Szczujnia

Szczujnia

Gdy 10 grudnia 2015 r., półtora miesiąca po wyborczym triumfie PiS, otrzymałem anonimowy mejl, zrozumiałem, że w Polsce dzieje się jak w filmie Hitchcocka: zaczęło się od trzęsienia ziemi, ale napięcie wciąż rośnie. „Jesteś esbeckim skurwielem – przeczytałem. – Wstydu nie masz gnojku, ale twoje dnie już policzone tak jak i reszty waszej żydokomuny”.

Niby nic nowego: wycie forów internetowych towarzyszyło mi (i towarzyszy) od lat. Gdy w roku 2013 opublikowałem w „Polityce” tekst o Witoldzie Pileckim, nie tylko dawał mi odpór rzecznik IPN, lecz także zbierano w internecie podpisy o odebranie mi tytułu profesora. Swoboda badań niewiele, jak widać, dla prawicy znaczy – ważne, by zwyciężał mit. Ciekawe jednak: gdy ten sam tekst ogłosiłem w mojej ostatniej książce „Antykomunizm, czyli upadek Polski”, reakcji już nie było. Prawica najwyraźniej książek nie czyta – za grube toto.

A jednak pogróżka „twoje dnie już policzone” stanowiła nową jakość. Słowa nie są niewinne. Gdy rankiem 22 stycznia 2019 r. wszedłem do swego gabinetu w gmachu Polskiej Akademii Umiejętności, pod nogami zachrzęściło szkło. Nad biurkiem ujrzałem rozbitą szybę okienną, na podłodze – sporej wielkości kamień. Co by było, gdybym siedział wtedy na miejscu? Sprawa stała się głośna. „Gazeta Wyborcza” zapytywała wielkim tytułem „Kto wrzucił kamień do pokoju profesora?”, senator Bogdan Klich zgłosił interpelację do ministra spraw wewnętrznych. Akurat tydzień wcześniej stały się czynem pogróżki inne: wobec prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza. Jego dni rzeczywiście zostały wtedy policzone.

Dlatego i dziś, po moim ostatnim występie w „Gazecie Wyborczej”, komentarze nie zaskakują. A nawet widzę postęp. Kiedyś grożono mi śmiercią, teraz są tylko połajanki… Kiedyś wysyłano anonimy, dziś bywa, że list jest podpisany… No ale w jednym z tych podpisanych czytam: „Oczekuję od Pana przeprosin. Jeśli ich nie otrzymam, przyjdę na Pana dyżur i dostanie Pan w twarz. Będę w Krakowie na początku lipca i na miejscu będę domagał się wyjaśnień – jakim prawem u pracowników UJ toleruje się taką działalność. Jeśli to nie pomoże, będę pisał do MEN z żądaniem Pana usunięcia. Rozważam także pozew przeciw Panu”.

Nie wątpię, że gdy minister Przemysław Czarnek otrzyma taki donos, pochyli się nad nim ze zrozumieniem. Tak jak ze zrozumieniem pochylił się nad donosem małopolskiej kurator oświaty, Barbary Nowak, porównującej Uniwersytet Jagielloński do agencji towarzyskiej. Minister Czarnek był wstrząśnięty, bynajmniej jednak nie panią kurator. Podobnie wstrząśnięty, i też nie panią kurator, był eurodeputowany PiS, Ryszard Legutko. Skądinąd profesor UJ.

„Osoba sprawująca funkcję publiczną, związaną z odpowiedzialnością za wychowanie młodego pokolenia – napisał w liście do kurator Nowak rektor UJ, prof. Jacek Popiel – nie ma prawa używać języka, który obraża, narusza godność osób i instytucji”. I dalej: „Stanowczo sprzeciwiamy się temu, by kolejne pokolenia dorastały w przekonaniu, że nienawiść staje się normą społeczną”. Ale minister Czarnek zdaje się sądzić odwrotnie. Zażądał od rektora wyjaśnień, i to w ciągu trzech dni, a potem, w wystąpieniu sejmowym, stwierdził, że Barbara Nowak wypełnia obowiązki „wzorowo” i jest jednym z najlepszych kuratorów w Polsce – zresztą „nie tylko dzisiaj, ale w ogóle w historii”. To tylko na UJ dzieją się według ministra „bulwersujące rzeczy”. Czy rzeczywiście mam się już bać?

Nie przypominam sobie, by w podobny sposób był Uniwersytet Jagielloński kiedykolwiek traktowany w PRL. Ba, nie przypominam sobie takich połajanek wobec żadnej ówczesnej uczelni. Władcy Polski Ludowej wiedzieli,

że większość profesury nie jest partyjna, bywało, że popierali jedne kierunki studiów, a sekowali inne, mieli też swoje sposoby dyscyplinowania niepokornych, na co dzień jednak robili dobrą minę do złej (choć czasem także dobrej) gry. Podczas gdy władcy Polski pisowskiej… Tu spuśćmy zasłonę miłosierdzia.

Można wyrazić satysfakcję, że przynajmniej wobec formy wypowiedzi kurator Nowak minister Czarnek wyraził (poniewczasie) pewne zastrzeżenia. Można się cieszyć, że przynajmniej wyjaśnienia rektora UJ zechciał – i to, o dziwo, w sposób uprzejmy – przyjąć do wiadomości. A przecież pewnych uniwersyteckich badań naukowych minister – jak oświadczył – nadal „nie popiera”, z nimi się „nie zgadza”. Co znaczy, że istota sprawy – swoboda badań naukowych – pozostaje. Pytanie brzmi więc nie tylko, czy potrafimy się przeciwstawić zalewającej nas szczujni. Pytanie dotyczy wolności. Oraz proporcji. Bo czy w czasach PiS przyzwoicie jest wspominać antyinteligenckie fobie Władysława Gomułki?

a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 2021, 28/2021

Kategorie: Andrzej Romanowski, Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy