Szaleni, bezczelni, lekkomyślni

Szaleni, bezczelni, lekkomyślni

Każdy niemal reżyser przez całe życie robi wyłącznie jeden film. O sobie


Valeria Bruni Tedeschi – francusko-włoska aktorka filmowa i teatralna, reżyserka


Kino przyniosło ci międzynarodowy sukces i rozpoznawalność, ale twoją pierwszą miłością pozostaje teatr.
– Nadal regularnie występuję na scenie. Nie ma dnia, w którym nie wspominałabym człowieka, od którego wszystko się zaczęło: francuskiego reżysera teatralnego, operowego i filmowego Patrice’a Chéreau. Był pierwszą osobą, która zobaczyła mnie w sposób, w jaki chciałam być widziana. Odkrył mnie dla mnie samej. Nauczył czerpać radość z porzucenia konwencji. Na planie filmu „Hotel de France” była scena, w której nie mogłam przestać się śmiać. Patrice tego nie przerwał i nie wyciął potem w montażu. To było wyzwalające uczucie i dało mi więcej pewności i wiary w siebie, zaufania moim instynktom.

„Forever Young”, twój najnowszy film, czerpie z osobistej historii. Powracasz w nim do pierwszych doświadczeń zawodowych z połowy lat 80. w legendarnej szkole teatralnej Patrice’a Chéreau i Pierre’a Romansa, Les Amandiers w Nanterre.
– To była bardzo niekonwencjonalna szkoła. Doświadczaliśmy tam przyjemności zacierania granicy między życiem a sceną. Nie było czwartej ściany, mogliśmy swobodnie chodzić, zachowywać się. Chodziło nie o grę, udawanie czegoś, ale o bycie na scenie. Szkoła ta jednak miała też ciemną stronę: wszechobecność narkotyków. Heroina i kokaina krążyły wśród wykładowców i studentów. W tamtym czasie istniało także wiele innych niebezpieczeństw, np. AIDS, ale nie baliśmy się. Byliśmy bardziej szaleni, bezczelni, lekkomyślni, mniej przejmowaliśmy się reputacją. Z drugiej strony to była kultowa i elitarna szkoła. My, studenci, spotykaliśmy Michela Piccolego, Catherine Deneuve, Gérarda Depardieu, Luca Bondy’ego itd. To było ekscytujące! Ta historia jest opowiedziana z punktu widzenia dziewczyny, Stelli, która jest trochę taka jak ja.

Co dziś pozostało z dziewczyny, która studiowała w Les Amandiers?
– Gdyby nie było luster, nie dostrzegłabym żadnej różnicy! Moje dążenie zawsze było takie samo: najważniejsza jest prawda. Staram się zachować szczerość wobec postaci. Nienawidzę uprzedzeń. Kiedy przychodzę do teatru na próbę lub na plan filmowy, ekscytuje mnie moja niewiedza na temat bohaterek. Chcę je dopiero odkrywać.

Jaki był Chéreau?
– Wnosił niesamowitą energię. Miał określony chód, rytm w sposobie mówienia, który sprawiał, że nawet powietrze się zmieniało. Ale film nie jest biograficzny. Louis Garrel, który gra Chéreau, nie przedstawia go dokładnie takim, jakim był.

To raczej moje wspomnienie. Postrzeganie Chéreau lub jego mit, jaki wytworzyliśmy w jego szkole, jako jego uczniowie, zamiast tego, kim był naprawdę.

Czy nie traktujesz swoich młodych aktorów trochę jak twoje dzieci?

– Mam dla nich ocean miłości. Tego uczył nas Patrice. Kocham ich, bo to kruche istoty, bardzo wrażliwe, potrzebujące wsparcia i zaufania. Wsłuchuję się w nich, czerpię siłę z ich energii, pomysłów, ale zostawiam sobie prawo do ostatecznych decyzji jako reżyserka.

Pytam o to, ponieważ prywatnie dość późno doświadczyłaś siły instynktu macierzyńskiego.

– Po 40. roku życia razem z moim partnerem zdecydowaliśmy się na adopcję dziewczynki z Senegalu. Dziś ma osiem lat. I młodszego braciszka, także adoptowanego chłopca z Wietnamu. To były jedne z najwspanialszych decyzji w moim życiu. Wreszcie wydoroślałam… Zyskałam przeciwwagę dla mojej pracy i dystans do niej. Stałam się bardziej kompletną osobą, znalazłam równowagę. Nie uważam, że kobieta musi biologicznie urodzić, by się spełnić. Co więcej, szanuję kobiety, które nie decydują się na posiadanie dzieci. Jestem przeciwna społeczeństwu, które sprawia, że kobiety czują się winne z powodu tego, że nie chcą mieć dzieci.

Jesteś dobrą matką?

– Nie wiem, ale staram się nią być. Wiem, jak ważne jest dla każdego z nas to, czy był w dzieciństwie dostatecznie kochany przez rodziców. To zostawia piętno na całe dorosłe życie.

Jaki powinien być więc świat, w którym chciałabyś, żeby dorastała twoja córka?

– Choć Céline jest jeszcze młoda i niekoniecznie chce zostać aktorką, to wiem, że czarnym aktorkom dużo trudniej jest znaleźć pracę. Mam znajomą aktorkę, która pochodzi z Senegalu i ma problemy ze znalezieniem pracy. Czarnym kobietom nadal przydziela się stereotypowe „role czarnych kobiet”. To, co mogę zrobić we własnym zakresie, to dać czarnym kobietom lub kobietom z Afryki Północnej niestereotypowe role w moich filmach. Céline zagrała już w „Letnim domu”, dziewczynkę, której rodzice się rozstają. Jednak fakt, że została adoptowana, odnosi się do czegoś, co jest kluczowe dla filmu – poczucia porzucenia.

Co sądzisz o parytecie płci?

– To skomplikowane. Mnie byłoby wstyd, gdyby moje filmy były pokazywane w Wenecji, w Cannes i na innych festiwalach tylko dlatego, że jestem kobietą, a przecież jesteśmy równie utalentowane jak mężczyźni. Różnice płci są w aktorstwie, ale i w życiu, szczególnie wyraźne, jeśli chodzi o wiek. Mężczyzna, który się starzeje, jest w porządku – jest nawet postrzegany jako atrakcyjny, ale starzejąca się kobieta jest odrzucana. Znajduje to odzwierciedlenie w społeczeństwie, które odwraca się od starszych kobiet. To rażąca niesprawiedliwość.

Doświadczasz niepokojów w związku z upływem czasu?

– W wieku 30 lat byłam niespokojna, podobnie jak w wieku 20 i 40 lat. Zawsze miałam lęki związane z upływającym czasem, nawet wcześniej. Zadawałam sobie tysiące pytań. Nie byłam wcale wolna, nie podążałam za swoimi pragnieniami. Żyłam wiele lat, nie słuchając siebie. Dziś nie mam już nic do stracenia, ale przez bardzo długi czas, z poczucia winy, ze strachu, nie żyłam pełnią życia. Wielu ludzi jest takich jak ja.

Niejedna aktorka marzyłaby o pracy z takimi ikonami kina jak Chéreau, Chabrol, Ozon, Spielberg, Bellocchio, Virzì, Dumont. Tymczasem zdumiało mnie, kiedy powiedziałaś w jednym z wywiadów, że brakuje ci pewności siebie.

– Ależ to prawda! To również jeden z powodów, dla których nie próbowałam nigdy przebijać się za oceanem. Poza tym nie jestem symbolem seksu i smukłą blond pięknością o regularnych rysach. A jakby tego było mało, wszyscy ci wspaniali reżyserzy doskonale wiedzą, że trzeba mnie dyscyplinować na planie. Mam trudny do okiełzania temperament. No ale ten brak pewności siebie to także plus. Popycha mnie do większej pracy, sprawia, że nie grozi mi rutyna.

Jesteś przyrodnią siostrą Carli Bruni. Czy nadal się wspieracie?

– Im jestem starsza, tym nasza więź staje się mocniejsza. Był taki czas w naszym życiu, że kiedy Carla została francuską pierwszą damą, a jej mąż i mój szwagier Nicolas Sarkozy prezydentem, rozpętało się prawdziwe szaleństwo medialne wokół naszej rodziny. Przy tej okazji ja też zaczęłam budzić większe niż zwykle zainteresowanie prasy i paparazzich. Właściwie zapomniano, że jestem aktorką i reżyserką, która ma własną pracę, cele, ambicje, sukcesy i życie. Zaczęłam funkcjonować wyłącznie jako siostra Carli. W zasadzie wszystkie moje wywiady zaczynały się od pytań o siostrę. Odmawiałam odpowiedzi, bo uważałam i uważam nadal, że Carla ma prawo do prywatności. Mogę jedynie potwierdzić, że szczerze wspieram ją jako autorkę tekstów piosenek i wokalistkę. Jestem jej fanką, zwłaszcza jeśli chodzi o propagowanie poezji Emily Dickinson. Carla zresztą od dziecka kochała śpiewać, w domu pełno było jej gitar i rozrzuconych wszędzie nut.

Twoje dzieciństwo było niezwykłe. Wychowywałaś się w zamożnej, arystokratycznej rodzinie włosko-francuskich artystów i ludzi biznesu. Twój debiut filmowy „Łatwiej jest wielbłądowi…” dedykowałaś temu okresowi życia.

– To były magiczne lata. Mieszkaliśmy we Włoszech, w najprawdziwszym zamku. Antyki, stare obrazy, wielkie, kryształowe żyrandole, kamerdynerzy. Godzinami można było bawić się u nas w chowanego. Kiedy odkryłam, że nie wszystkie dzieci tak mieszkają, byłam w szoku. Rodzice kochali sztukę i nas nią zarażali. Wizyty w teatrze, operze, filharmonii to był cotygodniowy rytuał i przyjemność. Tata był kompozytorem operowym, a mama aktorką. Szybko więc każde z naszej trójki rodzeństwa odkrywało swoje pasje. Gitara to była obsesja Carli, nasz brat Virginio zakochał się w fotografii, a ja całe dnie spędzałam na czytaniu. Pewnie dlatego dość wcześnie zafascynował mnie teatr. Ten piękny czas zakończył się, kiedy tata zdecydował o przeniesieniu się całej rodziny do Francji. Miałam wtedy dziewięć lat. W latach 70. włoskie Czerwone Brygady rozpoczęły akcję napadów i porwań dla okupu członków zamożnych włoskich rodzin. We Francji było bezpieczniej.

Legenda francuskiego kina Catherine Deneuve ma wizerunek zimnej gwiazdy, ty raczej udręczonej i kruchej aktorki.

– Catherine Deneuve nosi w sobie chłód pełen obietnic kruchości. Tak bym to ujęła. U mnie natomiast jest odwrotnie. Pod pozorami wrażliwości jestem silna. Tak naprawdę moja kruchość jest fałszywa.

Masz jakieś zawodowe marzenia?

– Nie jest to nic konkretnego. Chciałabym zagrać w filmie niemym… Dałoby mi to lepszy kontakt z samą sobą. A jako reżyserka? Interesują mnie i pociągają nadal filmy inspirowane moim życiem i życiem moich bliskich, przyjaciół, znajomych. Tutaj nie muszę niczego udawać, wymyślać. To moja przestrzeń, coś, co znam, czuję i rozumiem najlepiej. Tak naprawdę uważam, że niemal każdy reżyser przez całe życie robi wyłącznie jeden film. O sobie. I nie ma przy tym znaczenia, czy sam w nim się pojawia, czy nie. Woody Allen z jego autoironią to najlepszy przykład. Zawsze był, jest i będzie moim niedoścignionym mistrzem. W kinie. Tak jak Patrice Chéreau w teatrze.


Valeria Bruni Tedeschi – ur. w 1964 r. Znana z udziału w takich filmach jak „Królowa Margot”, „Zwariować ze szczęścia”, „Kapitał ludzki”, „Martwe wody”. „Forever Young” to czwarty film, który sama wyreżyserowała i w którym zagrała. Laureatka aktorskich Cezarów z 1997 i 2017 r. Zasiadała w jury konkursu głównego na 54. MFF w Berlinie.


Fot. AFP/East News

Wydanie: 06/2023, 2023

Kategorie: Kultura, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy