Studenckie otwieranie granic

Studenckie otwieranie granic

Świat po Erasmusie wydaje się taki mały

– Na wymianie okazuje się nagle, że osoby, które są z drugiego końca świata i których w innych okolicznościach nigdy byś nie spotkała, mogą myśleć podobnie jak ty i mieć podobne spojrzenie na świat – wspomina studentka Gosia, uczestniczka jednej z wymian programu Erasmus+. – Opuszczasz strefę komfortu i otwierasz się na nowe.
Erasmus+ to europejski program, który umożliwia wyjazdy pracowników uczelni, wsparcie w zakresie szkoleń, edukacji i sportu oraz wymianę zagraniczną studentów z krajami Unii Europejskiej oraz pięcioma spoza niej, w tym z Norwegią i Turcją. Chociaż zadania programu brzmią górnolotnie i poważnie, większości młodych ludzi Erasmus kojarzy się przede wszystkim ze stypendiami umożliwiającymi czasowe studiowanie w innym kraju.

Doszkolić się

Gosia Wójcik w tym roku uzyskała stopień licencjata w Szkole Głównej Handlowej. Jest jedną z grupy 14 tys. polskich studentów, którzy wyjechali w ubiegłym roku na wymianę w ramach programu Erasmus+. Semestr zimowy ostatniego roku spędziła w Niemczech. Przygotowania do rekrutacji rozpoczęła już rok wcześniej. – Pod koniec października pisałam test ze znajomości języka angielskiego, w grudniu musiałam wybrać szkołę. Następnie dostawało się przydział i składało dokumenty. Do punktacji kwalifikacyjnej liczyły się średnia ocen, wynik testu językowego i dodatkowe punkty za działalność w różnych organizacjach, przyznawane przez samorząd uczelni – mówi. Długo zastanawiała się nad miejscem wyjazdu. W końcu wybór padł na Uniwersytet w Lipsku. Miasto położone jest blisko granicy z Polską, co Gosia uważała za wadę, ale już w pierwszym tygodniu dostrzegła pozytywy. – Niemcy wschodnie są dużo tańsze niż ich zachodnia część. Ceny podobne do tych w Warszawie. Dodatkowo zaoszczędziłam na przejazdach – na miejsce mógł mnie samochodem zawieźć tata – śmieje się.
Wybrała mieszkanie w akademiku, ponieważ chciała być bliżej innych studentów. Warunki były nieporównywalne do tego, co poznała w Polsce. – Nawet najgorszy akademik był dużo lepszy od tych na mojej uczelni. Miesięcznie za pokój płaciłam 170 euro, a mieszkałam w nim sama. W pokoju obok mieszkała Chinka. Miałyśmy wspólną łazienkę i kuchnię. Wyglądało to tak, jakbyśmy miały dwupokojowe mieszkanie – wspomina. Gosia była pozytywnie zaskoczona ułatwieniami dla niemieckich studentów. Biblioteka wydziału ekonomicznego była czynna całą dobę przez cały rok akademicki. W SGH biblioteka czynna jest w określonych godzinach, tylko na czas sesji studenci mogą przebywać w niej w godzinach nocnych. Na Uniwersytecie w Lipsku nie było też problemu z wyborem przedmiotów i zapisywaniem się do grup. – Szliśmy do koordynatora, który układał nam plan i zapisywał nas na przedmioty – mówi. Jednocześnie przyznaje, że po Niemcach spodziewała się lepszej organizacji. Tymczasem nierzadko osoby odpowiedzialne za koordynację wyjazdu były niedoinformowane, a w dokumentach dotyczących uczestników wymiany panował bałagan.
Pobyt na Erasmusie był oczywiście doskonałą okazją do nauczenia się języka niemieckiego. Spotkanie z żywą mową na wykładach i slangiem w codziennych sytuacjach to najlepszy sposób na naturalne przyswojenie języka. – Najlepiej jechać do kraju, którego język chociaż trochę znamy. Powinno to być brane pod uwagę przy wyborze uczelni – twierdzi Gosia. – Zależy, co chce się wyciągnąć z wyjazdu – czy zapamiętać imprezy, melanże, ładną pogodę, czy nauczyć się języka i wybrać interesujące przedmioty, których nie znajdziemy na studiach w Polsce.
Gosia zwraca też uwagę na możliwość doskonalenia umiejętności językowych bezpośrednio na uczelni. Kursy niemieckiego dla uczestników Erasmusa są bezpłatne. – Można było iść na tyle kursów, ile się chciało, bo nie ponosiło się kosztów. Prawdę mówiąc, podczas całego pobytu w Niemczech jedyną większą i obowiązkową opłatą było 210 euro za legitymację studencką na jeden semestr, ale w opłatę wliczony był też bilet na komunikację miejską. Biorąc pod uwagę, że pojedynczy bilet kosztuje 2,50 euro, to duże ułatwienie.
Co Gosię zaskoczyło, to fakt, że przy każdym wejściu do autobusu musiała okazać kierowcy tę legitymację, która jednocześnie była biletem.

Pobawić się

Mateusz Krasnodębski, student Szkoły Głównej Handlowej, spędził semestr na Universidade de Coimbra, najstarszym w Portugali, starszym od naszego UJ. Początkowo był zachwycony nowym miejscem. – Nigdy nie byłem w Portugalii, więc wszystko mi się podobało. Pierwszy dzień spędzony w Lizbonie był jak wakacje – spotkanie ze znajomymi, ładna pogoda, urok miasta – wspomina. Wyzwania pojawiły się już następnego dnia, kiedy z Lizbony dotarł do miejsca docelowego, Coimbry w środkowej Portugalii, głównego ośrodka akademickiego w kraju. – Pierwszym dniom towarzyszył stres, bo przecież byłem w nieznanym miejscu, a musiałem wiedzieć, co i gdzie załatwić. Spraw na głowie miałem mnóstwo: mieszkanie, karta do telefonu, legitymacja studencka, a zostało tylko kilka dni do rozpoczęcia semestru – opowiada Mateusz. Na początku pojawiły się problemy organizacyjne. Ze względu na źle ułożony plan nie mógł chodzić na wszystkie zajęcia. Ale sprawy organizacyjne załatwiało się przyjemniej niż w Polsce. Tyle że wszystko trwało znacznie dłużej. – Portugalczycy nigdy się nie śpieszyli. Oni na wszystko mieli czas – uśmiecha się.
Początki, jak wspomina Mateusz, to również wielka niepewność, wynikająca z dużych zmian. Jednak już po kilku dniach poczuł się swobodniej. – Przełom następuje wtedy, gdy ma się już kilku znajomych, z którymi łączy nas podobna sytuacja – tłumaczy.
Nie stronił od życia towarzyskiego. Imprezy w Portugalii, w przeciwieństwie do polskich realiów, odbywają się głównie w tygodniu. – Nie ma czegoś takiego jak klasyczny piąteczek na mieście czy klubowe wariacje w sobotę. Główne imprezy są we wtorki i środy, bo miejscowi studenci w piątek jadą do domów i miasteczko studenckie pustoszeje – wyjaśnia. „Erasmusi” bawią się jednak cały tydzień, a w weekendy nawet chętniej. Mateusz najbardziej lubił domówki. – Mieszkałem w trzypiętrowym domu, na każdym piętrze studenci, łącznie ok. 20. I co kilkanaście dni na innym piętrze odbywała się wspólna impreza.
Erasmus Student Network, czyli ogólnoeuropejska organizacja studencka wspierająca rozwój programów międzynarodowych wymian studenckich, organizuje również czas wolny studentów z zagranicy. – ESN w każdym tygodniu proponował nam lokalne imprezy tematyczne, czasem wspólne gotowanie tradycyjnych dań albo seans filmowy czy wyjazdy – opowiada Mateusz. – Nie drżałem z emocji na myśl o fantastycznych wyzwaniach naukowych i przygodzie intelektualnej – śmieje się. Jednocześnie wyjaśnia, że trzeba się uczyć, ale system nauczania w Portugalii różni się od polskiego. Studenci ukierunkowani są na pracę w grupach, prezentacje i zajęcia praktyczne.
Mateusza zaskoczył ubiór studentów – togi, podobne do strojów czarodziejów, jak z „Harry’ego Pottera”. Noszą je tylko studenci stacjonarni, i to nie na wszystkich wydziałach. – Studenci chodzą w nich na początku roku, kiedy trwa „kocenie” pierwszaków ze wszystkich kierunków. U nich to wieloletnia tradycja, młodziaki coś muszą zrobić, przy okazji trochę się powygłupiać…

Otworzyć się

Paulina Gosik w październiku rozpoczyna trzeci rok zarządzania inżynierią produkcji na Politechnice Warszawskiej. Cały drugi rok studiów spędziła na wymianie na Université de technologie de Belfort-Montbéliard we Francji. Już przed wyjazdem aktywnie angażowała się w działalność ESN, bo wyjazd na Erasmusa to marzenie jeszcze z czasów licealnych. – Chciałam wyjechać, żeby mieszkać sama, bo w Warszawie mieszkam z rodzicami, żeby poznać nowe środowisko, używać tylko języka obcego i żeby podróżować – wymienia powody. Na początku bardzo się stresowała, bo nie znała francuskiego. Po roku już swobodnie się w nim komunikuje.
Paulina podkreśla wysoki poziom kształcenia i odmienną niż na Politechnice Warszawskiej organizację zajęć. – Wszystkie odbywały się w grupach 20-, 30-osobowych. Studenci musieli myśleć, szukać alternatywnych i nietuzinkowych rozwiązań problemów. Dużą wagę przywiązywano do ćwiczeń praktycznych. Mogliśmy sami obsługiwać wszystkie urządzenia, czego brakuje na mojej uczelni – opowiada. Zwraca uwagę na fakt, że studenci nigdy nie ściągali. Za to grozi nie tylko wyrzucenie ze studiów, ale także niemożność studiowania przez kilka następnych lat. – Wykładowcy chcą, by student opanował materiał jak najlepiej. Nie ma problemu z udostępnianiem slajdów, a studenci nie muszą szukać ubiegłorocznych egzaminów w internecie. Wykładowca sam im je udostępnia, żeby ćwiczyli zadania. Potem na egzaminie nic studenta nie zaskakuje.
Działalność w ESN przygotowała Paulinę do erasmusowych imprez, które są nieodłączną częścią wyjazdu. „Erasmusi” imprezują intensywnie, bo przecież trzeba się integrować. – Uczestnicy wymiany nie przejmują się tak bardzo nauką. Oczywiście niektórych zajęć opuszczać nie można, ale na resztę przymyka się oko – zdradza. – Na początku działa wytłumaczenie, że w naszym kraju jest inaczej. Szczególnie jeśli student pochodzi z daleka, z innej strefy czasowej, przecież trzeba się przestawić – kontynuuje. – Zajęcia to czasem tylko dodatek, obowiązkowy, ale dodatek. Nie oszukujmy się, każdy chce coś zobaczyć, przeżyć, poznać kulturę – podkreśla. Wyjazd eras­musowy to również okazja do zwiedzania kraju. Paulina często wyjeżdżała ze swoimi znajomymi do ich rodziców albo znajomych rodziców, żeby w ten sposób małym kosztem zobaczyć jak najwięcej. Dzięki temu dowiedziała się naprawdę dużo o miejscowej kulturze.
– Francuzi często są uważani za naród nieprzychylny obcym. A to naprawdę bardzo otwarci ludzie – mówi. – Stereotypy potrafią być okropne. Mnie ciągle pytali, czy w Polsce do śniadania pije się wódkę. Bo Polska kojarzy im się właśnie z wódką.
Doświadczenia z wymiany zmotywowały Gosię do wytężonej nauki. Po wyjeździe do Niemiec stała się bardziej ambitna, bo tam wymagano od niej znacznie więcej. Mateusz zdecydował się na rok przerwy przed studiami magisterskimi, które chce rozpocząć w Holandii. Ten czas zamierza wykorzystać na doszlifowanie języka i zdobycie certyfikatów. Paulina namówiła na Erasmusa w Warszawie pięciu swoich znajomych z Francji. Ją samą cały czas ciągnie za granicę. – Świat po Erasmusie wydaje się taki mały – podsumowuje.

Wydanie: 2016, 35/2016

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy