Szeryf z Mircza

Szeryf z Mircza

Sierżant Stanisław Wawryk zatrzymuje ponad stu pijanych kierowców rocznie

Pojawia się znienacka i nigdy nie wiadomo, czy nadjedzie od strony Dołhobyczowa, czy od hrubieszowskiej szosy. Zajeżdża drogę radiowozem, wyskakuje z samochodu i natychmiast wyciąga alkomat. – Dmuchaj pan, i to mocno – jego tubalny głos nie znosi sprzeciwu.
Nazwali go szeryfem. I tak już zostało. Rosły, dobrze zbudowany mężczyzna wzbudza strach, ale i szacunek.
Tamten dzień sprzed kilku lat 39-letni sierżant Stanisław Wawryk dobrze zapamiętał. Wczesnym rankiem jechał z Dołhobyczowa, gdzie mieszka, na posterunek policji w Mirczu, gdzie pracuje. Wyjechał zza zakrętu i tuż przed samochodem zobaczył mężczyznę jadącego na rowerze. Nagle uświadomił sobie, że coś z tym człowiekiem jest nie w porządku. Gwałtownie nadepnął na hamulec. Samochód stanął dęba. I całe szczęście. Kompletnie pijany mężczyzna zwalił się z roweru na szosę tuż przed maską samochodu.
– Byłem jak sparaliżowany – opowiada Wawryk. – Nie mogłem dojść do siebie. Mężczyzna wstawał na czworaka i usiłował znowu wsiąść na rower. Ogarnęła mnie wściekłość, bo wyobraziłem sobie krzyczące nagłówki prasowe: „Policjant zabił człowieka” i rozpadającą się w gruz moją karierę zawodową.
No i zaczęła się

wojna Wawryka z pijakami.

Z roku na rok przynosiła coraz większe efekty i aktywizowała pozostałych policjantów z posterunku w Mirczu. W 2002 r. złapano 190 pijanych kierowców, w 2003 – 161, a w ubiegłym ponad 130. Przodował oczywiście Wawryk. W rekordowym 2003 r. sam zatrzymał ich 112. – Nie słyszałem, żeby w Polsce jakiś policjant schwytał więcej nietrzeźwych – informuje Marcin Szyndler z Komendy Głównej Policji.
– To jeden z najskuteczniejszych dzielnicowych – mówi Janusz Wójtowicz, rzecznik prasowy komendanta wojewódzkiego policji w Lublinie. – W ubiegłym roku otrzymał pięć nagród specjalnych za szczególne osiągnięcia w pracy.
O szeryfie mówią różnie. Jedni chwalą go za upór w ściganiu pijanych kierowców. Innym jest solą w oku.
Matka 16-letniej Kasi nachwalić się nie może Wawryka. – Wiele razy córka mi opowiadała o tym, co się działo na dyskotekach. Rodzice dawali chłopakom samochody, a ci w trakcie zabawy wypijali jedno piwo za drugim, a potem odwozili panienki do domów. O, teraz się uspokoiło, bo Wawryk i po nocy kontroluje, kto siedzi za kierownicą.
– Boją się go jak diabła. Ale to dobrze – nauczycielka z gminnej szkoły opowiada o zdarzeniu, którego była świadkiem. – Odwiedziłam koleżankę w innej miejscowości. Wychodząc ze szkoły, usłyszałyśmy potworny pisk opon i krzyki. Przejściem przez jezdnię szły dzieci, które skończyły naukę. Jakiś wariat tak pędził samochodem, że tylko cudem dzieciaki ominął. Zamarłyśmy z przerażenia. Potem koleżanka powiedziała mi, że pół kilometra dalej ten samochód rozbił się na drzewie. Kierowca był pijany jak bela.
W Komendzie Wojewódzkiej Policji w Lublinie sierżant Wawryk znany jest ze zdarzenia, które mu się przytrafiło. – Wawryk spisywał zatrzymanego kierowcę – opowiada rzecznik prasowy Janusz Wójtowicz. – Nadjeżdżał polonez. Kierujący nim 35-letni mieszkaniec Mircza na widok Wawryka tak się przestraszył, że stracił panowanie nad kierownicą i walnął w jego radiowóz, rozbijając go doszczętnie. Okazało się, że miał 3,42 promila alkoholu i jechał bez prawa jazdy, które już wcześniej Wawryk mu zatrzymał. Trzeba przyznać, że gdy ma się zawodowe szczęście, to i pijany kierowca sam w ręce wpadnie.
– Sierżant Wawryk to pies na pijanych rowerzystów – mówi mi konspiracyjnie jeden z jego posterunkowych kolegów.
Nieopodal urzędu gminy stoi grupka mężczyzn. Dwóch trzyma rowery, dwóch innych ma przeźroczyste reklamówki, w których widać zakupy i butelki z piwem.
– Wawryk? Paaani, toż to służbista aż do przesady – słyszę. – Czepia się nawet rowerzystów i po jednym piwie nie da wsiąść na rower. Zaraz każe dmuchać w alkomat.
– A tak, tak. Czepia się do niemożliwości – przytakuje właściciel siatki z piwem.
– Co to za czasy nastały, oj, co za czasy. Żeby rower prowadzić piechotą do domu? – narzeka poranny smakosz „chmielu”.
Innego zdania jest sąsiad Wawryka: – Szczerze powiem, że ta jego praca to psia służba. Musi człowiek odreagować. Dla relaksu obaj jeździmy na ryby nad Bug. Pogadamy wtedy, odetchniemy świeżym powietrzem, a i rybkę jakąś zawsze złowimy. Ale dzięki mu za to, że jest wymagający.
– Nieraz słyszę, że męża okropnie się boją – kwituje taki osąd Dorota Wawryk. – 16 lat jesteśmy małżeństwem i nie słyszałam, aby mąż głos podniósł. W domu bardzo lubi gotować. Uwielbia kuchnię włoską, wspaniale przyrządza sosy.

„Nowe” wkroczyło na posterunek policji

w Mirczu w lipcu 2001 r., kiedy jego kierownikiem został starszy aspirant Marek Iwanicki.
– Na posterunku oprócz mnie pracuje zaledwie siedmiu policjantów, a nadzorujemy dwie gminy: Mircze i Dołhobyczów, obszarowo największe w powiecie hrubieszowskim – mówi komendant Iwanicki. – Zamieszkuje je 16 tys. ludzi. Kiedy zacząłem tu pracę, były to dwie najgorsze gminy w powiecie. Niezliczone kradzieże, włamania, rozboje, no i wprost plaga jazdy na tzw. podwójnym gazie.
– Do pracy dojeżdżam z Dołhobyczowa, mojej rodzinnej miejscowości – mówi Wawryk. – Bywało tak, że na tych 15 km zatrzymywałem pięciu-sześciu pijanych kierujących, oczywiście najwięcej rowerzystów. Faktycznie, mam takie szczęście, że jeżeli ktoś wypije i jedzie, to zawsze na niego wpadnę. Ale to nie jest tak, że przez cały dzień stoję z alkomatem i tylko czyham na pijaków. Jako dzielnicowy mam przecież wiele innych obowiązków i kupę papierów do wypełniania.
Teraz w powiatowych statystykach posterunek w Mirczu jest najlepszy. Zajmuje pierwsze miejsce w ogólnej wykrywalności wszystkich przestępstw i pierwsze miejsce w wykrywalności przestępstw o charakterze kryminalnym.
Efekty wojny Wawryka i jego kolegów z pijanymi kierowcami można zobaczyć na własne oczy, spacerując po Mirczu. Zamiecione ulice, wzdłuż trawników przycięte równiutko drzewa i krzewy, posprzątany plac targowy, odmalowany przystanek autobusowy.
Wójt Mircza, Edward Załoga, pokazuje plik orzeczeń IV wydziału grodzkiego Sądu Rejonowego w Hrubieszowie. Ponieważ większości sprawców przestępstw drogowych nie stać na zapłacenie grzywny, wykonują nieodpłatnie prace na rzecz gminy.
– Aktualnie realizujemy 20 takich postanowień sądu – mówi wójt. – W zorganizowanie i nadzorowanie tych prac włączeni są miejscowy zakład komunalny i pracownik gminy ds. ochrony środowiska.
W ubiegłym roku w gminach Dołhobyczów i Mircze w zastraszającym tempie wzrosła liczba interwencji domowych. Ze statystyk posterunkowych wynika, że do końca 2003 r. było ich blisko 160, a w ubiegłym roku już ponad 240. Zgłaszając interwencję, kobiety najczęściej proszą: „Przyślijcie Wawryka, to szybko uspokoi tego pijaka. Bo on tylko szeryfa się boi”.
– Policjant nie musi być kochany – twierdzi Wawryk. – Musi być skuteczny.
I opowiada, jak odnalazł dwa konie, które uprowadzono aż na drugi koniec gminy, a przy okazji złapał złodzieja oblewającego sukces, który pijany wracał do Ulhówka ciągnikiem. Właściciel koni napisał podziękowanie do komendanta powiatowego policji w Hrubieszowie, a ten przyznał Wawrykowi nagrodę pieniężną.
Innym razem Wawryk pojechał do Majdanu sprawdzić, czy w jednym z gospodarstw nie są przechowywane papierosy bez akcyzy. Do granicy z Ukrainą tylko 10 km, więc przemyt jest tu na porządku dziennym. Pochodził po gospodarstwie, pooglądał, papierosów nie było, za to znalazł skłusowaną sarnę i lewe przyłącze do linii energetycznej.
W policji Wawryk przepracował 19 lat. Mówi, że

munduru nie zeszmacił,

bo to jego godność, więc i ludzie go szanują. A poza tym…
Opowiada, jak kiedyś wracał radiowozem na posterunek. Przed nim powoli jechał maluch. Ale znosiło go raz na jedną stronę szosy, raz na drugą. Zatrzymał kierowcę i kazał dmuchać w alkomat. Ale ten trzeźwy był jak niemowlę, tyle że okropnie wystraszony. – Zaglądam do środka malucha – wspomina Wawryk – a samochód wyładowany jest pod sufit ćwiartkami łosia. A łoś jest przecież pod ochroną. „To mięso wołowe, szwagier ubił”, kierowca zaklinał się na wszystkie świętości. Ale ja przecież nie nowicjusz. Powiem tak: w mojej pracy trzeba mieć duże szczęście, wyczucie i policyjnego nosa. No i… – śmieje się – trzeba się znać na mięsie.

 

 

Wydanie: 15/2005, 2005

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy