Szlakiem wieloryba

Szlakiem wieloryba

Chile jest krajem wielorybów – ponad połowę wielorybiej populacji z całej planety można spotkać właśnie w pobliżu tamtejszego wybrzeża

Mówi się, że na zachodniej stronie wyspy, wśród klifów w okolicy Cucao, pomrukom i szumom oceanu towarzyszą inne dźwięki. Słychać tu podobno szepty i lamenty udręczonych dusz, które wędrują wśród pobliskich plaż, wzgórz i lasów. Swoim płaczem wzywają przewoźnika o imieniu Tempilcahue, który ma je zabrać na drugą stronę wyspy. Gdzieś daleko za horyzont, gdzie mogłyby odzyskać spokój. Powiada się też, że osoby, które tu dotrą i usłyszą te nawoływania, nie powinny zwracać na nie uwagi, a tym bardziej wołać udręczonych po imieniu. Wtedy bowiem też dołączą do uwięzionych dusz z Cucao, czekających na podróż, która przyniesie im wytchnienie.

Dziś w tym samym miejscu, nazwanym Punta Pirulil, znajduje się długie, drewniane molo, zaprojektowane przez Marcelo Orellanę Riverę, artystę znanego z rzeźbienia w różnych rodzajach drewna. Ze względu na swoje malownicze położenie wśród wpadających do oceanu klifów w ostatnich latach Punta Pirulil stało się jedną z największych turystycznych atrakcji Chiloé. W weekendy, szczególnie te słoneczne, kolejki do zdjęcia sięgają kilkuset metrów. (…)

Nie bez powodu te morskie zwierzęta odgrywają ważną rolę w tutejszych sagach. Chile jest krajem wielorybów – ponad połowę wielorybiej populacji z całej planety można spotkać właśnie w pobliżu okolicznego wybrzeża. Szacuje się, że jest to prawie 50 gatunków, m.in. kaszaloty, walenie, płetwale błękitne i humbaki. W tutejszych wodach pływają one mniej więcej od końca listopada do końca maja. Właśnie w tym okresie kierują się z cieplejszych, podzwrotnikowych rejonów w stronę Antarktydy i po drodze szukają pożywienia. Odbywają podróż na tym odcinku o tyle spokojnie, że już od ponad dekady polowanie na wieloryby jest w Chile całkowicie zakazane. Pierwsze zakazy zaczęły się pojawiać w latach 80. XX w., gdy zorientowano się, że wielorybia populacja, którą dotąd można było spotkać u brzegów, znalazła się na granicy wyginięcia. W 2008 r. walenie uznano za tzw. monumentos naturales, czyli pomniki przyrody, i oficjalnie zaczęto chronić prawem.

Kto w Chile pragnie ujrzeć wieloryby na żywo, powinien się wybrać na samo południe, w kierunku Antarktydy, wokół której można spotkać m.in. humbaka, walenia południowego i płetwala. Poza nimi – m.in. kilka gatunków fok, orki i delfiny. Nieco wyżej, na zachodnim krańcu kontynentu, rozciąga się Park Narodowy Francisca Coloane, który liczy ponad 670 tys. km kw. i jest pierwszym oraz największym rezerwatem morskim w Chile. Wieloryby uwielbiają pływać wśród tutejszych fiordów, lodowców i dzikich lasów rosnących na pobliskich wyspach poprzecinanych kanałami – ich liczebność na tym obszarze jest więc ogromna.

Jednak najlepszym miejscem na spotkanie z wielorybem u chilijskich wybrzeży i na całej południowej półkuli są okolice Chiloé i wysp Guaitecas – przede wszystkim zatoka Corcovado. Najpopularniejszym gatunkiem pływającym w tutejszych wodach jest płetwal błękitny. Naukowcy szacują, że każdego lata, na początku grudnia, w poszukiwaniu planktonu dociera w te rejony (i spędza w nich średnio trzy miesiące) ponad 700 osobników.

Płetwale błękitne są nie tylko największymi (ważą ponad 130 ton i osiągają niemal 30 m długości), ale też najgłośniejszymi zwierzętami na Ziemi. Wydają dźwięki o natężeniu nawet 190 decybeli – to mniej więcej tyle, co start rakiety kosmicznej i średnio dwa razy więcej niż koncert rockowy. W ten sposób komunikują się z innymi płetwalami na odległość nawet 800 lub 900 km. Ludziom trudno byłoby jednak bez specjalnego sprzętu usłyszeć te dźwięki, gdyż większość z nich jest zdecydowanie zbyt niska dla naszych uszu.

Regularne badania nad wielorybimi zawołaniami, śpiewami i okrzykami prowadzi Susannah Buchan, brytyjska oceanografka żyjąca od 12 lat w Chile. Spotykam się z nią w Santiago, gdzie mieszka na stałe, choć pracuje w różnych częściach kraju, przede wszystkim właśnie w okolicach Chiloé i na północy regionu Aysén – wśród archipelagu Guaitecas.

– Pierwsze nieśmiałe śpiewy pojawiają się w grudniu i pochodzą od samców, pragną one w ten sposób przyciągnąć samice. Ich symfonia osiąga szczyt w kwietniu, gdy odgłosy są coraz mocniejsze, mieszają się ze sobą i zmieniają morskie głębiny w podwodną filharmonię. To najpotężniejszy i najgłębszy naturalny dźwięk na świecie. Pokonuje olbrzymie odległości, całe setki kilometrów, i ma bardzo różnorodną naturę – może mieć zarówno ostrzejsze impulsy, jak i spokojne, harmonijne fragmenty. Wielu jego najniższych, najbardziej wrażliwych partii człowiek nie jest w stanie w ogóle usłyszeć – opowiada z przejęciem Susannah, która od 2008 r. nagrywa wielorybie odgłosy, korzystając z hydrofonów. Wypływa z kilkoma współpracownikami daleko w morze wyposażona w podwodny mikrofon, zanurza go na głębokość 30 m, a następnie odszyfrowuje uchwycone dźwięki za pomocą specjalnego oprogramowania. W ten sposób mierzy m.in. czas trwania i częstotliwość podwodnych śpiewów, dzięki czemu łatwiej jest śledzić wieloryby i ich dalsze plany. Na podstawie zarejestrowanych dźwięków można wyznaczyć dokładną trasę ich migracji, przebieg okresu godowego czy miejsca, w których się żywią.

Gdy Buchan opowiada o swojej pracy, po wyrazie jej twarzy widać, jak bardzo kocha to, czym się zajmuje. Jej badania były fundamentem doktoratu, który obroniła parę lat temu na Uniwersytecie Concepción, gdzie jest obecnie autorką i kierowniczką jednego z projektów w programie COPAS Sur-Austral – centrum badawczego poświęconego oceanografii chilijskiej Patagonii. Susannah prowadzi ponadto badania w Coquimbo, jest gościnną badaczką w Woods Hole Oceanographic Institution w Massachusetts i współpracuje z WWF Chile, Centrum Płetwala Błękitnego (Centro Ballena Azul) oraz One World Wildlife
i Whale and Dolphin Conservation w Wielkiej Brytanii. Na pokładzie spędza średnio trzy, cztery miesiące w roku, od grudnia do kwietnia. Przyznaje, że właśnie na morzu czuje się najlepiej – jego nieograniczona przestrzeń daje jej poczucie bezpieczeństwa i dobrą energię.

– Skąd wzięły się w moim życiu wieloryby? Już jako mała dziewczynka marzyłam, żeby się nimi zajmować. Swój plan zaczęłam realizować w 2007 r., gdy jako świeżo upieczona absolwentka oceanografii w Szkocji dotarłam do Chile, nie umiejąc powiedzieć nawet słowa po hiszpańsku. Przyjechałam na zaproszenie znajomego oceanografa, Maximiliana Bella, jednego z założycieli Centrum Płetwala Błękitnego, gdzie kilkanaście lat temu odkryto, że liczni przedstawiciele tego gatunku każdego lata regularnie zjawiają się w okolicy zatoki Corcovado, aby pożywić się krylem. Zanim przyjechałam do Chile, moje wyobrażenie o tym kraju było dosyć typowe, nie wiedziałam o nim zbyt wiele. Byłam przekonana, że na miejscu znajdę tropikalne plaże, biały piasek, palmy, dużo słońca. A dotarłam na południe. Gdzie jest trochę inaczej, niż było w moich wyobrażeniach, delikatnie mówiąc – śmieje się Susannah. – Tutejsze krajobrazy wydały mi się za to bardzo swojskie. Zimna woda, fiordy, gęste lasy, wioski rybackie. I wieloryby, dużo wielorybów. Byłam więc przeszczęśliwa, zakochałam się w tej okolicy od pierwszego wejrzenia. Pierwszym miejscem, do którego dotarłam na południu, była Melinka nad zatoką Corcovado. Mała miejscowość, a zarazem największe miasteczko na wyspach Guaitecas. To były jeszcze czasy, w których na wyspach nie było internetu, sygnał komórkowy nie docierał, a dostęp do elektryczności był ograniczony do kilku godzin dziennie. Doskonale za to było słychać las, morze i wszystko, co w nim zżyło. Już wtedy wiedzieliśmy, że płetwale błękitne mają swoje regionalne dialekty. Jest ich prawdopodobnie dziewięć na całym świecie, każdy z nich odpowiada różnym miejscom, szlakom i kierunkom migracji tych zwierząt. Moją głowę zaczęło jednak zaprzątać pytanie: czy te płetwale błękitne, które każdego lata, co roku, przypływają do zatoki Corcovado, też mają osobny dialekt? Czy po prostu docierają tu po drodze w swojej podróży na Antarktydę? Postanowiłam to sprawdzić sama i zaczęłam wsłuchiwać się w ich śpiewy. Przez kilka pierwszych miesięcy pracy wypływałam w morze właściwie codziennie, na dziewięć, dziesięć godzin. Ale te pierwsze próby kończyły się fiaskiem, bo okazało się, że narzędzia, których używałam, nie były odpowiednie. Przez kilka miesięcy, mimo wielu godzin spędzonych na wodzie, nie udało mi się nagrać prawie żadnych dźwięków. Udało mi się za to zobaczyć płetwala błękitnego z bliska i to było niesamowite przeżycie. Nieoczekiwanie i jakby znikąd, na środku morza pojawił się jego tył i wielki, ciemny ogon, który podniósł się do góry, na kilkanaście metrów powyżej tafli wody. Nagle, w ciągu krótkiej chwili, poczułam się mała, nic nieznacząca. Przyznaję, że lubię te momenty, w których czujesz, że jesteś niewielką kropką na tym ogromnym oceanie, wśród tych gigantycznych zwierząt, i że twoje problemy w skali całego świata nie są tak naprawdę ważne. Wieloryby wciąż mi o tym przypominają. Poza tym, że piękne i olbrzymie, są też bardzo inteligentne i uczuciowe. Mają swoją mądrość, kulturę, różne zwyczaje. Ich śpiewy są najlepszym tego dowodem – opowiada Susannah.

I kontynuuje historię. Historię o tym, jak jednak postanowiła się nie poddać. Niezrażona niepowodzeniami, kolejnego lata znów wróciła nad zatokę Corcovado.

– Tym razem, dzięki dofinansowaniu jednej z brytyjskich fundacji, udało mi się wrócić ze znacznie lepszym, nowocześniejszym sprzętem. W Melince poznałam Daniela Caniullana, kapitana łodzi, znającego świetnie zatokę i okoliczne wody, z którym pływam regularnie do dziś. Pamiętam, że to była połowa lutego, pracowałam tam już od prawie dwóch miesięcy i traciłam powoli nadzieję, że uda mi się zdobyć jakiś materiał. Ale wraz z Danielem trafiliśmy na ślad płetwala, który płynął od strony wysp na pełny ocean. I zaczęliśmy go śledzić. Warunki były doskonałe – słonecznie, wiatr niezbyt silny, tafla wody gładka i spokojna. Płetwal w pewnym momencie się zatrzymał na dłużej, a ja zanurzyłam hydrofon, nacisnęłam „nagrywaj” i materiał zaczął się rejestrować na moim notebooku. Słyszałam dźwięki dochodzące spod wody, serce miałam ściśnięte, ale nie miałam pojęcia, czy to, co nagrywam, było rzeczywiście jego śpiewem. Zwierzę oddalało się i powracało, a ja popłakałam się ze szczęścia. Potem, gdy wróciliśmy na ląd, zaczęliśmy przesłuchiwać nagrania. I słuchaliśmy ich całą noc. Do dziś nie udało mi się zdobyć lepszych materiałów. Prawdziwe szczęście początkującego – wspomina ze śmiechem i mocno już chilijskim akcentem Brytyjka.

Ten sukces sprawił, że postanowiła kontynuować badania. I przeprowadziła się na dobre do Chile. Przez kolejnych dziesięć lat każdego lata powracała nad zatokę Corcovado i nie przestawała nagrywać. Na podstawie setek podwodnych zapisów odkryła, że śpiew płetwali błękitnych docierających do tutejszych wybrzeży jest zupełnie inny niż śpiewy innych populacji tego gatunku na świecie. Uznała, że śpiewają one w osobnym, chilijskim dialekcie, który rządzi się swoimi prawami i ma właściwą specyfikę. Brzmi ostrzej, ma wyższe tony i bardziej różnorodne dźwięki w zakresie jednej melodii. Odkrycie Buchan otworzyło nowy rozdział w badaniach oceanograficznych i zasadach ochrony tego podgatunku, jakim okazał się Balaenoptera musculus chilensis, czyli chilijski płetwal błękitny, genetycznie różny od innych płetwali.

Susannah od 2012 r. ma zainstalowane na stałe hydrofony w różnych obszarach zatoki Corcovado oraz południowego Pacyfiku na wysokości archipelagu Guaitecas. Regularnie co sześć miesięcy je zbiera, wyciąga karty pamięci i skrupulatnie analizuje zapisane dane na komputerze. W zeszłym roku podobne hydrofony zainstalowała na północy. A dokładniej w okolicach wyspy Chañaral (w regionie Atakama) oraz archipelagu Juan Fernández. Wszystko po to, by sprawdzić, czy płetwale śpiewające w swoim wyjątkowym dialekcie na południu, na północy komunikują się ze sobą podobnie, czy może zupełnie inaczej.

– Moje największe zawodowe marzenie? Chciałabym móc posłuchać wielorybów pływających wzdłuż całego kraju. Móc zainstalować hydrofony na całej długości chilijskiego wybrzeża. Wierzę, że to też kiedyś mi się uda.

Fragment książki Magdaleny Bartczak Chile południowe. Tysiąc niespokojnych wysp, Muza SA, Warszawa 2019

Fot. Bewphoto

Wydanie: 2019, 51/2019

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy