Szkodliwa nowelizacja

Szkodliwa nowelizacja

Zapomniano, że to szkoły niepubliczne przejęły od państwa obowiązek dofinansowania zarabiających grosze pracowników naukowych

Konieczność całościowej reformy systemu nauki oraz kształcenia na poziomie wyższym nie ulega wątpliwości. Niespójność rozwiązań prawnych odnoszących się do tej jakże ważnej dziedziny, brak możliwości realizacji uprawnień nadzorczych ze strony MEN czy nierówność praw uczelni państwowych i niepaństwowych – nie mówiąc o systemie wynagradzania – powodują, iż dla wszystkich zainteresowanych potrzeba zmian jest oczywista. Punkt widzenia, a więc i kierunek owych zmian, są jednak zdecydowanie różne – wszyscy patrzą bowiem przez pryzmat własnych interesów.
Przeprowadzenie tego rodzaju reformy wymaga posiadania jej wizji, całościowego oglądu nauki, choćby w kontekście roli Komitetu Badań Naukowych czy też – szerzej ujmując – konieczności

zmiany sposobu finansowania,

miejsca i roli szkolnictwa niepaństwowego w strukturze szkolnictwa wyższego, rozwiązania problemu tytułów i stopni naukowych, roli i miejsca Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego oraz wprowadzenia systemu akredytacji. Próby takie podejmowane były w ostatnich latach przez MEN i przejawiały się w postaci wielu projektów ustaw, które spotykały się ze sprzeciwem na tyle zdecydowanym i merytoryczną krytyką na tyle ostrą, iż nie zdecydowano się na nadanie im dalszego biegu. Ministerstwo nie dało jednak za wygraną. Postanowiono, rzutem na taśmę, dokonać pewnych zmian poprzez cząstkową nowelizację ustawy. Ponieważ propozycje zmian nie są powszechnie znane, być może ta kadłubkowa nowelizacja zaistnieje poprzez wprowadzenie jej na tzw. szybką ścieżkę legislacyjną. Zaistnieje mimo protestów części środowiska naukowego, zwłaszcza całego środowiska uczelni niepaństwowych oraz indywidualnych głosów tych, którzy projekty znają. Przypatrzmy się planowanym zmianom pod kątem zagrożeń, jakie niosą dla szkolnictwa niepaństwowego.
Zasadniczą część proponowanych rozwiązań podporządkowano nie wyrażonej wprost w nowelizacji dążności do maksymalnego ograniczenia działalności szkół niepaństwowych. Kwestia ta pojawiała się z uporem godnym lepszej sprawy we wszystkich poprzednich projektach zmiany ustawy, a i obecnie – jak się wydaje, pod naciskiem uczelni państwowych – usiłuje się przemycić rozwiązania prowadzące w prostej linii do likwidacji szkolnictwa niepaństwowego bądź przynajmniej jego zmarginalizowania, sprowadzając je do czegoś na kształt szkół pomaturalnych. U podłoża leży niewątpliwie kwestia rywalizacji i konkurencyjności. Dobrze jest głosić hasła o konieczności kon-kurencji, wolności badań czy swobody wyboru miejsca pracy w sytuacji, gdy ich realizacja wydaje się odległa, by nie powiedzieć abstrakcyjna. Jednak w momencie, gdy pojawia się rzeczywista konkurencja, oferująca lepsze programy i warunki studiów, bardziej przyjaznych wykładowców, szkolnictwo państwowe zaczyna czuć się zagrożone. Uczelnie, nawet te największe i najlepsze, zaczynają czuć się niepewnie, mając pod bokiem istniejącą kilka lat lub nawet kilka miesięcy, nową placówkę. Pozbawia się więc osoby pełniące funkcje w innych uczelniach możliwości piastowania jakichkolwiek stanowisk, z kierowaniem katedrami włącznie, jak również biernego prawa wyborczego na wszelkie stanowiska w macierzystej uczelni. Kwestie te polecam panu ministrowi pod rozwagę właśnie w kontekście nadzoru. Rodzi się bowiem pytanie, na ile są one zgodne z prawem.
W myśl propozycji zawartej w nowelizacji, w ręce rektorów ma przejść obecnie zasadniczy instrument decyzyjny – zgoda na dodatkowe zatrudnienie. Sądzę, że mało jest przepisów, które mogłyby przynieść więcej szkody i

bardziej skłócić środowisko.

Już widzę rektorów i dziekanów wydziałów medycznych gremialnie wydających zgody na zakładanie przez kolegów prywatnych, konkurencyjnych gabinetów. Mimo iż przepis ten dotyczy podejmowania (i kontynuowania) każdej działalności gospodarczej, w oparciu o dotychczasowe zachowania można jednak przypuszczać, iż dotknie głównie osoby pracujące w szkołach niepublicznych. Sytuacja będzie więc dość dziwna: działalność naukową i dydaktyczną będą mogli prowadzić ci, którzy mają dodatkowy etat w banku, kancelarię prawniczą czy firmę medyczną, a więc praktycznie poświęcają cały swój czas temu zajęciu, zaś wykonujący zawód nauczycielski zostaną pozbawieni tej możliwości. Ów ustawowy zapis jest o tyle zdumiewający, iż jakby zapomniano, że to właściwie szkoły niepaństwowe przejęły od państwa obowiązek dofinansowania zarabiających grosze pracowników naukowych. W większości przypadków pracują oni w uczelniach niepaństwowych, by zdobyć środki umożliwiające pracę w placówkach państwowych. Odrzucenie tej pomocy, bo do tego ów zapis się sprowadza, spowoduje dalszą pauperyzację środowiska naukowego. Przeciwdziałać temu ma zapis o rozłożonych na lata podwyżkach płac nauczycieli akademickich. Wątpliwy jest jednak rzeczywisty wymiar takich „podwyżek”. Doskonałą ilustracją tej metody podwyższania wynagrodzeń może być fakt corocznego ich podnoszenia nie o faktyczny, ale o przewidywany procent inflacji, co oznacza rokroczne obniżanie. Ostatni zaś przykład niewypłacania pielęgniarkom zagwarantowanych podwyżek płac dopełnia wiedzy o faktycznych możliwościach. Sądzę także, iż jest to jeden z elementów „miny” dla mającego powstać po wyborach rządu – obciążenie go zobowiązaniami wynikającymi z ustawy, a nie dającymi się zrealizować ze względu na pozostawioną sytuację budżetową państwa, da doskonały pretekst do protestów i demonstracji. Czy nie lepiej byłoby przeto zmienić sposób myślenia i pozostawić możliwość swobodnego

dodatkowego zatrudnienia,

a przy okazji poprawy sytuacji finansowej państwa jednorazowo podwyższyć kwotę wynagrodzeń? Mogłoby to nastąpić z rocznym lub dwuletnim opóźnieniem, lecz stanowiłoby faktyczną poprawę dla pracowników naukowych, mającą przy tym pokrycie w finansach państwa. Sądzę, iż będzie to priorytetowym zadaniem lewicowego rządu, a że nie są to słowa puste świadczyć może skrzętnie zapominana prawda, iż jedynym ministrem, za czasów którego wzrosły znacząco, bo o około 25%, wynagrodzenia nauczycieli akademickich, był min. Jerzy Wiatr. Popatrzmy jeszcze na wielkość proponowanych podwyżek. Otóż po upływie trzech lat i osiągnięciu maksymalnej stawki wynagrodzenia profesor zwyczajny nauk prawnych będzie zarabiał około 80% tego, co otrzymuje jego uczeń po trzech latach od ukończenia studiów i otrzymaniu nominacji na stanowisko asesora, oczywiście, o ile w międzyczasie nie będzie podwyżek w wymiarze sprawiedliwości. Rozumiem, że argument ministerstwa odnoszący się do konieczności regulowania dodatkowego zatrudnienia sprowadzi się do przysłowiowego już profesora ekonomii zatrudnionego podobno aż na siedemnastu etatach. Proponuję zastosowanie innego sposobu myślenia – czy nie lepiej byłoby dać rektorom realne możliwości pozbywania się pracowników nie wykonujących swych podstawowych obowiązków dydaktycznych, a przede wszystkim naukowych? Jest bowiem wielu takich, którzy nic nie robią, pracując na jednym etacie. Wystarczy przeto zrezygnować z art. 103 pkt 1 ustawy, a będziemy mieli do czynienia z zupełnie innym, bardziej odległym od koncesjonowania działalności sposobem myślenia. Pomijam już fakt, iż konieczność owej zgody będzie także znakomitym orężem do pozbywania się niewygodnych dla władz uczelni pracowników – brak możliwości dodatkowego zatrudnienia będzie na ogół oznaczał odejście z pracy w uczelni.
Z placówkami niepaństwowymi wiąże się jeszcze jeden problem – chęć przyznania sobie przez ministra uprawnień sprowadzających się w praktyce do możliwości nie tylko likwidacji uczelni, ale i dysponowania jej majątkiem. Zacząć może wypada od aberracyjnej zasady istniejącej w obecnych przepisach. Otóż ustawodawca wymaga, aby założyciel uczelni przygotował całość dokumentacji, zgromadził odpowiednią kadrę, bibliotekę, wywianował uczelnię finansowo, a następnie – po decyzji o jej utworzeniu – pozostawił ją samą sobie. To tak, jakby przedsiębiorcy kazano stworzyć fabrykę, a następnie zażądano, by wycofał się z wpływu na nią. Obecny projekt idzie dalej. W ten sposób już ukształtowany podmiot, posiadający niejednokrotnie spory majątek, może na podstawie jednoosobowej decyzji administracyjnej ministra edukacji narodowej zostać zlikwidowany, a majątek ów – aż strach w stosunku do AWS-owskiego rządu użyć takiego określenia – znacjonalizowany. Minister wyznaczyć może likwidatora oraz ustalić jego wynagrodzenie płacone ze środków szkoły. Koncepcja ta niewątpliwie narusza istotę konstytucyjnego prawa własności. Ta bowiem „może być ograniczona tylko w drodze ustawy i tylko w zakresie, w jakim nie narusza ona istoty prawa własności”. W omawianym projekcie nowelizacji następuje także dalsza marginalizacja roli założyciela. Uczelnie traktowane są jako niczyje, a ich założycieli traktuje się jako fundatorów, nie zaś właścicieli. Wydaje się, iż po dziesięciu latach nastał czas, aby przyznać

założycielowi należny mu
status.

Przyczyni się to do stabilizacji owych uczelni, bez konieczności uciekania się obchodzenia przepisów. Czas na to, tym bardziej że codzienna praktyka sądownicza, uznająca założyciela za właściciela, zdecydowanie przeczy proponowanemu rozwiązaniu. Uregulowania prawne winny brać pod uwagę także kwestię poważnego dorobku wielu niepaństwowych szkół, które osiągnęły swój poziom własną pracą, bez wyciągania ręki do budżetu, próśb o dotacje, czy też stosowania wręcz szantażu w domaganiu się ich.
Rozumiejąc niektóre propozycje ministerstwa – np., że nadzór ministra nad szkołami wyższymi powinien być bardziej konkretny, że minister winien mieć możliwości wkraczania tam, gdzie prawo jest lekceważone lub gospodarka mieniem (to odnosi się chyba głównie do szkół państwowych) fatalna – uważam, że nad tą formą nowelizacji należy się jednak zastanowić. Argumenty zaprezentowane wyżej przemawiają w sposób wystarczający za odrzuceniem owego projektu. Na wycofanie go przez MEN nie ma bowiem co liczyć. A pośpiech w pracach legislacyjnych jest ze wszech miar niewskazany. Zmiany dokonane w ustawie wywołują olbrzymie skutki, z których autorzy projektu albo nie zdają sobie sprawy, albo przewidują je z premedytacją. Nowelizacja ta przyczyni się do upadku uczelni niepaństwowych – uczelni, które odegrały w ostatnich dziesięciu latach olbrzymią rolę w uchronieniu kraju od zapaści edukacyjnej, w szczególności w odniesieniu do młodzieży ze środowisk wiejskich i robotniczych. Upadek ów będzie tym bardziej smutny, iż w kraju o gospodarce wolnorynkowej dokona się za pomocą podejmowanych na różnych szczeblach decyzji administracyjnych. n


Autor jest profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, specjalizującym się w historii doktryn, polityce wyznaniowej i historii polskiej myśli politycznej

Wydanie: 2001, 24/2001

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy