Szarość, czyli mieszanina najdzikszych kolorów

Szarość, czyli mieszanina najdzikszych kolorów

Niezwykłe historie czasem czekają tuż za płotem


Krzysztof Story – reporter, autor książki „Stąd. 150 drzwi pod jednym adresem”


Dlaczego ulica Cicha 3?
– Na początku chciałem napisać książkę o Polsce, o zwykłych ludziach i ich sprawach. Dopiero potem wymyśliłem, jak do nich dotrzeć. Postanowiłem, że będę jeździł po całym kraju i zachodził pod jeden konkretny adres. Tak naprawdę – co wyjaśniam w książce – nie była to wcale ulica Cicha, ale jedna z najpopularniejszych ulic w Polsce (w pierwszej trójce mamy Leśną, Polną, Słoneczną – przyp. red.). Odwiedzałem mieszkania, domy zlokalizowane pod numerem trzecim. Zmieniłem nazwę ulicy na Cichą z dwóch głównych powodów. Po pierwsze, nie chciałem narażać bohaterów na rozpoznanie. Po drugie, Cicha pasuje do tych opowieści, tych bohaterów. To, co ich łączy, to fakt, że żaden z nich nigdy nie udzielał wywiadu. To, o czym mówią mieszkanki i mieszkańcy Cichej 3, nie jest słyszalne, nie trafia do głównego nurtu mediów. Pośród 106 bohaterek i bohaterów z 84 ulic Cichych, bo pod tyloma – ze 150 odwiedzonych  – adresami udało mi się porozmawiać, nie trafiłem na nikogo znanego, nikt tam nie był gwiazdą, ale każdy był ekspertem od swojej codzienności.

Książka jest efektem przeszło trzyletniego projektu reporterskiego #ZaDrzwiami. Wiem, że robiłeś też zdjęcia, ale one ostatecznie nie trafiły do książki? Dlaczego?
– To była trudna decyzja. Zdjęcia były klimatyczne, reporterskie, więc miałem poczucie, że włączenie ich do książki odciągnie uwagę czytelników od tekstu, a uważam, że te opowieści bronią się same. Chciałem pokazać, że ta książka może być kompletna bez ilustracji. Nie jest to książka podróżnicza, choć jest efektem podróży. Nie powstała na podstawie bloga, wpisów w mediach społecznościowych, jest to opowieść reporterska, a reportaże się czyta, to tekst jest najważniejszy.

Co jeszcze łączy twoich bohaterów i bohaterki?
– Największą emocją ulicy Cichej jest tęsknota za własnym. Młodzi narzekają, że jedyną opcją jest kredyt, a nie chcą sobie rujnować życia, starsi kiwają głową i powtarzają, że nikt już tak nie buduje jak oni. Cicha tęskni za domem, za swoim miejscem i ta tęsknota łączy mieszkańców Cichej i w dużych miastach, i na wioskach. Zresztą to widać we wszystkich badaniach, statystykach – ponad 80% Polaków chce mieć własne mieszkanie, dom. Posiadanie własnego miejsca jest warunkiem szczęścia, moi bohaterowie mówią nawet, że lepsza jest rozpadająca się chatka czy lepianka niż wynajmowany pałac. Z pewnością jest to efekt tego, że w ogromnej większości pochodzimy od chłopów, gdzie silne było przywiązanie do domu, ojcowizny, własnego kawałka ziemi. Dom jest na ulicy Cichej słowem kluczowym.

I ta tęsknota wybrzmiewa zarówno w Warszawie, jak i w Zduńskiej Woli.
– Tak, praca nad tą książką była dla mnie czasem ostatecznego zerwania z podziałem na Polskę A i Polskę B, na centrum i prowincję, bo te podziały są w mediach, w naszych głowach. Historie z Katowic czy Gdańska były podobne do tych ze Sławatycz czy Oławy. Tak naprawdę różne są tylko dekoracje, inna bywa przestrzeń, ale wciąż mamy te same kody kulturowe, mówimy podobnym językiem, mamy te same problemy, marzenia i tęsknoty. Na poziomie naszej codzienności Włodawa nie różni się zbytnio od Warszawy. Ja tę książkę pisałem z dużą miłością do tego kraju, chciałem go zrozumieć, a to mogło się udać po wysłuchaniu tej milczącej większości, która mieszka anonimowo, gdzieś przy ulicy Cichej 3.

Ulica Cicha w Kutnie leży zaledwie 20 km od geometrycznego centrum Polski. W końcu nie udało ci się zebrać opowieści z Cichej w Kutnie, ale spotkałeś tam panów, którzy ostro dyskutowali, gdzie w Polsce jest najlepiej. Nie mogli się zdecydować, czy lepiej w górach, czy nad morzem, ale byli pewni, że wszędzie jest lepiej niż na rynku w Kutnie.
– W ogóle bardzo często słyszałem, że najlepiej jest właśnie gdzieś indziej. Co ciekawe, z jednej strony moi rozmówcy narzekali na swoją Cichą, ale z drugiej strony nie mogli bez niej żyć. Pierwsza osoba, która przeczytała moją książkę w całości, powiedziała, że jest to książka o braku, o tym, czego nam brakuje. I faktycznie w rozmowach często słyszałem, że czegoś brakuje, że czegoś nie ma, że o czymś się marzy. Ale ci wszyscy rozmówcy pokazywali, że nauczyli się żyć z tym brakiem. Nie jest tak, że oni desperacko walczą o załatanie pewnych braków, dziur, ale starają się kombinować, żeby być szczęśliwym tu i teraz. Ten brak traktuje się często jak upierdliwego sąsiada, który utrudnia życie, męczy, ale ostatecznie można na niego czasem liczyć, a jak jest lepszy dzień, to i na grilla można go zaprosić.

Nie potrafimy żyć bez tego braku, bo jest on niezbywalną częścią naszej przestrzeni.
– Tak, jest częścią tego, co nazywamy domem. Bo jeśli ta książka jest o braku, to jest też o domu. Mnie osobiście pisanie tej książki i podróże, podczas których zbierałem do niej materiał, nauczyły, że potrzebuję poczucia, że mam jakiś dom, mam dokąd wracać. Odwiedziłem wiele krajów, poznałem wiele miejsc, ale wiem, że mój dom jest w Polsce, we Wrocławiu i Krakowie. Tak też mają moi bohaterowie – nawet gdy emigrowali, to wiedzieli, że muszą wrócić i zestarzeć się w rodzinnym kraju. Ten dom – w sensie fizycznym i metaforycznym – jest bardzo ważny. Kiedy zbierając wywiady, do książki odwiedzałem bohaterów w ich domach, oni koncentrowali się na sprawach bardzo zwykłych, bliskich. Nie silili się na abstrakcyjne opowieści, tylko mówili o swojej codzienności.

Którego adresu – pod jakim nie udało ci się zebrać wywiadu – najbardziej żałujesz?
– Bardzo bym żałował, gdyby nie udało mi się zebrać głosu z Warszawy, chciałem mieć stolicę i mi się udało. Nie udało się jednak w Krakowie, w mieście, w którym na co dzień mieszkam. Akurat gdy odwiedzałem Cichą 3 w Krakowie, domownicy szykowali się na wyjazd wakacyjny i nie mieli ani czasu, ani przestrzeni. Szkoda mi tej rozmowy. Jednak nie próbowałem wracać, bo przyjąłem taką metodę reporterską, że będę odwiedzał dane miejsce tylko raz. Traktowałem każde ze 150 miejsc na równi.

A która z rozmów, jakie się udały, była dla ciebie najważniejsza lub najbardziej ją zapamiętałeś?
– To była rozmowa ze starszym panem we wsi Stawki koło Węgorzewa. Zamieściłem tę rozmowę w rozdziale, w którym pojawiają się małe wioski, bez nazw ulic. Byłem pod wrażeniem losów mojego bohatera. Jego opowieść sięgała II wojny światowej i była naznaczona wieloma przeciwnościami losu. To była długa opowieść o tym, jak bardzo wydarzenia od nas niezależne mogą mieszać nam w życiu. Zastanawiałem się, czy ja sam zniósłbym ciężary, jakie spadły na mojego rozmówcę, czy poradziłbym sobie z tyloma życiowymi zakrętami.

Książka jest opowieścią z mieszkań, ale podejrzewam, że i sama droga do nich była inspirująca i ciekawa.
– Cały projekt rozpocząłem w 2017 r. i wymyśliłem, że tak będę wybierał miasta, wsie i miasteczka, by obraz Polski był możliwie najpełniejszy i uwzględniał geograficznie większość kraju. Przemierzałem kraj głównie na rowerze i przyznam, że cała wyprawa przypominała nawlekanie koralików na sznurek. Koralików przybywało wraz z przejechanymi kilometrami. Moją wyprawę można było śledzić w internecie i często dostawałem informacje, że w danej miejscowości, pod danym adresem mieszka ktoś z ciekawą historią, prowadzony reporterską ciekawością odwiedzałem te miejsca, choć nie były one przy Cichej 3 i niekoniecznie pasowały do książki.

Jaka była najciekawsze historia z drogi?
– W Otominie pod Gdańskiem spotkałem pana Jana Markiewicza, emerytowanego inżyniera, który wrócił do pasji z dzieciństwa i przez 11 lat budował model radzieckiego myśliwca Jak-1b. Model był niemal w skali 1:1, samolot miał długość 6 m i rozpiętość skrzydeł 8,5 m. Kiedy trzeba było przenieść model na lawetę, potrzebny był specjalny dźwig, który uniósł samolot i przeniósł nad ogrodzeniem. Śmialiśmy się, że był to ostatni przelot radzieckiego myśliwca nad Polską. Niezwykłe historie czasem czekają tuż za płotem. Spotkania z takimi ludźmi dawały mi naprawdę wiele energii.

Przyglądasz się Polsce zapomnianej, nieodkrytej, której nie ma ani w serialach, ani w folderach turystycznych. Trochę mi to przypomina literackie narracje Ziemowita Szczerka i Filipa Springera, trochę klasyczne dziennikarstwo – wyjazd w teren, którego coraz mniej.
– Już parę razy słyszałem porównania do Szczerka i Springera, ale wydaje mi się, że chociaż całą trójką patrzymy na to samo, jeździmy do podobnych miejsc, to jednak szukamy innych opowieści i wybieramy inny język przekazu. Ja starałem się pisać „Stąd” z dużą życzliwością dla Polski, co wcale nie jest łatwe. Realizacja tego projektu, napisanie tej książki dużo mnie nauczyło, jeżeli chodzi o pracę dziennikarską. Czuję, że jestem bliżej tego kraju, lepiej go rozumiem i analizując przekazy medialne z głównego nurtu, zadaję sobie pytanie: co to oznacza dla moich bohaterów? Co myśli o tym ulica Cicha?

Mówi się, że wybory wygrywa się w Końskich. Być może twoja książka pozwoliłaby wielu politykom to zrozumieć.
– Aż żałuję, że nie byłem na ulicy Cichej w Końskich. Opowieści moich bohaterów, nawet tych z najmniejszych miejscowości, domagają się indywidualnego traktowania, nawet jeśli z perspektywy partyjnych siedzib w Warszawie łatwiej ich widzieć jako jedną masę. Są tam wierzący i ateiści, ludzie głosują na wszystkie partie, wyznają wszystkie poglądy. Są profesorowie i robotnicy, trzeźwi i pijani, brzydcy i seksowni. Bardzo różni ludzie. Polska ulicy Cichej to mozaika, którą warto poznać i zrozumieć.

To ogromne bogactwo.
– Podczas mojej podróży wszystko, razem z polityką, stanem giełdy i mitycznym podziałem na Polskę A i B, rozpływało się w pełnej szczegółów misternej zwykłości, traciło znaczenie wobec pospolitych dni, kolejnych wiosen, przyziemnych kryzysów i namiętności. Tam była rewia codzienności, festiwal zakładów pracy, przydomowych grządek i rozkładów jazdy PKS. Szarość, czyli mieszanina najdzikszych kolorów.

Fot. archiwum prywatne

Wydanie: 2021, 36/2021

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy