Sześć filarów wiary

Sześć filarów wiary

Islamski fundamentalizm kwestionuje nowoczesne państwo z silną władzą i z podziałami na biednych i bogatych

Tragiczne wydarzenia w USA silniej aniżeli dotąd ukierunkowały zainteresowanie świata ekstremistycznymi formami islamu. Mało która religia ingeruje w tak wiele aspektów życia swoich wyznawców jak właśnie islam. Dla fundamentalistów nie jest on religią w powszechnym tego słowa znaczeniu: „Jest całkowitą i zupełną drogą życia, obejmującą wszystkie płaszczyzny ludzkiej egzystencji”.
Islam przestał być jednością wkrótce po śmierci Mahometa, gdy dokonał się podstawowy podział na zwolenników wyboru jego następcy – kalifa – zgodnie z tradycją, czyli sunnitów (obecnie absolutna większość), rzeczników dziedziczenia w jego rodzie, szyitów (shia Ali – zwolennicy Alego), oraz nieprzejednanych – charydżytów. Z czasem powstały dziesiątki kierunków i szkół bardzo różniących się od siebie i niejednokrotnie odmawiających sobie nawzajem prawa do nazywania się muzułmanami. Szczególną formą stał się islam suficki – o charakterze mistycznym, obfitujący w całą plejadę szkół i bractw kierowanych przez „wtajemniczonych” mistrzów – szajchów czy hodżów. Umożliwiali oni swoim uczniom dochodzenie do Boga poprzez medytacje i rytuały, w tym np. taniec, jak w przypadku słynnego zakonu tańczących derwiszy, założonego w tureckiej Konyi przez Mewlanę. Szajchowie posiadają wielką władzę nad swoimi uczniami – miurydami, nie tylko duchową, ale i polityczną; wielu z nich stało się udzielnymi władcami lub przywódcami ruchów społecznych.
Fundamentem islamu jest pięć filarów (zasad): wyznanie wiary, pięciokrotna modlitwa, post, jałmużna oraz pielgrzymka do Mekki (hadż, dająca prawo do specjalnego turbanu oraz tytułu hadżi). Problemem jest szósty filar o niejasnym pochodzeniu i jeszcze trudniejszej interpretacji – dżihad, czyli święta wojna, rozumiana jako walka ze

złem we własnym sercu

lub jako nakaz wojny z niewiernymi. Ogromne rozdrobnienie wewnętrzne islamu powoduje oczywiście wielość interpretacji nie tylko pojęcia dżihadu, ale i wielu innych kwestii. W islamie nie ma bowiem autorytetów religijnych akceptowanych przez absolutny ogół. Widać było to przy sprawie Salmana Rushdiego, obłożonego fatwą (rodzajem klątwy), gdzie pojawiły się sprzeczne interpretacje, czy można ją wycofać, czy nie. Zatem to, że wypowie się lokalny autorytet, nie ma postaci ogólnie obowiązującego prawa i w sumie niewiele oznacza.
Tym, co zawsze przerażało Europejczyków, jest niesłychane poświęcenie „bojowników za wiarę” oraz wykorzystywanie dzieci. Pierwsze wynikało z przekonania o natychmiastowej akcesji do raju zabitego w walce z niewiernymi. Nawet jego zwłoki traktuje się inaczej, gdyż nie są rytualnie obmywane, lecz grzebane, tak jak zostały odnalezione. Czyn samobójczy jest ogólnie potępiany, ale znani są „prawnicy” (sprawy religii w islamie rozstrzygają „prawnicy”), którzy twierdzą inaczej. Wykorzystywanie do walki dzieci również wynika z rozbieżnych interpretacji prawnych, określających 12 rok życia jako wiek męski… Podczas wojny iracko-irańskiej 1980-1988 z małoletnich Irańczyków po jednodniowym kursie tworzono oddziały saperskie do rozbrajania irackich pól minowych. Na ostatnią drogę wyposażano ich w plastikowe klucze produkowane w Hongkongu, mające służyć do otwarcia niebiańskich bram. Z tych samych przyczyn, wprowadzając komunizm w Albanii, Enver Hodża objął 12-latków karą śmierci za udział w zemście rodowej. Taką dalszą granicę bowiem uznawał dla zdolnego do pomsty przedstawiciela rodu tradycyjny kodeks – kanun. Zależnie od lokalnej interpretacji w prowadzonej wojnie wykorzystuje się także kobiety, co podobno ma odniesienia z czasów Proroka. Kobiety pełnią zresztą służbę wojskową w niektórych krajach Zatoki Perskiej o niewielkiej populacji rdzennej.
Jak na ironię szeroko znany w Europie fundamentalizm stanowi rodzaj islamskiej alternatywy lub może wersji demokracji. Kwestionuje on nowoczesne państwo z silną władzą i przede wszystkim z podziałami na biednych i bogatych. Odwołuje się do tradycji, do zamierzchłych czasów Mahometa i pierwszych czterech kalifów, gdy islam był prawdziwą wspólnotą ludzi wspomagających się nawzajem i szanujących zdanie innych. To późniejsi kalifowie mieli przechwycić pełnię władzy, zniszczyć wspólnotowość i zorganizować twory podobne do królestw. Jest on ideologią biednych i uciśnionych, bez szans na awans w tworzącym się również pod wpływem globalizacji głębokim rozwarstwieniu nowoczesnych społeczeństw islamskich. Z tych też powodów autokratyczne państwa islamskie są przez fundamentalistów atakowane i uznawane za twory szatańskie. Istnieją oczywiście fundamentalizmy „trzymające się gleby”, w typie wahabbitów rządzących Arabią Saudyjską czy też szyitów władających Iranem. Są też i takie jak afgańskie rządy talibów, walczących o państwo, jakiego w ogóle nie było i – jak powiedział jeden z irańskich ajatollahów – „przynoszące wstyd islamowi”.
„Wojujący islam”, jak się niekiedy nazywa zjawisko związane ze wspomnianą interpretacją szóstego filaru wiary, jest pojęciem węższym aniżeli fundamentalizm, choć wywodzi się z tego samego pnia. W świecie islamu fundamentalistów nie jest wcale tak wielu, „wojujących” jeszcze mniej, są jednakże łatwo zauważalni, co wiąże się z ich dokonaniami i nagłośnieniem tego przez media. Wojna z muzułmanami z archipelagu Sulu i południowego Luzonu, zwanymi ogólnie Moro, toczy się na Filipinach od przeszło ćwierć wieku. Jednak dopiero nie tak dawne uprowadzenia cudzoziemskich turystów z rejonu Sipidan u brzegów malezyjskiej części Borneo spowodowały, że zainteresował się tym świat. „Wojujący islam” ze swoją wersją dżihadu od niemal dekady skutecznie destabilizuje indyjski Kaszmir. Dziś już chyba nikt nie pamięta o relatywnej zamożności i niezwykłym pięknie doliny Srinagaru…
„Wojującego islamu” absolutnie nie można zawężać do religii, zgodnie zresztą z cytowanym na wstępie przesłaniem fundamentalizmu. Celem jest zawsze państwo, i to takie, które zinstytucjonalizuje życie

zgodnie z zasadami wiary.

Bardzo zatem dziwi klasyfikowanie jednych nacji jako „terrorystów” (np. Palestyńczyków), innych zaś jako „bojowników” (Czeczenów, Albańczyków, Bośniaków). Mimo że wszystkie walczą, używając symboli religii i w imię urzeczywistnienia jej zasad. Islam jest bowiem wewnętrzną jednością i nie rozumuje: „Bogu, co boskie, a cesarzowi, co cesarskie”. Dotyczy to islamu w ogóle, a fundamentalizmu w szczególności.
Problem „wojującego islamu” dotyczy w jakimś stopniu również Europy, a raczej jej rubieży – części Bałkanów i Północnego Kaukazu. W wojnie przeciwko Serbom w Bośni i Kosowie walczyli ochotnicy z krajów arabskich. I chociaż bośniackich muzułmanów czy Albańczyków nie sposób jak dotąd uznać za fundamentalistów, to nie znaczy, iż poglądy tej grupy nie mogą być im zaszczepione z zewnątrz. Na razie funkcje korka blokującego pochód agresywnych form islamu pełni Turcja. Kraj ten nie jest z pewnością wzorem dla demokratów. Na straży jego świeckości i proeuropejskości od czasów Atatürka stoi armia, ze wszelkimi tego konsekwencjami. W obecnym stanie demokratyzowanie Turcji, czego w Europie wielu by sobie życzyło, może doprowadzić do zwiększenia politycznych wpływów czynnika religijnego i zbliżenia ze Wschodem. To samo stanie się zapewne, gdy negocjacje w sprawie rzeczywistej integracji Turcji z Europą będą przedłużać się w nieskończoność, z uwagi na stawiany jej warunek wewnętrznej demokratyzacji.
Muzułmańscy mieszkańcy Kaukazu dali się Rosjanom we znaki już w pierwszej połowie XIX w., gdy ci przystąpili do łączenia swojego imperium z opanowanym wcześniej chrześcijańskim Zakaukaziem. W okresie wojny domowej Czeczeni wsparli bolszewików, likwidując dla nich osady „białych” Kozaków nad Terekiem. A że sami sprawiali kłopoty, wysiedlono ich w 1944 r. pod pretekstem poparcia dla prohitlerowskiego „rządu powstańczego” Hassana Israela i Maribela Szarifa. Oczywiście, bez panowania na Kaukazie nie ma dla Rosjan nieskrępowanego dostępu do azerbejdżańskiej ropy, a wbrew pogłoskom jej zasoby mają się do czeczeńskich jak cysterna do wiadra… Renesans islamu, jaki dokonał się w Czeczenii w okresie prób uzyskania niepodległości, jest rzeczą oczywistą, zważywszy, że na przestrzeni półtorawiekowej koegzystencji z Rosjanami wielu Czeczenów utraciło znaczne obszary swojej tożsamości. Czeczeni byli zresztą od zawsze fundamentalistami, stąd wielu spośród obecnych rebeliantów dążyło do rozwinięcia antyrosyjskiego dżihadu. Jakby to chętnie wielu widziało, islam bynajmniej nie był dla nich instrumentem w walce, bo dla muzułmanina być nie może. Ich ataki terrorystyczne, w tym bombowe w Moskwie czy zajęcie szpitala w Budionnowsku, niczym nie różniły się od akcji znanych z Bliskiego Wschodu. Eksport islamskiej rewolucji przez Czeczenów byłby Rosjanom nie na rękę choćby ze względu na bardzo licznych w federacji muzułmańskich Tatarów. Wszystko to nie oznacza oczywiście, że „wojujący islam” jest wszechobecny. Przeciwnie, ma rację bytu jedynie na peryferiach współczesnego świata, choć graniczenie z nimi nie należy do łatwych i niesie z sobą konflikty.
To, co stało się w Ameryce, jest sprawą paralelną, choć zasadniczo różną w swojej genezie. Ameryka nie jest bowiem obszarem islamskiej penetracji. Dramat w Nowym Jorku to cena, jaką płacą Stany Zjednoczone za swoją hegemonię w świecie. Znaczna cześć świata, a zwłaszcza kraje Azji o bogatym dorobku kulturowym, odrzucają zarówno globalizację, jak i postępującą wraz z nią kulturę globalną (jeśli coś takiego istnieje) i w ogóle kwestionują przywództwo USA w jakiejkolwiek formie. W żaden sposób nie akceptują również obcego dla nich pojęcia wolności. Jest to zatem konflikt jednej koncepcji wolności z zupełnie inną, pochodzącą z innego kręgu cywilizacyjnego, a krąg kultury islamu jest kręgiem samodzielnym. Inna sprawa to chęć zatrzymania przez fundamentalistów rodzimych elit w procesie ich włączenia się do globalnej części społeczeństwa konsumpcyjnego. Wielu zamożnych Arabów odrzuca bowiem część tradycji i żyje „jedną nogą” w świecie „białego człowieka”.
W absolutnej większości wyznawcy islamu nie są fundamentalistami, a już w ogóle – rzecznikami „świętej wojny”. Natomiast obecne nagłośnienie w mediach zdominowanych przez wydarzenia z USA może doprowadzić do wytworzenia się negatywnego dla nich stereotypu. Spowoduje to nie tylko krzywdy, ale i stworzy warunki dla reakcji typu: ” Jak mnie tak widzicie, to może taki jestem, może powinienem być taki…”. Nic bowiem nie spaja tak jak poczucie wspólnego życia w ostracyzmie.
Terror nieprawdopodobnie szkodzi wizerunkowi świata arabskiego. Warto było przyjrzeć się reakcji Jasira Arafata na wieść o zamachu: był przybity i, co mu się nie zdarza, wytrącony z równowagi.

Do grobu państwa,

które sobie wymarzył, brakuje tylko „palestyńskiego śladu”… Żaden z krajów arabskich nie kontroluje w pełni działających na jego obszarze szkół i sekt oraz związanych z nimi organizacji. Tak było również w osmańskiej Turcji, gdzie sułtani nie tykali szkół, które nie były im przyjazne i pomimo tytułu kalifa nigdy nie posiedli absolutnego „rządu dusz”. Wynikało to z wewnętrznego rozdrobnienia islamu oraz konieczności tolerowania takiego stanu rzeczy, na ile tylko było to możliwe.
Akcja wojskowa USA, przeprowadzona w strefie newralgicznej dla Rosji, tj. Iranie i Afganistanie, może doprowadzić do niepotrzebnych napięć, a jeśli będzie na dodatek nieudana, co już się zdarzało, i pociągnie za sobą śmierć cywilów, to o lepsze moralne uzasadnienie dla kolejnych kamikadze doprawdy trudno. Dlatego też zbiorowy żal po ofiarach zamachu nie może oznaczać zbiorowego placetu dla ukarania sprawców bez zastrzeżeń. Należy raczej zastanowić się, co z globalizacją, a raczej – co z jej „misjonarzami” wskazującymi, jak żyć.
Kolejka sfrustrowanych do wyżycia się na Wuju Samie może być, niestety, dłuższa i bardziej zróżnicowana, co wynika z przejęcia przezeń roli wyłącznego stróża światowego porządku. Zawsze zresztą próby przewodzenia
innym, narzucania im czegokolwiek przemocą czy też siłą pieniądza wiele kosztowały. Doświadczyli tego również Anglicy w różnych okresach i w różnych częściach świata. Dlatego też jednanie
NATO plus ONZ do antyterrorystycznej lub może antyarabskiej krucjaty tylko pogorszy sprawę. Międzynarodowe zwalczanie terroryzmu to bowiem jedno, a ekspedycja karna to drugie.


Autor jest profesorem w Instytucie Historii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu

Wydanie: 2001, 43/2001

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy