Sztuka zdobywania i nietracenia wyborców

Sztuka zdobywania i nietracenia wyborców

Wiatr sprzyja Kaczyńskiemu. Czy Tusk i Platforma się obudzą? Czy Palikot wypłynie?

Im bliżej wyborów, tym mniej wiemy. Po prostu coraz trudniej oszacować wynik wyborów, wskazać ich zwycięzcę. Kampania kieruje się własną logiką, co nie ułatwia życia komentatorom.
A to wszystko dlatego, że Polacy na co dzień niezbyt się interesują polityką, nie śledzą politycznych sporów, więc najczęściej podejmują decyzję w ostatnich dniach. Ta grupa, która w ostatnich godzinach kampanii decyduje się na oddanie głosu, kieruje się intuicją, impulsem, jest zdecydowanie większa niż w innych krajach Europy.
Socjolodzy oceniają ją na ponad 20%. Zatem dobrze skonstruowana kampania, która potrafi dotrzeć do tych ludzi, może wywrócić do góry nogami wcześniejsze założenia. Odmienić wyniki wyborów.
Nie tak dawno media przedstawiły sondaż, w którym prezentowano tzw. twarde elektoraty poszczególnych partii, czyli ludzi, którzy tak czy inaczej na swoją partię zagłosują. Platforma zebrała więc 18% zdeklarowanych zwolenników, takich na dobre i na złe, a PiS – 17%. Wszystko, co ponad to, można więc stracić.
To jest zresztą polska specyfika – Polacy nie są wierni partiom (i, zdaje się, vice versa), łatwo przerzucają swoje sympatie polityczne. A to wszystko powoduje, że granica między wielkością a upadkiem jest bardzo płynna. Doświadczyły tego i AWS, i Samoobrona, a ledwo wywinął się SLD.
Dlaczego tak się dzieje?
Z kilku powodów. Przede wszystkim partie w Polsce nie są zakorzenione w społeczeństwie, wciąż są to w większym stopniu armie zaciężne popularnych wodzów niż normalnie funkcjonujące machiny polityczne.
Nie są zakorzenione z kilku powodów. Na pewno dlatego, że polska demokracja jest ledwie 20-letnia. Lecz także dlatego, że partyjni liderzy nie potrafili być lojalni wobec wyborców, nie potrafili prowadzić z nimi rozmowy.
Przykładem tego może być SLD, partia lewicowa i post-PZPR-owska. Logicznie rzecz biorąc, wydawałoby się, że powinna bronić tego, co z okresu Polski Ludowej jest do obrony, no i być wierna lewicowym ideałom.
Tymczasem było różnie.
Nie ma więc co się dziwić, że Sojusz w ciągu paru lat stracił dwie trzecie wyborców.
Podobnie było z Samoobroną. Partia ta twardo prezentowała się jako przedstawicielka Polski wykluczonej. Gdy ten mit prysł, prysły również wpływy Andrzeja Leppera.
Sztukę zdobywania i nietracenia wyborców chyba najlepiej opanował Jarosław Kaczyński. Ale przecież nie od razu – losy Porozumienia Centrum dowodzą, że zdarzały mu się potężne wpadki. Tylko że – wszystko na to wskazuje – wyciągnął z nich wnioski, dlatego PiS, ku zazdrości rywali, może się pochwalić najwierniejszym elektoratem.

Kaczyński maszeruje…

A to procentuje. Jarosław Kaczyński po wyborach prezydenckich dokonał zwrotu, usztywnił swoją pozycję, grając katastrofą smoleńską, mocno skręcił na prawo. Niektórzy publicyści, także na prawicy, mocno go za to atakowali. Tymczasem ten manewr zaczyna przynosić mu wymierne efekty. Mocno eksponując wątek smoleński, Kaczyński osiągnął efekt podwójny. Po pierwsze, skonsolidował PiS, uczynił z tej partii organizację zdyscyplinowaną i zdecydowaną. Przy okazji wychował sobie wyborcę. Po drugie, zmarginalizował wszystkie ruchy, które chciałyby PiS minąć po prawej stronie. No i zyskał niezwykle ważnego sojusznika – Kościół. Dziś na rzecz PiS agitują nie tylko ks. Rydzyk i Radio Maryja, lecz także istotna część Kościoła.
Teraz, będąc pewnym poparcia prawej części sceny politycznej, Kaczyński może rozpocząć marsz ku politycznemu centrum. On doskonale wie, że w dzisiejszych czasach polityczny bój toczy się o tych niezdecydowanych, o tych ze środka sceny. Teraz więc o nich walczy – dlatego mocno złagodniał, Smoleńsk eksponuje w sposób bardzo ograniczony, wypowiada się za to jako obrońca tradycyjnych wartości, porusza sprawy socjalne.
Taka taktyka przynosi efekty – poparcie dla PiS rośnie z sondażu na sondaż.
Kaczyński celnie punktuje Tuska i unika otwartego starcia – odmówił jakiegokolwiek debatowania z nim.
Na korzyść lidera PiS gra jeszcze jeden element. Polacy są coraz bardziej zmęczeni trudnościami dnia codziennego, informacjami o nadciągającym kryzysie. Premier Tusk zaś, a przede wszystkim jego partia nagle zaczynają popełniać błąd za błędem.
Okazuje się też, że gdy znika straszak, że jeśli nie Tusk, to Kaczyński, Platforma nie ma za bardzo o czym z wyborcami rozmawiać.

Kłopoty Tuska

Widać to doskonale, gdy obserwuje się Donalda Tuska, jego objazd po kraju tuskobusem i tzw. rozmowy z Polakami.
Na razie wyglądają one na bardzo sztuczne i nie widać tam jakiegokolwiek politycznego pomysłu. Premier sprawia wrażenie zagubionego w podróży. A jest mu tym trudniej, gdy widzi letnie reakcje swoich zwolenników i zapiekłość przeciwników.
To jest zresztą charakterystyczny rys kampanii – zwolennicy PO i Tuska wyglądają na zmęczonych, zniechęconych, wahających się (zagłosować czy nie zagłosować?), zwolennicy Kaczyńskiego zaś są zdeterminowani i pewni siebie.
Widać to chociażby po postawach celebrytów, którzy cztery lata temu masowo poparli Platformę, co bardzo tej partii pomogło. Dziś się wahają, unikają deklaracji, a nawet mówią, że oddadzą pusty głos. De facto przyznają się więc do „błędu” sprzed czterech lat i wzmacniają PiS.
Póki ten klimat będzie w kampanii dominował, póty szanse Tuska na dobry wynik będą maleć.
A maleją one także dlatego, że premier zaliczył ostatnio kilka zadziwiających wpadek. Na początku września rozpętała się burza związana z przedszkolami – okazało się, że ich brakuje, a te, które są – podnoszą opłaty. W ten sposób Platforma naraziła się 20- i 30-latkom, tym aktywnym, pracującym, czyli swojej bazie.
I trudno to nazwać gafą – bo sytuacja wokół przedszkoli jest znana od lat i wiele miesięcy temu było wiadomo, czym mogą się skończyć zaniechania.
Innego kompromitującego samobója strzelił Platformie senator Marek Rocki, który wniósł w Senacie poprawkę do ustawy dotyczącej dostępu do informacji. Jego poprawka de facto zamiast ten dostęp rozszerzać, drastycznie go ograniczyła. I znów Platforma znalazła się na cenzurowanym, tym razem środowisk związanych z mediami i prawniczych.
Nie ułatwia niczego rządowi sytuacja na giełdach, kryzys grecki ani związane z tym zawirowania.
Oczywiście wydarzenia te dzieją się poza naszym zasięgiem, ale rząd nie sprawia wrażenia, że cokolwiek potrafiłby zrobić w tych sprawach, poza bezradnym spoglądaniem na wskaźniki finansowe.

Debet debat

Pewnym pomysłem na przekreślenie obrazu partii bezradnej, zajmującej się konsumowaniem owoców władzy była idea debat. Platforma bardzo na nie nalegała, wychodząc z założenia, że pozwolą one wykazać kompetencje jej ministrów i miałkość krytyków.
Ale to również nie wypaliło.
Po pierwsze, dlatego że Jarosław Kaczyński nie podjął rękawicy, ogłaszając, że debaty to show, a on w pustej gadaninie uczestniczyć nie będzie. Być może jeszcze zmieni zdanie, ale – na razie – uciekając przed Tuskiem, niewiele stracił, za to sporo zyskał.
Po drugie, okazało się, że te debaty, które trafiły do różnych telewizji, spotkały się z obojętnością widzów. Badania to pokazują – oglądalność takich programów jest bardzo niska, a same debaty oceniane jako mało ciekawe.
Nie ma zresztą co się dziwić – biorą w nich udział z reguły politycy drugiego, a nawet trzeciego rzutu, tematy są dość hermetyczne, a i reguły debatowania wykluczają jakikolwiek ogień. Efekt jest taki, że maleje liczba amatorów takiego dania.
Jeżeli więc nie debaty rozstrzygną o wyniku wyborów, to co?
Odpowiedź wydaje się prosta – rozstrzygną osobowości partyjnych liderów, ich umiejętność zadawania prostych pytań i odpowiedzi na nie.
Przykład dał Kaczyński, który już ogłosił, że wybory będą referendum za czy przeciw Tuskowi. No i oczywiście każdy, kto uważa, że zasługuje na więcej, powinien zagłosować na PiS. Ta logika jest oczywiście dziurawa jak sito. Można pytać, dlaczego ma to być referendum na temat Tuska, a nie na temat powrotu Kaczyńskiego. Można pytać, dlaczego ktoś, komu się nie podoba Tusk, musi głosować na PiS, a nie np. na SLD, ale na to już nikt nie zwraca uwagi. Bo liczył się pierwszy komunikat, podany w sugestywnym tonie.
Kto w tych wyborach potrafi się przeciwstawić Kaczyńskiemu, który znów jest w swoim żywiole?
Teoretycznie powinien to być Tusk – ten Kaczyńskiego ogrywał już parokrotnie. Na razie jednak wygląda na człowieka, który stracił koncept i nie za bardzo wie, gdzie się znajduje.
Pytanie więc, czy na ostatnie dni kampanii premier wykrzesze z siebie siły. Bo okazuje się, że PO wisi na nim. Ciekawe też, czy chcąc szybko odrobić straty, nie popełni jakiegoś rażącego błędu.

Palikot kontra wszyscy

Jeżeli główni faworyci nie budzą zbyt dużych emocji, to ci z drugiej linii, Grzegorz Napieralski i Waldemar Pawlak, budzą jeszcze mniejsze. Ani SLD, ani PSL nie wyszły na razie poza schemat poprawnych kampanii. Być może licząc, że wyborcy zniechęceni awanturą PiS-PO zwrócą się w ich stronę. Tylko że niestety ta awantura też już nie budzi emocji.
Za to emocje potrafi wzbudzać Janusz Palikot. Udało mu się za pomocą różnych happeningów zbliżyć do granicy 5% w sondażach. Zaczął zbierać grupy wyborców rozczarowanych Platformą, a jednocześnie liberalnych, zarówno gospodarczo, jak i obyczajowo. Zagospodarował również nastroje antyklerykalne. Tym sposobem, zabierając trochę Platformie i skubiąc SLD, Palikot stanął przed szansą wprowadzenia jakiejś grupy swoich zwolenników do Sejmu.
Czy ich wprowadzi? Wszystko zależeć będzie od tego, czy na finiszu kampanii przekona potencjalnych wyborców do dwóch rzeczy – że jego ugrupowanie to nie tylko wygłup, lecz poważna propozycja dla Polski, i że głos na niego oddany nie jest głosem zmarnowanym. Inaczej mówiąc, że przekroczy próg 5%.
To jedna z wielkich niewiadomych kampanii.
Która rozkręca się powoli. Ale się rozkręca. I w najbliższych dniach czeka nas prawdziwy wir.


Spokojnie z tymi sondażami…

Na pewno nie ułatwiają nam życia sondaże, które falują i potrafią pokazywać zupełnie różne trendy. Dlatego należy podchodzić do nich z ograniczonym zaufaniem.
Każdy sondaż obarczony jest marginesem niepewności. Po pierwsze, warto sprawdzić, na jakiej próbie był przeprowadzany, czy był to sondaż telefoniczny, jak wiele osób odmówiło odpowiedzi na pytania. Warto też przyjrzeć się samym pytaniom. A także takim „drobiazgom” jak to, w jaki sposób instytuty badawcze zapisały odpowiedzi typu „nie mam zdania”, „nie wiem” itp. Jak podzieliły je na kandydujące partie.
Te wszystkie elementy, a raczej niedokładności z nimi związane, decydują o kształcie prezentowanego publiczności sondażu.
A przecież na nasze odpowiedzi wpływają jeszcze inne czynniki.
Po pierwsze, sondaż jest tylko deklaracją intencji, i to wygłoszoną wobec ankietera. Ta deklaracja nie musi się pokrywać z rzeczywistym działaniem z wielu powodów. Osoba ankietowana podświadomie może nie chcieć narazić się ankieterowi. To powoduje, że częściej wskazywana jest partia postrzegana jako ta sympatyczniejsza, mądrzejsza. Ten mechanizm skutkuje tym, że niektóre partie lepiej wypadają w sondażach niż w rzeczywistości.
W polskich warunkach był to los Unii Demokratycznej, Unii Wolności, a ostatnio PO. I vice versa – partie skrajne, partie „mniej fajne” po podliczeniu głosów otrzymywały więcej, niż dawały im badania.
Po drugie, istnieje coś takiego jak chęć „ukarania” swojej partii. Jest pewna grupa ludzi, którzy w ankiecie nie wskazują na „swoją” partię, chcąc ją ukarać za jakieś działania lub też do jakiegoś działania zmobilizować. W takiej sytuacji sondażowa próba zawsze będzie się różnić od rzeczywistej.
Po trzecie, czytając sondaże, musimy wiedzieć, że są one odbiciem nastrojów społecznych tu i teraz. A te falują. Więc jeżeli ktoś w środę zadeklarował, że odda głos na daną partię, to nie oznacza, że utrzyma ten pogląd do niedzieli.

Wydanie: 2011, 39/2011

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy