Światowe życie patocelebrytów

Światowe życie patocelebrytów

Zawsze cieszyła nas, ludzkość, czyjaś wtopa. Po prostu ludzie zawsze lubili wspólnie się z kogoś pośmiać. Bo nic tak nie łączy, jak wzajemna zgoda, że C. się skończył, J. jest grafomanem, a K. ssie. Ale teraz, w sieci, śmiejemy się na masową skalę. Kiedyś trzeba było mieć szczęście, żeby zobaczyć przysłowiowego Adriana K. pijanego albo sikającego pod kościołem na klomby. I tylko raz na kilka lat komuś się udawało, mimo że najbardziej uparte zawodniczki codziennie leżały na parapetach swoich okien tylko po to, żeby to zobaczyć. Nic więc dziwnego, że ludzie nie zostawiali takich obrazów dla siebie: podczas targowych śród, na rozstajach dróg – opowieść o pijanym K. krzaczyła się jak pękający lód: ludzie powtarzali ją sobie w wielu wariantach. Autor plotki zaś zyskiwał popularność i zbijał kapitał społeczny. Ale ówczesne łowczynie sensacji na poduchach parapetów nawet nie śniły, że w przyszłości dystrybucja właściwego ujęcia może błyskawicznie objąć cały kraj. I nawet jeśli Adrian K. oblałby klomb tylko raz, jego portret w planie amerykańskim mógłby stać się powodem radości wielu ludzi w różnym wieku.

Niestety, wspólnotę buduje się także na negatywnych emocjach, wyznaczając wspólnego wroga. Ale w kapitalizmie ten mechanizm został wzmocniony i wyceniony: depozytariusz plotki zbija już nie tylko kapitał społeczny, ale także kapitał absolutnie wymierny, monetarny, który pomnaża się wraz z kumulacją kliknięć: im niżej upada celebryta K., tym więcej przychodów ma autor plotki. Co jakiś czas słusznie oburzeni publicyści apelują o rozsądek i rozwagę, bo bohaterami popularnych programów zostają przestępcy kryminalni, bo programy prowadzą bandyci. Za tym oburzeniem – trochę teatralnym i jakby z gruntu spóźnionym – stoją niestety płonne nadzieje na zmianę mechanizmów działania komercyjnych mediów. Oliver Stone w „Urodzonych mordercach” już na początku lat 90. pokazywał medialne kariery (i mechanizmy, które za nimi stoją) patocelebrytów. Jeżeli jedynym zarządcą danej informacji czy obrazu jest popyt – informacja lub obraz o najwyższym ładunku emocjonalnym zawsze wyprze tę łagodną lub zniuansowaną. To dlatego kapitalizm (a nie tylko media społecznościowe) promuje polaryzację.

Jeszcze dwie dekady lat temu trudno było sobie wyobrazić, że będziemy oglądać seks na żywo w niekodowanej telewizji, aż w roku 2001 przyszła polska emisja reality show „Big Brother”. Przez te 20 lat granica przesunęła się tak bardzo, że seks w telewizji nie jest już w stanie przykuć niczyjej uwagi. Patocelebryci nękający osoby z niepełnosprawnością, próby samobójcze na lajwach, transmitowane w czasie rzeczywistym pobicia i kradzieże mają o wiele lepszą oglądalność. Sikający na klomby pijany K. nie miałby z nimi szans. Chyba że byłby prezydentem jakiegoś bogatego kraju.

W obwoźnych cyrkach zawsze pokazywano osobliwości: człowieka-jaszczurkę, kobietę-gumę, syjamskie bliźniaczki zrośnięte biodrami, dziecko o podwójnych zębach. Przed namiotami ustawiały się kolejki, a potem łapczywie łypano na cudze osobliwości, uważnie badano wzrokiem anomalie, choroby. Na dworach legendy wyprzedzały wizyty charyzmatycznych awanturników. A imiona zbrodniarzy i spiskowców powtarzano sobie lękliwie, strasząc nimi dzieci, rozbudzając wyobraźnię kawalerów i panien. Tę emocję sprawnie wykorzystały pisma o charakterze „sensacyjno-rozrywkowym”, czyli tabloidy, w których gigantyczny kangur palący elektryczne papierosy sąsiaduje z pękającym biustem aktorki porno. Nie trzeba zresztą wierzyć w te sensacje, żeby się z nich pośmiać, niektóre tytuły naprawdę są zabawne. Niestety, część treści nie jest wcale nieszkodliwa. A nieustający przychód pozwala procesować się (i przegrywać) tym pismom/portalom, które naruszyły czyjąś prywatność albo doprowadziły do społecznego linczu – na przykład naszego przysłowiowego Adriana K. Bo jak już tak opowiadamy o sile wspólnoty, która jest podstawą funkcjonowania każdej społeczności i każdego kraju, a jej relacje i rytuały są tym, w czym upatrujemy alternatywy dla egotycznego indywidualizmu jednostek i ich rodzin, to chciałoby się dodać, że w tych wspólnych działaniach przydałoby się więcej sportu, literatury, sztuki. Plotki nie trzeba dowartościowywać, poradzi sobie sama.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy