Sześć prawd o aktorstwie

Sześć prawd o aktorstwie

Nie jesteśmy takim narodem, jakim pokazuje nas w scenie z Sędzią Mickiewicz. Natomiast czasami tak się zachowujemy

Rozmowa z Andrzejem Sewerynem

– W Polsce wiele ostatnio się dyskutuje o tym, czym jest aktorstwo. Jedni mówią, że to zwykły zawód, że aktor to człowiek do wynajęcia. Inni twierdzą, że aktorstwo jest sztuką. Nieliczni wspominają o misji społecznej, o posłannictwie – ale dzisiaj te pojęcia uchodzą za niemodne. Pan mówi o odpowiedzialności przed widzem, o etyce zawodowej. Czym jest dla pana aktorstwo?

– Cieszę się, że w Polsce są takie dyskusje. Jeśli o mnie chodzi, traktuję aktorstwo jako pewnego rodzaju zobowiązanie, posłannictwo, czyli należę do tej niemodnej mniejszości. Jednak chcę uczynić kilka zastrzeżeń. Po pierwsze: wszystko, co mówię o zawodzie, mówię tonem przyjaznym, intymnym. Nie krzyczę z trybuny, nie pouczam. Po drugie: niczego od nikogo nie wymagam. Po trzecie: w sposób bardziej zdecydowany, rozmawiam z moimi uczniami, a nie ze światem. Po czwarte: jest wiele aktorstw, myślę, że każde z nich ma prawo bycia uprawianym. Ja mówię o tym, które mnie najbardziej interesuje. Po piąte: często życie, ekonomia zmusza nas do tego, żeby traktować nasz zawód inaczej, niż kiedyś to sobie wyobrażaliśmy, inaczej, niż pisze o tym Stanisławowski, Artaud czy Grotowski. I to też jest zrozumiałe. Po szóste: ja tylko sugeruję, żeby nie mieszać pieniędzy ze sztuką. Żeby to umieć powiedzieć sobie jasno: ten film robię dla pieniędzy – i nie udawać, że także dla sztuki. A jeśli jakiś występ uważam za ważny element mojego rozwoju artystycznego, żeby nie wstydzić się przyznać, że robię to dla sztuki. Ale problem jest szerszy. Rzeczywiście w naszym kochanym świecie ścierają się różne tendencje, czasami udaje się nam być artystą, a czasami biznesmenem.

– Jaki jest pana stosunek do grania w reklamie? 

– Rozumiem oburzenie niektórych aktorów ze środowiska tym, że koledzy robią reklamy. Jednak nie będę rzucał kamieniami ani w jednych, ani w drugich. Rzecz nie jest prosta. Aktorzy amerykańscy zarabiają wystarczającą ilość pieniędzy, żeby nie robić reklam. W Europie jest inaczej. Są, oczywiście, aktorzy, którzy z zasady nie grają w reklamach.

– A pan? Pan nie gra w reklamach. Czy to są zasady?

– Powiem jasno: nikt mi nie proponował, dlatego nigdy nie robiłem reklam. A nie dlatego, że nie zrobiłbym, gdyby mi zaproponowano. Nie wiem, jakbym się zachował, gdyby mi zaproponowano.

– Zatem nie uważa pan, że występowanie w reklamach podważa wiarygodność aktora?

– Strasznie trudno mi odpowiedzieć na to pytanie… Jeden z kolegów powiedział mi, jaką sumę mu wpłacono za udział w reklamie. Jeżeli ta suma była rzeczywiście tak niesamowicie wysoka, to ten człowiek ma byt zapewniony do końca życia. Więc czy ja mam prawo go za to potępiać? Nie sądzę. Aktorzy Komedii Francuskiej mają zabronione granie w reklamach we Francji, więc coś tu jest na rzeczy. Zatem w moim przypadku ten problem został rozwiązany. Jeśli chodzi o obszar francuski. W Polsce być może byłoby mi wolno wziąć udział w reklamie. Nie będę jednak obiecywać, że nigdy w życiu, za żadne pieniądze, nie wystąpię w reklamie. Powiem tak: ja wolałbym nie zagrać w reklamie.

– Zdobył pan we francuskim środowisku aktorskim bardzo wysoką pozycję, prawie nieosiągalną dla cudzoziemców – został pan etatowym aktorem Comedie Francaise, pierwszej sceny francuskiej, a potem także członkiem jej zarządu.

– Doszedłem do tego ciężką pracą. Początki miałem trudne. Przyjechałem do Francji, nie znając francuskiego, pierwszej roli uczyłem się jak małpa, słowo po słowie, niczego nie rozumiejąc. Na pierwszych próbach nie nadążałem za kolegami i reżyserem, niewiele rozumiałem, co się do mnie mówi. Dopiero po kilku latach zacząłem czuć się swobodnie w tym języku.

– Czym jest dla pana przynależność do zespołu Komedii Francuskiej?

– To zaszczyt, ale też odpowiedzialność. Odpowiedzialność za ożywianie tradycji. To wielka satysfakcja zawodowa, kontakt z najlepszymi europejskimi tekstami i artystami teatru. Ta praca zapewnia byt, skromny, ale pewny. Sądzę także, że zaangażowanie mnie do Komedii Francuskiej jest wyrazem uznania dla teatru polskiego.

– No i chyba daje wysoki prestiż?

– Tak, szczególnie we Francji. Chociaż zauważyłem, że w Polsce również.

– Może pan siebie uważać za człowieka sukcesu…

– Sukces to jest słowo, którego nienawidzę, podobnie jak nienawidzę słowa: kariera. Nie uważam siebie za człowieka sukcesu, mówię to szczerze. Natomiast wiem, że inni mnie tak postrzegają.

– Czuje się pan artystą spełnionym?

– Nie, skądże. Po pierwsze, nie zawsze się sobie podobam, kiedy gram. Po drugie, jest jeszcze sporo ról, które chciałbym zagrać. I jest wielu fantastycznych reżyserów, z którymi nigdy nie pracowałem, a bardzo chciałbym.

– Można poznać ich nazwiska?

– Na przykład chciałbym pracować z Lupą, z Jarockim. Z Bondim, ze Steinem, z wieloma innymi.

– Zagrał pan w wielu znakomitych filmach, w złotym okresie naszej kinematografii, u głośnych polskich reżyserów – Andrzeja Wajdy, Krzysztofa Kieślowskiego, Andrzeja Żuławskiego. I głównie dzięki rolom filmowym stał się pan powszechnie znany w kraju i za granicą. Czy aktorstwo filmowe jest panu bliższe niż teatralne? Lepiej się pan czuje przed kamerą czy na scenie?

– Praca w filmie i praca w teatrze to dwie zupełnie różne rzeczy. Powiem krótko: prawdziwe aktorstwo to aktorstwo teatralne. Ale też jest trudniejsze, wymaga więcej pracy. Mnie to odpowiada, bo jestem z natury bardzo pracowity, sumienny. W szkole nawet się ze mnie śmiano z tego powodu. Moja pracowitość nie ogranicza się tylko do grania na scenie, dotyczy także lektur. Staram się dużo czytać, chociaż wyrzucam sobie, że powinienem czytać więcej. Żałuję, że jako młody chłopak byłem zbyt leniwy, mało czytałem. Uważam, że czytanie rozwija wrażliwość i intelekt. W moim życiu książki pełnią ważną rolę.

– Polityka także miała duże znaczenie w pana życiu…

– Ogromne! Powtarzam często, że ja skorzystałem na wydarzeniach politycznych. Weźmy rok 1968. Nawet nie grałem w „Dziadach” Dejmka, tylko współorganizowałem manifestację w obronie tego spektaklu, zdejmowanego przez władze z afisza. I co się stało? Nagle przestałem być postacią anonimową, choć byłem jeszcze w szkole teatralnej. Stałem się znanym opozycjonistą – bo taką pupę gombrowiczowską mi świat nałożył – i nic z tym nie mogłem zrobić. To zaskakujące, że na „Dziadach” w 1968 roku ja najbardziej skorzystałem, chyba bardziej niż Kazimierz Dejmek.

– Jak pan dzisiaj postrzega postać Kazimierza Dejmka?

– Nie mogę oceniać działalności Kazimierza Dejmka na stanowisku ministra kultury, ponieważ mnie wtedy tutaj nie było. Z tego samego powodu nie mogę oceniać działalności reżysera Kazimierza Dejmka w latach, gdy był dyrektorem w Teatrze Polskim. Mogę powiedzieć o wspaniałym reżyserze – reżyserze „Dziadów”, „Historyji o chwalebnym zmartwychwstaniu Pańskim”, „Żywota Józefa”. To są przedstawienia historyczne, które należą do historii teatru polskiego. Których misja była niezwykła. Których mi dzisiaj ogromnie brak w teatrze polskim. Mogę mówić o wspaniałym reżyserze, którego byłem asystentem w 1968 roku przy „Wujaszku Wani”, niestety tylko przez kilka dni, bo mnie wtedy aresztowali. O tym aspekcie działalności Kazimierza Dejmka mogę mówić wyłącznie w samych superlatywach, ponieważ Kazimierz Dejmek, którego znam, jest wielkim artystą. A to, że jest nielubiany przez część środowiska aktorskiego, to, że został odsunięty, czy też sam się odsunął od świata – to są rzeczy, o których wiem z drugiej ręki, ale zza kulis ich nie znam, więc oceniać nie mogę. Ale mogę wyznać: żal mi, że nie mogę dzisiaj zobaczyć innych „Wujaszków Wań” reżyserowanych przez Kazimierza Dejmka.

– Po latach znów polityka wmieszała się w pana życia. Kiedy był pan na gościnnych występach we Francji, w Polsce wprowadzono stan wojenny. I już pan nie wrócił do kraju. To była decyzja polityczna, czy artystyczna?

– Myślałem, że we Francji przysłużę się podziemnej „Solidarności”, pracując dla ”Solidarności” w Paryżu – i tak też się stało. Poza tym kierowały mną osobiste pobudki – chciałem odpocząć po trudnym okresie mojego życia w latach 70. Zaczęło mi się układać w nowym związku, a w 1982 r. urodziło mi się dziecko. No i zostałem.

– Czy ma pan naturę ryzykanta?

– Niestety nie, czego szczerze żałuję. Nie mam w sobie nic z buntownika. Jestem raczej konserwatystą. Zawsze się czuję za coś, za kogoś odpowiedzialny. W teatrze też lubię porządek, hierarchię. Zresztą już jako student miałem potrzebę autorytetów. Profesorów traktowałem z szacunkiem – byli mistrzami, a ja byłem uczniem. Gdy potem zaczęto mnie chwalić, stałem się trochę zadufany, ale, na szczęście, znów spotkałem na swej drodze mistrzów Petera Brooka, Jacquesa Lassalla, którzy nauczyli mnie pokory. I tego, że pycha jest dla aktora zgubna.

– Zostając we Francji, nie bał się pan ryzyka? W Polsce miał pan już pozycję, był pan znanym aktorem. Tam zaczynał wszystko od początku.

– Strasznie się bałem! Ale nie zaczynałem tak całkiem od zera, nie byłem anonimowy w środowisku. We Francji znane były filmy Wajdy. Była moda na Polskę. Nie zaczynałem tez od pracy w byle jakich teatrach u boku nieznanych reżyserów. Grałem na pierwszych scenach, z najlepszymi reżyserami. Znów polityka mi pomogła.

– Czy dzisiaj interesuje się pan polityką?

– Ależ oczywiście! Przecież jestem mężczyzną!

– Ku jakiej opcji pan się skłania lewicowej, czy prawicowej?

– Ku opcji zdroworozsądkowej. Te pojęcia: lewica, prawica, są dość rozmyte Nie wszędzie, nie dla wszystkich to samo oznaczają. Zwłaszcza w Polsce te pojęcia wydają mi się niejasne. We Francji sprawa jest prostsza. Choć faktem jest, że rządy lewicowe realizują elementy programów prawicowych i odwrotnie. Jeśli chodzi o moje sympatie polityczne, to jestem w centrum lewicy. Ale te sympatie wyrażam w głosowaniach, nie angażuję się czynnie w politykę, nie należę do żadnej partii we Francji. W Polsce moje zainteresowanie polityką miało inny, osobisty charakter, bo w politykę byli zaangażowani moi przyjaciele i znajomi. Ja też się zaangażowałem – należałem do komitetu wyborczego ”Kuroń na prezydenta”. Bardzo mnie obchodzi, co się w Polsce dzieje. Staram się czytać prasę, śledzić wiadomości w telewizji.

– Co pan zatem sądzi o dyskusji dotyczącej oceny PRL? Słyszał pan o propozycji, aby uznać ten okres za epokę przestępczą? Czy w czasach PRL-u artystom było tak źle, jak to się dzisiaj mówi?

– Ja tak nie mówię. Zawsze podkreślam, że jestem owocem Polski Ludowej. Ja w Polsce kapitalistycznej nie otrzymałbym takiego wykształcenia, jakie otrzymałem w Polsce Ludowej. Nie miałbym pieniędzy i możliwości, żeby studiować. Moja matka ciężko pracowała, by mnie wyżywić. Uważam, że potępianie wszystkiego, co było w Polsce Ludowej do 1989 roku, jest nierozsądne. Zresztą, o ile wiem, większość Polaków z tą opinią się nie zgadza. Większość Polaków ocenia, że wprowadzenie stanu wojennego było słuszne. Tak wynika z sondaży.

– Niedawno zagrał pan w „Panu Tadeuszu” w reżyserii Wajdy. Ciekawa jestem, czy, pana zdaniem, możemy się dzisiaj identyfikować z Polakami pokazanymi przez Mickiewicza: opojami, zapatrzonymi we własny pępek obrażalskimi raptusami, którzy najpierw coś zrobią, a dopiero potem pomyślą…

– A jak pani myśli?

– Ja, niestety, widzę wiele wspólnego.

– Ja tez, czasami.

– Gdy jako Sędzia roztacza pan przed Robakiem wizję powstania, któremu pan będzie przewodzić razem z synowcem, zamiast obmyślić strategię, cieszy się pan, że „jakoś to będzie”. Czy to „jakoś to będzie” wyraża naszą polska mentalność, nasz stosunek do rzeczywistości?

– Nie, teraz już nie. Przecież w NATO nie ma idiotów, Tam są żołnierze i politycy, którzy wiedzą, co się dzieje na świecie i w Polsce, i wiedzą, dlaczego przyjęli Polskę do NATO. Tak samo w Unii Europejskiej nie siedzą idioci. I nie dlatego czołowi politycy z UE chcą’ przyjąć do swego grona Polskę, że bawią się w sentymenty. Chcą nas przyjąć również na podstawie liczb. Przecież nie przyjęliby do tych organizacji wariatów, podniecających się tak jak Sędzia, że wszystko się samo zrobi, że „jakoś to będzie”. Uważam, że nie jesteśmy takim narodem, jakim pokazuje nas w scenie : Sędzią Mickiewicz. Natomiast czasami tak się zachowujemy. Tak więc ta scena jest częściowo aktualna. Ale nie przesadzajmy z samobiczowmiem.

– Mieszkając przez tyle lat za granicą, nabrał pan zapewne dystansu do Polski. Kiedy pan przyjeżdża teraz do kraju. czy coś pana razi?

– Razi. Coca-cola, disco, hamburger, chipsy, okey. Amerykańskie szyldy, napisy. Francuzi bronią się przed zalewem amerykańszczyzny, nie małpują amerykańskiej kultury. To widać choćby w kinie francuskim, które opiera się wpływom amerykańskim. Razi mnie też agresywność, dresy, kije baseballowe, strach ludzi na ulicy. Strach mojej matki. Zagubienie proporcji.

– Jakie jest miejsce teatru w dzisiejszym świecie? Czy obroni się przed konkurencją mediów elektronicznych, przed komercją?

– Właśnie pieniądzu jako pierwszemu kryterium i przyjemności jako drugiemu kryterium powinien opierać się teatr. Tak samo jak myśl. Dzisiaj ludzie, zwłaszcza młodzi, bardziej niż kiedyś poszukują przyjemności. Idą do teatru czy do kina, żeby ”fajnie” spędzić czas. Ja, także jako widz, nigdy nie oczekiwałem i nie oczekuję od filmu czy sztuki teatralnej, że sprawi mi przyjemność. Oczekuję, że czegoś mnie nauczy, coś odkrywczego powie o człowieku, o świecie. I tego uczę moich synów. Na przedstawieniach, w których gram, zawsze, od lat, jest pełna sala. To świadczy o tym, że teatr jest potrzebny.

 

Wydanie: 08/2000, 2000

Kategorie: Kultura, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy