System wyborczy nie powstaje w próżni

System wyborczy nie powstaje w próżni

Powinniśmy dyskutować nad obniżeniem ustawowego progu wyborczego

Dr Adam Gendźwiłł – socjolog, adiunkt w Katedrze Rozwoju i Polityki Lokalnej na Wydziale Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego, specjalizuje się w badaniach systemów wyborczych i polityki samorządowej, ekspert Fundacji Batorego.

Przeliczyłem wyniki październikowych wyborów metodą Saint-Laguë, niemodyfikowaną, i wyszło, że PiS dostałoby 200 mandatów. Czyli straciłoby aż 35. Ale większość z nich przeszłaby do Konfederacji.
– Konfederacja była w wielu okręgach tuż nad progiem 5%, ale nie zdobyła mandatu ze względu na wielkość okręgu. Bo nie przekroczyła tzw. naturalnego progu wyborczego, który w małych okręgach, ośmio- czy dziesięciomandatowych, przy metodzie D’Hondta był dużo wyższy niż 5%.

W efekcie np. w okręgu tarnowskim 60% poparcia dla PiS dało mu siedem mandatów na dziewięć możliwych. A Konfederacja z ponad 7% poparcia mandatu w tym okręgu nie dostała.
– Mocno spieramy się o sposób przeliczania głosów, a wydaje mi się, że jeszcze większe znaczenie ma wielkość okręgów wyborczych. W polskich wyborach kluczowym, choć niedocenionym parametrem jest wielkość okręgu – czyli liczba mandatów do podziału. Wielkość okręgu łatwo modyfikować. A to ma kolosalne znaczenie, zwłaszcza dla partii, które znajdują się tuż nad progiem ustawowym. Do tego dorzuciłbym wnioski z analiz Jarosława Flisa, który wskazał, że w październikowych wyborach nie przeprowadzono korekty populacyjnej.

Czyli okręgi, w których ubyło mieszkańców, wciąż mogły wybierać tylu posłów, ilu wybierały cztery lata wcześniej. Dało to PiS dwa mandaty.
– Jest jeszcze kwestia wagi głosów. W okręgu warszawskim głos wyborcy wart był prawie połowę mniej niż w innych okręgach. Głównie dlatego, że wszystkie głosy z zagranicy były dołączane do głosów w Warszawie, bez odpowiedniego zwiększenia liczby mandatów w okręgu. Konstytucja mówi o wyborach pięcioprzymiotnikowych. Jeżeli więc przyjmujemy, że wybory mają być równe, to znaczy, że każdy głos powinien być mniej więcej równy, mieć podobną wagę. Możemy dopuścić pewne odchylenia, choćby ze względu na zróżnicowany poziom frekwencji wyborczej, ale nie takie, w których wystarczy przejechać granicę administracyjną Warszawy i waga głosu wzrośnie niemal dwukrotnie! To jest nie do przyjęcia.

W okręgu elbląskim 250 tys. wyborców wybrało ośmiu posłów, a w Warszawie oddano prawie 1,4 mln głosów, żeby wybrać 20 posłów.
– Oznacza to, że na jeden mandat poselski w okręgu elbląskim przypada nieco ponad 31 tys. głosów, a w Warszawie – ponad 69 tys. Tych 20 posłów w stolicy wybierali mieszkańcy miasta plus głosujący za granicą, plus głosujący na podstawie zaświadczenia, bo w Warszawie więcej osób mieszka, niż jest zameldowanych na stałe. No i mieliśmy tu ponadprzeciętną frekwencję.

Silna ręka czy mądra głowa?

Czy warto budować system bardziej proporcjonalny niż ten, który obowiązuje? Czy to się opłaca?
– To jest pytanie o wartości. Żaden rozsądny badacz systemów wyborczych nie powie, że istnieje jakiś jeden idealny system. Zanim więc zaczniemy projektować system wyborczy, musimy wpierw odpowiedzieć sobie na pytanie, co dla nas jako wspólnoty jest ważne. Jakim wartościom ten system ma służyć? Ja jestem przekonany, że proporcjonalność jest ogromną wartością. Dużo badań politologicznych pokazuje, że systemy proporcjonalne zwiększają poczucie sprawczości obywateli. Zwiększają też możliwość reprezentacji różnych poglądów politycznych. Oczywiście musimy zgodzić się z tym, że czasami będą to poglądy, których nie zaakceptujemy. Ale nadają one znaczenie debacie parlamentarnej i parlamentaryzmowi jako takiemu.

Są tacy, którzy debatę uznają za niepotrzebne gadulstwo.
– To jest pytanie: czy chcemy na pierwszym miejscu postawić sprawność rządów, rządy silnej ręki, które mogą szybko i sprawnie zrobić to, co chcą, bez oglądania się na tymczasowe mniejszości, czy stawiamy na koncyliacyjną naturę systemu politycznego, czyli na to, żeby projekty polityczne wymagały porozumienia różnych środowisk. Myślę, że doświadczenie minionej kadencji uczy, że nasz system polityczny jest niezbyt odporny na takie szybkie posunięcia, na rządy za pomocą ekspresowych ustaw, przyklepywanych gdzieś w nocy, przechodzących ekspresową ścieżkę legislacyjną, natychmiast podpisywanych. A potem nowelizowanych, bo nieraz w tym pośpiechu są jak pisane na kolanie.

Czyli lepiej, żeby to wszystko było dogadane w szerokim porozumieniu, niż narzucone przez silną władzę?
– Pytanie, jak silna jest w społeczeństwie akceptacja dla pluralizmu, i to niekoniecznie w najprostszym, dwublokowym wariancie my-oni. No i fundamentalne pytanie o parlamentaryzm: czy to, że ludzie o bardzo różnych poglądach zbierają się w jednej sali i dyskutują, próbują wzajemnie się przekonywać, szukają kompromisowych rozwiązań, jest dla nas wartością.

A jest?
– Polacy są w tej sprawie podzieleni. Duża część naszego społeczeństwa oczekiwałaby prostych rozwiązań, rządów silnych, niedyskutujących zanadto, niesłuchających głosów opozycji. Ale trzeba widzieć konsekwencje takiej sytuacji.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 46/2019, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 2019, 46/2019

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy