Swoich po kieszeni nie bijemy

Swoich po kieszeni nie bijemy

Zapowiadane przez PO zmniejszenie wydatków urzędów centralnych ograniczyło się do obcięcia budżetu prezydenta

Uchwalenie przez Sejm budżetu na 2008 r. stanowiło dla Platformy Obywatelskiej swoisty egzamin z konsekwentnego realizowania ważnego zadania, jakim było obiecane ograniczanie apetytów finansowych organów władzy. Egzamin ten posłowie PO zdali nader przeciętnie. Owszem, zmniejszyli wydatki jednego ważnego urzędu, ale akurat tego, który nie został objęty przez ich formację, czyli Prezydenta Rzeczypospolitej.
Natomiast wydatki Sejmu oraz Kancelarii Premiera wzrosły (tabelka). Wprawdzie w stopniu nieco mniejszym, niż przewidywał projekt budżetu przygotowany jeszcze przez rząd Prawa i Sprawiedliwości, ale korekty są tylko kosmetyczne. I trudno się oprzeć przeświadczeniu, że obcięto wydatki Kancelarii Prezydenta RP, ponieważ prezydent jest „nie nasz”, natomiast dwa pozostałe organy władzy są już „nasze”, zatem nie należy przesadnie bić ich po kieszeni.
Przez dwa lata rządów PiS można się było przyzwyczaić do rozbieżności słów i czynów. Gdy więc prominenci tej partii zapowiadali tanie państwo i obniżenie wydatków władzy, po czym państwo było droższe, a wydatki władzy większe, już nas to nie dziwiło. Tym razem jednak miało być inaczej – i mam nadzieję, że jeszcze będzie, bo budżet trafi teraz do Senatu, który może dokonać znaczniejszych korekt w wydatkach na administrację.

Głowie państwa nie darujemy

Kancelaria Prezydenta RP należy do tych kilkunastu urzędów, które samodzielnie ustalają własne budżety, a rząd musi je przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. Chodzi o to, by władza wykonawcza, czyli Rada Ministrów, nie decydowała np. o limitach wydatków Kancelarii Sejmu i Senatu, Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego czy Trybunału Konstytucyjnego, bo wtedy niezależność władzy ustawodawczej, a sądowniczej zwłaszcza, byłaby poważnie nadwątlona. Tylko Sejm i Senat mają prawo zmniejszyć lub zwiększyć wydatki tych instytucji, a prezydent nie może odmówić podpisania ustawy budżetowej.
Trzeba przyznać, że Kancelaria Prezydenta zrobiła sporo, by Sejm uznał za konieczne obcięcie jej wydatków. Lech Kaczyński i jego współpracownicy zaplanowali w przyszłym roku wydanie 167,8 mln zł – o 6,3 mln więcej w porównaniu z 2007 r. i aż o 29,4 mln więcej, niż wydano w 2006 r. Na liście zakupów znalazły się tak smakowite dla mediów pozycje jak viagra i testy ciążowe, skórzane fotele gabinetowe ze specjalnym mechanizmem umożliwiającym swobodne bujanie się, kredensy, szafy i biurka w stylu klasycyzmu polskiego wykonane z drewna czereśniowego, usługa monitoringu mediów, w tym tak poważnych tytułów jak „Życie na Gorąco”, „Twoje Imperium” czy „Chwila dla Ciebie”. Sejmowe Biuro Analiz ochoczo podkreśliło, że kancelaria zaplanowała 40-procentowy wzrost wydatków na podróże krajowe, ponadsiedmioprocentowy na zagraniczne, ponadtrzynasoprocentowy na „zakupy towarów i usług”. Szef sejmowej Komisji Finansów, Zbigniew Chlebowski (PO), stwierdził, iż 2008 r. będzie kolejnym, w którym nakłady remontowe i inwestycyjne w Kancelarii Prezydenta wzrosną o ponad 25 mln zł, „co budzi jego absolutny sprzeciw”, pos. Jolanta Szymanek-Deresz (LiD) zaś zauważyła, że kancelaria Lecha Kaczyńskiego chce wydać o 20 mln więcej niż kancelaria w ostatnim roku prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego.

Na premierze nie oszczędzamy

Rzecz jednak w tym, że Lech Kaczyński wcale nie jest bardziej rozrzutny niż jego poprzednik. Aleksander Kwaśniewski najwięcej wydał w 2004 r.
– 162,4 mln zł, w ostatnim zaś roku swej prezydentury zmniejszył wydatki do 159,6 mln. Tymczasem kwoty ponad 162 mln rocznie obecny prezydent nie wydał jeszcze nigdy! W pierwszym roku prezydentury jego kancelaria wydała tylko 138,4 mln zł, drugi rok zamknie pewnie sumą 161,5 mln i dopiero na 2008 r. przewidziała znaczący wzrost: 167,8 mln zł, czyli o 8,1 mln więcej niż w ostatnim roku urzędowania prezydenta Kwaśniewskiego. A nakłady na remonty i inwestycje wprawdzie rosną o 25 mln zł, ale w sumie Kancelaria Prezydenta chciała w 2008 r. zwiększyć wszystkie swe wydatki tylko o 3,9%.
Zamiast jednak wzrosnąć, spadną one o 1,1%, bo posłowie obcięli budżet kancelarii Lecha Kaczyńskiego o 8 mln – oczywiście przy gorącym sprzeciwie przedstawicieli PiS zarzucających Platformie populizm i brutalną zemstę polityczną. Gdy idzie o kasę, nawet ludzie dobrze wychowani nie przebierają w słowach. Sąd Najwyższy zaplanował na 2008 r. zwiększenie swych wydatków z 61,9 do 73,8 mln zł, ale Sejm przyznał wzrost tylko o 2,9 mln zł. Prof. Lech Gardocki, I prezes SN, stwierdził wtedy na sesji Sejmu, że jest to duży błąd, bardzo nieszczęśliwa decyzja i załatwienie sprawy w sposób niedopuszczalny oraz będący wyrazem lekceważenia Sądu Najwyższego.
Tymczasem zapisane w uchwalonej już przez Sejm ustawie budżetowej na 2008 r., wydatki Kancelarii Premiera Tuska rosną o 18,1%. Posłowie okazali się tu nader wyrozumiali, bo w stosunku do planów samej Kancelarii Premiera zmniejszyli je wprawdzie również o 8 mln zł – ale w tym przypadku oznaczało to wzrost aż o 19,3 mln zł wobec roku 2007. Elżbieta Lastra z Kancelarii Premiera twierdzi, iż zwiększenie wydatków nastąpiło w wyniku uchwał Rady Ministrów z lutego br., które to uchwały podniosły wynagrodzenia i limity zatrudnienia w Kancelarii Premiera, co z kolei wynikało ze zmian organizacyjnych i nowych zadań stojących przed państwowymi jednostkami budżetowymi. Jakbyśmy to już słyszeli dwa lata temu.

Sejm się wyżywi

Dla samych siebie posłowie też byli łagodni. Ograniczyli wprawdzie wydatki Kancelarii Sejmu o 24 mln zł, ale wcześniej do projektu ustawy budżetowej wpisali ich podniesienie aż o 68,2 mln zł! Mieli więc z czego ścinać, a w przyszłym roku wydatki kancelarii wzrosną aż o 44,2 mln. W „Przeglądzie” z 9 grudnia zapytałem: „Zobaczymy, ile władza zaoszczędzi na sobie?”. I właśnie widzimy… Tak więc, zapał Wysokiej Izby w ograniczaniu wydatków prezydenta nie był chyba specjalnie uzasadniony troską o finanse publiczne, bo nakłady na obsługę posłów i premiera wyraźnie rosną.
Trzeba jednak przyznać, że posłowie PO są hojni także dla niektórych instytucji, których jeszcze nie opanowali. Najlepszym przykładem jest Instytut Pamięci Narodowej, którego przyszłoroczne wydatki rosną w największym stopniu – o 36,9 mln (21,4%). O pieniądze dla IPN toczył się niezwykły bój. Najpierw nakłady na instytut zwiększono aż o 62,6 mln zł, potem zmniejszono o prawie 42 mln zł, potem dodano ponad 15.
Posłowie PiS twierdzili, że próby ograniczenia rozdętych wydatków IPN podejmowane są po to, by lepiej się żyło „ubekom, zdrajcom ojczyzny, kolaborantom”. Rozmaite organizacje represjonowanych w stanie wojennym słały listy pełne „najwyższego oburzenia”, że oto dochodzi do hamowania procesu odkłamywania powojennej historii Polski, przywracania prawdy, rozliczania zbrodni, w tym także komunistycznych dokonywanych na Polakach. I PO się ugięła. Zdaniem Andrzeja Arseniuka z IPN, najzupełniej słusznie, bo nie wiadomo, dlaczego rozpowszechnia się nieuzasadnione przeświadczenie, iż lustracja została wstrzymana. Tymczasem Trybunał Konstytucyjny zakwestionował tylko przepisy o lustracji dziennikarzy, naukowców i członków władz spółek publicznych. Pozostali, którzy mieli dotychczas składać oświadczenia lustracyjne, nadal muszą to robić. – Roboty nam nie ubyło, weszła też w życie ustawa o „ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944-1990”, co wymaga tworzenia katalogów i rozbudowy pionu archiwalnego. To zaś w 2008 r. oznacza konieczność wzrostu zatrudnienia w IPN, do pracy przychodzą też nowi prokuratorzy lustracyjni, którzy lepiej zarabiają – wyjaśnia Andrzej Arseniuk.
Dotychczasowe polskie doświadczenia, uczą, że nawet jak się bardzo chce, to ograniczanie wydatków rozmaitych ważnych instytucji idzie bardzo opornie. Gdy zaś ta chęć ze strony władzy jest mniej szczera, wtedy zaczynamy mieć już do czynienia ze zwykła fikcją…

 

Wydanie: 01/2008, 2008

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy