Szkolna przechowalnia

Szkolna przechowalnia

Świetlica jest najmniej docenianym miejscem w szkole. A pani świetliczanka to dla rodziców i nauczycieli często pedagog drugiej kategorii

Do świetlicy wbiega gromada dzieciaków. Dwóch chłopców rzuca się na podłogę i przejeżdża dobrych kilka metrów na kolanach. Reszta odstawia tornistry pod ścianę i pędzi do stolików. Właśnie skończyły się lekcje i pierwszaki schodzą do świetlicy. – Powiedzcie, co dziś było w szkole – pyta pani świetliczanka i próbuje uspokoić falującą gromadkę choć na chwilę, bo zaraz, gdy wszyscy wyjdą na podwórko, trzeba będzie mieć oczy dookoła głowy. – Musimy zmęczyć dzieciaki, zanim one nas zamęczą – śmieje się Anna Kurkiewicz ze świetlicy w Szkole Podstawowej nr 321 na warszawskim Bemowie. – Po kilku godzinach w ławkach one aż kipią energią. A jak się wybiegają i wyskaczą, to potem da się wytrzymać.
Na ścianie tuż przy wejściu do świetlicy jest spore drzewko oblepione imionami dzieci. To stały element. Chmurki z imionami wędrują od korzeni na sam czubek. Trzeba tylko uzbierać punkty. Za dobre zachowanie, odrabianie lekcji. Im więcej, tym lepiej. – Ja jestem najwyżej na drzewku, bo byłam grzeczna i przyniosłam książkę o Filonku – chwali się dziewczynka z buzią aniołka.
Do świetlicy chodzą dzieci z pierwszej, drugiej i trzeciej klasy. I nie ma możliwości, żeby któreś nie zostało przyjęte. – Jest dziesięć grup. Łącznie 280 dzieci – wylicza Anna Kurkiewicz.
Po godzinie kontrolowanych biegów i skoków świetlica znów się zapełnia. Najpierw szatnia, potem mycie rąk i do swojej grupy. A każda grupa urzęduje w wydzielonym kąciku. Komputerowym, plastycznym czy muzycznym. Wszystko jest zapisane w grafiku: tego dnia, o tej godzinie grupa pani Ewy bawi się przy komputerach. Potem zmiana. Dzięki temu rzadko dochodzi do poważnych kłótni.
Nikt nie straszy panią dyrektor, a pokój nauczycielski z tej perspektywy wydaje się daleki. – Tak się już jakoś utarło, że jesteśmy „panie świetliczanki”. I to nie tylko w oczach rodziców, ale i samych nauczycieli. Bo świetlica to najbardziej niedoceniane miejsce w szkole – mówią z żalem nauczycielki.
A czasem to właśnie panie świetliczanki są jedynymi dorosłymi, którym można się wygadać. – Ala z pierwszej klasy ma cukrzycę. Rozmawiamy sobie o poziomie cukru i zastrzykach. A Michał żali się, że chciałby mieć psa, ale tata mu nie pozwala – mówi wychowawczyni Ewa Mazur. Tematów nigdy nie brakuje.

Nie dajmy się zwariować

– Takie popołudnie na świetlicy to prawdziwe wyzwanie. Bez powołania nie wytrzyma się zbyt długo – przekonują świetliczanki. Niby zabawa, ale czuć żelazną dyscyplinę. Obowiązkowo odrabianie lekcji, zajęcia muzyczne i plastyczne. Bo jakoś trzeba zagospodarować czas między 7 rano a 5 po południu. I jeszcze przy tym nie zwariować.
Ściany w sali muzycznej obwieszone są ściągawkami i tekstami piosenek napisanymi odblaskowymi flamastrami. Na półkach w równych odstępach stoją instrumenty: cymbałki, trójkąty i tamburyna. Pani od muzyki nie musi długo zachęcać do zajęć. Dzieci w tym wieku lubią śpiewać i nie mają kompleksów. – Jeden chłopiec uczy się prywatnie gry na pianinie i skrzypcach, więc czasami daje się namówić na mały recital – żartuje Anna Kurkiewicz. Ale najbardziej wszyscy są tu dumni z małej Ani, drobnej dziewczynki, która gry na pianinie nauczyła się już w świetlicy. Choć na początku była nieśmiała i siadała do instrumentu, dopiero gdy reszta dzieci szła się bawić gdzieś indziej. – Nikt tu nie zamyka pianina na klucz, nawet jeżeli trzeba je częściej stroić. Najważniejsze, żeby dziecko miało kontakt z instrumentem i nie bało się, że coś zepsuje – mówi Ewa Mazur. I rzeczywiście, co jakiś czas ktoś dziko uderzy w pianino, a ktoś inny niechcący się na nim położy. Ale czego się nie robi dla sztuki?
– A ja tam wolę wycinać – ucina krótko kilkulatek i z dumą pokazuje swój papierowy witraż wiszący w oknie. Jego grupa ma dziś zajęcia plastyczne. – To wszystko nasze pomysły. Laleczki z tłuczków i kolorowych szmatek, dekoracje do przedstawień, ozdoby do domu – wtóruje mu pani Ewa. W świetlicy obowiązuje niepisana zasada: jedna rzecz dla szkoły, druga dla domu. I wszyscy są zadowoleni.
Do świetlicy co pewien czas wpada jakiś uczeń z czwartej czy piątej klasy. Były podopieczny. – Pomogłaby mi pani z tą matmą, bo sam nie dam rady? – pyta chłopak i szybko umawia się, że przyjdzie zaraz po lekcjach. – Jak trzeba, nie ma sprawy – woła za nim Anna Kurkiewicz. – Teoretycznie świetlica kończy się na trzeciej klasie, ale mamy pod opieką 25 uczniów z czwartej. Bo co robić? Nikogo nie będziemy wyrzucać. Ale czwartoklasiści znają zasady. Po przekroczeniu progu świetlicy obowiązuje całkowity zakaz biegania, krzyczenia, przeklinania i w ogóle wszystkiego, co mogłoby zaszkodzić maluchom.
A na maluchy trzeba szczególnie uważać w czasie wolnym, czyli między obowiązkowym malowaniem i śpiewaniem. Bo, jak mówią świetliczanki, coraz więcej jest dzieci nadpobudliwych. – Boją się reakcji rodziców: że tata im wleje, jak będą niegrzeczne. Ale same naśladują, co widzą. I wtedy mamy chwilę załamania – mówi Ewa Mazur.

Zabawy kontrolowane

W podstawówce nr 65 na Żoliborzu nikt nawet nie myśli o czasie wolnym. – Bo najbardziej liczy się święty spokój, więc nawet zabawa musi być w pełni kontrolowana – mówi kierowniczka świetlicy, Hanna Gryn-Subocz.
Dzieci podzielone są na dwie grupy. Każda ma swój rząd stolików. – My lalek nie lubimy, zwierzaki są fajniejsze. A z chłopakami się nie bawimy, bo nas biją – mówią dziewczynki z pierwszej grupy. I zaraz dodają: – A najlepiej jest malować i kolorować. Witraże są super. Trzeba wypełniać farbami plastikowe aniołki albo drzewka.
Siedmioletni Łukasz podciąga rękawy koszulki aż do ramion. Koloruje z wielkim przejęciem, choć niebieska farba wylewa się z formy. Chłopczyk pomaga sobie palcami. Gdy są już całe brudne, szybko wyciera je o spodnie.
W tym czasie druga grupa rozwiązuje krzyżówkę na tablicy. Agnieszka z I B wpisuje pierwsze hasło: orzech. W pierwszej kratce olbrzymie „O”, w drugiej malutkie „rz”, żeby jakoś zmieścić literki obok siebie. – Spójrzcie, jak ładnie idzie Agnieszce – zachwyca się pani świetliczanka i spokojnie tłumaczy dziewczynce, że na każdą literkę jest osobna kratka.
Po krzyżówkach i malowaniu obowiązkowa chwila na bajkę. Bo pani świetliczanka świetnie opowiada. – To taka cecha zawodowa – żartuje Hanna Gryn-Subocz. – Oczywiście, poza nieprzebranymi pokładami cierpliwości.

Chłopaki wiedzą swoje

Dzieciaki już dawno przekonały się, że świetlica jest fajniejsza niż podwórko. – Nasi uczniowie to dzieci wychowane na komputerach, więc zabawki w świetlicy muszą być naprawdę odjazdowe – mówi Hanna Gryn-Subocz. Tylko że takie nowości są piekielnie drogie. Na przykład plastikowe rurki różnej długości, z których powstają kilkumetrowe budowle. Świetna sprawa tylko, że jedno opakowanie kosztuje 280 zł. Ale cóż, wymagania rosną. Od niedawna na świetlicy działa kółko szachowe. Prawdziwe figury, zegar i nauczyciel ze związku szachowego. To też kosztuje.
Pod koniec dnia w podstawówce nr 321 stół do piłkarzyków już się mocno chwieje. Jest tylu chętnych, że do gry trzeba ustawiać się w kolejce. – Gol – krzyczy kilkuletni grubasek. – Kłamiesz, byłeś na spalonym – rozpycha się dziewczynka z blond kucykami i nie daje się odepchnąć od stołu. Zabawka stawia jeszcze opór, ale już niedługo, niedługo. – Rano rozdaję nowe zabawki, a wieczorem trzeba liczyć straty. Zużycie jest ogromne – opowiada Anna Kurkiewicz i pokazuje plastikową żółtą rozgwiazdę, na której ktoś niechcący usiadł i odłamał ramię. Ale najbardziej deficytowy towar w świetlicy to zwykły papier. Bo na czymś trzeba rysować, kolorować, rozwiązywać krzyżówki… W ten sposób schodzi pięć ryz w miesiącu.
Zaplecze świetlicy zawalone jest zabawkami. Tymi nowymi i tymi trochę sfatygowanymi. Wszystko dokładnie skatalogowane. Najbardziej chronione są szachy. Każdy zestaw w materiałowym woreczku, wydawany jest tylko na specjalne życzenie. Na drzwiach zaplecza rozpiska: która grupa ma dziś prawo do korzystania z komputerów. – Zanim się tam pojawiła, miałyśmy drobne problemy z opanowaniem sytuacji przy klawiaturach. A teraz jest spokój – żartuje Anna Kurkiewicz. I dodaje, że i tak późnym popołudniem przy komputerach jest pusto. Bo nie ma jak zabawa z kolegami.
Wszystkie monitory powyłączane. Dochodzi 5 po południu i w świetlicy pojawiają się pierwsi rodzice. Atmosfera gęstnieje. – Mamo, przyszłaś za wcześnie – kilkulatek jest bliski płaczu. – Ale babcia już czeka z kolacją, a poza tym spóźnimy się na bajkę – przekonuje mama. – No doooobra, ale obiecaj, że jutro będę pierwszy na świetlicy – mówi chłopiec i ociągając się, rusza do szatni. Bo świetlica to nie jakaś tam przechowalnia. Tutaj poznaje się najfajniejszych kumpli.

 


Ile kosztuje świetlica?

Podstawowa składka – od 50 do 100 zł raz na pół roku, ale nieobowiązkowo
Zajęcia szachowe – 20 zł miesięcznie
Gimnastyka korekcyjna – 40 zł za osiem lekcji

Wydanie: 02/2003, 2003

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy