie patrzymy w oczy dzieciom w lesie, nie biją naszych przyjaciół za „ideologię”, nie próbują nas wyprowadzić z Unii i zapisać do woja – czujemy to w powietrzu jako ciężkie zanieczyszczenie, zatykający tkanki pył.

Trudno dziś się robi zwykłe rzeczy w Polsce. Trudniej niż w innym europejskim kraju, jeśli akurat nie stał się polem emanacji populistycznych rządów manipulacji i strachu. Do lęku klimatycznego dochodzi pisowska zmuła, do zmuły podwyżki i w ogóle wolny rynek, i np. fakt, że poezja słabo się monetyzuje. Nic dziwnego, że jako populacja jesteśmy tak zestresowani. Badania amerykańskich naukowców potwierdzają: czytając mejle, tracimy oddech. To nie metafora. Naprawdę wstrzymujemy oddech. Po prostu dlatego, że skupiamy się na tym zajęciu do tego stopnia, że nieświadome czynności organizmu ulegają chwilowemu upośledzeniu. Na pewno zauważyliście, że przestajecie trawić, kiedy słyszycie, ile pieniędzy Jarosław Kaczyński planuje przeznaczyć na nową zbrojną Polskę, just in case. Ja też więc się denerwuję. Do tego dochodzą zwykłe prekariackie stresiki w sprawie np. przelewów, które potrafią zagubić się w kosmosie jak nasze dane (czy ktoś kiedyś odda nam nasze dane?). Ostatnio dwa dni przed kumulacją różnych spotkań literackich, referatów i onlajnów postanowiłam zatem – pardon – uzbroić się w apteczny dezodorant. Piszę to nie dla autoreferencyjnej przygody z samą sobą, ale dla przestrogi! Dezodorant był tzw. blokerem i pomyślałam, że to jest dezodorant na nasze czasy: rano raz i jedziemy. PiS, demonstracja, referacik, potem tramwaj albo taxi, wichura, zgubiona torba, na obiad cebula, wreszcie trudny onlajn.

W pokoju hotelowym odkręciłam wieczko dezodorantu i poczułam dziwny, techniczny zapach. W tym momencie w sukurs chciała mi przyjść uniwersalna porada, którą przywołujemy tylko wtedy, kiedy okazuje się trafna (i dlatego uchodzi za mądrą): „Słuchaj swojego ciała”. Gdybym słuchała swojego ciała, daleko bym nie ujechała – pomyślałam przytomnie i mimo że owo ciało odrzuciło głowę w tył (z wieczka zajechało jakby acetonem), użyłam dezodorantu: na pohybel pisostresom (i stresom ekspozycji podczas onlajnów). Jako człowiek zadowolony opuściłam pokój i udałam się do studia zmontowanego w przyjaznej przestrzeni wśród książek.

Kiedy kamera transmitowała rozmaite subtelności antropologii głębi i powierzchni, a reflektor niechętnie mnie oświetlał – poczułam języki ognia pod pachami. Tu też dopadło mnie PiS? Przez gorejące pachy z trudem zbierałam myśli, a kiedy onlajn się skończył, reakcja skóry na bloker była już, cóż, spektakularna. What a nightmare, w telefonie miałam tylko numer do laryngolożki (może miarą twojego uprzywilejowania jest fakt, że masz w telefonie numer do lekarza? Chociaż więcej to mówi o twojej hipochondrii – pomyślałam) i ona uleczyła mi pachy. Pisostres niemal mnie wykończył. Podobnie jak poetyka onlajnu. Na następne protesty i stres Polski zbrojnej koleżanka radzi stosować ałun. Oby był jeszcze skuteczny. Zanim zostanie nam tylko bieluń i piołun.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy