Strumień wstydliwych przyjemności

Strumień wstydliwych przyjemności

Żona ma zaległy felieton do niszowego pisma psychologicznego, drepcze w tę i we w tę, szukając tematu, „No, wymyśl mi coś”, mówi, rzucam na rybkę: „Napisz o kryptonimowaniu guilty pleasures”, po czym natychmiast sam chcę o tym napisać, no ale Żona podchwyciła, że dobre, bierze to, szarpiemy się teraz o temat, nie możemy przecież pisać o tym samym, rodzi się awantura, na szczęście jest przedpołudnie, dzieci w przybytkach hybrydowych, więc tylko pies się przysłuchuje z podkulonym ogonem, ucieka do sypialni, kiedy zaczynają latać talerze, wskakuje do wyra, awantura się wzmaga, „Kto tutaj zostawił otwarte drzwi? Przecież on może mieć kleszcze, nie dostał jeszcze tabletki tej wiosny!”, pies zostaje przepędzony z sypialni, w której kłótnia rozszerza swoje horyzonty, obwiniamy się już o wszystko z rządami PiS włącznie, a tu już spór, by tak rzec, kolokwializuje się, teraz soczyste kawałki mięsa fruwają w powietrzu, aż trzeba zamknąć drzwi na balkon, bo sąsiedzi gotowi wezwać policję i tłumacz się potem, że to tylko takie włoskie małżeństwo, musimy na siebie czasem pokrzyczeć, nie wolno tłumić emocji, bo to się potem somatyzuje, nadciśnienie, arytmia serca albo wrzody żołądka; a jak już przy tym balkonie, to trudno nie zauważyć, że kasztanowiec puścił liście, jeszcze tydzień temu były tylko nieśmiałe jajowate pąki, znowu przegapiłem ten tydzień ich rozwijania się, obiecuję sobie co rok, że będę robił codziennie jedno zdjęcie, żeby udokumentować fazy kwiatostanu, ale zawsze przegapiam początek, odkładam „na za rok”, skoro wciąż odkładam coś „na za rok”, to chyba jeszcze memento mori mnie nie nadgryza, a przecież Rosja straszy wojną, covid zmutował w Indiach, sejsmolodzy zapowiadają katastrofy wulkaniczne, na domiar złego jestem gruby i niezdrowy, czego nie omieszkuje mi uświadamiać Żona, z którą jednak potyczka właśnie wygasa, ustalamy, że każde napisze po swojemu i do swoich nieprzenikających się baniek medialnych, wracamy do laptopów i wstydliwych przyjemności, tzn. ja np. do ignorowania interpunkcji, choć to zły przykład, bo się tego nie wstydzę, człowiek czasem musi sobie coś napisać, nie używając kropek, kropki spowalniają tempo, a ja mam deadline, przecinki są jak wiosła, którymi odpycham kolejne zdania i jakoś się płynie, dziś w stronę, jako się rzekło, kryptonimowania guilty pleasures, ostatnio doskonałym przykładem posłużył mi szanowany krytyk filmowy, szef kinofilskiego portalu, mówiąc, że zajmuje się gamingiem, zabrzmiało to bardzo profesjonalnie, tymczasem chodzi o to, że jest uzależniony od gier, wskutek czego zarabia też na ich recenzowaniu, jak się zatem wymyśli dobry kryptonim, to nie ma się czego wstydzić, ja spędzam coraz więcej wolnego czasu na geocachingu, co tłumaczę na język powszechnie zrozumiałych, akceptowalnych czynności jako „spacerowanie po lasach” i choć nie ma w tym kłamstwa, prawda pozostaje ukryta, nie uściślam bowiem, że łażę kilometrami po chaszczach, szukając zamaskowanych skrytek, takoż z moim mitrężeniem czasu na oglądanie zmagań piłkarskich znalazłem sposób, albowiem piszę felietony sportowe do wysokonakładowej gazety „polskojęzycznej”, zatem, gdy syn mi wytyka, że zamiast bawić się z nim w wojnę dinozaurów ze śmieciakami znowu oglądam mecz, tłumaczę, że jestem w pracy, to mój zawód, choć przez trzy dni minionego tygodnia myślałem, że go stracę, bo jakieś buraki w garniakach od Armaniego uznały, że mają miliardowe manko i żeby je spłacić, muszą wymyślić futbol od nowa, panowie prezesi Realu i Juventusu wymyślili, że piłka nożna już nie będzie sportem, lecz rodzajem wrestlingu, efekciarskiej hucpy, w której liczy się nie wynik, ale widowisko, no i wpadli na pomysł, że najbogatsze kluby do końca świata będą już grały wyłącznie między sobą, bez narażenia na dotkliwe finansowo klęski, no ale kibice tego nie łyknęli, więc na razie mam spokój, wciąż jeszcze oprócz czwartoligowych pojedynków mojej ukochanej drużyny będę się przejmował futbolem światowej klasy, tymczasem zaś wstydliwie ulegam prokrastynacji, by z bezwstydną przyjemnością oddać się przeglądowi prawackich portali i ich wojennej metaforyce nagłówków – jest w tym jakiś magicznie przyciągający cringe – jak w pochodach pierwszomajowych, na które u schyłku komuny chadzaliśmy z kumplami już tylko dla zabawy, dla uciesznego równania kroku defiladowego w tej bałwochwalczej żenadzie, owóż przeglądam portale prawaków od lat, żenując się sztubackim poziomem bogoojczyźnianego patriotyzmu, pokracznością retorycznego fellatio, które czynią kaczystowskim rządom, ale jest w tym zażenowaniu wstydliwie wyższościowa satysfakcja entomologa, który spoziera na kanibalizm jadowitych pajęczaków, z ulgą stwierdzam, że przyszło mi istnieć w bardziej komfortowym uniwersum, zaglądam więc do portali prawaków, wyczekując dnia, w którym zaczną umierać ze strachu, nie chcę przegapić kolejnych etapów ich degrengolady, paniki, ucieczki z tonącego okrętu, chcę jej towarzyszyć od samego zaranka, aby się nią nasycić w pełni, i to jest zapewne przyjemność, której powinienem się wstydzić, albowiem będę się napawał ludzką krzywdą, niech więc będzie, że się zawstydzę, ale nie każ mi, prawico, czekać na swój upadek zbyt długo.

w.kuczok@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 18/2021, 2021

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy