Szalone czasy, szaleni ludzie

Szalone czasy, szaleni ludzie

Szaleństwo czy odwaga, wariactwo czy zabawa, obłęd czy geniusz

Świat zwariował. Żyjemy w szalonych czasach. Ludzkość popada w obłęd. Takie określenia słyszymy niemal co dzień. Dlaczego?
Zdaniem Andrzeja Samsona, psychologa i psychoterapeuty, podobne wypowiedzi świadczą o tym, że nie rozumiemy i nie akceptujemy tego, co się dzieje na świecie i w kraju, a przyszłość budzi w nas niepokój. – Zgłasza się do mnie wielu pacjentów w różnym wieku, którzy wyznają, że mają poczucie, jakby świat wariował – mówi dr Samson. – I dręczą się, czy naprawdę świat wariuje, czy może w ich głowach dzieje się coś niepokojącego. Często pytanie brzmi: czy to świat wariuje, czy ja? Oczekują uspokojenia, że jednak świat.
– Zalewa nas szum informacyjny, nie możemy się już połapać w natłoku informacji: mamy dziesiątki kanałów telewizyjnych, setki czasopism, Internet, a brakuje nam klucza wyboru. Gubimy się, nie nadążamy. Nie mamy poczucia stabilizacji, bezpieczeństwa – wylicza nasze skargi dr Janusz Buraczyński, psychoterapeuta z Gdańska. – Niepokoją nas i budzą obawy wiadomości o zamachach terrorystycznych, wojnach, masakrach, klęskach żywiołowych, anomaliach klimatycznych, zamkniętych w beczce noworodkach, aferach korupcyjnych na najwyższym szczeblu. Reagujemy na to oburzeniem: to nie jest normalne. I konkluzją: za dużo jest tych nienormalności w ostatnich latach, chyba i ludzie, i świat popadają w szaleństwo.

Napoleonów już nie ma

Według danych Światowej Organizacji Zdrowia, aż 20% ludności na świecie cierpi na zaburzenia psychiczne, przy czym zdecydowanie przeważają depresje. W Polsce pomocy psychiatry potrzebuje 6 mln osób. Z badań Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie wynika, że w ostatnich latach obserwujemy wzrost zachorowań na depresję. Jednak ilu Polaków na nią cierpi, nie wiadomo. Zdaniem psychiatrów, statystyki nie oddają bowiem stanu faktycznego, gdyż większość chorych nie trafia do lekarzy. Polacy wciąż się wstydzą chodzić do psychiatry, a nawet do psychologa. Uważają, że wizyta u tych specjalistów wyciśnie na nich piętno „wariata”.
Zastanawiające, że choroby psychiczne dotyczą w coraz większym stopniu młodych Polaków. Dlaczego tak się dzieje? Zdaniem dr Marii Pałuby, psychiatry ze szpitala psychiatrycznego w Tworkach, często są to ofiary transformacji. – Niestabilna sytuacja na rynku, bezrobocie, załamanie podstawowych norm moralnych, brak autorytetów, korupcja, prywata, brak wyraźnie zarysowanych i przestrzeganych granic praworządności – wylicza dr Pałuba – mają wpływ na system nerwowy, psychikę ludzi szczególnie wrażliwych, z rozbudowanym instynktem społecznym. Jeśli na pewne predyspozycje osobowościowe nałożą się stresujące okoliczności zewnętrzne, powstaje sytuacja sprzyjająca ujawnieniu się choroby psychicznej. Często jest nią właśnie depresja.
Zaskakujące dla przeciętnego człowieka, choć nie dla psychiatry, jest to, jak objawy chorób psychicznych zmieniają się wraz ze zmianą rzeczywistości. – Dzisiaj przysłowiowi Napoleoni zdarzają się niezwykle rzadko. Jeszcze kilkanaście lat temu, w okresie PRL-u, wielu pacjentów było urojonymi szpiegami wywiadu amerykańskiego, natomiast dziś najczęściej zdarzają się osoby z poczuciem misji, chcące zbawić świat albo ofiary dawnego systemu – twierdzi Anna Jędryczka-Hamera, psycholog ze Specjalistycznego Zespołu Psychiatrycznego Opieki Zdrowotnej we Wrocławiu.
Tak jak John Forbes Nash Jr., bohater głośnego filmu „Piękny umysł”, wzorowany na autentycznym „genialnym szaleńcu”, schizofreniku cierpiącym na manię prześladowczą, urojonym szpiegu kontrwywiadu, a przy tym wybitnym matematyku, laureacie Nagrody Nobla w 1994 r. Zastanawiające, że ten film utrafił w potrzeby widzów na całym świecie, stając się sukcesem frekwencyjnym i zdobywcą nagród (cztery Oscary, cztery Złote Globy). Zresztą w ostatnim czasie utwory dotykające problemów psychicznych, których bohaterami są chorzy umysłowo, dziejące się w klinikach psychiatrycznych, cieszą się dużym zainteresowaniem, by wymienić „Oczyszczonych” Sarah Kane, „Idiotów” Larsa von Triera czy wciąż grany „Lot nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya. Z czego to wynika?
– Być może z tego, że nęka nas jakaś koszmarność życia. W przypadkach psychicznie chorych bohaterów rozpoznajemy coś, co jest nam znajome z naszych lęków, z naszych obaw, z naszego przeżycia grozy – przypuszcza prof. Maria Janion, literaturoznawca, m.in. badaczka zjawiska transgresji w kulturze.

Szalony naukowiec, szalony polityk

– Szaleństwo? Lubię wariować w prostych rzeczach – chwali się Agata Buzek w wywiadzie dla „Vivy!”. Co ma na myśli? Na przykład siedzenie na ławce w parku, kiedy leje deszcz i wszyscy uciekają. Ona siedzi dalej, a ludzie się dziwią. – Wariactwo jest tak naprawdę często po prostu nierobieniem tego, co normalnie by się robiło – uważa aktorka.
– We współczesnym języku określenia związane ze słowem „szaleństwo” często mają pozytywne konotacje – uważa prof. Jerzy Bralczyk, językoznawca. – Mówimy o szaleńcach bożych, o szaleńcach naukowcach, którzy próbują jakieś nowe idee wprowadzać. Szaleniec to ktoś odważny, ale także dziwak, ekscentryk; kontekst chorobowy jest tu mało obecny. Szaleństwo ucieka nam w odwagę, z kolei wariactwo w luz, zabawę, swobodę, zaś obłęd w wyższe, tajemnicze, groźne rejony. Mówimy: szalony weekend, szalona dziewczyna, szalony pomysł, oszaleć z miłości, zwariować z miłości, na wariackich papierach itd. Możemy powiedzieć „zupełny wariat” o kimś pełnym energii i towarzysko atrakcyjnym czy też „szaleniec” o kimś odważnym, podejmującym niewyobrażalne dla nas ryzyko. Wtedy jest jakieś uzasadnienie: z przesadą mówimy o czyichś cechach, choć w istocie mówimy przecież głównie o naszym podziwie dla nich. Nawet reklama zachwala nam różne produkty jako szalone czy zwariowane, np. owocowe szaleństwo, wspaniałe do szaleństwa itd. Wszystkie te określenia – szaleństwo, wariactwo, obłęd – się dewaluują.
– Z drugiej strony, określenie „szaleństwo” jest też używane jako argument w dyskusji, w sensie erystycznym. Mówi się o ludziach „chorych z nienawiści”, „oszołomach” – i wtedy jest to określenie negatywne. Podobnie w polszczyźnie politycznej używa się argumentów, że ktoś jest chory psychicznie, szalony, sugerując, że powinien pójść do lekarza, a nie na trybunę sejmową. Szaleńcami nazywa się też w ostatnim czasie dyktatorów, którzy budzą lęk, np. Saddama czy bin Ladena, choć nie sądzę, żeby u nich występowały jakieś zmiany chorobowe, oni zostali inaczej „zaprogramowani” kulturowo. Przecież w niektórych kulturach nawet ostry sadyzm jest normalnym, akceptowanym zachowaniem – konkluduje prof. Bralczyk.
Wygląda na to, że mowa potoczna to jedyna sfera, gdzie współcześnie występują szaleńcy i szaleństwo. Bo definitywnie od tego terminu odcina się medycyna. – W terminologii psychiatrycznej słowa „szaleństwo” w zasadzie nie używano – wyjaśnia prof. Czesław Czabała, psychoterapeuta z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. – Właściwie jedynie do XVIII w. używano określenia „obłąkanie” w odniesieniu do osób chorych psychicznie. W 1948 r. Światowa Organizacja Zdrowia wprowadziła pierwszą klasyfikację chorób psychicznych i odtąd szaleństwo nie jest terminem naukowym. Chociaż w języku angielskim termin madness – oznaczający właśnie szaleństwo – bywa wciąż stosowany jako literacki tytuł do książek naukowych – dodaje Czabała.

Kłopoty z definicją

Czym jest zatem szaleństwo? Jak je zdefiniować? Roy Porter, autor nowo wydanej książki „Szaleństwo. Rys historyczny”, odpowiada słowami szekspirowskiego Poloniusza: „Czymże ono jest, jeśli nie stanem, w którym prócz szaleństwa nie ma niczego?”. Zdaniem Portera, nie można udzielić jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Wśród psychiatrów zdania są podzielone. Opinii na temat szaleństwa jest niemalże tyle, ilu badaczy problemu. Na jednym biegunie sytuuje się angielski XIX-wieczny lekarz John Haslam, który doszedł do wniosku, że całe społeczeństwo jest szalone. Na drugim Tomasz Szasz, współczesny amerykański profesor psychiatrii, który od ponad 40 lat w swoich książkach udowadnia, że nic takiego jak choroba umysłowa w ogóle nie istnieje w naturze. Jest tylko mit choroby stworzony przez człowieka, pieczołowicie podtrzymywany przez psychiatrów, którzy robią na nim karierę i pieniądze, a także przez społeczeństwo, ponieważ sankcjonuje on proste rozwiązania problemów, jakie sprawiają jego kłopotliwi członkowie. Przez całe stulecia, twierdzi Szasz, ludzie zajmujący się medycyną opatrywali psychiatrycznymi etykietkami ludzi, których uważano za dziwaków, ekscentryków, pasożytów itd., naruszających uznawane normy społeczne. W podobnym duchu co Szasz wypowiadał się Michel Foucault, paryski historyk myśli, autor słynnej „Historii szaleństwa”. On także twierdził, że chorobę umysłową trzeba rozpatrywać nie jako fakt naturalny, lecz zjawisko kulturowe, podtrzymywane przez praktyki medyczne i administracyjne, dlatego też rzetelnie napisana historia obłędu powinna, jego zdaniem, uwzględniać takie zagadnienia jak wolność i kontrola, wiedza i władza, a nie tylko choroba i metody jej leczenia.

Starożytni winili demony

Prawdopodobnie historia chorób psychicznych jest równie długa jak historia ludzkości. Czaszki sprzed ok. 7 tys. lat noszą ślady zabiegu przypominającego trepanację: za pomocą narzędzi z krzemienia wywiercono w nich okrągłe dziury. Badacze przypuszczają, że właścicieli czaszek posądzono o opętanie przez diabły; otwory miały pomóc im w ucieczce.
W najdawniejszych źródłach pisanych szaleństwo jest zwykle znakiem przeznaczenia lub kary. W Starym Testamencie wielokrotnie „Pan poraża szaleństwem”, jak ostrzega Księga Powtórzonego Prawa, np. za karę strąca Nabuchodonozora w stan zwierzęcego obłędu. U Homera występuje szalony Ajaks, który zabija owce w przekonaniu, że to żołnierze wroga. W kulturze antycznej z szaleństwem wiązano takie objawy jak krwiożerczość, żądzę mordu i kanibalizm. Także zaburzenia nastroju, mowy i ruchu przypisywano siłom nadprzyrodzonym. Podobnie było w Babilonii, Mezopotamii, w hinduizmie. Wszędzie szaleństwo przypisywano złośliwości demonów lub widziano w nim karę za złamanie tabu czy obrazę bogów. Do końca XV w. w całej Europie powszechnie wierzono, że umysłowo chory ma w głowie – lub w duszy – diabła. Tę wiarę podtrzymywali i rozpowszechniali duchowni, wykorzystujący ją w walce z herezją.
Po torturach, stosach i wyrokach sądowych średniowiecza oraz renesansu, traktujących chorobę umysłową czy starczą demencję jako skutek opętania, przyszły okrucieństwa strasznych domów wariatów wieku XVII i XVIII, gdzie chorych zakuwano w łańcuchy, bito i poniżano. Koniec tym praktykom przyniósł dopiero okres humanizmu, kiedy to zalecano racjonalny, humanitarny stosunek do chorych. Jednak dopiero w XIX w. opisano patologię obłędu i sklasyfikowano jego postacie.
– Swoistego „odkupienia” szaleństwa dokonał romantyzm – podkreśla prof. Maria Janion. – Romantycy uważali, że szaleniec jest człowiekiem w stanie wyższego poznania, wręcz jasnowidzenia: przenika rzeczy, których inni nie widzą. Mickiewiczowski Gustaw w IV części „Dziadów” jest też szaleńcem – jest opisane, jak idzie przez wieś, a dzieci wołają za nim: wariat.

Wiek psychiatrii

Zwrot w stronę psychiatrii nastąpił w wieku XX, nazywanym często wiekiem psychiatrii. Dopiero wtedy bowiem psychiatria zyskała status nauki (wcześniej była sytuowana w sąsiedztwie alchemii i astrologii), leczeniem chorych zajęły się szpitale uniwersyteckie, powstało wiele przychodni i poradni społecznych. Psychiatria stała się modna. W połowie ubiegłego stulecia w amerykańskich instytucjach psychiatrycznych przebywało ponad pół miliona osób, a np. w Anglii ok. 150 tys. Wiek XX przyniósł też wyjaśnienie kwestii psychopatologii oraz prawomocność terapii psychologicznej. Zniesiono reżim w szpitalach, rozszerzono zakres terapii i rehabilitacji chorych, a w ostatnich 30 latach na wielką skalę zajęto się badaniami naukowymi.
Współczesna psychiatria to, zdaniem wielu lekarzy, świetny biznes. Zwłaszcza odkąd powstała cała masa psychoterapii zajmujących się technikami zdrowia psychicznego, jak np. praca w grupach, terapia rodzinna, terapia małżeńska, trening wrażliwości, gry i odgrywanie ról itd. Świetne interesy robią też producenci środków poprawiających samopoczucie. Wiele osób wręcz nie wyobraża sobie bez nich życia, jak np. pisarz Mario Puzo, autor m.in. „Ojca chrzestnego”, który wyznał w wywiadzie, że żyje tylko dzięki efektom prozacu.
Autor „Szaleństwa” sugeruje ironicznie, że przed współczesną psychiatrią są świetlane perspektywy pigułki na każdą chorobę psychiczną.
Jeśli tak, to czy to dobrze, czy źle?

Artykuł powstał na bazie książki: Roy Porter Szaleństwo. Rys historyczny, tłum. Jan Karłowski, seria „Biblioteczka człowieka myślącego”, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2003


Pomieszanie pojęć

Szaleństwem nazywamy:
1. zachowanie lub stan psychiczny kogoś, kto znajduje się pod wpływem silnych uczuć lub emocji (Zrobiłem to, bo on doprowadził mnie do szaleństwa),
2. zachowanie, które wyraża czyjś entuzjazm i czasem charakteryzuje się przesadą (Od czasu do czasu pozwalali sobie na szaleństwo kulinarne),
3. chorobę umysłową (z tego powodu popadł w szaleństwo),
4. jeśli ktoś jest np. odważny lub zakochany do szaleństwa, to jego odwaga lub uczucie są bardzo wielkie.
„Inny słownik języka polskiego” pod red. Mirosława Bańki, wyd. PWN


Najsłynniejsi artyści szaleńcy wszech czasów
Od najdawniejszych czasów wierzono, że artysta to ktoś natchniony przez boskie siły. Zdaniem wielu naukowców, których argumenty obszernie referuje Porter w swoim „Szaleństwie”, prawie wszyscy artyści cierpią na zaburzenia mentalne i wymagają leczenia. Przypominają w tym Freuda, który uważał kulturę za źródło cierpień, a zatem psychopatogenną, mającą zarazem także moc terapeutyczną.
Najsłynniejszym szaleńcem starożytności jest Neron, z zamiłowania poeta, śpiewak i aktor. Inne znane przypadki to:
* Wolfgang Amadeusz Mozart, kompozytor, „genialny idiota” (miał zespół de la Tourette’a, polegający na deformacji mózgu)
* Robert Schumann, kompozytor (ostatnie dwa lata życia spędził w zakładzie zamkniętym)
* Vincent van Gogh, malarz (schizofrenik, obciął sobie ucho),
* Virginia Woolf, pisarka (utopiła się podczas ataku depresji),
* Sylvia Plath, pisarka (ciężkie ataki depresji, pobyt w klinice psychiatrycznej, trzy próby samobójcze, ostatnia udana),
* Ernest Hemingway, pisarz (popadł w paranoidalną depresję i się zastrzelił),
* Emily Dickinson, poetka (neurotyczka, ciężkie depresje),
* Joseph Conrad (przeżył załamanie nerwowe pod koniec życia),
* Francis Bacon, malarz (paranoik, malował wyjące, potworne głowy),
* Wacław Niżyński, tancerz (schizofrenik, skończył śmiercią samobójczą).


Polscy szaleńcy XX wieku
Wśród polskich artystów mających kłopoty ze zdrowiem psychicznym przeważają ludzie pióra. Oto najbardziej znani:
* Rafał Wojaczek (ciężkie ataki depresji, próby samobójcze, ostatnia udana),
* Edward Stachura (silne depresje, pobyt w domu dla psychicznie chorych, próby samobójcze, ostatnia udana),
* Marek Hłasko (depresje, być może zabił się, bo przedawkował środki nasenne),
* Jerzy Krzysztoń (pobyt w zakładzie psychiatrycznym, rzucił się z okna w ataku depresji),
* Tadeusz Peiper (po wojnie zapadł na ciężką schizofrenię),
* Andrzej Szmidt (autor piosenki Ewy Demarczyk „Taki pejzaż”, poeta, schizofrenik, pół życia spędził w szpitalach),
* Ryszard Milczewski-Bruno (alkoholik, cierpiał na depresję).


Środowisko czy geny?
Robert Plomin, amerykański genetyk zachowania, prowadził badania nad osobowością i doszedł do wniosku, że geny w dużej mierze odpowiadają za nasze zdrowie psychiczne. „Odziedziczalność” chorób związanych z umysłem wzrasta w trakcie rozwoju. Najsłynniejszym na świecie przykładem dziedziczności chorób psychicznych były czworaczki: Nora, Iris, Myra i Hester Genain. Wszystkie siostry zachorowały na schizofrenię przed 25. rokiem życia.


Przepis na geniusza?
Związki pomiędzy geniuszem a obłąkaniem interesują naukowców co najmniej od XIX w., kiedy Cesare Lombroso, włoski kryminolog i lekarz, wydał książkę „The Man of Genius”. Potoczne przekonanie na temat chwiejnej psychiki artystów znajduje pokrycie w życiu: wśród pisarzy i artystów istnieje 10 razy większe prawdopodobieństwo depresji, a zaburzenia maniakalno-depresyjne występują aż 20 razy częściej.
W 1994 r. berliński psycholog, prof. Hans Eysenck, przedstawił teorię wiążącą twórczość, psychotyczność i zaburzenia z kręgu schizofrenii. Według niego, wśród znanych twórców istnieje ścisły związek pomiędzy wysokim poziomem psychotyczności i kreatywnością. Sam ten związek jednak nie wystarczy. Zwykle twórcy mają obniżony poziom serotoniny (hormonu szczęścia), a podwyższony dopaminy (prekursor noradrenaliny, odpowiedzialny głównie za procesy emocjonalne, wyższe czynności psychiczne oraz… halucynacje). Ten szczególny układ neuroprzekaźników w mózgu wywołuje intensywniejsze mechanizmy poznawcze, skoncentrowane na jednym zadaniu, z pominięciem wszystkich bodźców pobocznych.
Inaczej mówiąc, psychotyczność może się objawiać jako schizofrenia lub… twórcze skojarzenia. Osoby twórcze postrzegają bowiem rzeczywistość niezależnie od narzuconych wzorców myślenia. Co jest przyczyną, a co skutkiem bycia artystą? Zastanawiają się eksperci. Według psychopatologów zajmujących się kreatywnością, czynnikiem sprawczym są manie, natomiast depresja to zwykle skutek weny twórczej.


Czy Polska to dom wariatów?

Wojciech Eichelberger, psychoterapeuta
Nie jest domem wariatów. Mamy bardzo wielu uczciwych, mądrych i przyzwoitych ludzi. To, co się czyta i widzi na pierwszym planie, jest jedynie pewnym pozorem. Gdyby tak było w istocie, to Polska już dawno przestałaby istnieć, a to, moim zdaniem, jej nie grozi.

Prof. Bogdan Wojciszke, psycholog społeczny
W sensie psychiatrycznym na pewno nie, prócz jednego zaburzenia – depresji, bo Polacy są znacznie bardziej depresyjni niż inne narody, zwłaszcza zamożne. W USA wielu z nas kwalifikowałoby się pod tym względem do leczenia ambulatoryjnego. Ale Litwini czy Węgrzy częściej skaczą z okna niż Polacy. Jeśli jednak pod pojęciem „dom wariatów” rozumiemy stan, w którym nie dzieje się normalnie, czyli jak być powinno, a instytucje nie funkcjonują, jakbyśmy chcieli, to zgoda, można o Polsce powiedzieć „kraj wariatów”.

Edward Dwurnik, artysta malarz
Gdyby to był dom wariatów, to byłoby fajnie, a my raczej jesteśmy krajem biednych, nieświadomych ludzi, zepchniętych przez historię, los, głupotę i przez naturę. U nas jest umiarkowany klimat, kraj mlekiem i miodem płynący i dlatego odpadliśmy z peletonu, bo nie mamy żadnych ambicji, tylko pretensję do świata. To dlatego ludzie z Polski, poza niezwykłymi wyjątkami, jak papież, Wałęsa, Jaruzelski, niczego nie reprezentują, zaś artyści są kalką, śladem wielkich idei i wspaniałych indywidualności. Ja się z tym pogodziłem już wiele lat temu.

Olga Lipińska, reżyser
Tak (śmiech). To jest moja pełna odpowiedź.

Prof. Anna Wyka, socjolog kultury
Dom wariatów nam w żaden sposób nie wyjdzie, bo istnieją silne uwarunkowania zewnętrzne, musimy np. dostosować prawo do wymogów unijnych. Nie jestem zwolenniczką tej metafory, raczej sądzę, że mamy tu chaos wartości i rozpaczliwe próby ratowania demokracji. Jestem przeciwna takim określeniom także dlatego, że zmierzają one do ubezwłasnowolnienia, odbierają moc obywatelską, a u nas obywatele raczej sami się wycofali. Społeczeństwo jest osamotnione i trzeba przywrócić więź władz ze społeczeństwem, dalej korygować ład demokratyczny w sposób tak racjonalny, jak to jest możliwe. Skala nastrojów jednak jest taka, że przewiduję w nadchodzących wyborach największą absencję, chociażby dlatego, że na scenie politycznej brakuje silnego, wiarygodnego centrum, a około jedna trzecia z nas uważa się za centrystów i uzna, że nie ma na kogo głosować.

Jerzy Głuszyński, dyrektor Instytutu Badania Opinii i Rynku Pentor
Jako kraj mamy już „wariactwo” za sobą, bo pozytywnie zwariowani byliśmy w czasie przełomu i odzyskiwania niepodległości. Kiedy entuzjazm minął, pozostała niezdrowa norma, standardowość w dążeniu do pieniędzy, co najbardziej wychodzi w festiwalu afer korupcyjnych. Nie widać jednak wariactwa w nauce, sporcie (nie licząc Małysza). Może trochę widać w biznesie, raczej tym mniejszym, który ma dobre wyniki w eksporcie mimo niekorzystnych warunków w kraju, Unii Europejskiej i słabszej złotówki. Mali i średni potrafią się zakrzątnąć indywidualnie, ale jako państwo nie jesteśmy zwariowani, nogi są spętane, a skrzydła podcięte, co się podniesiemy, to o glebę. Jesteśmy głęboko z siebie niezadowoleni, ale mało konstruktywni. Nie mamy ośrodków kreacji myśli.

Marek Balicki, senator, psychiatra, b. minister zdrowia
Jeśli obserwujemy świat poprzez media, to wydaje się, że są podstawy do takiej metafory. Z drugiej strony, osobiste doświadczenia każdego z nas, często bardzo zapracowanego, zawierają się w prozie życia. Niestety, życie codzienne zwykłego obywatela to także mordęga wobec instytucji, urzędów, korporacji. To co prawda nie „dom wariatów”, ale skrzyżowanie sytuacji opisanych w „Procesie” Kafki z bardzo dużym bałaganem.

Zbigniew Miłuński, filozof i terapeuta, członek Polskiego Towarzystwa Psychologii Zorientowanej na Proces
Dla mnie szaleństwo w odniesieniu do osób, a tzw. dom wariatów w odniesieniu do otaczającej nas rzeczywistości to dwie całkiem różne sprawy. Szaleństwo ludzi twórczych, jak np. van Gogh, to przejaw ekstremalnego stanu świadomości, który przechodzi każdy z nas, ale w różnej skali. W takim ekstremalnym stanie świadomości można utknąć na kilka minut, godzin, ale można trwać tygodniami, miesiącami. Polska jako kraj nieuporządkowania i bałaganu, w którym wszystko, co niemożliwe, jest jednak całkiem realne i np. wielkie afery nie kończą się uwięzieniem winnych, nie ma żadnego odniesienia do ekstremalnych stanów świadomości. To tylko my potocznie określamy jako wariactwo wszystko to, co jest postawione na głowie. W tym wypadku określenie „dom wariatów” wynika z naszego negatywnego stosunku do tzw. szaleństwa.
Not. BT

 

Wydanie: 2003, 37/2003

Kategorie: Obserwacje
Tagi: Ewa Likowska

Komentarze

  1. Kamil
    Kamil 15 lutego, 2018, 21:53

    Jak Autor artykułu może nazwać Mozarta „genialnym idiotą”. Chyba coś z autorem tekstu jest coś nie „halo”. Zebrał kilka potocznych andronów na temat związany z relacjami zaburzeń psychicznych i twórczością. Chyba Autor nigdy nie wysłuchał ze zrozumieniem utworów R. Schumana czy też Wolferla. Z kilkoma tezami się zgadzam ale generalnie to zbiór kolokwializmów. Bełkot pijanego księdza. Polecam książkę Alfreda Einsteina o Mozarcie i posłuchanie jakiegokolwiek utworu np. finału 41 symfonii albo wizytę w Zwikau . Pozdrawiam

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy