Sztuka rządzenia

Sztuka rządzenia

Nie jest sztuką zdobycie władzy, lecz jej utrzymanie. W Cisnej dobrze o tym wiedzą

Rezydencja Łukacijewskich w Dołżycy kłuje w oczy ekstrawagancją. Wybudowana została pod lasem górującym na szczycie Łopiennika. Według wielu miłośników Bieszczadów, zepsuła przepiękną niegdyś panoramę. Nieopodal zabudowy prowadził szlak turystyczny. Na zboczu rozpościerały się łąki. Od drogi z Cisnej do Wetliny na górę w kierunku rezydencji nie biegła nawet ścieżka. Teraz przyrodę pęta wijąca się droga – smołówka. Spoglądając na okaleczoną górę, trudno nie mieć mieszanych odczuć.
Elżbieta i Grzegorz Łukacijewscy są zdziwieni opiniami, że zeszpecili panoramę na Łopiennik. – Ludzie są pełni podziwu i zachwytu, jak potrafiliśmy wkomponować dom w teren – bronią się. – Nie zrobiliśmy nic wbrew prawu. Na każdy etap budowy mamy wymagane decyzje i pozwolenia ze starostwa. Kontrola z nadzoru budowlanego nie wykazała nawet najmniejszych nieprawidłowości. Nie stać nas jako osób publicznych na najmniejsze uchybienie.
Tymczasem w gminie Cisna niewiele osób chce rozmawiać na temat rezydencji pod szczytem Łopiennika.
– Elżbieta Łukacijewska jest wpływowym posłem Platformy Obywatelskiej – wyjaśniają układ, który każe im milczeć. – Zanim weszła w świat wielkiej polityki, była wójtem gminy. Podmieniła ją Renata Szczepańska, była dyrektor szkoły, w której Łukacijewska pracowała jako księgowa przed zdobyciem władzy w gminie. Natomiast sam Łukacijewski jest w jednej osobie nadleśniczym i przewodniczącym rady gminy. Może więc pod nieobecność żony trzymać rękę na pulsie gminnego krwiobiegu.
– Gmina Cisna liczy 1,6 tys. mieszkańców i wszystkich znam – obrusza się poseł Łukacijewska. – Z większością jestem na ty! O każdym z nich można powiedzieć, że jest moim albo ja jestem jego człowiekiem.
– Nie czuję się członkiem układu Łukacijewskich, ponieważ w gminie nie ma żadnego układu – oburza się wójt Szczepańska.
– To obraża moją godność! Kiedyś byłam szefową pani Łukacijewskiej i można powiedzieć, że to ja ją wylansowałam. Swoje zaplecze mam nie w Łukacijewskich, ale w swych walorach! Świadczą o nich moja osobowość, wiedza, kompetencje, działalność społeczna i osiągnięcia.
– Nie ukrywam, że Szczepańscy są naszymi przyjaciółmi – przyznaje Grzegorz Łukacijewski. – Ale mówienie, że to my wykreowaliśmy Renatę Szczepańską na wójta gminy, to za dużo powiedziane. My tylko, wiedząc, kim jest, zwróciliśmy się do niej, aby kandydowała. Przekonaliśmy ją, że sobie poradzi na tym stanowisku. I z satysfakcją stwierdzam, że się nie pomyliliśmy.
Wśród nielicznych osób, które nie boją się układu, jest Małgorzata Janocha, właścicielka 17-hektarowego gospodarstwa agroturystycznego z Żubraczego. Spoglądając na wijącą się drogę do rezydencji pod szczytem Łopiennika, nie ma wątpliwości, że na świecie nie ma sprawiedliwości.
– Za każdą wywrotkę żwiru na drogę do mojego gospodarstwa musiałam słono płacić – zwierza się. – A tu ktoś zrobił Łukacijewskim prezent, wybudował kawał asfaltowej drogi.
Gmina zadbała o prawie
150-metrowy odcinek, od zjazdu z drogi wiejskiej do granicy posiadłości Łukacijewskich. Tylko do nich. Położyła nawierzchnię asfaltową, jakiej niejedna wieś bieszczadzka może pozazdrościć. Pozostały odcinek, jakieś 350 m wijące się po stoku, Łukacijewscy wybudowali sami, przy wsparciu Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa.
– Czyż nie jesteśmy mieszkańcami gminy, czyż nie płacimy podatków? – irytuje się posłanka Łukacijewska wypytywana o asfalt na gminnym fragmencie ich drogi.
– W gminie asfaltu położyło się bardzo dużo – wyjaśnia Łukacijewski. – Na swoją kolej czekaliśmy kilka lat. Nie nam pierwszym, ale i nie ostatnim położono asfalt. Wkrótce nową nawierzchnię asfaltową otrzymają wszystkie gminne drogi.
– O szczególnym potraktowaniu Łukacijewskich nie ma mowy – zapewnia wójt Szczepańska. – Każdy doczeka się swojej kolejki. Modernizacja i budowa nowych dróg jest w naszej gminie najwyższym priorytetem. Już mamy najlepsze drogi w całych Bieszczadach.
– Natomiast na odcinek drogi leżący na naszych gruntach gmina nie wydała ani złotówki – wyjaśnia Łukacijewski. – Na jej budowę otrzymaliśmy dofinansowanie z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Agencja ma przecież środki finansowe na wspomaganie takich przedsięwzięć jak nasze.
Małgorzata Janocha wie jednak swoje. – Na asfaltowe dojazdy, i to takiej długości, pojedyncze gospodarstwa nie mają co liczyć – przekonuje. Z Agencją Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa ma również własne doświadczenia. Starała się w niej o pieniądze na modernizację zaplecza kuchennego w swoim gospodarstwie agroturystycznym. Nie dostała ani złotówki. Urzędniczka wytknęła jej mnóstwo błędów. Pouczała nawet, że nie pisze się „garnuszki”, tylko „kubki”.
– Gdybym była posłem, na pewno dostałabym pomoc – mówi. – Agencja jest dla wpływowych i bogatych, a nie dla biednych!

Pani doktor może odejść

W Cisnej nie było tajemnicą, że Elżbietę Łukacijewską na wójta gminy wyforowała Teresa Frycz-Ziomko, lekarka ze Śląska przez ponad 18 lat mieszkająca w Bieszczadach. O tym mówi się do dziś. Pani doktor, jak do niej mówiono, nie ukrywała, że w jej służbowym mieszkaniu mieścił się sztab wyborczy. Elżbieta Łukacijewska w zamian za okazane wsparcie miała pomóc zreformować służbę zdrowia i wyremontować ośrodek zdrowia.
Co sprawiło, że drogi obu kobiet się rozeszły? W Cisnej otwarcie komentowano, że Elżbieta Łukacijewska, gdy została wójtem, postanowiła pozbyć się osoby, której zawdzięczała zdobycie władzy.
– Dlatego wszystkie koncepcje reorganizacji służby zdrowia w gminie, które wysuwała pani doktor, były utrącane – wylicza Janochowa. – Dlatego pani wójt myślała o zatrudnieniu w Cisnej nowego lekarza, dlatego pani Frycz-Ziomko nie mogła liczyć na żadną poprawę warunków pracy oraz mieszkaniowych i nie miała innego wyjścia, tylko wrócić na Śląsk.
– Mam dość miejscowych układów, mam dość zawiści i niekompetencji miejscowych władz – przekonywała lekarka jednego z dziennikarzy przed opuszczeniem Cisnej. – Wystarczająco długo się łudziłam, że w gminie można coś zmienić na lepsze.
– Nadinterpretacją jest, że pani doktor wyforowała moją żonę na wójta – zapewnia Łukacijewski. – Pani doktor była zwolennikiem jej wyboru, ale według zasad wówczas obowiązujących na wójta wybrali ją radni.
– Nikt nie zmuszał pani doktor do opuszczenia Bieszczadów – powtarza Łukacijewska. – Odeszła, bo dostała lepszą pracę. Każdy ma prawo do ułożenia sobie życia po swojemu.
Od czasu, kiedy doktor Frycz-Ziomko wyprowadziła się na Śląsk, z Cisnej odeszła już trójka lekarzy. Ona sama jednak stąd się nie wymeldowała, chociażby z tego powodu, że wykupiła na własność służbowe mieszkanie. Załatwia więc tu sporo spraw. Może dlatego po sześciu latach od wyjazdu woli jak najmniej mówić o tym, co wtedy przeżyła. Przekonuje, że opuściła Bieszczady w trosce o kontynuowanie nauki przez dzieci w średnich szkołach, do których nie musiałyby dojeżdżać. Jako inny powód wyjazdu podaje propozycję bardzo dobrej pracy na Śląsku.

Pożegnanie w galerii

Media wówczas jednak bardziej interesowało, jak kobieta wójt radzi sobie w dzikich Bieszczadach. Elżbieta Łukacijewska stała się bohaterką mnóstwa reportaży i innych materiałów w prasie, radiu i telewizji. Najczęściej przedstawiana była w nich jako siłaczka, która z przeciwności, jakie niesie los na krańcu cywilizacji, wychodzi zwycięsko. Założyła Stowarzyszenie na rzecz Lepszej Szkoły w Cisnej. Otrzymała nawet specjalną nagrodę od TVP 1 w konkursie „Nasza Gmina – Nasz Człowiek na Urzędzie”. Droga do zrobienia kariery politycznej stanęła przed nią otworem. O jej względy zabiegały różne partie. Aby pozyskać ją do Platformy Obywatelskiej, w Bieszczady przyjeżdżał sam Maciej Płażyński.
– Ale o popularność w mediach była zazdrosna – uważają jej przeciwnicy. Na potwierdzenie swoich słów dają przykład Jadwigi i Ryszarda Denisiuków, którzy prowadzili w Cisnej Galerię pod Kogutkiem.
– O nich powstawało również wiele reportaży – zapewniają.
– Jadwiga Denisiukowa była kreowana przez prasę, radio i telewizję na niemającą sobie równych twórczynię ikon. Częstymi ich gośćmi stały się Stare Dobre Małżeństwo, Małżeństwo z Rozsądku, Wolna Grupa Bukowina i inne popularne zespoły. Zorganizowana w galerii wystawa witraży Jacka Pyzia odbiła się głośnym echem w całej Polsce. Do tego organizowali ekspozycje prac miejscowych artystów amatorów. W galerii dyskutowano nie tylko o sztuce, ale również o najważniejszych problemach gminy i państwa. Przychodzili tam radni, urzędnicy gminni, przedsiębiorcy, rolnicy, emeryci i inni mieszkańcy gminy. Tego było za wiele. Żadna władza na dłuższą metę takiej galerii nie mogła tolerować. Przyjaciele Denisiuków nie mieli wątpliwości, że właśnie to legło u podstaw wypowiedzenia im lokalu, chociaż oficjalnym pretekstem były niewielkie zaległości czynszowe.
– Do tego wszystkiego niewybaczalny błąd popełniłam w pierwszych dniach wójtowania Łukacijewskiej – zwierza się Denisiukowa. – Do urzędu gminy przyszedł były wójt, Tadeusz Wrona. Zapytał ją, czy może się pożegnać z pracownikami. Łukacijewska powiedziała, że nie będzie się już pić w urzędzie, i nie pozwoliła na pożegnanie. Zrobiło mi się szkoda wójta Wrony i zaproponowałam mu zrobienie pożegnania w galerii. Przyszli wszyscy pracownicy urzędu, a ja pewnie podpadłam na amen.
Po chwili dodaje z żalem: – Nasza galeria została przemieniona w szmateks. Ale Łukacijewscy osiągnęli cel. Przestało w Cisnej istnieć miejsce, gdzie każdy mógł bez skrępowania wypowiadać swoje poglądy.

Równi i równiejsi

Jedyną osobą w gminie, która publicznie konsekwentnie krytykowała rządzącą ekipę, był prezes Towarzystwa Rozwoju Turystycznego Gminy Cisna, Robert Stępień. Walczył o stworzenie bieszczadzkiego ośrodka sportów zimowych na terenie Cisieńsko-Wetlińskiego Parku Krajobrazowego, w masywie gór Małe Jasło, Worwosoka i Duże Jasło. Wprawdzie przegrał wyścig o urząd wójta ze Szczepańską, ale zapowiedział, że będzie władzy gminnej patrzył na ręce. Otwarcie głosił, że jego celem jest odsunięcie szkodliwego dla Cisnej układu od władzy. Takiego kogoś trudno było tolerować.
Prezes Stępień miał jeden słaby punkt. Mieszkał w ośrodku zdrowia, jak Teresa Frycz-Ziomko, a jego żona prowadziła gminną aptekę. Wkrótce przedstawiono im takie warunki najmu, że musieli wyprowadzić się z Cisnej.
– Nie chcieliśmy się podporządkować powstałemu układowi i odeszliśmy, bo wybraliśmy wolność i niezależność od układów – zwierza się Robert Stępień. – Nas było na to stać.
– Prezes Stępień stał się dla władz gminy niepożądany – potwierdza Alfons Spychała, który od wielu lat stara się nie opuszczać w Cisnej żadnej sesji rady gminy. – Był dla nich za bardzo kreatywny.
– Pan Stępień za bardzo nadużywał imienia gminy, promując pomysł budowy stacji narciarskiej – przedstawia własną wersję konfliktu Łukacijewski. – Swoim zachowaniem przynosił więcej szkód niż pożytku. Zachowywał się jak pusty trybun. Potrafił tylko głośno mówić! Do tego bez żadnej logiki. Dlatego jako rada zadecydowaliśmy, aby nas nie reprezentował w tej materii! Nie chcieliśmy, aby szkodził sprawie.
– Nie musieli się z Cisnej wyprowadzić – zapewnia wójt Szczepańska. – Chcieli sami odejść, to odeszli. Na ich miejsce niełatwo było znaleźć kogoś do prowadzenia apteki.
Dla Alfonsa Spychały nie ulega wątpliwości, że po wyprowadzeniu się Stępniów z Cisnej układ rządzący postanowił się rozprawić z tymi, którzy najbardziej popierali prezesa Towarzystwa Rozwoju Turystycznego Gminy Cisna. – Największą krzywdę zrobiono Danucie Osuch – mówi.
– Wspólnie ze swym przyjacielem, Mirkiem Leszkiem, popierała Stępnia na wójta. I dostali nauczkę, że w takiej gminie jak Cisna, najlepiej siedzieć cicho.
Danuta Osuch wspólnie z Jerzym i Pawłem Korzeniowskimi kupiła kompleks handlowy z restauracją w Cisnej od gminnej spółdzielni. Nie przyszło jej do głowy, że pani notariusz przy sporządzaniu aktu notarialnego może czegoś niedopatrzyć. Kiedy Korzeniowscy odsprzedali swoje udziały w nieruchomości dwóm radnym z Cisnej (gminnemu i powiatowemu), okazało się, że właścicielem ziemi, na której stał kompleks, była gmina. Dopełnili wszystkich formalności i stali się właścicielami swojej części łącznie z dwoma trzecimi działki. Osuchowa była pewna, że ma czas na uregulowanie sprawy. Gdy po wyborach, podczas których z Mirkiem Leszkiem popierała na wójta Roberta Stępnia zwróciła się do urzędu gminy o wykup swojej części działki, otrzymała decyzję odmowną.
– Okazało się, że w gminie są równi i równiejsi – mówi – że jedni mogą korzystać z prawa pierwokupu, jak było to w przypadku obu radnych, a drudzy, którzy narazili się układowi rządzącemu – nie. Wkrótce różne sztuczki prawne sprawiły, że sąd przyjął fikcję, że na mojej części działki, o której wykup z gminy zabiegałam, należąca do mnie restauracja z zakupionego kompleksu handlowego w świetle prawa nie istnieje. Dzięki temu obaj radni mogli sięgnąć po całość działki. Ja straciłam wszystko, bo tak pokierowano sprawą, że okazało się, że od gminnej spółdzielni kupiłam powietrze. Nie byłoby to możliwe, gdyby gmina potraktowała mnie tak samo jak obu radnych.
– To była ewidentna zemsta – powtarza Spychała.
Wójt Szczepańska zapewnia, że o żadnej zemście nie może być mowy, a urząd gminy działał tak, jak w takich przypadkach nakazuje prawo.

Grób pod oknami

Sama Janochowa podpadła układowi, jak mówi, podczas tych samych wyborów. Nie dość, że o wybór na radnego starała się z listy niezaakceptowanej przez układ rządzący, to w wyborach na wójta gminy również poparła Roberta Stępnia. Za tę manifestację niezależności – w odczuciu swych przyjaciół – została ukarana na wszelkie możliwe sposoby. – W zemście przyzwolono nawet na pochowanie na nieczynnym od akcji „Wisła” cmentarzu, nieopodal jej domu i studni, prochów samobójcy – mówią. Wygrała sprawę w sądzie, że pochówek został dokonany wbrew prawu, ale ekshumacji nie zdołała już wyegzekwować. Na Wszystkich Świętych rodzina samobójcy pali znicze pod jej oknami, a ona musi się pogodzić ze swoim losem. Do tego dostała w kość, jak mało kto, przez dziesiątki nasyłanych różnych kontroli. Ale się nie załamała.
– Cmentarz był, zanim Janochowie do Żubraczego się sprowadzili – nie ma sobie nic do zarzucenia wójt Szczepańska.
– Przecież nie kazaliśmy biednemu nieszczęśnikowi popełnić samobójstwa ani księdzu go tam pochować – kolejny raz irytuje się Łukacijewski. – Starałem się sprawę załagodzić, ale wyszło, jak wyszło. Osobiście do pani Janochowej nic nie mam, nawet jej klientów do gospodarstwa agroturystycznego podsyłam.
– Niech mówią, co chcą, ale ja w przeciwieństwie do innych nie dałam się wykurzyć z gminy – z dumą mówi Janochowa.

Hasiorowa niepotrzebna

Wyprowadzić się z gminy Cisna musiała także Joanna Hasior, była żona Władysława Hasiora, która zamieszkała w Smereku. W Polsce i na świecie zdobyła uznanie swoimi bajecznymi gobelinami. W Bieszczadach zaczęła również malować. Chwaliła sobie współpracę z władzami i gminną szkołą. Cieszyła się, że może uczyć bieszczadzkie dzieci trudnej sztuki tkania gobelinów. Wydawało się, że w gminie znalazła wsparcie i zrozumienie. Za zaangażowanie społeczne dostała nawet tytuł Honorowego Obywatela Cisnej.
– Kto jak kto, ale ona od polityki i miejscowych układów starała się trzymać jak najdalej – zapewnia Stępień, który wraz z żoną przeprowadził się do Baligrodu.
– Popełniła jednak jeden błąd – można się dowiedzieć w Cisnej.
– Założyła kółko tkackie dla dzieci i kobiet. Wszystko było dobrze, dopóki cieszyło się względnym powodzeniem. Kiedy zainteresowanie tkaniem gobelinów wzrosło ponad miarę, a różne wpływowe osoby z Warszawy i Polski zaczęły szukać z nią kontaktu i przyjeżdżać tylko do niej, stała się dla układu rządzącego zagrożeniem. Okazało się, że władza gminna traci monopol na kontakty z wpływowymi osobami z kraju. Nikogo więc nie powinno zdziwić, że kiedy Joanna Hasior zaczęła mieć problemy ze znalezieniem kąta do zamieszkania, dla honorowej obywatelki Cisnej nie znalazło się w gminie żadne mieszkanie socjalne.
– Jak byłam wójtem gminy, robiłam wszystko, aby spełnić każde życzenie pani Hasior – przekonuje poseł Elżbieta Łukacijewska. – Liczyło się dla mnie, że dzieciaki pod takim okiem mogły się rozwijać. Nie wiem, co się później stało…
– Odeszła z Cisnej sama i to była jej niezależna decyzja – podtrzymuje wójt Szczepańska. – Miała szczególne wymogi, których nie byliśmy w stanie spełnić. Wyprowadziła się więc tam, gdzie myślała, że znajdzie lepsze warunki do twórczości.
– Nie mogliśmy zatrzymać na siłę pani Hasior – zapewnia nadleśniczy i przewodniczący w jednej osobie, Grzegorz Łukacijewski.
– Moje starania i prośby na nic się nie zdały – waży każde słowo Hasiorowa. – Okazało się, że przestałam być w gminie potrzebna.
– W gminie nie ma miejsca na żadną, nawet najmniejszą opozycję – powtarza Alfons Spychała. – Dlatego w gminie nie ma związków zawodowych ani partii politycznych. Jest tylko miejsce na jedną słuszną partię, z listy której startuje pani poseł do parlamentu.
Dla Grzegorza Łukacijewskiego połączenie wszystkich tych spraw w jeden logiczny ciąg to uprawianie spiskowej teorii dziejów.
– Ale jak inaczej można wytłumaczyć, że gmina wyrządziła mi potworną krzywdę? – pyta retorycznie Danuta Osuch. – Przecież jest zasada prawna, że jeśli wartość budynku przekracza wartość działki, na której stoi, to należy ją w pierwszej kolejności sprzedać jego właścicielowi.
Wiele wpływowych osób, niegdyś nawet przeciwników Łukacijewskich, uważa, że sprawującego władzę układu nie należy potępiać za żale osób pokrzywdzonych z takich czy innych powodów.
– To nawet dobrze, że układ rządzący dobrze wie, na czym polega sprawowanie władzy – mówią. – Nie jest przecież sztuką jej zdobycie, lecz utrzymanie. Być może Łukacijewscy zeszpecili nieco widok na Łopiennik, być może układ kogoś skrzywdził, ale nade wszystko się liczy, że osoby go tworzące są prawdziwymi wizjonerami, że wójt Renata Szczepańska wykorzystuje koniunkturę, którą otrzymała od losu, i gmina rozwija się jak nigdy dotąd. Wyremontowanych i zmodernizowanych zostało dziesiątki kilometrów dróg, wykonano mnóstwo innych ważnych inwestycji dla gminy, w tym zaadaptowano na ratusz były ośrodek zdrowia.
Owe wpływowe osoby szczerze się również cieszą z tego, że z wyborów na wybory wzrasta poparcie dla Łukacijewskich i Szczepańskiej. – To dobrze dla gminy – mówią i proszą, jak większość mieszkańców Cisnej, o zachowanie anonimowości.

 

Wydanie: 03/2007, 2007

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy