Świątynia niezgody

Świątynia niezgody

Jak państwo pozwoliło, by katolicy odebrali prawosławnym górę Jawor

Ile jest warte słowo biskupów katolickich dane prawosławnym? Jak długo zachowuje ono ważność? Pewnie krócej niż nagłaśniany przez Kościół katolicki Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Do takiego wniosku można dojść, poznając historię świątyni na górze Jawor, a właściwie to, w jak przebiegły sposób odebrano ją prawosławnym.
W 1928 r. na górze koło Wysowej-Zdroju w Górach Hańczowskich będących częścią Beskidu Niskiego kilku kobietom miała się ukazać Matka Boska. Wieść o objawieniu rozeszła się szybko wśród tamtejszej ludności, niejednorodnej pod względem wyznaniowym. Dominowali tu katolicy obrządku bizantyjsko-ukraińskiego oraz prawosławni i to oni wspólnie wybudowali na gruntach prywatnych kaplicę. Ówczesne władze Kościoła katolickiego obrządku bizantyjsko-ukraińskiego nie wydały na nią zgody, uznały ją, dopiero kiedy ludzie zaczęli mówić, że zwrócą się o opiekę do duchownych prawosławnych.

Z religii do religii

W tym miejscu trzeba wspomnieć, że na tamtym terenie, zamieszkanym w znacznej części przez Łemków, ludność nie była przypisana na stałe do jednej religii. Nie tylko pojedyncze osoby, ale i rodziny, ba, całe parafie zmieniały wyznanie. Ową religijną mozaikę przeorała jeszcze bardziej wojenna i powojenna zawierucha, a szczególnie akcja „Wisła”, w wyniku której w 1947 r. miejscowych wysiedlono na ziemie zachodnie i północne oraz do ZSRR, na tereny dzisiejszej Ukrainy. W latach powojennych, do przełomu październikowego w 1956 r., pozostałe po grekokatolikach świątynie przejął Kościół katolicki, a te, którymi mniej się interesował, zostały zdesakralizowane. Tak było np. ze świątynią na górze Jawor, którą przerobiono na strażnicę graniczną. Wyposażenie kaplicy uległo zniszczeniu, w chłodne dni palono obrazami wotywnymi.
Wraz z nastaniem rządów Gomułki w okolice Wysowej wróciła nieliczna grupa Łemków, która ubiegała się o zgodę zwierzchników Kościoła katolickiego w Polsce na kultywowanie tradycji i obrządku religijnego. Ich prośby spotkały się z odmową. Sami Łemkowie nie byli w stanie sfinansować odbudowy zrujnowanej cerkwi, więc choćby z tego względu w 1958 r. władze państwowe przekazały cerkiew Polskiemu Autokefalicznemu Kościołowi Prawosławnemu, który zapłacił za pokrycie jej nowym dachem, wstawienie okien i drzwi oraz dobudowę ganku.
Przez dziesięciolecia na górze Jawor gromadzili się wierni i nie słychać było o jakichkolwiek konfliktach. Przez dziesięciolecia Kościół prawosławny żył w przekonaniu, że jest właścicielem świątyni, bo otrzymał ją od skarbu państwa. Przez dziesięciolecia… aż do przełomu w 1989 r., kiedy to Kościół katolicki na mocy ustawy o stosunku państwa do niego wystąpił o zalegalizowanie swojego stanu posiadania. Inaczej mówiąc, o uznanie za jego własność nieruchomości (obiektów sakralnych wraz z budynkami towarzyszącymi i cmentarzami) będących w jego władaniu w dniu wejścia w życie ustawy z 17 maja 1989 r. W ten sposób chciał również przejąć świątynie, które wcześ­niej były własnością innych Kościołów i związków wyznaniowych, m.in. ok. 150 cerkwi prawosławnych i znaczną liczbę kościołów ewangelickich.

Trójuzgodnienie

Doszło wtedy do ustaleń, które powinny być respektowane przez Kościół katolicki i ustawodawcę oraz polski wymiar sprawiedliwości. Reprezentanci Kościoła katolickiego i Cerkwi prawosławnej uzgodnili w obecności przedstawicieli władz państwowych, że będzie obowiązywało materialne status quo, bez wzajemnych rewindykacji świątyń.
Prawosławni uwierzyli i nie zgłaszali sprzeciwów, tym bardziej że we wspomnianej ustawie znalazł się artykuł wyłączający z procesu przyznawania Kościołowi katolickiemu nieruchomości skarbu państwa, które dawniej były unickie, a w dniu wejścia w życie ustawy z 17 maja 1989 r. znajdowały się w rękach innych Kościołów. Wkrótce jednak okazało się, że Kościół katolicki chce więcej, niż przewidywała ustawa. W trakcie prac nad ustawą o stosunku państwa do Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego (uchwalonej 4 lipca 1991 r.) związani z Kościołem katolickim posłowie (znamienne, że to oni byli jej autorami, a nie strona rządowa) wprowadzili przepis, który przewidywał uregulowanie statusu prawnego nieruchomości przejętych przez skarb państwa po osobach, które wysiedlono do ZSRR, a więc m.in. po Łemkach. Własnym projektem ustawy parlamentarzyści potwierdzili, że umowa między katolikami a prawosławnymi przestała obowiązywać.
Ta ustawa oznaczała też, że usankcjonowanie prawne majątku prawosławnych zostanie odsunięte w czasie. Kościół prawosławny miał już dość lekceważenia i jego zwierzchnik Sawa złożył do Trybunału Konstytucyjnego skargę na nierówne traktowanie katolików i prawosławnych. Trybunał nie zgodził się z opinią PAKP, co nie powinno specjalnie dziwić, jeśli zna się wszystkie orzeczenia tego ciała w sprawach mających związek z religią i stanowiskiem Episkopatu Polski. Nie widząc innego wyjścia, prawosławny metropolita warszawski i całej Polski w imieniu PAKP wniósł skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, o czym zresztą powiadomił stronę rządową.
Ta, czując chyba, że wyrok może być dla niej nieprzychylny, przystąpiła do uregulowania sprawy własności pounickiej na Podkarpaciu. Na owo unormowanie trzeba było długich lat, ale udało się dojść do pewnego porozumienia, w wyniku którego Cerkiew wycofała skargę z ETPC. Nie dotyczyło ono jednak świątyni na górze Jawor, równolegle bowiem w sądach powszechnych toczył się proces o ustalenie jej własności, przechodząc przez wszystkie instancje, z Sądem Najwyższym włącznie.

Pewność arcybiskupa

Stosunki między prawosławnymi a unitami układały się jako tako, dopóki ordynariuszem przemysko-warszawskim obrządku bizantyjsko-ukraińskiego nie został Jan Martyniak, przypisany jako syn Polki i Ukraińca do Kościoła greckokatolickiego. Jego ojciec, wcielony do Armii Radzieckiej i wzięty do niemieckiej niewoli, zginął w obozie jenieckim, matka zaś została przeniesiona w okolice Bystrzycy na Dolnym Śląsku. Abp Martyniak podpadł członkom Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, którzy w 2009 r. jemu i biskupowi greckokatolickiemu Włodzimierzowi Juszczakowi zarzucili fałszowanie historii i przyczynianie się do odradzania się nacjonalizmu ukraińskiego.
Nie będziemy ciągnąć tego wątku, ale warto się przyjrzeć abp. Martyniakowi. Jak wiele jest w nim chrześcijańskiej dobroci i zrozumienia dla bliźnich, mogą powiedzieć kapłani i wierni prawosławni. Doskonale pamiętają jego sobiepańskie zachowanie i pewność, że świątynia na górze Jawor będzie w jego władaniu, wyrażaną na długo przed wyrokami sądowymi. W czasie mszy w Wysowej w 2000 r. hierarcha powiedział: „Moim zadaniem jest odbierać cerkwie i to się mnie udaje, od dziś świątynia na górze Jawor jest nasza i wkrótce poodbieramy następne”. Trudno więc się dziwić przekonaniu wyznawców prawosławia, że sanktuarium będzie przed nimi zamknięte albo będą traktowani jak chrześcijanie drugiej kategorii, niechciani w miejscu również dla nich świętym.
Ciekawe, że w procesach sądowych o świątynię dla sędziów ważniejsze było, kto miał klucze do niej, a nie fakt, że za przekazaniem jej prawosławnym stało państwo i że to oni ponosili koszty jej odrestaurowania i utrzymania. Naczelną zasadą działania sądów w sprawach wyznaniowych i sporach Kościołów na tle własnościowym powinno być takie postępowanie, by wyroki nie rodziły konfliktów, nie antagonizowały wiernych. Tymczasem sądy, które wykorzystując paragrafy o zasiedzeniu, przyznały świątynię na górze Jawor Kościołowi katolickiemu obrządku bizantyjsko-ukraińskiego, przyczyniły się do narastania konfliktu między grekokatolikami a prawosławnymi. A przecież można było tego uniknąć, wystarczyło choćby orzec współwłasność lub służebność na rzecz jednej z osób prawnych któregoś Kościoła.
Sprawa świątyni na górze Jawor jeszcze się nie zakończyła, jak chciałby abp Martyniak, ponieważ proboszcz parafii prawosławnej w Hańczowej ks. Władysław Kaniuk w imieniu parafii w Wysowej wystąpił do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu ze skargą na Rzeczpospolitą Polską, obwiniając ją m.in. o naruszenie prawa do rzetelnego procesu. Trudno przesądzać, jaki będzie wyrok, ale jedno już wiadomo – członkowie ETPC będą mieli okazję przekonać się, że głosy mówiące o wszechmocy Kościoła katolickiego w Polsce nie są bezzasadne.
Co ciekawe, stale podkreślający swoje uciemiężenie za czasów PRL Kościół katolicki nie podnosi sprawy góry Jawor na forum publicznym. Uznaje, że wystarczy, iż w jego imieniu działa abp Jan Martyniak. Reszta hierarchów w zasadzie milczy, bo nie chce, a prawdę powiedziawszy, boi się przypominania, w jaki sposób ich poprzednicy przejęli majątek prawosławnych, o nieruchomościach ewangelików już nie wspominając. Biskupi doskonale wiedzą, że upomnienie się przedstawicieli innych wyznań o dawne własności może być bardzo bolesne i kosztowne.

Wydanie: 04/2014, 2014

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Kozakiewicz ig
    Kozakiewicz ig 31 lipca, 2016, 11:26

    Co ma do wlasnosci tej cerkwi że matka Maryniaka była Polką

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy