Szmal i władza

Zapiski polityczne
20 kwietnia 2002 r.

Ze wzrastającym zdumieniem przyglądam się igrzyskom, jakie opozycja nacjonalistyczno-prawicowa wyprawia wokół każdej zdecydowanej – podejmowanej przez lewicową koalicję rządzącą – próby reformy naszego mocno podupadłego po latach rządów prawicy kraju. Wszak rozłożono opiekę nad chorymi, czyli służbę zdrowia. Konieczna jest radykalna reforma chorego systemu leczenia. Znalazł się odważny uczony i praktyk w jednej osobie, profesor Łapiński, pragnący naprawić zepsuty mechanizm leczniczy. Wyraźnie jednak widać, że nastąpił komuś na odcisk, komuś, kto czerpał zyski z tego zła, jakie opanowało nasze szpitale i przychodnie medyczne. Przeto korporacje lekarzy, farmaceutów oraz importerów leków rozpętały przerogromną akcję alarmową, że niby jakieś dobro publiczne zostało przez odważnego profesora zagrożone, a przecież to właśnie zło próbuje wytępić minister zdrowia. Czy robi to zręcznie? Nie mnie oceniać. Być może, bezpieczniej było iść nieco krętą drogą i mniej się narażać cynicznym obrońcom własnych, mętnych interesów, jawnie sprzecznych z tym, co nazywamy dobrem publicznym.
Kiedy skorumpowana i nieudolna rządząca prawica, chroniąca się pod szyldem swoistej świętości narodowej, jaką jest i będzie dla wielu ludzi słowo „Solidarność”, świadomie i celowo niszczyła służbę zdrowia, nie było takich alarmów. Przeważały raczej optymistyczne rokowania, choć na szkodliwość poczynań pani Knysok i podobnych jej niekompetentnych reformatorów różni mądrzy i doświadczeni ludzie zwracali publicznie uwagę.
Podobnie jest z reformą radiofonii i telewizji. Nie uważam obecnego projektu ustawy nowelizującej obowiązujące od lat fatalne prawo za szczęśliwy pomysł reformatorski, gdyż nowela nie usuwa podstawowego błędu popełnionego przed laty i poddającego media publiczne rygorom kodeksu handlowego. Proponowałem wówczas rozpaczliwie i samotnie inne rozwiązanie, wzorowane na systemie brytyjskim, gdzie media niekomercyjne mają status instytucji prawa publicznego, gdy kodeks handlowy zawiera zasady chroniące przede wszystkim zysk właściciela kapitału włożonego w przedsięwzięcie.
Niestety, o fatalnym rozwiązaniu zadecydowało kilka pań posłanek, które prawicowemu posłowi Merklowi udało się omotać liberalnymi frazesami o wyższości spółek handlowych nad instytucjami prawa publicznego, wprawdzie w Polsce mało znanymi, ale podejrzanymi w umysłach niedouczonych liberałów jako wynaturzenia socjalizmu. Inna kwestia, że nie udało mi się znaleźć poważnego prawnika, który potrafiłby opracować rozumną koncepcję instytucji prawa publicznego i stało się to nie z braku mojej pilności w poszukiwaniu, lecz nie było w Polsce, wszak pototalitarnej, nadmiaru ludzi przygotowanych do reformowania ustroju. Kodeks handlowy, choć mało używany, był jako tako znany prawnikom kształconym w PRL. No i wpadliśmy i nadal zapewne będziemy tkwili w tym bagnie – korzystnym dla jednostek i bardzo szkodliwym w wymiarze społecznym.
Jednak nie ten mój spór jest istotą gigantycznego ataku mediów prawicowych na proponowaną nowelizację prawa o mediach. Rozmiar tej sprawy jest przerażający. Nawet przedstawiciel Parlamentu Europejskiego uznał za stosowne wtrącić się do naszego stanowienia prawa wewnętrznego, co daje zły przedsmak entuzjastom akcesji do Unii. Rzeczywistą istotą sporu jest potencjalne zagrożenie interesów prywatnej spółki medialnej, która zbiła już gigantyczną fortunę na – jak by to określił poseł Wrzodak – plecach „Solidarności”, a teraz pragnie ją powiększyć, czemu nowelizacja prawa medialnego stoi na przeszkodzie. Rozmiar kampanii wrogiej nowelizacji wyraźnie wskazuje, jakimi konsekwencjami praktycznymi grozi nadmierna koncentracja kapitału w mediach. Można zrozumieć intencje właścicieli owej spółki. Chcą nie tylko się bogacić, ale i rządzić. Szmal i władza. Cóż bardziej interesuje cynicznych politykierów? Lecz rozumienie intencji owego mariażu forsy z władzą nie oznacza jeszcze zgody na zaistnienie takiej formy ustrojowej naszego państwa.
Wydaje mi się, że pojmuję genezę ciągot, jakie trapią współwłaścicieli owej domagającej się wolnej drogi dla swych interesów spółki. Gdy jakiś przyszły dociekliwy historyk, jeden z tych, których teraz nie mamy, przyjrzy się bliżej rodowodom wspólników, zobaczy zastanawiające zjawisko. Są to w sporej części ludzie z kręgu potomków przedstawicieli władzy totalitarnej. Z rodzinnych domów wynieśli przeświadczenie, że to właśnie im należy się pełnia władzy w Polsce. Jeszcze jedną cechę charakterystyczną zauważy… ale zostawmy już coś nienazwanego przyszłemu badaczowi zagadek.
I tak sobie żyjemy w kraju wolnym od obcej przemocy, ale przygotowującym się do wyhodowania własnych sił ucisku. Znawcy dziejów mówią po cichu, że nasze niedawne solidarnościowe marzenia o wolności we własnym kraju były idealistyczną mrzonką. Marzyliśmy, że nie ma wolności bez solidarności. Okazało się, że zaledwie w 12 lat po obaleniu ustroju totalitarnego nasze ulubione hasło musi, jeśli mamy się poruszać po obszarze prawdy, musi zatem zmienić się tak: „Nie ma wolności bez własności… (potężnych spółek kapitałowych)”.
Myślę, że może jeszcze tym razem wygramy walkę o ograniczenie tego zabójczego mariażu szmalu i władzy, ale nie na długo. Władza kusi i szmal kusi, a natura ludzka jest ułomna. Kiedyś, prędzej czy później, prawica odzyska władzę. Ufam, że już tego nie dożyję. Odzyska i triumfalnie dokona się zjednoczenie władzy i szmalu. Naród wpierw zawyje, a potem pokornie włoży głowę w jarzmo i będzie pracowicie orał glebę, na której będą rosły piękne, dorodne zyski.

 

Wydanie: 17/2002, 2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy