To szpital, nie plac zabaw

To szpital, nie plac zabaw

Dla rodziców chorych dzieci w szpitalach wciąż nie ma miejsc

Tłok taki, że łóżka dostawia się nie tylko na korytarzu oddziału, ale i za jego drzwiami. Zaduch. Nie, smród. Hałas i krzyki cierpienia małych i większych pacjentów. I skuleni na krzesłach rodzice. Witajcie w polskim szpitalu.

Cud, że przyjechała karetka. Dyspozytor już po zgłoszeniu matki, której dziecko przelewało się przez ręce, dwa razy dzwonił i mówił, że trzeba czekać. Jak długo? Nie wiadomo. Ale udało się, karetka przyjechała. Zawiozła trzylatka i jego matkę na SOR. Na oddział, po sześciu-siedmiu godzinach, trafili o dziesiątej wieczorem. Dziecko z gorączką, bólami brzucha, wymiotami, odwodnione i z hipoglikemią, wylądowało na korytarzu. Matka dostała krzesło. – Tutaj jest toaleta, ale tylko dla pacjentów – powiedziała pielęgniarka, wskazując drzwi do pomieszczenia na środku korytarza. – Ta dla rodziców, niestety akurat nieczynna, znajduje się na korytarzu. Ale ponieważ jest awaria, trzeba iść dalej prosto, potem skręcić w prawo i za schodami.

Pacjentów jest kilkudziesięciu, toaleta – jedna, co o tyle kłopotliwe, że to oddział gastroenterologii dziecięcej. Pacjenci czekają na zabiegi m.in. kolonoskopii i gastroskopii. Wielu ma biegunkę, wielu musi korzystać z toalety kilkanaście razy w ciągu dnia. Mają szczęście, jeśli akurat jest wolna.

*

Trwająca pandemia koronawirusa sprawiła, że wszystko stoi na głowie. To dlatego trzylatek z, jak się okaże następnego dnia, rotawirusem trafia na korytarz oddziału gastroenterologicznego, zamiast na zakaźny. Dlatego odwołane są planowe zabiegi, operacje – poza absolutnie niezbędnymi – są przekładane, a kolejki stają się coraz dłuższe. W jednym z lubelskich – „dobrych” – szpitali na chaos spowodowany pandemią nakłada się remont oddziału. Ma być lepiej, nowocześniej.

– No nie wiem, jak dyrekcja sobie wyobraża to „nowocześniej”, bo w salach ma być po kilka osób, ale mają być bez toalet – mówi pielęgniarka. A na tym oddziale toaleta – w miarę prywatna toaleta – to minimum komfortu, który można zapewnić pacjentom.

Kiedy ów trzylatek z rotawirusem – potwornie zakaźnym, więc prawdopodobnie złapie go od niego wielu innych pacjentów – trafia na oddział, na korytarzu leży pięcioro dzieci pod opieką rodziców. Każdy rodzic dostał krzesło – zwykłe, drewniane. Jeśli dziecko jest w miarę małe, można się skulić obok niego i jakoś przetrwać noc. Takiego komfortu nie ma ojciec Beaty, 15-latki z ostrym bólem brzucha i wymiotami. Czuwa nad córką z drewnianego krzesła, a noce spędza na małej kanapie ze skaju, ustawionej na szpitalnym placu zabaw. Dwie matki, których kilkunastoletni synowie mieli szczęście i trafili do sal na oddziale, znalazły łóżka w odległym kącie szpitalnego korytarza, poza oddziałem. Tu przynajmniej jest w miarę spokojnie – i ciemno. Na oddziale ostre światło jarzeniówek nie gaśnie całą noc.

Po dwóch dniach na oddziale pacjentów jest jeszcze więcej. Pielęgniarki grają w tetris i starają się zmieścić kolejne łóżka na korytarzu. Trzylatek z mamą z miejsca naprzeciwko jedynej toalety ląduje naprzeciw wejścia, pod szafami, między kuchnią a koszami do segregacji odpadów.

Matka trzylatka: – Szymon całą noc wymiotował, miał ostrą biegunkę. Pościel zmieniałam kilka razy – w końcu salowa powiedziała, że więcej prześcieradeł nie ma, trzeba radzić sobie z jednorazowymi podkładami. Zapytałam o parawan, żeby nie wszystko działo się na widoku – nie było. Parawan kupił i dowiózł mąż.

(Ten parawan wzbudził na korytarzu dużą zazdrość. Naprawdę luksus. Zasłonić dziecko na chwilę, kiedy ledwo przytomne płacze z bólu, wymiotuje, a matka nie nadąża ze zmianą pościeli).

Z gorączką 39 st. C trudno znieść ostre światło. Matka, szczęśliwa, że dostała miejsce pod szafą, robi z poszwy prowizoryczny sufit, żeby osłonić dziecko przed światłem korytarzowych jarzeniówek: jeden koniec przyczepia do parawanu, drugi – do szafy.

Pielęgniarka rano: – A co to ma być, domek polowy? To szpital jest, nie plac zabaw. Tylko z panią są tu takie problemy.

Wyrwana z drzemki po dwóch nieprzespanych nocach: – Życzę pani, żeby – jak będzie pani miała gorączkę 40 st., biegunkę i wymioty – wszystko to działo się pod jarzeniówką i na widoku publicznym. I może odrobinę empatii.

Niesubordynowana matka zostanie ukarana – jej syn będzie musiał długo czekać na leki przeciwbólowe na bolący brzuszek.

Ta sama pielęgniarka powie później do innej zmordowanej matki: – A co pani myśli, że ja tu dla przyjemności jestem?

Ta, która to usłyszy, mama pięcioletniej Zuzi, wędruje ze swoim krzesłem po całym korytarzu – musi się przesuwać, żeby kilka razy dziennie mogły przejechać wózki z jedzeniem i przejść pielęgniarki z kroplówkami.

*

Pielęgniarki są wykończone. Pacjentów jest dużo. Dużo za dużo. Jedna z nich, z 40-letnim stażem: – Różne momenty bywały, ale takiego obłożenia jak teraz to ja nie pamiętam. A były i remonty, i przeprowadzki, no, różne kryzysy, ale teraz to jest jakaś tragedia. Rodzice są zmęczeni, mają pretensje i ja się wcale im nie dziwię, bo to nie są warunki dla psa – przecież my o tym wiemy. Więc oni krzyczą na nas, a my co mamy zrobić? Trzeba rano przyjść, zacząć dyżur, zrobić raport, obchód, zadbać o pacjentów, dać leki, przygotować do zabiegów. Jak, kiedy? Pani napisze ten artykuł, może dyrekcja coś przeczyta i weźmie sobie do serca.

Lekarka: – Rozumiem rodziców, bo przecież wiem i widzę, co się dzieje. Wyboru nie mamy, jeden oddział dziecięcy w mieście jest zamknięty, jest covid, mamy pacjentów z rotawirusami – i co, mamy odmawiać przyjęć, jak pacjent skręca się z bólu i nie wiadomo, co mu jest? Przyjmujemy, kładziemy dzieci, gdzie się da, i leczymy.

Matka Zuzi: – To jest horror. Czuję, że wszystkim przeszkadzam, boję się poprosić o zmierzenie temperatury dziecku, o śnie nie ma mowy, bo ciągle jest ruch i hałas, część dzieci bardzo płacze.

Ojciec Beaty: – Paranoja. Słyszałem o tym, że rodzice śpią pod łóżkami dzieci w szpitalach, ale jak człowiek tego doświadczy, to tylko może się cieszyć, że to na chwilę, i współczuć rodzicom, których dzieci chorują przewlekle.

*

Z Europejskiej Karty Praw Dziecka w Szpitalu wynika, że dziecko powinno być leczone w szpitalu wyłącznie w sytuacjach, kiedy leczenie nie może się odbywać w domu, poradni lub na oddziale dziennym. Mały pacjent ma prawo do tego, by w czasie hospitalizacji cały czas towarzyszył mu rodzic lub opiekun – w czasach przedpandemicznych rodzice mogli się zmieniać – przespać w domu, wziąć prysznic – ale teraz, z powodu koronawirusa i ryzyka zakażenia, z dzieckiem może przebywać tylko jeden rodzic/opiekun. Dziecko powinno mieć także zapewnione prawo do spokojnego odpoczynku, kluczowego w rekonwalescencji, oraz zabawy i nauki. Szpital ma obowiązek zapewnić rodzicom możliwość przebywania z dzieckiem przez cały okres leczenia. I zapewnia – na drewnianych krzesłach, w tłoku i zaduchu.

Tymczasem bliskość i opieka rodzica jest dla dziecka kluczowa w stresującej, często traumatycznej sytuacji, jaką jest pobyt w szpitalu, i w powrocie do zdrowia. Rodzica w miarę wypoczętego, który może zapewnić tyle bliskości, uwagi i czułości, ile potrzebuje mały pacjent. To trudne, kiedy nie ma jak skorzystać z toalety, umyć zębów czy przespać się parę godzin.

Ustawa, która znosi opłaty za pobyt rodzica z dzieckiem w szpitalu, obowiązuje dopiero od 2019 r. – Zdecydowaliśmy, że NFZ będzie pokrywał wszystkie koszty związane z pobytem rodzica, w postaci łóżka, pościeli, posiłku – mówił w maju 2019 r. minister zdrowia Łukasz Szumowski, gdy Sejm nowelizował ustawę z 2008 r. – Wiemy, że pobyt rodzica jest ważny dla zdrowienia dziecka. Lepiej, gdy rodzic jest w szpitalu. To jest zdrowsze dla dzieci. Dzięki tym regulacjom zniesiemy koszty rodzica będącego przy dziecku.

Minister dodał, że koszty związane ze zniesieniem opłat dla rodziców hospitalizowanych dzieci szacowane są na kilkadziesiąt milionów złotych rocznie. – NFZ właśnie wycenia koszty pobytów rodziców i będzie przekazywał szpitalom pieniądze na te pobyty – zapewniał Szumowski. – To będzie stawka dzienna za pobyt rodzica przy dziecku. To będą dodatkowe pieniądze przeznaczone na finansowanie posiłku, pościeli czy leżanki.

Minister podkreślał, że już nie będzie wymówek. Przedtem szpitale pobierały opłaty nie tylko za wypożyczenie łóżek, ale też np. za używanie czajnika elektrycznego czy ładowanie telefonu. Dziś, mówi jedna z pielęgniarek, to właściwie luksus, można – za darmo – być z dzieckiem. Trzymać je za rękę, siedząc na twardym krześle między kiblem a kuchnią. Zdrowia!

Fot. Anna Dudek

Wydanie: 09/2022, 2022

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy