Syndrom Stendhala

Syndrom Stendhala

Stare dobre media społecznościowe od początku pokazywały naszą tzw. prawdziwą naturę. Opowieści o tym, że tworzymy tam jakieś inne (ciekawsze) tożsamości, że oszukujemy, prezentując się sprytnie z najlepszej strony – mijają się z prawdą. Właśnie tam nasze ambicje, kompleksy, pragnienia, upodobania wybijają jak szambo ze studzienki. Pomijam komentarze pisane po pijaku i te popełnione w afekcie. Po prostu widać, widać „w tekście”, kto z nas jest nudziarzem, kto snobem, kto żartownisiem, komu brak dystansu, kto błyskotliwy i (last but not least) kto kocha kotki (LOL). Zwykłemu życiu czasem jeszcze udawało się odciągnąć naszą uwagę, ale tylko na chwilę (i bez przekonania). Jednak teraz, kiedy siedzimy w domach i pokazaliśmy już wysprzątane szuflady, zatemperowane ołówki, pomysłowe rozwiązania na przechowywanie makaronu, domowe wypieki (zwłaszcza chlebki bananowe) – widać, że już nie umiemy bez tego. Pewien poeta pokolenia bruLionu powiedział kiedyś: „Kiedy czytacie moje wiersze, to trochę bardziej jestem”. Otóż każdy chce trochę bardziej być, a teraz każdy może. No więc każdy trochę bardziej jest.

Jednocześnie teatry, muzea, kina, wydawnictwa, sale koncertowe, galerie i inne instytucje kultury chcą jakoś urealnić swoją obecność, mimo izolacji utrzymać kontakt z odbiorcą. I bardzo dobrze, bo pensje trzeba wypłacać, ludzi wyciągać z traumy, aktywizować mózg. W pierwszym odruchu instytucje zwróciły się do znajomych artystów czy lokalnych celebrytów, żeby nagrali filmiki, na których czytają fragmenty swoich książek albo polecają filmy, spektakle czy książki innych artystów. Prawie wszyscy wpadli na ten sam pomysł, więc internet zalała fala różnych poleceń i porad. Przy czym nie wiadomo, co to właściwie za twór ta lektura na czas pandemii – czy to po prosu książka o epidemii (uchowaj Boże), czy raczej coś z obszaru guilty pleasures – rzecz mniej ambitna, ale wciągająca (trzeba odpoczywać), czy może po prostu coś z nowości? Nie wiem, jak ludzie – zmęczeni i przestraszeni – mieliby teraz wybrać spośród tylu propozycji. Pewnie znowu poczują się jak w Empiku, sfrustrowani i przytłoczeni, bez szans na trafną decyzję.

Z drugiej strony w sieci pojawiły się ciekawe rzeczy z archiwów i przede wszystkim nagrania spektakli teatralnych. Nie dokumentacje, tylko sprawnie zmontowane zapisy, kręcone z kilku kamer, z dobrym dźwiękiem. I niektórzy od razu się zbuntowali, że tam nie ma, no nie ma teatru, a inni z ciekawością obejrzeli, wdzięczni za taką możliwość/przyjemność. A potem pojawiło się kilka głosów „na kontrze” – prowokujących, krytycznych: żeby nie mnożyć treści, żeby się (drodzy artyści) powstrzymać, bo sytuacja izolacji pokazała, że mamy tych nagrań w archiwach na co najmniej sto lat. Nie wiem, czy któryś z artystów weźmie i się „powstrzyma” z takim np. malowaniem, ponieważ zauważy (zdziwiony), że na świecie istnieje już dużo obrazów. W dodatku nie jest to problem wywołany przez izolację, bo czy XVI-wieczny czytelnik w bibliotece nie mógł pomyśleć podobnie?

Po śmierci Umberta Eco jego sekretarz umieścił w sieci krótki film, na którym pisarz oprowadza po swojej bibliotece. Kamera filmuje go z tyłu (dopiero na końcu odwraca się do widza i widzimy, że przez cały czas trzymał w ustach ulubioną cygaretkę), pochylonego, powolnego, kiedy maszeruje przez ciągnący się w nieskończoność korytarz pełen półek z książkami. A dopiero potem następują pokoje i każdy wygląda jak mała biblioteka. Jest coś wzruszającego i smutnego w tym filmie – jakby człowiek spojrzał w wąwóz po pijaku. Co to za emocja? Syndrom Stendhala jest rodzajem zaburzenia (kołatanie serca, zawroty głowy, halucynacje itd.), które pojawia się u niektórych osób wskutek kontaktu z dziełami sztuki zgromadzonymi na małej przestrzeni. Może więc to ten zawrót głowy czujemy, kiedy patrzymy na samotność/bezradność człowieka/pisarza pośród olbrzymiej masy książek. Smutek wynikałby też z kolejnej myśli: że ten człowiek, unikatowa kombinacja lektur i doświadczeń, przeminął. Ale nie jego książki! – rzekłby jakiś sumienny uczeń, który zawsze potrafi powiedzieć to, co należy powiedzieć w takim momencie. Ale nie jego książki – wypada potwierdzić (łamiącym się głosem). I niech to będzie małe zmartwychwstanie, takie, na jakie nas w tej chwili stać. Jeśli do tego uda nam się wykrzesać, by tak rzec, trochę radości z jajeczek – będziemy mieli znośne święta. Fakt, na antydepresantach, hydroksyzynie i melatoninie, nervosolu, olejku z marihuany i budyniu czekoladowym – ale zawsze.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy