Szukam swojej drogi

Szukam swojej drogi

Potrafię poradzić sobie w każdej sytuacji

Rozmowa z Magdaleną Mielcarz, aktorką i modelką

– Rola Ligii w „Quo vadis” Jerzego Kawalerowicza to – jak powszechnie się sądzi – twój debiut filmowy. Tymczasem już jako 11-letnia dziewczynka grałaś królewnę Jadwigę w telewizyjnym serialu Grzegorza Warchoła „Paziowie”
– To prawda. Ale z tej prawdy nie wyniknęła wcale jakaś szczególna fascynacja aktorstwem. Jako dziecko przeżyłam miłą przygodę w kostiumowym serialu, jednak nie marzyłam ani o kolejnym filmie, ani o egzaminach do szkoły teatralnej. Czasami tak bywa, że rodzice od początku sterują losem dziecka, widzą w nim artystę, naukowca, lekarza… Moi rodzice nie mieli konkretnych wyobrażeń. Dlatego dzieciństwo wspominam jako cudowny okres.
– Ponoć każdą wolną chwilę spędzałaś w słynnym zespole Gawęda, w którym tańczyłaś i śpiewałaś. A więc było jakieś artystyczne ukierunkowanie.
– Tak, uwielbiałam zajęcia w Gawędzie. Jednak nie był to wyłącznie zespół uzdolnionych artystycznie dzieci, tylko swego rodzaju szkoła muzyczna i baletowa połączona ze szkołą dobrego wychowania. Dla wielu dzieci uczestniczących w zajęciach stała się drugim domem, gdzie znajdowały opiekę i pomoc. Uczono nas dobrego wychowania, grzeczności, wspólnej pracy i nauki. A koncerty i nagrania były zawsze wielką frajdą.
– Uważasz więc, że nie pojawia się w takich sytuacjach niebezpieczeństwo rozbudzenia nieuzasadnionych aspiracji ponad miarę, co może być w przyszłości powodem rozczarowań. Ilu twoim kolegom z Gawędy powiodło się artystycznie?
– Przesadne aspiracje zawsze mogą przynieść rozczarowanie. Znacznie gorszy jest brak jakichkolwiek ambicji i wynikający z tego brak perspektyw. Rywalizacja jest motorem rozwoju świata, także rywalizacja wśród dzieci, w szkole, w kółkach zainteresowań, w sporcie… Musi być oparta na zdrowych zasadach, ale nie sposób jej wyeliminować. Gawęda była szansą, dla wielu moich kolegów jedyną szansą. Kto z niej skorzystał? Na pewno większość z ogromnej rzeszy wychowanków. Znani z to m.in. Wojciech Mann, Marek Kościkiewicz, Anna Nehrebecka i Agnieszka Wagner.
– To prawdziwe gwiazdy – teraz dołączyła do nich Magdalena Mielcarz.
– …
– Najpierw pozycja top modelki, potem rola w najdroższym polskim filmie, okładki kolorowych czasopism, konferencje prasowe, telewizja – high life!
– Okładki pism nie są wyznacznikiem kariery.
– Fakty są zawsze bezwzględnie obiektywne. Znam wiele karier zbudowanych na znacznie słabszych podstawach.
– Nie mogę oceniać innych. Sama siebie dopiero się uczę, dowiaduję się o sobie wielu rzeczy, szukam własnego motywu przewodniego. I wcale nie jestem pewna, czy interesuje mnie kariera.
– Jako 16-latka wyjechałaś do Paryża, by rozpocząć pracę modelki. To był skok na głęboką wodę. Czy rozczarował cię?
– Nie sądzę, by moje doświadczenie można było nazwać rozczarowaniem. Na pewno nie. Ten wyjazd bardzo wiele mnie nauczył. Musiałam nabrać pewności siebie i do dziś mam wewnętrzne przekonanie, że w każdej sytuacji potrafię sobie poradzić. No, może prawie w każdej. Paryż bardzo mi się podobał, to miasto wolności. Nastolatce musiało się wydawać, że jej wszystko wolno. Tak właśnie myślałam – wszystko mi wolno! Ale – na szczęście! – sama sobie potrafiłam narzucić ograniczenia. Moją siłą było to, co wyniosłam z domu. Szybko zauważyłam, że ludzie, których spotykam w pracy, nie zawsze są grzeczni i dobrze wychowani, nie zawsze mają coś do powiedzenia. Liczyło się co innego i to nie był mój świat… W każdym razie nie do końca mogłam go zaakceptować. Agenci namawiali mnie do rzucenia szkoły, bo marnuję cenny czas – czas na sesje, castingi, na zarabianie pieniędzy. Tłumaczyli mi, że szkoła nie zając, że to można odłożyć na później, a uroda szybko mija, zmieniają się mody na twarze i sylwetki. Ale ja nie chciałam zrezygnować ze szkoły, więc trochę siedziałam w ławce i pisałam klasówki, a trochę pracowałam i podpisywałam kontrakty.
– O świecie show-biznesu krążą legendy – także czarne legendy. Zewnętrzny blichtr, w podtekście bezwzględna konkurencja, mordercza praca, wykorzystywanie nieletnich, molestowanie seksualne… Co mogłaś zaobserwować, a czego doświadczyłaś sama?
– Wszystko widziałam, ale nie ma tu żadnych sensacji. Taki jest cały współczesny świat. Świat mody nie jest wcale inny od świata muzyków, lekarzy czy architektów. Jest może tylko lepiej oświetlony. Narkotyki i alkohol można kupić wszędzie, nie trzeba pracować w szczególnym środowisku. Znam jednak ludzi, którzy nie wytrzymali presji. Ale to sporadyczne. Najczęściej nie ma mowy o narkotykach wśród profesjonalistów – to bardzo krótkotrwała metoda. Modelka, która pracuje codziennie, zaczyna sesję o szóstej rano, nie może pozwolić sobie na imprezę, a potem na podkrążone oczy. Żaden poważny klient nigdy więcej jej nie zatrudni. Niebezpieczeństwo jednak zawsze istnieje.
– Do konkursów piękności stają coraz młodsze dziewczyny.
– To prawda. Modelkami są czasem 12-latki. Ludzie zawsze interesowali się pięknymi dziewczynami. Najpierw je malowali, rzeźbili, teraz robią im zdjęcia. Ale praca modelki to coś zupełnie innego niż konkurs piękności. Modelka nie musi być ładna. Agenci poszukują cech charakterystycznych, wyrazistych, możliwości tworzenia nowych wizerunków na tej samej twarzy. Kiedy się zmieniasz jak kameleon w zależności od makijażu – możesz być modelką. Sprawą bezdyskusyjną jest zawsze figura. Pamiętam kontrakt, w którym jeden z paragrafów określał moje wymiary w momencie podpisywania umowy. Jeśli przytyłabym dwa centymetry, zerwano by kontrakt. Modelka jest instrumentem dla kreatora, fotografika i wizażysty. Musi się poddać ich pomysłom, nastrojowi, jej praca podporządkowana jest konkretnemu celowi. Nie jest autoprezentacją jak konkurs. Jest tworzeniem pewnej wizji. Zdarza się, że taka wizja staje się dziełem sztuki.
– Jeśli nazwać ten produkt rolą, to jesteśmy już bardzo blisko aktorstwa, teatru, estrady, filmu.
– Tak się wielu osobom wydaje. Również wielu modelkom. Ja dostałam szansę porównania… I wiem, że to jednak dwa inne światy.
– Nie może zabraknąć pytania o „Quo vadis”. Co odczuwasz, oglądając siebie na ekranie?
– Chęć uczenia się aktorstwa. Zobaczenie swojej twarzy na kilkumetrowym ekranie było dla mnie przeżyciem. Dużo rzeczy chciałabym poprawić, zagrać zupełnie inaczej. Wchodząc na plan, nie wiedziałam wiele o robieniu filmów. Każdego dnia uczyłam się podstaw. Nie miałam żadnego okresu przygotowawczego. Kiedy kończyliśmy zdjęcia, pomyślałam, że to jest moment, kiedy chciałabym je zacząć. Sceny, które kręciłam pod koniec, są najlepsze.
– Kiedy skończysz dziennikarstwo, ty będziesz mogła zadawać pytania aktorom. Czy zdecydowałaś już, po której strony barykady staniesz?
– Nie wiem. Praca w filmie jest jednak pasjonująca. Studia Dziennikarskie są dla mnie szansą zdobycia możliwie szerokiego wykształcenia humanistycznego. Uwielbiam literaturę rosyjską – Dostojewskiego, Bułhakowa – ale nie mogłabym studiować filologii słowiańskiej; interesuje mnie filozofia, ale nie poświęciłabym życia logice teoretycznej.
– Czy profesorowie komentują twoje pozastudenckie zajęcia?
– Tak, czasami ktoś wplecie w wykład żartobliwą aluzję. Są to jednak zawsze wyrazy sympatii. Mam – na szczęście! – naprawdę życzliwych profesorów.
– A koledzy, przyjaciele? Czy spotykasz się z życzliwością, czy może pojawia się polska nutka zawiści?
– Znajomych mam mnóstwo, przyjaciół trzech. To, czym się zajmuję, nie jest tematem przewodnim naszych rozmów.
– Żyjesz na granicy dwóch różnych światów. Z jednej strony, biedna zazwyczaj studenteria, z drugiej światła reflektorów i kreacje warte tysiące dolarów. Czy rzeczywiście nie ulegasz magii świateł rampy?
– Początkowo taki błyszczący świat bardzo mnie interesował. To była dla mnie nowość. Na dłuższą metę bywa męczący. Chodzenie w ubraniach np. Valentino jest niezwykłą przyjemnością. Ale na co dzień noszę przecież dżinsy.
– Nawet dżinsy haute couture warte bywają 100 tys. dolarów!
– Są snoby, które tańszych nie kupią. To charakterystyczne dla ludzi, którzy długo nie mieli kompletnie nic. Wszystko musi być najdroższe, choć niekoniecznie ładne… Ale modelka zazwyczaj nie wie, ile kosztuje kreacja, którą ma na sobie. Nie wszystkie też mogą sobie na takie kreacje pozwolić. Poza tym jak ciągle nosi się te wszystkie strojne rzeczy, to człowiek chce od tego odpocząć. Dlatego modelki na co dzień chodzą bez makijażu i w T-shircie.
– A jaka była twoja najdroższa kreacja?
– To nie była suknia, ale biżuteria. Podczas festiwalu w Cannes, kiedy razem z Andie MacDowell i innymi dziewczynami byłam ambasadorką koncernu L’Oréal, poproszono mnie, bym wybrała sobie coś na wieczór. Wzięłam sukienkę od Armaniego, a potem weszło kilkunastu ochroniarzy i jeden pan z wieżą pudełek z biżuterią. Wybrałam proste kolczyki i skromny naszyjnik. Do tego dostałam… dwóch ochroniarzy, którzy zapoznali mnie z systemem znaków ostrzegawczych. Towarzyszyli mi bez przerwy. Na sali w Pałacu Festiwalowym było chyba więcej ochroniarzy niż zaproszonych gości! Za biżuterię, jaka na nas wszystkich wisiała, można by wyżywić parę krajów Trzeciego Świata.
– Na co dzień nie nosisz chyba takich drobiazgów?
– Nie noszę biżuterii. Kiedy zdjęłam tamte błyskotki i zabrano je do sejfów, zapytałam, ile są warte. Powiedziano mi, że 3 mln dolarów – trzy miliony!

 

 

Wydanie: 2001, 52/2001

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy